FilmyRecenzje Filmowe

Challengers (2024)

„Cel uświęca środki” – to słowa Niccolo Machiavellego z jego „Księcia”, które skojarzyły mi się z zakończeniem filmu Challengers. Dlaczego zaczynam od końca? Ano dlatego, że film Challengers jest zbudowany w dość oryginalny sposób. Już na początku dowiadujemy się, dokąd zaprowadzi nas ta historia. Tym miejscem jest turniej Challenger w małej miejscowości w stanie Nowy Jork. Każdy, kto choć trochę interesuje się tenisem, wie, jak mało emocjonujące są takie turnieje. Nie wiem, kto ogląda turnieje typu ATP 250, gdzie praktycznie nigdy nie ma wielkich nazwisk, a co dopiero niższe rangą Challengery.

Jednak mniejsza, czy to naprawdę mogło się wydarzyć, bo oto mamy Arta Donaldsona (w tej roli Mike Faist), wielokrotnego zdobywcę Wielkiego Szlema, który wygrał w karierze wszystko poza US Open. Mistrz schodzi do poziomu niemal początkującego, żeby zbudować formę. Na maleńkim korcie w finale tego turnieju Art spotyka swojego dawnego kompana Patricka Zweiga (granego przez Josha O’Connora).

Ten obraz wybijał się z trailera filmu Challengers – zupełnie niepotrzebnie.

I tu zaczyna się powolne odkrywanie kart. Na pierwszą nagrodę moim zdaniem zasłużyła osoba montująca trailer. Żyjemy w czasach, kiedy zapowiedzi filmów zawierają wszystkie najlepsze sceny promowanego obrazu, przez co później w kinie następuje srogie rozczarowanie. Twórcy Challegers poszli inną drogą, dali tragiczny i mylący trailer pokazujący, że będzie to film o trójkącie miłosnym i to taki, który ze szczegółami pokaże seksualne zbliżenie dwójki chłopaków i dziewczyny. W ten sposób nie zbudowano oczekiwań na wielki film (jeśli już, to kontrowersyjny), by później pokazać obraz co najmniej bardzo dobry. Tenis jako metafora życia jest wspaniałą bazą, a oparcie całego filmu na meczu tenisowym, to już w ogóle zabieg wizjonerski. I tak ten film wygląda: jest serwis, krótka, bądź dłuższa wymiana i tak zwany winner jednej bądź drugiej strony. Utrzymując się w nomenklaturze tenisowej: praktycznie nie ma tutaj niewymuszonych błędów.

Sam tenis jest w filmie przedstawiony z dbałością o szczegóły.

Niezwykle mocnym punktem Challegersów jest obłędna muzyka. Nie jestem fanem techno, ale tutaj dałem się porwać i wsiąknąłem na całego. Idealne zgranie obrazu i dźwięku. Idealna podbitka dla emocji, które wzbudzały wydarzenia na korcie. Wiem, że to trochę inna skala, ale ten soundtrack był dla mnie minimalnie lepszy i jeszcze lepiej dopasowany, niż ten w Diunie. Sam się sobie dziwię, ale zrobiło to na mnie niebotyczne wrażenie.

Mike Faist czyli najjaśniejszy punkt Spielbergowskiego West Side Story wypada nieco blado na tle tłamszącej go żony. Jest wiernym pieskiem, który lata za swoją panią z wywieszonym jęzorem. Nawet jako dorosły wciąż zachowuje się jak nastolatek. To samo dotyczy Josha O’Connora, czyli wiecznego chłopca Patricka Zweiga. Jest to typowy łobuz, którego nie wiadomo za co kochają wszystkie panny w okolicy. Niezdyscyplinowany, nieodpowiedzialny, samo-destrukcyjny osobnik, przeświadczony o swojej wielkości. Niby skomplikowana postać, a jednak przedstawiona dość naiwnie i bez większej głębi.

Taką twarz Zendaya ma przez przeważająca część filmu.

Ewidentnym minusem jest też niestety gra Zendayi. No nie, na Boga, nie. Dlaczego ona tak bardzo nie umie grać?! To znaczy umie grać, ale tylko obrażoną na świat nastolatkę, nic więcej. Jedna mina, zero wyrysowanych na twarzy uczuć. Dziwna maniera mówienia i ta bijąca od niej pycha. Przepraszam wszystkich fanów Zendayi, ale jest ona absolutnie antypatyczna. I niestety ciągnie w dół także pozostałych dwóch członków obsady.

A jednak mimo tego miszmaszu kartonu i drewna relacje między postaciami są elektryzujące i emocjonujące. Pomaga w tym fakt, że praktycznie nie ma tutaj dłuższych dialogów. Wszystko jest umiejętnie pocięte, tak by nie uwypuklać niedostatków scenariusza w kwestii budowania bohaterów. Pomaga także widowiskowość w pokazywaniu tenisa sensu stricte. Dynamiczna kamera, piękne ujęcia i napięcie towarzyszące rozgrywce na naprawdę wysokim poziomie.

Napięcie tuż przed i w samym tie-break’u jest nieprawdopodobne

I wreszcie sama końcówka. Podzieliłbym ją na dwie części. Dłuższa końcówka, czyli ostatnie 10-15 minut. Kawał wielkiego kina sportowego z mocnym podtekstem i ogromnym prywatnym napięciem pomiędzy rywalizującymi ze sobą zawodnikami. Jednak jest tez krótsza końcówka, ostatnia minuta, może dwie. To jest dla mnie wielkie rozczarowanie. Bo tu właśnie okazuje się w najczystszej postaci, że cel uświęca środki. Nie ważne, co się działo po drodze, ważne co czeka na ciebie na końcu podróży. Nie chcę wchodzić w spojlery, ale wątpię, żeby komuś, kto będzie uważnie oglądał ten film i kto poważnie podchodzi do życia, to zakończenie będzie się podobało.

Film mimo Zendayi zdecydowanie warty polecenia. Zwłaszcza dla osób, które lubią oglądać tenis.

Challengers (2024)
  • Ocena kuby - 8/10
    8/10

Related Articles

Komentarzy: 8

  1. Też tak mam – jakoś nie trawię Zendayi. Dobrze opisałeś to, co mnie od niej jakoś odrzuca.

  2. Właściwie zgadzam się z całością recenzji. Jedynie w temacie muzyki mniej – była okej, ale nie odniosłem odczucia, że obcuję z czymś wybitnym (co odczuwałem przy Diunie).

    Natomiast w pełni zgadzam się z zakończeniem recenzji odnośnie zakończenia ( 😉 ) filmu. Już nawet nie ostatnia minuta ale ostatnie 10 sekund tak mi zepsuło wydźwięk, że z miejsca obniżyłem ocenę filmu na 7/10 o oczko w dół. Totalnie nie załapałem czemu to się tak skończyło, nie było tu dla mnie sensownej puenty.

    Fantastycznie budowane napięcie przez ostatni kwadrans wyleciało jak powietrzre z niezawiązanego balonika.

    1. W zasadzie trzeba by trochę cały film opowiedzieć, żeby zrozumieć spojler, no ale spróbujmy.
      Spojler
      Spojler
      Spojler
      Zendaya kocha się z obecnym rywalem a wcześniej przyjacielem swojego męża tuż przed ich meczem w finale turnieju. Ów rywal podczas meczu pokazuje mężowi Zendayi znak oznaczający to, że się z nią kochał. Mąż oddaje decydujące punkty seta, ale potem zaczyna grać ostro i z pasją. Kończy się tym, że przyjaciele poniekąd godzą się na korcie a Zendaya jest zadowolona bo wreszcie obudziła w mężu pasję do gry. Ona zadowolona a oni zadowolenie, że ją zadowolili.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button