Filmy

Najlepsze filmy świąteczne wg recenzentów FSGK (część 1)

Boże Narodzenie powinno być również świętem dla każdego fana kinematografii. Zadanie mamy ułatwione, bo klasyczne produkcje, traktujące o atmosferze i różnych odcieniach Świąt, to zbiór niezwykle obszerny. Na potrzeby tegorocznego tekstu zaproponujemy więc po kilka pozycji, z których każda ujmie tematykę z odmiennej perspektywy. Mam nadzieję, że umilimy Wam w ten sposób świąteczny czas. Dziś możecie przeczytać propozycje moje i SithFroga, a jutro opublikujemy sugestie DaeLa, Crowleya i Voo.
A przy okazji – wszystkim Czytelnikom FSGK.PL życzymy ciepła, zdrowia i spokoju. Wesołych Świąt!
Pquelim


Pquelim

To wspaniałe życie (1946)

Amerykański odpowiednik polsatowskiego „Kevina”. Emitowany w USA w okresie świątecznym regularnie, mimo niemal siedemdziesięciu lat od premiery. W przeciwieństwie do przygód sprytnego rozrabiaki pozostawionego w chacie – film poważny, a jednocześnie ciepły, przyjemny i po prostu wzruszający. Prawdziwy świąteczny klasyk, kino spod ręki mistrza minionej epoki – Franka Capry (trzy Oscary, sześć nominacji).

O „Wspaniałym życiu” pisałem w zeszłym roku, proponując je jako idealny sposób na wprowadzenie się w atmosferę Gwiazdki. James Stewart (dwa Oscary, sześć nominacji) wciela się w postać George’a Baileya, lokalnego ubezpieczyciela, który na kilka dni przed świętami traci płynność finansową. Zrozpaczony George, który przez całe życie szedł na kompromisy pomiędzy własnymi ambicjami, a problemami społecznymi i potrzebami rodziny, postanawia skończyć swój żywot. W newralgicznej chwili zjawia się jednak jego Anioł Stróż, z misją przywrócenia mu nadziei na sensowność ludzkiej egzystencji.

Jak pisałem poprzednio: „Film chwyta za serce. Zestawia próżność i chciwość występujących w nim “czarnych charakterów” z życzliwością i dobrocią George’a i jego bliskich. Portretuje społeczne oczekiwania i niepokoje, wyciągając z nich namiastkę nadziei. Capra z pełną świadomością sięgnął tutaj po dickensowski motyw dokonania retrospekcji własnego życia, ale odwrócił nieco jego przedmiot – w miejsce nieczułego Ebenezera Scrooge’a z “Opowieści wigilijnej” wstawiając poczciwego i pełnego empatii George’a Baileya. Dzięki temu, podobnie jak w literackim klasyku, w jego filmie udało się stworzyć coś więcej, niż tylko postać portretowaną przez znakomitego aktora. George Bailey to znacznie więcej – to archetyp postawy społecznej, reprezentujący konkretne, pozytywne, wartości i przekonania. A samo “To wspaniałe życie” to idealna i kompletna opowieść o życiu ludzkim w duchu Świąt Bożego Narodzenia, która przez swój uniwersalny przekaz prawdopodobnie nigdy nie utraci mocy”. Dla nieznających jest to po prostu pozycja obowiązkowa. Zwłaszcza przed Gwiazdką.

To wspaniałe życie.
Szklana pułapka (1988)

Czy tutaj trzeba w ogóle coś dodawać? Święta z C4, terrorystą Alanem Rickmanem i zakrwawionymi stopami Bruce’a Willisa to zestaw absolutnie ponadczasowy. Wszyscy znamy historię Johna McClane’a, który w pojedynkę rozmontowuje misternie utkany plan napadu na Nakatomi Plaza w wigilijny wieczór. Klasyk Johna McTiermana nie posiada żadnych wad – jest pomnikowym przedstawicielem kina sensacyjnego z najwyższej półki. Ze Świętami łączy go oczywiście scenografia, oraz czas i miejsce akcji, poza tym nikt tutaj nie rozdaje prezentów od serca. Chyba, że traktować w ten sposób naboje, których kilogramy fruwają w spektakularnych i widowiskowych scenach akcji.

„Szklana pułapka” to jeden z moich ONT, filmowych ulubieńców po wsze czasy. Na Boże Narodzenie jest zawsze idealnym prezentem, bez względu na to czy sprawimy go sobie sami – odpalając z dysku, czy czytnika DVD/BR, czy zostanie zaserwowany w wieczornym paśmie jednej ze stacji telewizyjnych. Yippie-Ki-Yay, Merry Christmas!

Szklana Pułapka.
Szczęśliwego Nowego Jorku (1997)

Wybór nieoczywisty. Bo polski film. Bo tytuł wskazuje bardziej na okres sylwestrowy. Mimo to, naprawdę warto sięgnąć po to dzieło Janusza Zaorskiego, zwłaszcza jeśli lubujemy się w historiach wzbudzających śmiech przez łzy. Film opowiada o losach szóstki polskich emigrantów w USA, urzędujących w „rodzimej” dzielnicy Nowego Jorku, czyli na tak zwanym Greenpoincie. Obsada filmu to krajowy top i już choćby dla samego zestawienia tych nazwisk warto film obejrzeć: Linda, Gajos, Figura, Pazura, Zamachowski i Olbrychski (ten młodszy). Każdy z nich jest inny, a kiedy zbliża się Boże Narodzenie każdy przeżywa okres świątecznej rozłąki z rodzinnym krajem na swój własny sposób. Film jest świetnym i przejmującym przeglądem polskich emigrantów – portretuje ich motywacje, marzenia i cele, a także różnice w osobowościach. Refleksja nie należy do najprzyjemniejszych, ale przede wszystkim jest autentyczna i wiarygodna.

Wielką siła „Szczęśliwego Nowego Jorku” jest sarkazm i ironia, z jaką twórcy rozprawiają się z własnymi bohaterami i polskimi wyobrażeniami o zagranicznych wyjazdach zarobkowych. W przeważającej większości przypadków zaprezentowane tam historie są aktualne również dzisiaj. Świetne kreacje aktorskie pomagają budować różnorodność treści i wątków poruszanych w filmie. Ktoś marzy o zbiciu szybkiej fortuny, ktoś inny poszukuje prawdziwej miłości na całe życie. Niektórzy pozbawieni są już nadziei na lepsze jutro i zatapiają smutek w alkoholu, inni skrupulatnie i sumiennie odkładają zarobiony cash na tryumfalny powrót w rodzinne strony. Mozaika jest wielobarwna i wciągająca, oczywiście niepozbawiona uproszczeń i stereotypów – ale w tym przypadku cel zdaje się uświęcać zastosowane środki. „Szczęśliwego Nowego Jorku” to słodko-gorzki film o rodzimych przywarach Polaków, w którym Zaorski ucieka od jednoznacznej dydaktyki i łopatologicznego wartościowania poszczególnych postaw. Naprawdę fajne kino. Poza tym, trafiają się prawdziwe sceny-perełki: monolog o „polskiej gębie”, w wykonaniu Bogusława Lindy, to jedna z rzeczy, którą trzeba zobaczyć na własne oczy. Najlepiej – jako element całości, a nie wyrwany z kontekstu fragment na YouTube.

Szczęśliwego Nowego Jorku.

SithFrog

Kevin sam w domu (1990)

Ten tytuł zna każdy. Świąteczne opus magnum, najważniejszy film wigilijny w tej części Europy, prawdziwy kamień milowy w historii kina i dzieło ze wszech miar doskonałe. Raz Polsat nie miał go w swojej ramówce na święta i prawie doszło do zamieszek. Najbardziej rozpoznawalny film w stawce i chyba nieodłączny symbol Bożego Narodzenia w Polsce. Komedia napisana (John Hughes) i wyreżyserowana (Chris Columbus) przez dwóch tuzów ówczesnego Hollywood to doskonały samograj, który nigdy się nie nudzi: wesoły, ale krnąbrny Kevin McCallister (Macaulay Culkin) zostaje przypadkowo sam w domu, kiedy jego cała (naprawdę duża) rodzina wyjeżdża na święta… no dobra, nie będę się wygłupiał i opisywał fabuły, którą wszyscy znamy na pamięć. W końcu film jest z nami od 28 lat (!!!) i każdy widział go przynajmniej raz, a jak nie widział to słyszał. Mniejsza o to.

Nie jestem omnibusem, ale gdybym miał zgadywać, dlaczego tytuł ten ma tak kultowy status w Polsce, powiedziałbym, że to taki trochę… świąteczny ideał dla wszystkich i uzupełnienie rodzinnej wigilii. No, bo co tak naprawdę widzimy na ekranie? Walka dobra ze złem, rodzina jest najważniejsza, straszny sąsiad to tak naprawdę samotny starszy pan, matka, która zrobi wszystko, żeby dotrzeć do dziecka, a wszystko podlane slapstickowym humorem. Z sympatycznym dzieciakiem w roli głównej, który daje nauczkę bandytom. Nie dało się tego zrobić lepiej (co udowodniła dwójka i kolejne, koszmarne sequele). Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Motyw, żart, scenę. Dodatkowo film tak bardzo zespoił się ze świętami, że kojarzymy nie tylko samą produkcję, ale całą otoczkę. Wiecie, wigilia, kolacja, 12 potraw, potem wszyscy rozpakowują prezenty i następuje to przyjemne rozprężenie. Wszyscy szczęśliwi, zadowoleni, najedzeni, więc ktoś włącza telewizor i obrazu pełnej szczęśliwości dopełnia Kevin. Niemal jak ten dodatkowy gość przy stole, który czyni te święta pełniejszymi. Za to właśnie go kochamy.

Kevin sam w domu.
To właśnie miłość (2003)

Tak, wiem, wiem co powiecie, ale wezmę to na klatę (panie Naczelny Daelu :P) i wcale się nie wstydzę. Można się zżymać na niektóre wątki, na momentami przesadną słodycz na ekranie, ale rzeczywistości nie zmienicie! A ta jest taka, że „Love Actually” to jedna z najlepszych – jeśli nie najlepsza – komedia romantyczna w historii kina. Koniec, kropka. Kilka luźno powiązanych ze sobą historii, pokazujących miłość z różnych perspektyw, za każdym razem robi na mnie tak samo dobre wrażenie.

Nie jest to odkrywczy scenariusz, nie rzuca na kolana swoją oryginalnością. Siła „To właśnie miłość” tkwi w niezłym zbalansowaniu elementów pozytywnych i negatywnych. Nie każdy z bohaterów znajdzie tu miłość życia. Nie każdy kopciuszek znajdzie swojego księcia. Mamy tu małżeńską zdradę, która niekoniecznie znajdzie szczęśliwy finał, jest siostra, która musi poświęcać swoje szczęście na rzecz niepełnosprawnego brata, facet na zabój zakochany w… żonie najlepszego przyjaciela. Są, owszem, szczęśliwe historie, ale to ten miks sprawia, że pod koniec seansu nie wymiotujemy od nadmiaru cukru we krwi. Zakończenie pozostawia nas w pozytywnym nastroju, bo jest świątecznie, bożonarodzeniowo i już od tego robi się ciepło na sercu, ale podczas seansu bez przerwy musimy się dostosowywać do innego smaku. Raz jest słodko, a raz gorzko. Za ten emocjonalny rollercoaster uwielbiam i będę uwielbiał „To właśnie miłość”. W tym roku znów obejrzę na święta i wszystkim polecam zrobić to samo!

To właśnie miłość.
Powrót Batmana (1992)

Mało kto pamięta, że druga odsłona przygód mrocznego rycerza Gotham, spod ręki Tima Burtona, to film stricte świąteczny! Jak w niemal każdej ekranizacji komiksu musieliśmy dostać bohatera (Michael Keaton to najlepszy Bruce Wayne w historii, nie Batman, ale Bruce na pewno), antagonistę (DeVito jako Pingwin jest cudownie straszny i obleśnie obrzydliwy) i antybohaterkę (Michelle Pfeiffer jako Selina Kyle to najlepsza żeńska rola w historii filmów o peleryniarzach), ale to nie wszystko. W przypadku „Powrotu Batmana” sprawdziło się twierdzenie Arystotelesa, że całość to więcej niż tylko suma składników.

Gotham w „Powrocie Batmana” z 1992 to cudowne połączenie stylistyki mrocznej i budzącej grozę ze świątecznymi ozdobami, choinkami, girlandami, jemiołą i wszystkim, co kojarzy nam się ze Świętami Bożego Narodzenia i Nowym Rokiem. Film jest przesiąknięty nietypowym świątecznym klimatem, który wylewa się z niemal każdej sceny. Poza tym (chyba) nie ma drugiej super-bohaterskiej produkcji umieszczonej w okresie świątecznym, prawda? Niech was jednak nie zmylą światełka, bombki i skarpety z prezentami. „Batman Returns” to film dużo mroczniejszy od poprzednika, zdecydowanie bardziej brutalny i poruszający mocniejsze tematy (cały wątek Catwoman czy głębsze spojrzenie w psychikę Bruce’a Wayne’a). Może właśnie dlatego, na zasadzie kontrastu, tak dobrze wybrzmiewają tu elementy świąteczne? Jako iskierki nadziei dla bohaterów, jako światło przełamujące mrok? Jeśli jakimś cudem nie widzieliście – polecam. Jeśli znacie – warto wrócić. Szczególnie w okresie Bożego Narodzenia.

Powrót Batmana.
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 8

  1. Ja tylko napiszę, że Emma Thompson i Bill Nighy kradną każdą swoją scenę w Live Actually. Uwielbiam.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
      1. Dla mnie jak mówił Crowley, Nighy i Thompson, ale też Rickman i mało kto wspomina, ale wątek Laury Linney i jej kreacja to mistrzostwo.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  2. Tegoroczny seans „To właśnie miłość” zaliczony 😛 Do zobaczenia filmie za rok 😉

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Same here, mam nadzieję, że z nośnika? Ja oglądałem na TVN i za te 15-minutowe reklamy to bym ich za jajka powiesił 😛

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button