Ostatnie dni drugiej wojny światowej. Gdzieś na małej wysepce na Pacyfiku ląduje samolot. Pilot wraz z załogą miejscowego garnizonu przeżyją atak niewyobrażalnej bestii. Wydarzenie to wpłynie na najbliższe lata ich życia. Chwilę później wspomniany pilot, Koichi Shikishima (w tej roli Ryûnosuke Kamiki), wraca do domu, do zgliszcz Tokio, gdzie wraz z obcą kobietą, sierotą i własną siostrą zakłada niejako z automatu dziwną, ale szczęśliwą, patchworkową rodzinę. Wszystko ułożyłoby się pewnie dobrze, wszyscy żyliby długo i szczęśliwie, ale przecież tytułowy potwór nie da o sobie zapomnieć… Kim jest pilot? Skąd się tam wziął? Dlaczego przeżył i co się właściwie wydarzyło?
Na te pytania znajdziecie odpowiedź w najnowszej odsłonie cyklu o zmutowanej jaszczurce, pod tytułem Godzilla Minus One. Z tym że od razu zaznaczam – mówimy o produkcji japońskiej – zapomnijcie więc o spektakularnych walkach, efekciarstwie i sztuce dla sztuki. Najbardziej znana (znany? znane?) „kaiju” pojawia się bowiem rzadko i pełni tu rolę symbolu. Nie odkryję Ameryki (ani Japonii, he-he), jeśli napiszę, że Godzilla narodził się jako symbol przegranej wojny, zniszczenia i – przede wszystkim – zagłady atomowej, która spotkała Hiroshimę i Nagasaki. To swoista kinowa terapia dla obywateli z kraju kwitnącej wiśni.
Tokio doszczętnie spalone, dwa duże miasta zrównane z ziemią, a onegdaj dumne i honorowe społeczeństwo próbuje dźwignąć się z metaforycznego, ale też jak najbardziej realnego, piekła. Film opowiada o bezsensownych ofiarach, źle pojmowanym obowiązku i honorze, demonach (dosłownie i w przenośni) przeszłości, wreszcie o miłości, nadziei, stracie, ale też odkupieniu i determinacji.
To jest największa siła tej produkcji i – jednocześnie – największa różnica między Godzillą w ujęciu japońskim i amerykańskim. W filmach rodem z Hollywood mamy kilka papierowych postaci, które są fabularną zapchajdziurą, a wszyscy czekają na kaiju i spustoszenie, jakie zasieje. Ewentualnie na pojedynki z innymi monstrami.
W japońskich filmach (nie inaczej w „Godzilla Minus One”) mamy przede wszystkim opowieść o ludziach. To bardziej dramat niż film fantasy czy science-fiction. Historia od początku ogniskuje się na Koichim i jego najbliższych, na ich relacjach, uczuciach i emocjach, które nimi targają. Skupia też jak w soczewce wszystkie traumy i przeżycia wojenne Japończyków. Godzilla jest tu tylko nośnikiem kolejnego śmiertelnego zagrożenia. Stąd zresztą – według reżysera – tytuł. Japonia, jego zdaniem, zaraz po wojnie była na poziomie zero, a wielka jaszczurka przyszła i cofnęła ich jeszcze bardziej. A co jest „bardziej” od zera? Minus jeden.
Film wygląda obłędnie. Atomowy oddech Godzilli jest naprawdę… cóż, atomowy! Sam potwór jest zrobiony realistycznie i czuć jego rozmiar i wagę. Zniszczenie, które sieje, robi ogromne wrażenie i nie da się przejść obojętnie obok tych wszystkich wybuchów i walących się budynków. A wiecie, co jest najlepsze? Film kosztował – w zależności od źródeł – między 12 a 15 milionów dolarów. Nie, nie zabrakło jednej cyfry. Produkcja wyglądająca przez większość czasu świetnie (do 2-3 scen można się przyczepić) kosztowała tyle, co gaża jednego aktora pokroju Chrisa Hemswortha. Na pewno wygrywa wizualnie z każdą z 4-5 ostatnich produkcji MCU, czy z ostatnimi filmami spod szyldu DC. Niesamowite, ile można osiągnąć pomysłowością, kreatywnością i determinacją. Do technicznych pochwał dorzucam jeszcze montaż dźwięku, poza „Civil War” czy „Furiosą„, mało który film brzmiał tak dobrze w ostatnich 4-5 latach.
Podobała mi się też klimatyczna aura otaczająca tytułowe monstrum. Przez większość czasu nie widzimy stwora, ale czujemy zagrożenie, jakie ze sobą niesie. I jest to zupełnie inny poziom narracji niż Amerykanie ze swoimi bombami. Godzilli nie można się poddać, podpisać kapitulacji czy pertraktować. Zagrożenie stałe, nieuniknione i nie do ominięcia.
Czy są jakieś minusy poza tytułowym? Tak. Wspominałem już o kilku słabszych elementach wizualnych, kiedy nie wszystkie efekty specjalne wyszły na piątkę. Dorzuciłbym też – bardzo subiektywne – spojrzenie na japoński sposób wyrażania emocji na ekranie. Tu nie ma miejsca na półtony i odcienie szarości, wszystko jest egzaltowane do przesady i podane na tacy. Nie każdemu to podpasuje. Mnie podpasowało i polecam całym sercem. Nawet jeśli nie znacie Godzilli w wersji japońskiej, a jesteście ciekawi (jednocześnie nie chcąc wracać do naprawdę starych produkcji), „Godzilla Minus One” to idealna okazja, żeby zobaczyć i zrozumieć, skąd Godzilla się wziął, co symbolizuje i jak wygląda opowiadanie historii z jego udziałem w wersji oryginalnej, czyli japońskiej.
Godzilla Minus One (2023)
-
Ocena SithFroga - 8/10
8/10
Oo, super, że recenzja wjechała bo przedwczoraj obejrzałem i czytając o wersji amerykańskiej zastanawiałem się kiedy wpadnie ten tytuł na wokandę
Film warto obejrzeć, umiejscowienie w czasie i miejscu to strzał w „10”. Pokuszę się nawet o stwierdzenie „nareszcie coś sensownego” (ostatnio tak dobrze film o Godzilli oglądało mi się pierwszy raz wersję z Jeanem Reno, Monsterverse nie robił na mnie takiego wrażenia). Ta wersja ma swój urok, o czym pisał wyżej SithFrog. Ogląda się to dobrze, ale pod warunkiem oryginalnej ścieżki dźwiękowej.
Próbowałem na początek w wersji „polskiej” ale.. dramat. W takiej konfiguracji film nie do obejrzenia wieczorem w domu. Zaczynając od tego, że zrobili dubbing, przechodzimy do montażu na miarę najgorszych Harrych Potterów. Dialogi świszczące i ledwo słyszalne – trzeba podgłosić – to znowu dźwięk wybuchów budzi cały blok. No po prostu się nie dało. Wielki kaktus w dziąsło pomysłodawcy i reżyserowi tego „spolszczenia”. Coś paskudnego.
Jeden jeszcze minus dla mnie to [spoiler] regeneracja stwora. Uważam, że przesadzili. Wybuch miny rozerwał pół mordy i ta się w kilka sekund zregenerowała. No WTF? Ten urywek gdy bombardowali ten atol/ wyspy i tam ją popaliło – jeszcze ok, potrwała ta regeneracja pewno chwilę, coś tam ją wzmocniło, do przełknięcia. Ale to odradzanie się tkanek w kilka sekund. No nie. [/spoiler]
I jeszcze trapi mnie jedno, co łączy Monsterverse i tą produkcję – jak do ***** ona się utrzymuje na wodzie? Póki płynie – ok. Ale w jaki sposób ona jest w stanie wystawać ponad pas na otwartej wodzie z dnem kilkaset metrów pod powierzchnią i po prostu „stać” w miejscu? Macha tymi wielkimi goleniami, którymi na lądzie tak ociężale porusza?
„I jeszcze trapi mnie jedno, co łączy Monsterverse i tą produkcję – jak do ***** ona się utrzymuje na wodzie? Póki płynie – ok. Ale w jaki sposób ona jest w stanie wystawać ponad pas na otwartej wodzie z dnem kilkaset metrów pod powierzchnią i po prostu „stać” w miejscu? Macha tymi wielkimi goleniami, którymi na lądzie tak ociężale porusza?”
Być może atomowy „oddech” wychodzi również z drugiej strony i stąd napęd.
ogonem macha
Oj nie nie nie. Jeśli oglądać to tylko po japońsku i z polskimi napisami. Inaczej to jest tragedia. Sposób gra aktorów japońskich jest tak specyficzny, że nie da się tego pogodzić z dubbingiem.
Mi się bardzo podobała końcówka, ten cały ostateczny plan poradzenia sobie z potworem. To było tak przyjemnie inne od klasycznej amerykańskiej rozpierduchy…
I dzięki za objaśnienie znaczenia tytułu, bo mi się kojarzył po prostu z czymś w stylu „populacja Godzilli zmniejsza się”.
normalne środki zawodzą i trzeba użyć mózgu. Sposobu. W 1 Godzilli tez tak było
„spojrzenie na japoński sposób wyrażania emocji na ekranie. Tu nie ma miejsca na półtony i odcienie szarości, wszystko jest egzaltowane do przesady i podane na tacy” Ale to chyba nie jest reguła u Japończyków. Taki Sanada w Szogunie to postawił na (świetny) ale jednak minimalizm, więc jednak się da.
No i czy japońskie Godzille tak się koncentrują na ludziach? Shin na pewno, Biollante również, ale seria Showa to chyba raczej typowe kaiju movies
„Sanada w Szogunie”
Tak, ale to produkcja USA, a sam Sanada zjadł zęby na kinie hollywoodzkim więc on jest aktorem, ze tak powiem środka – potrafi wszystko
„No i czy japońskie Godzille tak się koncentrują na ludziach? Shin na pewno, Biollante również, ale seria Showa to chyba raczej typowe kaiju movies”
Racja, ale myślałem o Shin właśnie i Biollante, a przede wszystkim o filmach Ishirō Hondy i Motoyoshiego Ody.
Dobra, dobra, momenty były?
Takich nie
Nie no, takie między ludźmi.
>”Film kosztował – w zależności od źródeł – między 12 a 15 milionów dolarów”
ja tam od lat jestem zdania, że hollywoodzkie blockbustery nie kosztują tyle ile oficjalnie kosztują tylko w grę wchodzą tam jeszcze przewałki na podatkach i pranie brudnych pieniędzy.
Koszty pośrednie. U nas w firmie kiedyś było tak, że koszty funkcjonowania siedziby, bazy sprzętu, zarządu, itp. były rozdzielane proporcjonalnie na budowy, w zależności od budżetu. Więc jak ktoś miał duży przerób, to mu dowalali koszty pośrednie i cyk – minusik. A jak minusik, to brak premii.
Oczywiście, że tyle nie kosztują. Polecam lekturę „Bohaterowie ostatniej akcji”. Książka w prosty sposób wyjaśnia jak są pompowane horrendalne budżety filmów,
Wszystko to prawda, tyle że 10/10 film idealny. Czy wrzuciłem moją recenzję na forum? A linka dam. No i jest Oskar za efekty. Zwracam uwage na momenty kluczowe:
1. W finałowym ataku nie bierze udziału kobieta. Nie ma silnej, dzielnej, niezależnej,
2. W finałowym ataku nikt nie ginie –>rozliczenie z ideolo kamikadze.
3. Niszczyciele są fajoskie.
4. Godzilli na ekranie jest dość.
Oscar za efekty wpadł, ale tu mam mieszane uczucia. Nagroda była ewidentnie za stosunek budżet vs końcowy efekt
Walka kutrem i z Takao, finałowa walka z atakiem holowników, atak na miasto, atomowy oddech. Mało?
Nie, ale było – jak pisałem – kilka momentów i ujęć gdzie te efekty naprawdę były słabe, a nie wpłynęło to na ocenę przy dawaniu Oscara. Żadna zachodnia produkcja wyglądająca jak Minus One nie miałaby szans na Oscara
Przy czym nadal podkreślam – jestem pozytywnie zaskoczony efektami przy takim budżecie, bo to jest kosmos.
Fajnym smaczkiem jest to, że Takao i cztery niszczyciele z finałowej konfrontacji to jednostki które w realu przetrwały wojnę.
Przetrwał też jeszcze mocniejszy zawodnik, Nagato, ale połknął grzybka na Bikini.
A film mocno pachnie Kurosawą.
Ha! Zagadka rozwiązana. Mickiewicz to SithFrog. Można się rozejść.
Faking hell, raz się człowiek zapomni przelogować i od razu go demaskują :/
Film świetny i dobrze przemyślany. Ma coś do powiedzenia, wygląda dobrze i umie zaskoczyć. Według mnie nie jest to film wybitny, ale bardzo dobry. Nie porównywałbym go też do produkcji amerykańskich, bo to nie ten gatunek. Jakby porównywać Listę Schindlera do Jojo Rabit.
Trochę tak, aczkolwiek nie
Lista i Jojo jednak opowiadają o tym samym tylko innym środkami. Tutaj masz po prostu filmy o czym innym. Jedni robią o ludziach, a Godzilla to tylko nośnik, symbol, drudzy robią o stworach gdzie Godzilla jest tytułowym i głównym bohaterem, a ludzie to takie jedno wielkie meh