FilmyRecenzje Filmowe

Sztuka pięknego życia (2024)

Zacznijmy od rzeczy w Polsce niemal tradycyjnej – tłumaczenia tytułu. Nie wiem, jakim cudem z angielskiego „We Live in Time” stworzono „Sztukę pięknego życia”, czyli tytuł, który po pierwsze ma niewiele wspólnego z fabułą, a po drugie może wprowadzać w błąd. To jednak szczegół, ciekawostka anegdotyczna. Problemy z tym filmem zaczynają się w innym miejscu. Scenarzysta Nick Payne oraz reżyser John Crowley nie bardzo wiedzą, jak rozłożyć akcenty w swoim filmie. W efekcie z tego chaosu wychodzi coś pomiędzy mało odkrywczym dramatem a jeszcze mniej odkrywczą komedią romantyczną.

Problem z narracją

„Sztuka pięknego życia” to kolejny projekt filmowy, który postanawia nie prowadzić narracji w sposób liniowy. Szkoda tylko, że nie ma dla tego typu rozwiązania sensownego uzasadnienia. Skakanie „po czasie” niewiele wnosi do historii i równie dobrze można było pokazać to w sposób zwyczajny lub wprowadzać retrospekcje chronologicznie. W przypadku tego filmu chaos kontrolowany absolutnie się nie sprawdza. Celowe zamieszanie nie jest wartością dodaną – nie wzbudza efektu „wow” ani nie podbija emocji widza. Wręcz przeciwnie. Ciągłe skupienie na detalach, takich jak fryzura głównej bohaterki czy elementy mieszkania, w którym przebywają, wytrąca z rytmu i niepotrzebnie odciąga od przekazu.

Na dodatek przez tego typu zabiegi wszystko zdaje się dziać zbyt szybko. Bohater znajduje się w jednym położeniu, by przy kolejnym „skoku w czasie” być w zupełnie odmiennej sytuacji. Taka narracja wymaga niezwykłego talentu i przemyślenia, tymczasem tutaj wygląda to tak, jakby scenariusz został pocięty i poprzestawiano w nim pewne elementy. Twórcy nie poradzili sobie z tym od strony technicznej, a także niezbyt przyłożyli się do budowania fabuły.

Problem z tematem

Do tej pory nie rozumiem, o czym właściwie jest ten film. O egoizmie w obliczu tragedii? O miłości? O poświęceniu, czy raczej o braku skłonności do kompromisów? Może chodziło o brak wiary w cuda albo o pogoń za marzeniami? Nie rozumiem głównego przesłania tego filmu i mam wrażenie, że sami twórcy również nie potrafiliby jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Ten film składa się z dwóch prostych elementów: smutku związanego z chorobą oraz radości związanej z miłością. Jest do bólu przewidywalny, wyrachowany, próbujący grać na uczuciach. Z jednej strony jest prawdziwy w ukazaniu walki z chorobą oraz roli, jaką odgrywa nadzieja (przeważnie fałszywa) w procesie leczenia, ale brakuje w nim konsekwencji. Postacie często zachowują się irracjonalnie.

Chwilami film chwyta za serce, ale mam wrażenie, że można było to zrobić dużo lepiej. Można było stworzyć prawdziwy wyciskacz łez, bo potencjał był ogromny. Gdyby tylko nie próbowano na siłę łagodzić emocji widza, gdyby nie chłodzono ich zamiast podgrzewać, gdyby w końcu zdecydowano, w którą stronę ma to wszystko zmierzać.

Problem z przesadą

Twórcy filmu wykazali się kilkukrotnie brakiem taktu i wyczucia tego, co można pokazać (a w zasadzie co powinno się pokazywać) na ekranie, a czego nie. Przepraszam za słowa, ale do jasnej cholery – jak można było w tak obleśny i paskudny sposób pokazać poród w obskurnym kiblu na stacji benzynowej? Miało być naturalistycznie, bez koloryzowania, a wyszło tragicznie, beznadziejnie i kompletnie żenująco. Nie wiedziałem, co zrobić z oczami, było mi niedobrze, widząc te sceny. Mogę ewentualnie zrozumieć, co mieli na myśli scenarzysta i reżyser, ale kompletnie nie kupuję estetyki tego fragmentu.

Tak samo jak zbytniej przesady w scenie wypadku samochodowego. Wygląda to koszmarnie, ma na celu zaszokować, ale chyba ktoś tu nie potrafi ocenić własnych pomysłów. Ocenicie sami, ale mi to nie wyglądało jak coś, co spowodowałoby takie, a nie inne obrażenia i niosło za sobą takie konsekwencje. Zabrakło balansu, wyczucia między tym, co pokazano, a tym, jaki skutek mogłoby to rzeczywiście spowodować. I tak jest niemal cały czas. Scenarzysta nie przejmuje się takimi błahymi rzeczami; jeśli coś jest mało prawdopodobne, to trudno, bo i tak jest potrzebne do posunięcia historii naprzód. Absurdalne ukrywanie prawdy, szykowanie wielkiej imprezy, mimo że główni bohaterowie nie mają specjalnie wielu znajomych, i tak dalej, i tak dalej.

Problem z aktorami

Teoretycznie Andrew Garfield i Florence Pugh dają z siebie naprawdę dużo, by utrzymać ten film na powierzchni. Tyle tylko, że nie zawsze im się udaje. I tak jak Andrew jest tutaj nadzwyczajnie, jak na siebie, dobry, tak Pugh dowozi tylko po części. Jest świetna w tych przyjemniejszych scenach, bije od niej ciepło i radość. Także w tych scenach, w których ma grać załamaną, nieczułą i chłodną, wypada przekonująco. Problem paradoksalnie pojawia się wtedy, kiedy kobieta ma wybuchnąć i pokazać buzujące w niej emocje. Ta scena kompletnie jej nie wychodzi, co wydaje się dziwne, bo Florence ma doświadczenie w tego typu scenach i przeważnie były to mocne punkty każdej produkcji, w której występowała.

Chciałem wrócić jeszcze na chwilę do Garfielda. Napisałem, że spisał się tutaj nadspodziewanie dobrze. Tyle tylko, że ta rola jest jakby napisana dosłownie pod niego. Wycofany, nieco opóźniony, z tym swoim charakterystycznym, ciężkim do jednoznacznej oceny, delikatnie tajemniczym uśmiechem idealnie spełnił swoją rolę. I do niego nie można mieć tutaj żadnych uwag.

Ostatnia uwaga musi dotyczyć drugiego planu, który w tym filmie praktycznie nie istnieje. Osoby pojawiają się na krótkie, epizodyczne występy i naprawdę niewiele wnoszą do całej historii. W zasadzie praktycznie mogłoby ich nie być i niewiele by się zmieniło.

Garść plusów

Mimo wtórności i dość mało odkrywczego scenariusza ten film nadal da się oglądać i nadal wzbudza pewne emocje. Potrafi wzruszyć, potrafi przywołać na twarz uśmiech, potrafi być laurką o miłości oraz prawdziwym, przejmującym ludzkim dramatem. Brak w nim konsekwencji, ale w wielu miejscach stara się być jakiś. Stara się zapaść w pamięć i czasami mu się to udaje.

Można w tym filmie docenić naprawdę dobrze dobraną muzykę, która oddaje to, co aktualnie dzieje się na ekranie, nie przeszkadza, a w wielu momentach pomaga wczuć się w poszczególne sceny. Nie ma też specjalnych dłużyzn, przeciągniętych ponad miarę scen, z których wyzierałby patos. Film jest płynny i w większości nie męczy (poza wymienionymi wyżej przypadkami).

Sztuka pięknego życia jest o miłości i w pewnej części spełnia pewną obietnicę daną widzowi. Naprawdę można w tej produkcji znaleźć kilka elementów przyjemnej komedii romantycznej. Można też znaleźć w niej kilka prawd.

Podsumowanie

Nie chciałem oceniać zbytnio negatywnie tego filmu, ale obiektywnie nie da się tego zrobić. Minusów jest zwyczajnie zbyt wiele. To miał być film o miłości, ale zbyt wiele jest tutaj chodzenia na skróty, przez co brakuje głębi. Film o walce z chorobą, ale z tego też finalnie niewiele wyszło przez rozwiązania scenariuszowe, które stawiają główną bohaterkę w nieco złym świetle. Miał to być film o dziwnej, ale jednak pozytywnej relacji dwojga ludzi. Tymczasem po seansie widz zostaje z ogromną liczbą pytań i wątpliwości, których ta produkcja nie potrafi rozwiać. Czy Sztuka pięknego życia to film dobry? Powiedziałbym raczej, że średni. Natomiast warto go obejrzeć, choć nie do końca umiem odpowiedzieć dlaczego. Może to to ciepło, które w niektórych momentach potrafi przemycić. Może to ta kreacja Garfielda – jedna z najlepszych w jego karierze. Może niejednoznaczna gra Florence Pugh.

Nie mogę ocenić tego filmu jednoznacznie źle mimo jego ogromnych wad. Mam z tym filmem naprawdę duży problem. Chciałbym polubić go dużo bardziej, niż to zrobiłem. Chciałbym napisać, że to doskonały film o miłości, ale dla mnie niestety nie był on doskonały.

Sztuka pięknego życia (2024)
  • Ocena kuby - 6/10
    6/10
To mi się podoba 1
To mi się nie podoba 2

Related Articles

Komentarzy: 4

  1. Filmu jeszcze nie widziałem wiec się nie wypowiem bezpośrednio, ale w temacie tego porodu to pamiętam dużą dyskusję o podobnej scenie w drugim sezonie Rodu Smoka. I czytałem bardzo dużo pozytywnych komentarzy, najczęściej od kobiet, że wreszcie demitologizuje się akt porodu, że to rzeczywiście jest naturalne, ale w swojej naturze brudne. Że nie ma tam magicznego „plump” i czysty bobas wskakuje do ręcznika żeby go przytulić.

    Tu wygląda na to że poszli podobnym krokiem, ale opinii konkretnie o tej scenie jeszcze nie wyczytałem więc nie wiem jaki jest jej szerszy odbiór.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. To jest zupełnie inna scena niż tam. Ta tutaj jest po prostu bardzo, bardzo dziwna. Na dodatek pierwszy raz widzę by kobieta rodziła w takiej, dla ludzi raczej absurdalnej pozycji, ale może się tak zdarza tylko nikt o tym nie mówi.

      To mi się podoba 1
      To mi się nie podoba 4
      1. Tak też można, to jedna z możliwych pozycji. Generalnie uczestnictwo w porodzie, nawet w roli całkowicie biernej, to nie jest sport dla miękkich ninjów. 😉 Poród w filmie wygląda całkiem realistycznie (chociaż naprawdę szybko poszło 😛 ), podobno nawet „zagrało” w tej scenie autentyczne, dwunastodniowe niemowlę. Ale całe to otoczenie i jeszcze typowo wariacka telekonferencja w tle faktycznie sprawiają wrażenie, jakby ktoś na siłę chciał pokazać ten brud dookoła, żeby spotęgować odmitollogizowanie aktu rodzenia dziecka, ale jednocześnie trochę rozładować sytuację w humorystyczny sposób i wyszło takie nie wiadomo co. W sumie to faktycznie dziwna jest ta scena.

        To mi się podoba 1
        To mi się nie podoba 0
      2. Mnie (jako kobiecie mającej za sobą poród) bardzo się ta scena podobała. Wzruszyła i rozbawiła. Faktycznie była dość naturalistyczna, ale porody tak właśnie wyglądają. Niewiele w nich piękna i majestatu 😉 I mogą się odbywać w różnych pozycjach. Ta na plecach, którą znamy z większości filmów, jest najmniej korzystna dla kobiety i może wydłużać poród. Oczywiście ze stacją benzynową to już trochę wyolbrzymienie, choć i takie sytuacje się czasem zdarzają.

        To mi się podoba 1
        To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button