FilmyRecenzje Filmowe

Atomic Blonde

David Leitch i Chad Stahelski wyskoczyli z „Johnem Wickiem” niczym filip z konopi. Dynamiczny i krwawy film akcji z imponującym sekwencjami bójek i strzelanin. Widownia polubiła i tę wizję, i prostotę, i Keanu Reevesa, który nie udaje, że ma talent aktorski, za to świetnie mu idzie eliminacja kolejnych członków mafii. Po premierze drogi reżyserów się rozeszły. Stahelski skupił się na kontynuacji przygód Wicka, Leitch natomiast dał nam „Atomic Blonde”.

Kadr z filmu "Atomic Blonde"
Lorraine to zawodniczka, z którą lepiej być w tej samej drużynie.

W zasadzie to równie dobrym tytułem byłoby „Jane Wick”, bo Lorraine Broughton (Charlize Theron) to po prostu John Wick w spódnicy. Szpieg, członkini MI6 mająca za zadanie odzyskać tajną listę z nazwiskami oficerów wywiadu i zdemaskować podwójnego agenta. Ścigać się będzie z czasem i konkurencją na ulicach i w kamienicach Berlina, w tygodniu poprzedzającym upadek muru berlińskiego. Na razie nie napiszę więcej, do fabuły jeszcze wrócimy…

Kadr z filmu "Atomic Blonde"
Sofia Boutella wypadła nieźle, ale liczyłem na więcej. Scenariusz, niestety, zawiódł w tej kwestii.

Charlize Theron chyba już oficjalnie stała się ikoną kina akcji. Po świetnym występie jako Furiosa w „Mad Max: Fury Road”, po raz drugi prezentuje się rewelacyjnie jako bohaterka, która może skopać tyłek dosłownie każdemu. I każdej. Obok niej równie dobrze (jak zawsze zresztą) wypada James McAvoy jako David Percival, szef komórki MI6 w Berlinie. Ten facet nie ma słabych ról, bo nawet w kiepskich filmach jest w stanie zaznaczyć swoją obecność. Na drugim planie przewijają się jeszcze John Goodman, Toby Jones i Sofia Boutella, ale nie są to role, które pamiętać będę dłużej.

Kadr z filmu "Atomic Blonde"
Sceny walk są – podobnie jak w „Wicku” – efektowne i dynamiczne, jeden z mocniejszych punktów.

Creme de la creme, czyli sceny akcji, David Leitch zaplanował i nakręcił co najmniej tak dobrze, jak w pierwszym „Wicku”. Jest krwawo, jest dynamicznie, jest brutalnie, ale nie ma na szczęście ćwierć-sekundowych ujęć i kamery mającej atak epilepsji. Widz zawsze wie kto kogo bije, gdzie się dzieje cała scena i ani przez chwilę nie traci z oczu bohaterów. Szczególnie dobrze zrealizowano sekwencję walki na pewnej klatce schodowej. Zrobiona niby jednym długim ujęciem (niby, bo cięcia są, ale mało widoczne) trwa dobre parę minut i zostawia widza ze szczęką na podłodze.

Kadr z filmu "Atomic Blonde"
James McAvoy to klasa sama w sobie. Facet nie potrafi przejść obok roli nawet w filmie rozrywkowym.

Niestety, ten film posiada także scenariusz… i tu zaczynają się schody. „Wick” miał banalna historię. Zabili mu psa, ukradli samochód, idzie się mścić. Wiadomo, że w filmie o agentach wywiadu dostaniemy coś bardziej wyrafinowanego, ale tu ktoś poszedł po bandzie. A właściwie wypadł poza bandę i jeszcze dachował. Fabuła jest tak przesadnie pokręcona i skomplikowana, że przy „Atomic Blonde” nawet „Tinker, Tailor, Soldier, Spy” wydaje się banalny. Wielopoziomowa intryga, kilka zwalczających się frakcji, podwójni i potrójni agenci. Za dużo, za gęsto, zbyt wiele kombinacji i sekretów. Dość powiedzieć, że po seansie spędziłem dobrych parę minut próbując zrozumieć o co w ogóle chodziło. To nie świadczy zbyt dobrze o rozrywkowym kinie akcji. Na domiar złego użyto tu sposobu narracji, za którym osobiście nie przepadam. Film zaczyna scena przesłuchania Lorraine. Atomowa Blondynka opowiada zwierzchnikom o tym, co ją spotkało w Berlinie. Ciężko widzowi drżeć o jej życie i zdrowie, kiedy od początku wiadomo, że ostatecznie wyjdzie z każdej opresji. Jasne, to nie jest typ filmu, w którym śmierć głównego bohatera wchodzi w grę, ale zawsze fajnie mieć ten dodatkowy dreszczyk.

Kadr z filmu "Atomic Blonde"
John Goodman pojawia się rzadko – znów trochę żal niewykorzystania potencjału potencjalnie ciekawej postaci.

Klimat końcówki lat osiemdziesiątych, styl ubierania, samochody plus specyficzny nastrój Berlina w przełomowym momencie – to są kolejne plusy produkcji. Elementy te zrealizowano na bardzo dobrym poziomie. Ogląda się to świetnie, a słucha jeszcze lepiej, bo muzyka z epoki dobrze łączy się z radosną rozpierduchą. Syntezatorowe bity New Order, „Putting out the fire (Gasoline)” Davida Bowiego czy nieśmiertelne „99 red baloons” brzmią tu idealnie. Szkoda, że scenariusz tak bardzo wchodzi w drogę całej reszcie, bo „Atomic Blonde” mogła być „Johnem Wickiem” 2017 roku. Nie jest, ale i tak warto obejrzeć. Kawał dobrze zrealizowanego kina akcji.

  • Ocena SithFroga - 7/10
    7/10

Related Articles

Komentarzy: 12

  1. Z większością tekstu się zgadzam, także z tym, że wszytko jest tak zagmatwane, że do dziś nie jestem pewna mnóstwa rzeczy, zdarzyło mi się przewracać oczami, ale z kina wyszłam bardzo zadowolona.
    Niestety ciągle towarzyszyło mi nieodparte (i przeszkadzające) wrażenie, że twórcy chichoczą i zacierają ręce, mówiąc: „Ale my jesteśmy czaderscy! Ta scena pokazała, jacy my fajni i cool”. Nie powiem, ze te fragmenty mi się nie podobały – były super, ale w wyobraźni widziałam podekscytowanych autorów, jakby się popisywali zajebistością. To samo dotyczy muzyki – jest wspaniała, ale tak trochę powstawiana na siłę i właśnie po to, żeby dopełnić świetności. Takie „To jest czaderski kawałek – wrzućmy gdziekolwiek, byleby było fajne wrażenie”. (I było! Ale nie powinnam myśleć o ludziach, którzy składali to wszystko do kupy, gdy akcja goni.) Jednak to tylko mój osobisty problem, a przecież i tak oceniłam to na filmwebie 8/10. 🙂
    Do tekstu mam jedno „ale”: „Dość powiedzieć, że po seansie spędziłem dobrych parę minut próbując zrozumieć o co w ogóle chodziło. To nie świadczy zbyt dobrze o rozrywkowym kinie akcji.”
    Nie rozumiem, po co się przejmować gatunkiem (?) „rozrywkowe kino akcji”? Po prostu film. Choć może gdybym szła do kina z celem obejrzenia „tego a tego”, to by mnie to zakuło, tymczasem ja pozwoliłam im zaserwować sobie cokolwiek tylko zechcą mi dać, nawet łamiąc przepisy niczym Okrasa. Kiedyś obejrzę to jeszcze raz i może wszystko stanie się już jasne.
    (Na salę weszłam z myślą, że czeka mnie komedia szpiegowska. „Atomic Blonde? Hahaha, to pewnie komedia!”)

    1. Dzięki za komentarz drLX! Po kolei:

      Też z kina wyszedłem zadowolony, a przed seansem nie miałem takiej pewności – jak przy większości filmów, które idą na jakiejś fali. W tym wypadku na fali wicko-podobnych.

      Z tymi autorami zacierającymi ręce i przerzucającymi się pomysłami na „cool” sceny – masz 100% racji. Tylko John Wick 1 i 2 byli robieni w ten sam sposób (zakładam). To jest właśnie takie kino i w ogóle mi to nie przeszkadzało. Jeśli dobrze kojarzę i Stahelski i Leitch przez lata byli kaskaderami i koordynatorami więc robią w filmie przede wszystkim to, na czym się znają 🙂

      Z muzyką też masz rację aczkolwiek to odczucie już czysto subiektywne. Dla mnie balansowali na granicy przesady, ale jednak jej nie przekroczyli. Nawet pomyślałem w trakcie coś w stylu „fajne kawałki, fajny montaż, ale jeszcze dwie takie sceny w niedużych odległościach od siebie i wyjdzie drugi Suicide Squad”. Na szczęście trochę to stonowali po hałaśliwym starcie. Plus ja jestem już stary dziad więc akurat muzyka z tego okresu do mnie przemawia. Efekt nostalgii 😉

      „Nie rozumiem, po co się przejmować gatunkiem (?) “rozrywkowe kino akcji”? Po prostu film.”

      Jasne, ale lubię po seansie mieć świadomość, że wiem co się działo, co obejrzałem. Wiem kto, kogo i za co, rozumiem motywację bohaterów i ich wybory w trakcie filmu. A tak to obejrzałem fajną bohaterkę, fajne sceny akcji, ale nie rozumiałem do końca o co komu chodziło. To zostawia spory niedosyt. Przynajmniej w moim odczuciu.

  2. Dzięki za odpowiedź! 😀 I za to, że mnie utwierdziłeś, że jednak mi nie odbiło tak całkiem. Wiadomo, że moje odczucia to… moje odczucia.
    „Johna Wicka” nie widziałam, ale jeśli ma mi dać mniej więcej tyle frajdy co Blondie, to na pewno przy najbliższej okazji obejrzę.
    Co do świadomości, co tak naprawdę się działo w filmie: zwykle siebie obwiniam za jej brak. Zwalam na własną głupotę, ale po przeczytaniu artykułu i jeszcze kilku takich komentarzy, stwierdziłam, że chyba faktycznie twórcy wymyślili łamigłówkę, której rozwiązania nie podali do końca (czy sami mieli je pod kontrolą?…), a może jednak za drugim razem stuknę się w głowę i powiem „AHA!! TO MA SENS!!”? Racja, że można uznać to za wadę (wadę wszystkich filmów, które nie są wyjaśnione do końca, a nie zostawiają pytań jak końcówka „Incepcji” czy trzeciej części „Matrixa”, tylko ogólne poczucie skołowania, że nawet nie wiadomo, o co pytać), ale pewnie większość widzów przyzna, że w obliczu całokształtu, to nie jest duży problem. Zobaczę, co powiem, gdy obejrzę to po raz drugi. Na pewno wspomnę wtedy w myślach pewnego SithFroga. 😉
    I na koniec piosenka, która od razu mi się skojarzyła, gdy zobaczyłam plakat: https://www.youtube.com/watch?v=1Tko1G6XRiQ

  3. Blondie zawsze na propsie 🙂

    John Wick jest podobnie skonstruowany tylko dużo prostszy i ewidentnie świadomy własnej konwencji. Nawet bardziej niż Atomic Blonde. Jeśli obejrzysz – daj znać jak się podobało 🙂

    Ja wiem ostatecznie co się działo w filmie, mam wrażenie, że po przemyśleniu rozumiem całość fabuły, ale to po prostu nie ma większego sensu. SPOJLERY!!! Amerykanie mieli agentkę, która była podwójną agentką brytyjsko-rosyjską czyli w sumie potrójna agentka. Wyeliminowała szefa placówki MI6 w Berlinie tylko za to, że poznał jej tożsamość. Przy okazji sprzątnęła rusków, którzy myśleli, że pracuje dla nich. Ostatecznie odzyskała listę agentów MI6 dla CIA. Tylko generalnie po co? I dlaczego wszyscy musieli umrzeć?

    A co do zakończeń – czasem lubię niedopowiedziane i z niedosytem, ale akurat w Incepcji mi się to nie spodobało, bo było oczywiste mniej więcej od połowy filmu. Tylko czekałem aż zakręci bączka i będzie cięcie. Tanie i przewidywalne 😛

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button