FilmyRecenzje Filmowe

Godzilla i Kong: Nowe imperium (2024)

Od ostatniego spotkania z Godzillą i Kongiem minęły trzy lata. Chociaż nie jestem entuzjastą tej serii, ani w ogóle filmów o wielkich potworach, to byłem tamtym filmem pozytywnie zaskoczony. Co prawda nie wniósł nic istotnego do mojego życia, ale zapewnił niecałe dwie godziny przyzwoitej i całkiem efektownej rozrywki. O sukcesie produkcji Adama Wingarda zadecydowało według mnie luźne potraktowanie tematu i popuszczenie wodzy fantazji, bez szukania drugiego i trzeciego dna. Niestety ze smutkiem donoszę, że był to złudny promyk nadziei, bo w najnowszym odcinku tasiemca spod znaku “Monsterverse” wracamy poniżej stanów średnich i to z kilku powodów.

Po wydarzeniach z Godzilla vs. Kong nasza przerośnięta małpa mieszka sobie wewnątrz Ziemi zabijając nudę szukaniem innych podobnych sobie. Godzilla zaś tropi kolejnych tytanów, robiąc przy okazji rozróbę w różnych zakątkach świata. Kiedy urywa się kontakt z placówką Monarch monitorującą podziemne krainy, znana z poprzedniej części ekipa pod wodzą doktor Andrews wyrusza na wyprawę, żeby sprawdzić przyczynę ciszy oraz dziwnego zachowania Godzilli. I tu mój pierwszy zarzut: niemal cały film rozgrywa się pod powierzchnią Ziemi, co może i gwarantuje ładne widoczki, ale odbiera widzowi przyjemność oglądania rozwalanych miast i sypiących się wieżowców. Co gorsza, potwory, których oczywiście pod ziemią jest całe mrowie, pozbawione miejskiego (ludzkiego) tła zupełnie tracą na skali. Sprawia to, że nie ma się wrażenia oglądania starć gigantów, ale raczej małpiego wrestlingu i MMA.

No tak, małpy. Kong znajduje swoich pobratymców, ale nie wszyscy są z tego zadowoleni. Zwłaszcza przywódca plemienia, Naznaczony Król, nie życzy sobie konkurencji, więc od razu bierze się do prania Konga po pysku. I tu zarzut numer dwa. Podziemne małpy oraz sam Kong są animowane w taki sposób, że przejawiają wiele typowo ludzkich cech. Kocie ruchy niczym ziomale z Bronxu, jakieś dziwne pozowanie, korzystanie z zapaśniczych chwytów, strzelanie min i mnóstwo innych drobiazgów sprawiają, że nie da się na nie patrzeć jak na wielkie potwory, ale raczej jak na pokraczną wersję Planety małp. We mnie burzyło to jakąkolwiek immersję i całkowicie nie pasowało do wcześniejszych filmów. Owszem, Kong miał osobowość, ale małpio-potworną ze śladami inteligencji, a nie przeciętnego członka ruchu BLM.

W przeciwieństwie do Godzilla vs. Kong, tym razem czynnik ludzki ma znaczenie. Chwaliłem decyzję o kompletnym zmarginalizowaniu ludzkich bohaterów w poprzednim filmie, ale najwyraźniej hollywoodzcy scenarzyści nie czytają FSGK i znowu postanowili dać ludziom czas antenowy. O ile samo istnienie kolejnej wyprawy do wnętrza Ziemi jest zrozumiałe dla fabuły, to już dodawanie wątku ukrytej tam przedwiecznej cywilizacji zupełnie nie działa i niepotrzebnie spowalnia akcję. Rozumiem, że trzeba było wyjaśnić pewne rzeczy i dać co robić doktor Andrews i jej przybranej córce, ale nie w taki sposób. Zwłaszcza, że w pewnym momencie ci podziemni ludzie działają jak deus ex machina, czego chyba nikt w kinie nie lubi. Nie pomaga również obecność w zespole poznanego ostatnio jutubera, robiącego za:

  1. comic relief,
  2. wytrych do bezkarnego wyjaśniania, co się dzieje na ekranie.

Dobrze chociaż, że zrezygnowano z większej liczby bohaterów, bo w szerszym gronie mogłoby być jeszcze gorzej.

Uważny czytelnik zapewne zauważył, że prawie wcale nie wspomniałem do tej pory o tytułowej jaszczurce. Powód jest prozaiczny: Godzilla w Nowym imperium jest postacią drugoplanową i przez większość filmu pałęta się po świecie zjadając to i tamto, przygotowując się na ostateczną walkę. Od tego żarcia rosną mu różowe kolce, więc kiedy już to finałowe starcie nadchodzi, Kong i Gejzilla ruszają do boju prać się po pyskach z Królem i jego ziejącym lodem pieszczochem. Przez chwilę jest nawet ładnie, bo starcie rozpoczyna się obok egipskich piramid, ale szybko wracamy pod ziemię i dopiero na sam koniec tytani demolują Rio de Janeiro. Ta jatka nie jest nawet w ułamku tak efektowna, jak bijatyki w Godzilla vs. Kong. Jest za to przepełniona głupkowatymi rzutami przez plecy, strzelaniem kolorowymi promieniami i ciosami w szczękę. Niestety ani przez moment nie czuć, żeby naszym milusińskim groziło realne niebezpieczeństwo. Od razu wiadomo, że na każdy cios odpowiedzą kopniakiem, rany się zagoją, a zamrożone budynki da się odmrozić (o ile nie zamieniły się w stertę gruzu). Miałem w tym momencie deja vu związane z niedawnym seansem Pogromców duchów. W obu filmach widz nie ma żadnego poczucia zagrożenia. Antagoniści robią groźne miny, ale nie idą za nimi żadne większe konsekwencje.

Jakby tego było mało, Godzilla i Kong jest brzydszy od swojego poprzednika. Tamten film naprawdę wyglądał efektownie i nawet taka maruda jak ja doceniła starania speców od CGI. Tym razem może nie ma tragedii, ale powodów do dumy tym bardziej. Jak wspomniałem, większość czasu tkwimy w podziemiach, więc niemal całość materiału była kręcona na zielonym tle. Ba, ogromne fragmenty to po prostu w 100% animacje komputerowe i to niestety widać. Jest kolorowo i pstrokato, ale ani to szczególnie ładne, ani oryginalne. Dla filmu, którego jedynym atutem powinna być efektowność i przesada, jest to grzech niewybaczalny.

Jeśli jesteście fanami serii i historii o walkach wielkich stworów, pewnie nie będziecie żałować straconego czasu. Godzilla i Kong jest znacznie gorszy od Godzilla vs. Kong, ale poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Powiedziałbym, że najbliżej mu do Godzilla Król Potworów, tylko bez deszczu, który wszystko zasłania. Dramatu nie ma, da się oglądać pomiędzy kolejnymi ziewnięciami, ale jeśli liczycie na powtórkę z całkiem udanej poprzedniej części, to raczej będziecie zawiedzeni, tak jak niżej podpisany.

Godzilla i Kong: Nowe imperium (2024)
  • Ocena Crowleya - 4/10
    4/10

Related Articles

Komentarzy: 9

  1. Zgadzam się z większością krytyki … prócz wątku ludzkiego. Według mnie jest go Nowym Imperium jest go najmniej ze wszystkich części i jest to duży plus filmu. Mam nadzieję, że w kolejnej części całkowicie się ich pozbędą i zrobią prostą animacje o nawalających się potworach.
    A tak to oceniam film jako idealną rozrywkę dla dużych chłopców, którzy nie chcą za dużo myśleć przy seansie tylko się dobrze bawić. Nie każdy film musi być głęboki, nie każdy musi takiego kina szukać, mnie w kinie się podobał.

    1. Właśnie takie miałem odczucia po poprzedniej części, a ta wydała mi się krokiem wstecz pod każdym względem.

  2. Film oceniam bardzo nisko. U postaci za dużo tu zachowania jak w durnych bajkach animowanych Disneya.

  3. Ale w jakim sensie? Bo wydaje mi się, że niestety są też biali członkowie BLM, czyli skoro Ty kojarzysz tylko czarnych członków BLM z małpami to gdzie jest rasizm? Bo ja nie czaje

  4. Profanacja.
    W odróżnieniu od poprzedniej części jest tylko jeden wątek ludzki a nie 2, co stanowi postęp.
    Nie dziwi mnie ocena widzów w serwisie Rotten Tomatoes: Godzilla i Kong: Nowe imperium w tym momencie ma 91% pozytywów, biorąc pod uwagę specyfikę tego serwisu jest to dobry wynik. Znakomity. Wskrzesza ta produkcja ducha tzw kina nowej przygody, w stylu Indiany Jonesa. W roli Indiany występuje tutaj weterynarz. Szczególnie kojarzy mi się tutaj część dziejąca się w Indiach. Mamy najlepszy, bo najbardziej dopracowany film z uniwersum Monsterverse, a było ich już 5. W tym jeden bez Godzilli. Na uznanie zasługują kolory, które są. Jasne plany. Scenariusz daje radę, aktorzy też. Widzę tu poważną ewolucję w cyklu. Lepiej to wygląda niż Marvel i DC razem wzięte. No może poza pewnymi przebłyskami.

    Rozumiem też ocenę krytyków. Ci kretyni dali 54%, co świadczy dobitnie o ich poziomie. W każdym razie jest to ewidentnie film dla widzów a nie dla krytyków. Mamy tu bowiem typowe elementy takie jak Indiana, plemię lokalsów znające różne triki a nawet magię, zły przeciwnik, który jest zły. Konieczność wędrówki i walki, wykazania się dzielnością i innymi cnotami. Mały jest, który swoją rolę odegra. Jest dama w potrzebie. Nie ma natomiast silnej, dzielnej, niezależnej, co może wzbudzić furię tu i tam. Dobra, teraz będzie spoiler:

    SPOILER
    Zakończenie jest pozytywne: Kong znajduje swoich pobratymców, dziewczynka też. Kong i Godzilla znajdują nową koleżankę. Wszyscy są szczęśliwi. W dzisiejszych czasach musimy docenić takie rozwiązanie. Szereg moich obaw się nie sprawdziło: przypuszczałem, że różowy Godzilla będzie wyglądał okropnie, a nie wygląda. W trailerach Ilene Andrews/Rebecca Hall wygląda na strasznie postarzoną, a nie jest. Wątek ludzki jest OK, a tyle było marudzenia w tej kwestii. W końcu jest pełno potworów, które się pałętają po ekranie wykonując różne ciekawe czynności (w 5 filmie). Poznajemy uroki życia w pustej Ziemi, miejscową faunę i florę.

    Wątek ludzki w porównaniu z poprzednimi produkcjami został poważnie uproszczony. Mamy tylko jeden, a nie dwa. Przez co unikamy dłużyzn. Zasadniczo ludzie robią jedną konkretną rzecz, czyli dążą do konkretnego miejsca. Pobocznie natomiast naprawiają Konga. Wszyscy są sympatyczni, dziewczynka jest sympatyczna, jej mamcia (przybrana) jest sympatyczna, weterynarz jest sympatyczny, Murzyn jest sympatyczny. Grubas pilotujący jest natomiast niesympatyczny, dlatego zostaje pożarty przez drzewo. Murzyn, znany z poprzedniego filmu natomiast przeżywa. Za mało robi jednak, służy jedynie do ekspozycji. Wcześniej w Halyłód wstawiali Murzyna aby następnie szybko go wykończyć, a tu patrz, nie. Wykończyli grubego, czyli jest to fatfobia. Aby fatfobia im uszła płazem uczynili grubasa białasem i to z brodą. W każdym bądź razie drużyna liczy 5 osób i jedna ginie, czyli w normie.

    Fabuła jest prosta: zły król małp kontroluję potężną tytanicę, która ma moc mrożącego oddechu. Ów Skar King dysponuje magicznym artefaktem, który powoduje silny ból, czym zmusza ją do posłuszeństwa. Kiedyś pragnął podbić zarówno Pustą Ziemię jak i powierzchnię, ale Godzilla zamknął całe towarzystwo w jednym zakątku Pustej Ziemi. Teraz jednak zaczynają się wydostawać. Skar King dysponuje gronem swoich siepaczy, którymi się wysługuje. Całe to towarzystwo ciemięży liczne grono wielkich małp. Rozwalają nawet bazę ludzi w Pustej Ziemi. W tym czasie Kongowi się przykrzy samemu i udaje się na poszukiwania innych małp. Spotyka małego, który okazuje się jednak prowokacją i wciąga Konga w zasadzkę. W tym czasie plemię Iwy, posiadające umiejętności telepatyczne, wysyła sygnał wzywający pomocy. Odbiera go Godzilla i dziewczynka (Jia). Godzilla zaczyna się ładować, w tym celu wykańcza Tiamata. Czy też Tiamatę. A przecież w poprzednim filmie wszystkie potwory na górze zostały wykończone przez Godzillę? Teraz jakoś nie są. Jest tu pewna nieścisłość.

    W każdym razie Kong walczy z Skar Kingiem, nie daje rady i musi się ranny wycofać. Otrzymuje robotyczne wspomaganie łapy i próbuje ściągnąć Godzillę na dół. Godzilla atakuje Konga, zalicza jednak nokdaun. Kong ciągnie Godzillę za ogon aby zrzucić go na dół, Godzilla atakuje jednak promienistym oddechem różowym. Do rozumu przemawia mu Mothra z Jią. 3 potwory ruszają na dół do walki. Finał przenosi się do Rio de Janeiro. Siła dwóch stron jest dobrze dobrana, konflikt prawdopodobny. Czego chcieć więcej?

    Czy w przypadku Indiany Jones i Świątyni Zagłady też jeden z drugim krytyk będzie kwilił, że nie zgadza się z prawami fizyki? A Mumia? A Smerfy? Obecnie potworne uniwersum jest odjechane, przeistoczyło się w magiczne fantasy, na gruncie fizyki nie ma sensu tego rozpatrywać. Co należy jednak zauważyć? Na dole wszystko jest duże nie mamy zatem punktu odniesienia i potwory nie wydają się duże. Mamy też przesłanie, że kiedyś to faktycznie było, złoty wiek normalnie. Exterminacja Tiamat(y) wydaje się zbędna, jest to przykład fizolstwa Godzilli.

    Podsumowując: Godzilla Minus One to to nie jest, ale jest miejsce i dla bardziej poważnych produkcji, i dla takiego akcyjniaka, gdzie się kłębi i się biją non stop. Co do samej bitki: poszli wyraźnie w dynamiczne potwory, bo nie są ograniczeni możliwościami aktorów noszących kostiumy. Nie kierujcie się zatem kwękaniami, bo wątek ludzki jest dobrze zbalansowany i potwory dają radę. Mamy tu do czynienia z produkcją rozrywkowo-sensowną. Łatwiejszą w przyswojeniu niż Diuna. Krupcia natomiast twierdzi, że potworów jest za dużo i to się wszystko kłębi, A w Diunie to jacyś gościa łażą po pustyni i co jakiś czas dźgają się nożami. Nie wiadomo o co chodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button