Czy PLIO to “fantasy w stylu tolkienowskim”? (część druga – Przeplatanki)

Na początek należy Wam się odrobina wyjaśnienia – zapowiedziana na dzisiaj Szalona Teoria trochę mi się wymknęła spod kontroli, dlatego potrzebuję jeszcze kilku dni na jej dokończenie. W związku z tym zmieniamy nieco kolejność tekstów i dziś prezentujemy Wam kontynuację eseju Bluetigera, a Szalona Teoria zostanie dokończona w sobotę. Przepraszam za zamieszanie.
DaeL


CZY PLIO TO „FANTASY W STYLU TOLKIENOWSKIM”?

CZĘŚĆ DRUGA: PRZEPLATANKI

W zeszłym tygodniu na FSGK…

Zmiany! Pragnąc, by jego kolejne teksty osiągały ROZSĄDNĄ DŁUGOŚĆ, Bluetiger poświęca cykl kilku odcinków jednemu obszernemu zagadnieniu.

Zainspirowany DROGĄ DO ŚRÓDZIEMIA Toma Shippeya, miłośnik LEGENDARIUM TOLKIENA podejmuje próbę wskazania kilku cech będących wyznacznikami stylu tego autora i stwierdzenia, czy elementy te pojawiają się również w PIEŚNI LODU I OGNIA.

Przyjrzawszy się już „lirycznym jądrom”, czyli obrazom, które wywarły przemożny wpływ na artystę i tkwią w sercu opowieści, BLUETIGER kieruje teraz uwagę czytelników ku innemu pojęciu - ENTRELACEMENT, czyli przeplatance. Zamierza pokazać, czym jest i jak przejawia się we WŁADCY PIERŚCIENI i serii powieści MARTINA….

***

To tajemnicze entrelacement

Kolejną cechą, którą – przynajmniej w moim odczuciu – posiadają i „Władca Pierścieni” i „Pieśń Lodu i Ognia” jest coś, co Tom Shippey określa w swojej książce mianem entrelacement. Nim wytłumaczę, co oznacza ten francuski termin, pozwolę sobie jeszcze, dlaczego mówię tu o „Władcy Pierścieni”, a nie o całej mitologii Śródziemia. Skupiam się tu przede wszystkim na tej powieści, ponieważ to właśnie ona ilustruje to zjawisko najlepiej. Do pewnego stopnia jest ono obecne również w „Silmarillionie”, jednak ze względu na inny styl prowadzenia narracji w tej książce, nie odgrywa tam ono aż tak dużej roli jak we „Władcy” – a także, jak zamierzam wykazać, w cyklu George’a R.R. Martina.

Dodam jeszcze, że podobnie jak w moich pozostałych tekstach, będą się tu pojawiały informacje na temat fabuły „Władcy Pierścieni” (i pozostałych opowieści z legendarium Tolkiena) oraz wszystkich opublikowanych jak dotąd tomów „Pieśni Lodu i Ognia”. Jeśli nie czytaliście tych powieści, a nie chcecie zetknąć się z wiadomościami o ich treści, trzymajcie się z dala od tych artykułów. Zwłaszcza w tym dzisiejszym, ze względu na poruszany temat, wspomnę o wielu wydarzeniach z wszystkich wymienionych książek, w tym o kluczowych zwrotach akcji i fabularnych niespodziankach. Krótko mówiąc: ostrzegam przed spoilerami.

To powiedziawszy, przejdźmy do naszego enigmatycznie brzmiącego entrelacement. Jak już powiedziałem, samo słowo pochodzi z języka francuskiego, a dokładniej od czasownika entrelace, oznaczającego „splatać, łączyć”. Jego angielski odpowiednik brzmi interlace, istnieje również bardziej rodzime interweave (złożone z łacińskiego inter, czyli „pomiędzy” oraz czasownika weave, „tkać”, potomka staroangielskiego wefan).

Dosłowne znaczenie entrelacement okaże się za chwilę bardzo pomocne, jednak to nie ono nas dzisiaj interesuje najbardziej. W „Drodze do Śródziemia”, czyli książce, której cała moja seria wiele zawdzięcza, Tom Shippey używa tego wyrażenia w odniesieniu do sposobu, w jaki rozplanowana jest fabuła „Władcy Pierścieni” (a w zasadzie ksiąg od III do VI tej powieści). Wcześniej jednak – jak wspomina ten wybitny badacz twórczości Tolkiena,  mediewista i emerytowany profesor literatury staro- i średnioangielskiej – termin ten pojawiał się przede wszystkim w kontekście romansów rycerskich, takich jak „Cykl Wulgaty”, na którym oparte było dzieło sir Thomasa Malory’ego „Le Morte d’Arthur” (Śmierć Artura). Czym zatem jest cała ta „przeplatanka” (bo tak przełożyć można to wyrażenie na polski)?

Chodzi tu o charakterystyczny między innymi dla wielu romansów rycerskich sposób prowadzenia fabuły – w której nieustannie krzyżują się wątki przeróżnych postaci i historii. Można to porównać do średniowiecznej sztuki, w której element dekoracyjny – czy to iluminacja w księdze, mozaika, czy ornament architektoniczny – składający się z przeplatających się linii, zawijasów, figur geometrycznych albo motywów roślinnych nazywa się po angielsku interlace. Po polsku jest to plecionka, a słowo to może również dotyczyć wyszywania w sensie dosłownym.

File:LindisfarneFol27rIncipitMatt.jpg
Przeplatanka na stronie otwierającej Ewangelię wg. Świętego Mateusza w pochodzącym z VIII wieku “Ewangeliarzu z Lindisfarne” (Wikimedia Commons).

Znaczenie enreleacement/przeplatanki jest zatem dość intuicyjne – w końcu w języku polskim mamy wyraz „wątek”, którego pierwotne, podstawowe znaczenie odnosi się to tkactwa, ale z biegiem czasu zaczęto go używać również tam, gdzie mowa o sekwencji wydarzeń w utworze literackim lub filmowym, która dotyczy jednej postaci. Gdy kilka takich wątków zacznie się z sobą przeplatać, otrzymamy entrelacement, czyli historię wielowątkową, gdzie poszczególne nici od czasu do czasu się z sobą przecinają.

Warto również zauważyć, że w polszczyźnie opowieść można „snuć” – a sam czasownik znaczył kiedyś „ciągnąc przędzę”. Również w angielskim wyrazu weave, czyli „prząść”, można użyć w taki sposób: to weave a story. Także thread („wątek”) zachowuje się w ten sposób. Tom Shippey wspomina również, że w języku islandzkim þátrr („nić”) jest określeniem na krótką opowieść. W pewnym sensie saga składa się z wielu takich splecionych þœttir (liczba mnoga od þátrr). Widzimy zatem, że w naszych językach, nieustannie porównujemy sztukę opowiadania i literaturę do tkactwa, nawet gdy czynimy to nieświadomie.

Zwyczajną, jednowątkową historię, w której wszystkie wydarzenia układają się w jeden chronologiczny ciąg i dotyczą jednej osoby, możemy porównać do pojedynczej nici, którą przesuwa w palcach autor. Są jednak opowieści, w których nie dość, że obok siebie biegnie wiele takich nici, to wszystkie te wątki nieustannie się krzyżują, tworzą pętle – i powstaje tkanina podobna do średniowiecznego arrasu albo iluminacji. Bohaterów jest wielu, a ich wątki nie zawsze biegną równolegle – mamy przeskoki czasowe i geograficzne, a niekiedy te same wydarzenia widzimy z kilku różnych perspektyw. Powstaje zatem misterna struktura, w której zawiłości czytelnik może się pogubić.

Przeplatanka może się stać tak zaplątana, że niemal zupełnie traci sens i ciąg przyczynowo skutkowy gdzieś się traci. Shippey wspomina o tym, co na temat fabuły romansów rycerskich powiedział ich wybitny badacz i redaktor XX-wiecznego wydania dzieł sir Thomasa Malory’ego, Eugène Vinaver. Parafrazując tego naukowca można powiedzieć, że w romansach dochodziło często do sytuacji, w której wydarzenia następowały szybko po sobie bez ładu i składu, wszędzie hasały niezliczone postaci (i ciągle wprowadzane były nowe, bez jakiejś widocznej przyczyny). W czasie swoich poszukiwań (ang. quest, jak w grze komputerowej) rycerze ciągle wpadali jeden na drugiego, po czym rozstawali się, by później znów się na siebie natknąć przy okazji kolejnej przygody. Jednym słowem, w opowieściach arturiańskich panował wprost niewiarygodny bałagan (do czego przyczyniała się jeszcze geografia, która – jeśli w ogóle autor poświęcił jej uwagę – była w dużej mierze zmyślona).

Jednak dzięki umiejętnie wykorzystanej przeplatance pisarz może osiągnąć coś wspaniałego. Co zatem daje ta technika? Nim odpowiemy sobie na to pytanie, przyjrzyjmy się temu, w jaki sposób stosował ją Tolkien.

File:Belt buckle.jpg
Przeplatanka na sprzączce odnalezionej w pochówku łodziowym z okresu staroangielskiego odkrytym w Sutton Hoo. Autorem zdjęcia jest Michel Wal. Udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported (Wikimedia Commons).

***

Przeplatanki Tolkiena

Fabuła ksiąg pierwszej i drugiej „Władcy Pierścieni” (od tej pory: „WP”), które składają się na tom wydawany najczęściej jako „Drużyna Pierścienia” (sam Tolkien zawsze podkreślał, że jego powieść nie jest trylogią, lecz jedną historią w sześciu księgach) jest niemal tak liniowa jak w przypadku „Hobbita”. Bohaterowie wychodzą z punktu A (Bag End) i przez resztę księgi pierwszej wędrują do punktu B (Rivendell). Po drodze oczywiście wiele się dzieje i mają miejsce liczne postoje (Crickhollow, dom Toma Bombadila, Bree), jednak wątek jest w zasadzie jeden, a bohaterowie cały czas trzymają się razem.

W Rivendell zawiązuje się Drużyna, pojawia się wiele nowych postaci – jednak nadal podróżują one razem, a wydarzenia są wprowadzane w porządku chronologicznym. W Morii Gandalf znika w czeluściach razem z Balrogiem, i znika również z oka narratora i czytelnika. Jednak pod koniec księgi drugiej Drużyna zostaje rozbita… i tu zaczyna się niezwykle skomplikowana przeplatanka. Mamy wątek Froda i Sama, którzy maszerują z trudem ku Mordorowi, a po drodze dołącza do nich Gollum. Merry i Pippin zostają uprowadzeni przez orków i przez kilka rozdziałów ich los pozostaje niepewny. Aragorn, Legolas i Gimli wyruszają ich tropem.

W tym momencie mamy zatem trzy w dużej mierze niezależne wątki. Potem Merry i Pippin trafiają do Fangornu, gdzie spotykają entów i nakłaniają ich do pomaszerowania na Isengard, siedzibę Sarumana. Tymczasem człowiek, elf i krasnolud spotykają odrodzonego Gandalfa i udają się do Rohanu, na dwór króla Théodena. Stamtąd Aragorn, Legolas i Gimli razem z monarchą trafiają do warowni w Helmowym Jarze, pod której murami wkrótce staje armia Sarumana. Gandalf im nie towarzyszy, gdyż odjeżdża by sprowadzić dodatkowe siły Rohirrimów.

W czasie bitwy niespodziewanie Gandalf powraca (razem z jeźdźcami Erkenbranda, w filmie zaś Éomera), na dodatek zjawiają się huornowie („pasterze drzew”, bardziej dzicy kuzyni entów). Wojska Sarumana zostają unicestwione, ale czytelnik nie wie skąd wzięła się ta odsiecz, bo gdy ostatnio widział entów kilka rozdziałów wcześniej, wyruszali oni ku Isengardowi, nie Helmowemu Jarowi. Następnie Théoden, Gandalf, a także Aragorn i jego dwaj towarzysze jadą do Isengardu, gdzie zastają fortecę nie tylko zdobytą, ale również zalaną wodą. Czytelnik (podobnie jak i oni) nie ma zielonego pojęcia w jaki sposób potęga Sarumana została pokonana… ale wyjaśniają to Merry i Pippin w dłuższym „flashbacku”. Dwaj hobbici od tak sobie siedzą sobie wśród ruin, a dopiero później poznajemy ich los od ostatniego rozdziału, w którym ich widzieliśmy.

Dalej robi się jeszcze ciekawiej: Gandalf i Pippin jadą do Minas Tirith, Merry od tej pory towarzyszy Théodenowi i Éowynie, zaś Aragorn i pozostała dwójka wkraczają na Ścieżkę Umarłych i na dłuższy czas zupełnie znikają. W kolejnych rozdziałach często pojawiają się przeskoki geograficzne, pomiędzy wątkami, a na dodatek chronologiczne (czasem rozdział dzieje się równolegle lub później z tym, który po nim następuje). Kulminacją tych przeplatanek jest bitwa na polach Pelennoru. W oblężonym mieście mamy Gandalfa i Pippina. Nagle rozbrzmiewają rogi i zjawia się odsiecz, jazda z Rohanu (razem z Merrym)… jednak w ostatnim rozdziale gdy widzieliśmy Rohirrimów, byli oni jeszcze dość daleko, a na dodatek pomiędzy nimi a Minas Tirith znajdował się cały pierścień wojsk Saurona. W jaki sposób Théoden przebił się przez blokadę Gondoru, albo w jaki sposób ją ominął? Tego dowiadujemy się dopiero z kolejnego rozdziału, który chronologicznie jest wcześniej.

Później nadpływa jeszcze flota korsarzy z Umbaru… ale gdy przybija do brzegu, na ląd wychodzą posiłki z południowych lenn Gondoru, które sprowadził Aragorn. A przecież ostatni raz widzieliśmy go wówczas, gdy razem z Legolasem i Gimlim zniknął wśród prowadzącej przez mroczne góry Ścieżce Umarłych. Co działo się z nimi w międzyczasie? I o tym dowiadujemy się z kolejnego rozdziału, by potem wrócić do „teraźniejszości” i poznać ostateczny wynik bitwy.

Nawet ta dość skomplikowana struktura jest tylko uproszczeniem, bo w „WP” mamy jeszcze liczne wątki poboczne, nie możemy też zapominać, że przez cały ten czas równolegle toczy się jeszcze wątek Froda i Sama. Ten ostatni pozornie pozostaje niezależny od pozostałych – ale w rzeczywistości wydarzenia z jednego mają ogromny wpływ na drugi, i odwrotnie. Księga V kończy się sceną, w której Pippin traci przytomność podczas bitwy przed Morannonem, Czarną Bramą Mordoru. Na początku VI księgi następuje znaczny przeskok czasowy, po jej pierwszy rozdział jest bezpośrednią kontynuacją tego, który kończy księgę IV.

Łatwo się w tym pogubić, zwłaszcza przy pospiesznej lekturze, albo wówczas, gdy czytamy książkę po raz pierwszy. Jednak gdy się głębiej przyjrzymy wszystkim tym splotom wątków, zdamy sobie sprawę, że całość jest doskonale rozplanowana – zgadzają się dni, zjawiska astronomiczne (jak fazy księżyca), wreszcie sama geografia (np. odległości i czasy podróży).

File:Carved ivory horn, National Museum of Scotland, Edinburgh.jpg
Rzeźbiony róg z kości słoniowej ze zbiorów National Museum of Scotland w Edynburgu. Autorem zdjęcia jest Kleon3 (strona na Wikimedia: https://commons.wikimedia.org/wiki/User:Kleon3 ). Udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International (Wikimedia Commons). Tego typu instrument nazywa się olifantem – czyli “słoniem”. Słowo to w mitologii Tolkiena oznacza fikcyjny gatunek słoniowatych.

Co Tolkien osiąga dzięki temu wszystkiemu? Po pierwsze, powstaje wrażenie, że opisywany przez niego świat naprawdę żyje. „WP” nie jest jak te gry komputerowe, w których aż nazbyt oczywiste okazuje się, że poza tym obszarem, w którym akurat przebywa gracz czas stoi w miejscu i „nic się nie dzieje”. Tak jak w rzeczywistości, w Śródziemiu rozgrywa się jednocześnie wiele indywidualnych historii, a wydarzenia mają swoje konsekwencje nie tylko w najbliższej okolicy, lecz wszędzie. Technika ta umożliwia również tworzenie napięcia i ciągle zaskakiwanie czytelnika – jak wówczas, gdy nagle zjawiają się jeźdźcy Rohanu. Pisana w ten sposób powieść wynagradza również uważnego odbiorcę, bo im bliżej przyglądamy się jej strukturze, tym więcej „smakowitych kąsków” się ujawnia. Choćby z tego tylko powodu warto również „WP” czytać wielokrotnie, bo zawsze zauważa się coś nowego.

W powieści Tolkiena występują również przedmioty i postacie, które spajają ze sobą poszczególne wątki, przeskakując pomiędzy nimi. Na przykład kolczuga Froda, zrabowana mu przez orków pod koniec księgi IV w ostatnim rozdziale księgi V zostaje pokazana przez Rzecznika Saurona Gandalfowi. Również Nazgúle krążą po całym świecie przedstawionym – i często okazuje się, że na przykład ten Upiór który przelatuje nad głowami Froda i Sama pędzi właśnie do Isengardu, by sprawdzić co tam zaszło (dopiero co zdobyli go entowie). Uważny czytelnik może też zauważyć sceny takie jak ta, w której Oko Saurona już niemal trafia na Powiernika Pierścienia, jednak nagle kieruje swoje spojrzenie w innym kierunku – z innego rozdziału dowiemy się, że to Aragorn użył palantíru, by ujawnić się Sauronowi i wmówić mu, że to właśnie on posiada w tej chwili Pierścień.

Jak zaznacza Tom Shippey, dzięki przeplatance bohaterowie postrzegają swój świat jako chaotyczny i budzi się w nich poczucie zagubienia – tak jak wtedy, gdy widzą nagle w lesie starca w bieli i zastanawiają się, czy to Saruman (później okazje się, że to był Gandalf, choć kiedy indziej chyba rzeczywiście widzieli Sarumana). Takie same wrażenie odnosimy często my sami, gdy docierają do nas różne sprzeczne wieści z różnych stron naszego świata. Jednak gdy spojrzymy na to wszystko z oddali, dostrzegamy wewnętrzną spójność i ład – wydarzenia następują w logicznym ciągu, a czyny mają swoje konsekwencje, choć często trudno je zaobserwować.

O przeplatance we „Władcy Pierścieni” można by jeszcze długo dyskutować, bo to co tu omówiliśmy, to zaledwie czubek góry lodowej (zapewne z Helcaraxë). Przejdźmy jednak do „Pieśni Lodu i Ognia”.

***

Przeplatanki Martina

Pod tym względem cykl Martina wykazuje silne podobieństwo do dzieła Tolkiena. I tam mamy przeplatankę, która wydaje się jeszcze bardziej złożona, choć z nieco innych powodów. W PLIO mamy więcej wątków i więcej postaci (chodzi mi tu o tych bohaterów, z których punktu widzenia napisane są rozdziały, czyli o „POV-ów”), jednak nie krzyżują się one aż tak często jak u Tolkiena (np. wątek Daenerys w dużej mierze pozostaje niezależny – przynajmniej bezpośrednio – od tego, co dzieje się w Westeros, choć wkrótce może się to zmienić). Tak jak we „Władcy”, bohaterowie cyklu krążą po całym kontynencie, czasem wpadając na siebie (jak Catelyn i Tyrion w „Grze o tron”), a kiedy indziej mijają się o włos, co ociera się o ironię. Czasem rozdziały przedstawiające ściśle związane ze sobą wydarzenia nie następują po sobie zgodnie z chronologią: na przykład w „Tańcu ze smokami” rozdział Barristana kończy się na tym, że do naszego bohatera docierają wieści o wypuszczeniu smoków. Jednak wydarzenia przedstawiające przebieg tego wypuszczenia poznajemy dopiero z kolejnego rozdziału, z punktu widzenia Quentyna Martella.

Z przeplatanką mamy do czynienia również tam, gdy Brienne znika nam z oczu w „Uczcie dla wron” i jej los pozostaje niejasny, ale na pozór ni stąd ni zowąd zjawia się nagle w ostatnim rozdziale Jaime’a w „Tańcu ze smokami”, co jak dotąd nie zostało wyjaśnione. Mamy też ironiczne sceny takie jak ta, w której podczas igrzysk na arenie w Meereen Daenerys w ostatniej chwili zapobiega wypuszczeniu lwów, które miały pożreć parę występujących przed tłumem karłów. Dopiero później uważny czytelnik może zauważyć, że jednym z tych karłów był sam Tyrion.

File:Sutton.Hoo.ShoulderClasp2.RobRoy.jpg
Przeplatanka na klamrze z Sutton Hoo, ze zbiorów Muzeum Brytyjskiego. Autorem zdjęcia jest Rob Roy (link do strony fotografa można znaleźć w opisie pliku na Wikimedia). Udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 Generic (Wikimedia Commons). Zdjęcie zostało również wykorzystane jako obrazek wyróżniający tego artykułu.

Po całym Westeros krążą również mniej lub bardziej godne wiary plotki na temat wydarzeń z innych jego zakątków i zza Wąskiego Morza. Na przykład na dwór w Królewskiej Przystani docierają różne rewelacje na temat wydarzeń w Meereen albo inwazji Jona Conningtona na Krainy Burzy. Wszystko to tworzy atmosferę nieładu i dezorientacji. Jednak uważny czytelnik może w tym dojrzeć sens, gdyż poznaję prawdę z innych rozdziałów (czy to wcześniejszych, czy późniejszych). Sprawa „ducha Renly’ego” o którym Sansie opowiada Dontos zostaje później wyjaśniona w rozdziale Tyriona, a rzeczywisty przebieg Krwawych Godów czytelnik zna aż za dobrze, więc nie daje wiary oszczerstwom szerzonym przez Freyów w „Tańcu”.

Przeplatanka pozwala również na tak dramatyczne zwroty akcji jak te w wątku Davosa – gdy jego rozdział urywa się, gdy lord Wyman Manderly wydaje na niego wyrok śmierci. Później w rozdziale Stannisa słyszymy pogłoski o ścięciu Cebulowego Rycerza, i w to samo wierzą Cersei i członkowie jej rady. Z tego powodu czytelnika może wprawić w szok rozdział, w którym okazuje się, że ser Davos ma się całkiem dobrze (choć wkrótce potem znów znika nam z oczu, kierując się ku złowieszczym brzegom Skagos).

Wreszcie, także w PLIO istnieją przedmioty i osoby, które scalają ze sobą wszystkie te zawiłe wątki. Mamy zatem statki takie jak „Cynamonowy Wiatr”, na który natyka się Daenerys, a który później odegra istotną rolę w watku Sama Tarly’ego i maestera Aemona. Jest też „Dziewczyna o Tarninowych Oczach”, z której kapitanem Dany rozmawia w Qarth, a smutny los i jego i całej załogi poznajemy wówczas, gdy płynąc do Białego Portu Davos zauważa wrak tego statku. Mamy też krążących tu i tam kruki, plotki bankierów Żelaznego Banku i Dzielnych Kompanionów . Widzimy też, że decyzje podjęte w Westeros mają wpływ na to, co dzieje się w Essos – jak wówczas, gdy w jednym z rozdziałów Neda król Robert wydaje rozkaz zgładzenia Daenerys, i rzeczywiście skrytobójca czyha na jej życie kilka rozdziałów później. Nawet w tych momentach, gdy dwa wątki bezpośrednio się nie stykają (np. Eddard Stark nigdy nie spotyka Daenerys), nie pozostają one tak do końca niezależne.

Wszystko to razem wzięte sprawia, że Westeros i Essos, podobnie jak Śródziemie, ożywają w umyśle czytelnika. I to właśnie daje dobrze wykorzystana przeplatanka – a właśnie taką zdolność twórczego jej użycia posiadają i J.R.R. Tolkien, i George R.R. Martin. Także pod tym względem styl tych twóch autorów jest zbliżony. Za tydzień sprawdzimy jak się sprawy mają z kolejną cechą prozy Tolkiena.

***

-->

Bluetiger

Zainteresowania: Legendarium J.R.R. Tolkiena; twórczość George'a R.R. Martina; historia i literatura - zwłaszcza średniowieczna - Wysp Brytyjskich i Skandynawii; mitologie i języki. Proszę o podchodzenie z rezerwą do informacji, którymi dzielę się w swoich tekstach, gdyż nie jestem ekspertem. Staram się, by przekazywane treści były poprawne, ale mogą wkraść się błędy.

Kilka komentarzy do "Czy PLIO to “fantasy w stylu tolkienowskim”? (część druga – Przeplatanki)"

  • 9 stycznia 2020 at 14:49
    Permalink

    Gratuluję kolejnego tekstu. Muszę przyznać, że coraz lepiej się “Ciebie” czyta. Twój styl wydaje się coraz bardziej jasny i uporządkowany, znikają powtórzenia i niepotrzebne dywagacje. Z niecierpliwością czekam na kolejne odsłony. Nawiązując jeszcze do wcześniejszych komentarzy, mi długość tekstu nigdy nie przeszkadzała, co innego trochę rozwlekły i pełen powtórzeń sposób argumentowania, zapewne zapożyczony od LML podczas tłumaczeń. Ale widzę że rozwijasz się i pracujesz nad formą tekstów. Jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam.

    Reply
    • 10 stycznia 2020 at 21:24
      Permalink

      Dziękuję! Mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze.

      Reply
      • 11 stycznia 2020 at 10:14
        Permalink

        Jestes i zawsze byłes. Dzięki za kolejny interesujacy tekst.

        Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków