Seriale

Cobra Kai (sezon 3)

Do trzech razy sztuka, jak mawiali uczeni Czukcze. Pierwszy sezon Cobra Kai niespodziewanie kopnął nas z półobrotu tylko po to, żeby zaplątać się we własne kimono w sezonie numer dwa. W związku ze zmianą modelu biznesowego serwisu Youtube, produkcja została przygarnięta przez giganta spod znaku czerwonego “N”, który kupił prawa zarówno do już wyemitowanych odcinków, jak i kolejnych serii. Co prawda trzeci sezon powstał jeszcze przed tym transferem, ale mając na uwadze fakt, że Netflix zdecydowanie lepiej radzi sobie z serialami niż na polu filmów fabularnych, można mieć nadzieję, że coś jeszcze uda się z tego tytułu wycisnąć.

Ich trzech.

Bohaterów opowieści spotykamy dokładnie tam, gdzie się z nami pożegnali. Po koszmarnym wypadku Miguel leży w śpiączce, Robby zniknął, dorośli są zszokowani chaosem, do którego doprowadziła rywalizacja Miyagi Do z Cobra Kai, a reszta dzieci dosłownie liże rany i… ma szlaban. Tylko Kreese żuje swoje cygara i knuje kolejne podstępy. Czyli wszystko po staremu. O dziwo jednak zamiast brnąć dalej w młodzieżową dramę okraszoną okazjonalnym kopaniem się po twarzach, twórcy wrócili do sprawdzonych rozwiązań z pierwszego sezonu. Pewnie przeczytali niepochlebną recenzję sezonu drugiego na FSGK i chwała im za to. Osią opowieści na powrót stali się Daniel i Johnny. Więcej też jest lekkiej komedii ze sprytnymi nawiązaniami do pierwowzoru niż slapsticku i dziecinnych romansów. Ograniczono też liczbę wątków, przez co każdy z nich dostał wystarczający czas antenowy i znowu da się to ogarnąć i oglądać z pewną przyjemnością.

Johnny nadal pozostaje Johnnym.

Johnny tym razem próbuje odkupić swoje winy pomagając Miguelowi wrócić do zdrowia i jednocześnie ułożyć sobie jakoś życie uczuciowe. To pierwsze realizuje w serii całkiem zabawnych, ale momentami wręcz poruszających epizodów. To drugie jest chyba najfajniejszym elementem trzeciego sezonu. Nie dość, że znowu mamy niezłą satyrę na social media i współczesne sposoby na podryw, okraszoną naprawdę zabawnymi momentami, to jeszcze powrót Alli Mills, czyli szkolnej miłości głównych bohaterów, okazał się strzałem w dziesiątkę. Bardzo obawiałem się, że będzie to po prostu kolejna znana twarz (Elisabeth Shue w przeciwieństwie do reszty obsady Karate Kid zrobiła sporą karierę w Hollywood), która nie wniesie nic poza dawką nostalgii. Tymczasem okazało się, że pojawia się raptem w jednym odcinku, ale kradnie cały show. To w ogóle rewelacyjnie napisany odcinek i całe to spotkanie po latach udało się wybornie, a chemia między postaciami i kapitalne, niejednoznaczne emocje, od których ekran aż kipi, sprawiają, że ręce same składają się do oklasków.

Przygotowania do kolejnego epizodu Gwiezdnych wojen.

Daniel też dostaje swoje pięć minut. Wycieczka do Japonii umożliwiła scenarzystom nawrzucanie niezliczonej liczby nawiązań do filmów Karate Kid i chociaż wiele z nich jest kiczowata, to muszę przyznać, że chwilami gardło ściskało mi wzruszenie. A już wejście pewnego starego wroga, to prawdziwy przewrotny majstersztyk. Świetnie też wypadły fragmenty, kiedy Daniel i Johnny tropiąc Robby’ego muszą ze sobą współpracować, co prowadzi do wielu nieporozumień w stylu porządnego, klasycznego buddy movie. Co tu dużo mówić – William Zabka i Ralph Macchio od początku udowadniają, że są największą siłą Cobra Kai i bardzo dobrze, że znowu są w centrum tej opowieści, a nie gdzieś z boku. Nie ustępują im zresztą panie oraz cały drugi plan, Courtney Henggeler w roli Amandy LaRusso, wspomniana Elizabeth Shue, czy Vanessa Rubio grająca matkę Miguela wszystkie mają swoje pięć minut, a wspólnicy LaRusso oraz pewien Rosjanin w roli komediowych błaznów sprawdzają się o niebo lepiej niż niesławny Paul Walter Hauser z drugiego sezonu.

Niczym Starsky i Hutch, albo Luger i Colt – buddy movie pełną gębą.

Żeby jednak nie przesłodzić i żebyście nie odnieśli wrażenia, że trzeci sezon Cobra Kai to jakiś wybitny serial, pora wspomnieć o minusach, a te są niezmienne od samego początku. Jak przystało na produkcję o karate, ktoś musi komuś co jakiś czas przyłożyć w twarz, tudzież sprzedać kopniaka i jak przystało na produkcję karate, prawie wszystkie te pojedynki są całkowicie oderwane od rzeczywistości. Niestety też w większości z nich udział bierze młodzieżowa część obsady i po prostu wygląda to wszystko sztucznie, na siłę i odwraca uwagę od wspomnianych wyżej pozytywów. Na tle starszych kolegów ich aktorskie wysiłki również powodują raczej zgrzyt zębów i jęk zawodu niż zachwyt. Jedynie Miguel wyróżnia się na plus, ale Samantha (która ma całkiem poważną rolę do zagrania) i cała plejada pokracznych karateków to zdecydowanie nie jest materiał na przyszłe gwiazdy Hollywood. No i jest jeszcze Kreese… Nie dość, że jego świdrujące spojrzenie i groteskowy wygląd sztampowego schwarzcharakteru straszą co i rusz niczym Buka w Muminkach, to uraczono nas jeszcze całkiem pokaźną retrospekcją, niejako “genezą zła” w iście komiksowym stylu. W niej to dzielny wojak Kreese w czasie wojny wietnamskiej przeistacza się z pełnego ideałów młodzieńca w cynicznego i złowrogiego arcyłotra. Brakowało tylko, żeby przeniknęły go promienie X, albo ugryzł zmutowany pająk. Ja rozumiem, że to Kreese ciągnie całą tę wydumaną rywalizację o tytuł mistrza kopniaków Los Angeles, ale litości…

Muzyka łagodzi obyczaje i stawia na nogi. Dosłownie.

Tak więc z pewnością i ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć, że trzeci sezon Cobra Kai to solidne odbicie od niskich stanów średnich z roku 2019. Nie ma co prawda już tej świeżości co niespodziewany początek, lecz z pewnością wiele udało się poprawić, a niektóre fragmenty są wręcz najlepsze od samego początku. Co prawda kontynuacja zapowiada się na kolejną przystawkę do El Grande Finale, czyli kolejnego turnieju, do tego w zasadzie wszystkie najlepsze wątki zostały w zasadzie domknięte, więc nie ma co liczyć na ich kontynuację, ale w mojej głowie tli się jednak iskierka nadziei, że Johnny Lawrence i Daniel LaRusso nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Niech sobie dzieci udają ninjów, niech znowu wszyscy co i rusz zmieniają sojusze i obiekty westchnień, byle tylko karate nie przesłoniło dobrego filmu.

  • Ocena Crowleya - 6/10
    6/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 9

      1. Ale chyba ten ósmy odcinek to już musiał się podobac nawet najbardziej psioczącym. Kapitalny, a ludzie z MCU poraz kolejny pokazali, że wiedzą co robią.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  1. Zgadzam się, co do Samanty gdyż ją uważam za bardzo słabą postać ale uważam że historia Robbiego to fajny twist który jest interesujący jak bohater się zmieniał przez wszystkie sezony i na koniec dostaje kop w dupę gdyż Matka jest na odwyku, Johnny zajmuje się Miguelem, Daniel wtrącił go do więzienia (wiem że dla jego dobra ale i tak) a Sam nie odwiedza go( nie wiem czy może czy nie)

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Bo to taki trochę niewykorzystany potencjał. Chłopak ciągle się miota i każdy nieświadomie nim pomiata, przez co biedak musi robić groźne miny i bić swoich bliskich.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. *SPOILER*

        ale wiesz jego historia który jako dzieciak ma ojca który się nim nie zajmuje i matkę która ma swoje problemy, dostaje szanse i ją wykorzystuje z pomocą Daniela, ma lepsze życie i widzi sens w nim to najpierw Sam go zdradza a gdy chce jej bronić to sam dostaje w twarz od Miguela który GO zaatakował a jeden błąd i to ON jest wydalony ze szkoły i trafia do więzienia, trudno wtedy by nie robił groźnych min a tak jest zostawiony sam i cała wina poszła na jego konto więc trochę to nie fair bo nikt nie zapytał o jego wersję

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button