Commando Ninja (2018)

Jestem entuzjastą kina klasy Z i się tego nie wstydzę. Był kiedyś taki czas, że poniedziałkowe wieczory można było sobie umilić, włączając telewizję Puls i rozkoszując się seansem cudownie idiotycznych filmów o dwugłowych rekinach i zmutowanych piraniach. Większość tego wychodziło spod ręki pozbawionych jakiegokolwiek talentu filmowców wytwórni Asylum. Potem nastały czasy Kickstartera, zapanowała moda na retro, a krótkometrażowy Kung Fury pokazał, że w branży filmowej nie ma rzeczy niemożliwych. I tak właśnie powstał Commando Ninja. Obraz Francuza Benjamina Combesa, który wcześniej tworzył przerywniki filmowe do gier wideo, został częściowo sfinansowany w ramach internetowej zbiórki pieniędzy i ostatecznie trafił prosto na Youtube, gdzie każdy może go sobie nieodpłatnie obejrzeć. Nie da się też ukryć, że w zamierzeniu miał to być hołd (i parodia zarazem) dla mniej lub bardziej tandetnych filmów akcji z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Po drodze coś jednak poszło nie tak.

Pół komandos, pół ninja, w stu procentach Amerykanin – John Hunter.

Fabuła filmu jest zlepkiem motywów skopiowanych z klasycznych już Commando i Predatora oraz pomniejszych wątków z kilku(nastu) innych obrazów. Śledzimy losy Johna Huntera, weterana wojny w Wietnamie, który rusza na ratunek swojej porwanej córce. Aby ją uratować, będzie musiał zostać ninja, walczyć z ninja, pokonać byłych kolegów (też ninja), odkryć spisek, podróżować w czasie i nie zostać zjedzonym przez dinozaury. Ot, Z-klasowe standardy. Nie miałbym absolutnie żadnego problemu z takim odgrzewaniem starych kotletów, gdyby twórcy scenariusza podeszli do sprawy kreatywnie. Niestety, zamiast tego otrzymaliśmy amatorsko zrealizowane kopie scen, które większość widzów zna na pamięć. Wrzucenie jednej czy dwóch stanowiłoby fajny smaczek, zbudowanie z nich całego filmu wydaje się pójściem na łatwiznę, albo, co gorsza, jest znakiem braku ciekawych pomysłów na fabułę. Mamy więc zakamuflowaną postać, polującą w dżungli na amerykańskich żołnierzy i posługującą się termowizją, mamy ujęcie oczami robota-terminatora, ucieczkę przed szarżującym velociraptorem, przesłuchanie w azjatyckiej scenerii żywcem wyjęte z drugiego Rambo, fragment Kevina, krajobrazy z Mad Maxa, czy wreszcie rozciąganie kończyn z Kickboxera. Jest tego całe zatrzęsienie.

Ten pan kogoś mi przypomina i wcale nie chodzi o Mario.

Trochę mi to rozwiązanie przypomniało ubiegłoroczny, niesamowicie rozczarowujący Player One. Tam też nawiązania były w większości banalne i umieszczone na siłę, w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek. Tu mamy dodatkowo do czynienia z produkcją od początku do końca amatorską. Jest to oczywiście konwencja, która miała oddać ducha paździerzowych produkcji minionej epoki, ale kogoś wyraźnie poniosło w tym temacie. Tragiczne dialogi jeszcze bym przeżył, ale kompletny brak zdolności aktorskich u całej obsady, koszmarny montaż i zdjęcia sprawiają, że naprawdę ciężko przebrnąć przez Commando Ninja. Jakby tego było mało, głosy postaci są kompletnie rozsynchronizowane z obrazem. Dziwi mnie to trochę, bo o ile to notoryczny problem polskiego kina, nie przypominam sobie zbyt wielu hollywoodzkich produkcji, których by on dotyczył. Nie wiem tak naprawdę, ile z tych realizacyjnych wad było zamierzonych. Być może wszystkie – wtedy najzwyczajniej autorzy przesadzili ze stylizacją. Być może nie wszystkie i to świadczy o nich jeszcze gorzej.

Gdyby tylko film wyglądał w połowie tak dobrze jak na grafikach promocyjnych…

Większym problemem jest jednak sama konstrukcja historii. Scenariusz ma ogromne kłopoty z rozłożeniem tempa akcji w czasie. W zasadzie film powinien się zamknąć w jakichś 35-40 minutach i byłby całkiem zabawną parodią Commando. Taki był zresztą pierwotny plan, ale na skutek sukcesu zbiórki kickstarterowej zdecydowano się wydłużyć metraż do nieco ponad godziny. Skutek jest taki, że po momencie (na pozór) kulminacyjnym, mamy nudną retrospekcję, potem kolejny moment kulminacyjny z bardzo słabą walką na pięści, a potem jeszcze jeden segment, w kompletnie odmiennej stylistyce. Niestety też, im dłużej trwa seans, tym mniej śmiesznych scen i zabawnych wpadek, a więcej siermiężnej amatorszczyzny.

Budżet na kostiumy nie był zbyt wysoki.

Warto jednak dodać, że pierwsza część Commando Ninja nie jest aż taka zła. To znaczy jest fatalnie nakręcona, ale poziomem absurdu i głupkowatymi żartami oraz nawiązaniami potrafi nieźle ubawić. Komunistyczne tresowane dinozaury i eksplodujące manekiny to może nie ten sam poziom, co walka z Kung Fuhrerem i serfowanie w czasie na klawiaturze komputera, ale gdyby film trzymał ten poziom przez pełną godzinę, na pewno oceniłbym go sporo wyżej. Nota bene bohaterowie używają do podróży czasowych takiej samej rękawicy, co Hackerman z Kung Fury. Ot, taki smaczek dla spostrzegawczych.

Na plus na pewno wyróżnia się jeszcze muzyka. Co prawda, też pełna jest recyklingowanych motywów, ale syntezatorowe dźwięki, stworzone przez artystów z epoki, dodają filmowi dużo uroku. Tytułowa piosenka nie jest może tak chwytliwa, jak przebój promujący wspomniane Kung Fury, w wykonaniu Davida Hasselhoffa, lecz też wpada w ucho. Można powiedzieć, że warstwa muzyczna to jedyny profesjonalnie zrobiony element tego filmu.

Power glove zawsze na propsie.

Commando Ninja to znakomity przykład na to, że parodiowanie nie jest łatwą sztuką i niejednokrotnie wymaga od autorów większego talentu, niż mieli twórcy oryginału. Nie bez powodu trudno znaleźć następców Mela Brooksa, czy braci Zuckerów. Benjamin Combes miał być może pomysł na zabawny klip, może nawet na krótki metraż. Niestety dłuższa forma go pokonała. Nie wystarczy odtworzyć w nieudolny sposób scen ze swoich ulubionych filmów i kazać komandosom kopać się z zamaskowanymi ninja. Pewnie, niejednemu widzowi zakręci się w oku nostalgiczna łza w kilku momentach, parę razy można na pewno wybuchnąć śmiechem podczas jakiejś wyjątkowo absurdalnej sceny, ale całość jest męcząca, a w drugiej części po prostu nudna i kompletnie nieprzemyślana. Być może gdyby przemontować ten materiał, historia nabrałaby odpowiedniego tempa. Być może gdyby nie przesadzono z pokazywaną bez cienia żenady tandetą, dałoby się czerpać radość z oglądania tego festiwalu nieporadności i amatorszczyzny. Być może zaś autor niniejszej recenzji czepia się tak samo, jak ubiegłorocznego filmu Spielberga. Oceńcie sami, najwyżej stracicie godzinę z minutami.

PS. Dodam jeszcze, że film można obejrzeć w trzech wersjach językowych: angielskiej, francuskiej i… polskiej, z absolutnie paździerzowym lektorem, który idealnie pasuje do ogólnego poziomu tego widowiska. Sądząc po napisach końcowych, nasi rodacy brali też udział przy produkcji filmu.

-->

Kilka komentarzy do "Commando Ninja (2018)"

  • 18 stycznia 2019 at 12:31
    Permalink

    faktycznie gorszy od Kung Fury, ale lepszy od Player One.

    btw. rekawica byla ta sama, bo to kultowe nintendowskie Power Glove 😉

    Reply
  • 18 stycznia 2019 at 12:32
    Permalink

    gorsze od King Fury, ale lepsze od Player One.

    btw. rekawica byla ta sama, bo to kultowe nintendowskie Power Glove 😉

    Reply
  • 18 stycznia 2019 at 13:08
    Permalink

    No to jak kino klady Z i zbiórka na Kickstarterze, to może też Iron Sky? Bardzo ciekawy paździeż, a nawet w tym roku wychodzi kontynuacja. Wg mnie film 6,8/10

    Reply
    • 18 stycznia 2019 at 13:35
      Permalink

      Z tymi wszystkimi filmami o dinozaurach z laserami w oczach jest na ogół ten problem, że pomysłów starcza twórcom na zajebisty trailer i ewentualnie kilka minut właściwego filmu. Potem wszystko rozłazi się w szwach i przestaje być śmieszne. Dlatego na przykład dobrze, że Kung Fury nie został rozwleczony do długiego metrażu. Iron Sky niestety też nie trzymał tempa przez cały czas, a szkoda, bo pomysł był świetny.

      Reply
      • 20 stycznia 2019 at 00:00
        Permalink

        z Iron Sky jest ten problem, ze miedzy zajawkowe sceny z trailera wcisneli zalosnie slaba komedie w nowoamerykanskim stylu. obawiam sie ze z kontynuacja bedzie podobnie…

        Reply
      • 20 stycznia 2019 at 00:01
        Permalink

        z Iron Sky jest ten problem, ze miedzy zajawkowe sceny z trailera wcisneli zalosnie slaba komedie w nowoamerykanskim stylu. obawiam sie ze z kontynuacja bedzie podobnie…

        Reply
  • 18 stycznia 2019 at 13:12
    Permalink

    Player One bylo spoko!

    Reply
  • 18 stycznia 2019 at 14:13
    Permalink

    ten kostium z obrazka mnie rozwalił xD

    Reply
    • 18 stycznia 2019 at 15:24
      Permalink

      A co to za wiewiórka nabita na gwóźdź na prawym ramieniu?

      Reply
  • DaeL
    18 stycznia 2019 at 21:26
    Permalink

    Szkoda. Zwiastun był fajny.

    Reply
  • 18 stycznia 2019 at 23:10
    Permalink

    Mnie tenn pan przypomina Rona Jeremy;)

    Reply
  • Pingback: Kutasssss (2020) – FSGK.PL

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków