Premiera drugiej części „Jurassic World” tuż tuż, SithFrog już ostrzy pióro (kalibruje klawiaturę?), a my prezentujemy jego recenzję powstałego w 2015 roku rebootu opowieści o parku pełnym dużych gadów.
***
W trakcie filmu pada zdanie, które – jeśli mnie pamięć nie myli – brzmi mniej więcej tak: “Dziś robimy modyfikacje genetyczne, bo same dinozaury to za mało. Zwykłe dinozaury kręciły ludzi 20 lat temu”. W ten sposób poznajemy powód, dla którego w laboratoriach genetycznych powstają swego rodzaju „stuningowane” potwory. Jest to jednocześnie trafne spostrzeżenie na temat współczesnego społeczeństwa (przy obecnym tempie życia każda sensacja żyje sekundę), jak i ironiczne podsumowanie samego filmu „Jurassic World”.
Po historii opowiedzianej w oryginalnym Parku Jurajskim (i pożal-się-boże sequelach) nie zostało prawie nic. Park rozrywki z dinozaurami działa w najlepsze. Właścicielem jest ekscentryczny Hindus, a zarządcą bliźniaczka Jessici Chastain. Po parku kręci się i tresuje Welociraptory, ociekający testosteronem były żołnierz, Star-Lord. Jemu natomiast przez ramię zagląda obleśny grubas, który robi na boku interesy z militarną korporacją. Żeby podtrzymać zainteresowanie jurajskim przybytkiem, w lokalnym laboratorium tworzy się nowe gatunki dinusiów. Jeden z nich okazuje się ciut mądrzejszy i bardziej brutalny niż zakładano. Na domiar złego, kiedy zrywa się ze smyczy, zupełnym przypadkiem w okolicy przebywają dwaj siostrzeńcy Pani Dyrektor…
Z fabuły dowiadujemy się jak to naukowcy wzięli T-Rexa i dorzucili mu genetycznych bajerów tworząc przekombinowaną (i bezsensowną) hybrydę “wszystko z wszystkim plus zęby i kły”. Co ciekawe podobny zabieg zastosował reżyser filmu – Colin Trevorrow. Wziął kultowy Jurassic Park, zaczerpnął z niego wiele (w tym przypadku „wiele” czytaj jako „prawie wszystko”) i dorzucił tonę bajerów i kolorowych atrakcji, żeby przystosować finałowy produkt do wymagań dzisiejszego widza. No bo nie oszukujmy się, komu dziś w kinie wystarczy – jak w 1993 roku – samo ożywienie prehistorycznych gadów?
Smutne to trochę. W filmie, który nawiązuje w tylu momentach do swojego wielkiego poprzednika (sequele pomijam), tak naprawdę nie ma za wiele dinozaurów. Zabrakło mi scen takich jak słynny pierwszy przejazd przez park w oryginale. Brakuje tego oczarowania majestatem ogromnych gadów, pokazania jak cudownym pomysłem jest odtworzenie całego ekosystemu z setkami gatunków. Te sceny przykuwały do kinowego fotela bardziej niż wszystkie wybuchy i pościgi razem wzięte. Ale może ja już nie jestem grupą docelową dla twórców hollywoodzkich? Ale jeśli tak, to po co reżyser tak wiele czerpał z „Parku Jurajskiego”? I czy to przypadek, że pod względem dramatycznym najlepiej wyszły mu te sceny, które przekalkowano z filmu Spielberga?
Na wiele można by tu narzekać, ale najgorszym elementem filmu są postacie. Płaskie jak niemieckie autostrady. Samiec alfa, dama w potrzebie, bezbronne, ale sprytne dzieciaki, czarny charakter, biznesmen naiwniak i trochę filantrop, nerd w koszulce z logo klasycznego „Jurrasic Park” jako „comic relief”. Wszyscy daleko mniej interesujący od bohaterów filmu z 1993. Ich interakcje to bezpłciowe recytowanie kwestii ze scenariusza. Ani przez chwilę nie obchodziło mnie kto zginie, a kto nie. Chociaż fabuła jest tak “zaskakująca”, że i tak wszystko od początku wiadomo. Właściwie jedyną postacią, do której poczułem odrobinę sympatii był pracownik parku, Lowery. Zagrany przez Jake’a Johnsona (Nick Miller z serialu New Girl), nosi t-shirt z logo pierwszego „Parku Jurajskiego” i tak jak ja narzeka, że oryginalny park był nie do pobicia. Zgadzam się.
Sporo narzekałem, ale dam siedem, bo… jako niewymagająca intelektualnego wysiłku rozrywka, film się sprawdza. Zresztą „Jurassic World” to już chyba nie jest film, to produkt. Ładnie zapakowany i sprzedawany w promocji. Spece od marketingu zrobili badania tego co się sprzedaje i czego widownia oczekuje. Zatrudniono gwiazdy będące na topie i uruchomiono kamery. Gdyby w ankietach wyszło, że ludzie czekają na T-Rexa strzelającego laserami z oczu, prawdopodobnie i on znalazłby się w filmie. Z jednej strony to wada, bo „Jurassic World” nie ma duszy. Ale z drugiej – doceniam pracę Colina Trevorrowa. Reżyser czuje gdzie leżały atuty oryginału i zna swoje rzemiosło na tyle, że seans jest lekki, łatwy i przyjemny. „Jurassic World” nie ma w sobie ani krztyny magii „Parku Jurajskiego”, ale jednocześnie dostarcza nam masę rozrywki. To musi widzowi wystarczyć.
Jurassic World (2015)
-
Ocena SithFroga - 7/10
7/10
beda 2 artykul dziennie czy juz zrezygnowaliscie z tego smialego pomyslu? 😀
Będą, ale tylko w weekendy. I nie od razu. Spróbujemy z tym zawalczyć od lipca.
Dokładnie. Film jak najbardziej poprawny i bezpieczny marketingowo a przy tym zupełnie niewyróżniający się. Brakuje tej magii pierwszego Parku ale z drugiej strony ile można kręcić filmy o tym samym. Jak było widać po sequelach forma szybko się wyczerpała.
Co do Star-lorda to po Parks and Rec mam do Pratta słabość więc i tak mi się w tym filmie podobał. Chociaż trzeba przyznać, że niczym się też nie wyróżniał.
I na pewno warto wspomnieć o bohaterce granej przez Panią Bryce która przez cały film biegała w szpilkach. Bardzo pociesznie się to oglądało 🙂
Heh, z tymi butami to twórcy dwójki „chyba” usłyszeli głosy krytyczne, ale o tym dopiero jutro 🙂
Z Prattem mam podobnie. Nawet jak film nie domaga to on ratuje swoją charyzmą. Chociaż nigdy mnie chyba nie rozbawi tak bardzo jak na nieudanych/wyciętych scenach z Parks and Rec.
Oj tak, wycięte sceny z Andym to mistrzostwo.
Jestem właśnie ciekaw dwójki. Zamierzałem się przejść pod koniec tygodnia ale chętnie najpierw przeczytam czy w ogóle warto. I mam też nadzieję, że jest jak najwięcej Jeffa Goldbluma w tym filmie 😉
Ajajaj. Pomidor 😛
A ja się nie do końca zgodzę. Uwielbiam krytykę SithFrog’a jednakże i ten film posiada odrobinę magii. Weźmy na przykład scenę z samego początku filmu kiedy pojawia się odcisk łapy ptaka na śniegu. A te wymowne spojrzenia między Star Lordem i Blue? Jeśli mam być szczera to moją ulubioną postacią jest właśnie Blue. Na drugą część też się wybieram i jeśli mój ulubiony dinozaur skradnie chociaż parę klatek to resztę filmu jakoś przełknę.
Magii tam nie znalazłem, ale rozrywkę owszem. Blue jest świetna (bo to ona, nie?), jeśli akurat tego dinozaura lubisz to Fallen Kingdom jest dla Ciebie pozycją obowiązkową 😉
Przyjemna rozrywka z kilkoma głupotkami (jak w każdym blockbusterze). Czekam na recenzję Upadłego Królestwa, bo mi się bardzo podobało.
No proszę, to mam nadzieję na owocną wymianę poglądów 😉
Z tego co czytałem o dwójce, to chyba starczyłoby przekopiować ten tekst jako nową recenzję: wszystko już było, wszystko zrobimy jeszcze raz. Jedynie ocena letko w dół, bo to jednak powtórka powtórki (to nie moja opinia, ale tak bym te wrażenia innych podsumował).
Recenzja już jest i ja się nie zgadzam. Na jedynce mimo wad bawiłem się w miarę, dwójka to był u mnie festiwal ziewania i sprawdzania na zegarku ile jeszcze…