
Letnie igrzyska olimpijskie w Monachium w 1972 roku były dla polskiego sportu udaną imprezą, w trakcie której zdobyliśmy między innymi jedyne złoto w piłce nożnej oraz 20 innych medali. Niestety nie z tego powodu pamiętamy dziś o tamtej imprezie, a raczej wspominając tragiczne wydarzenia z 5 i 6 września. Wtedy to terroryści palestyńskiego Czarnego Września wtargnęli do wioski olimpijskiej, zamordowali dwóch izraelskich sportowców oraz porwali 9 kolejnych. Wydarzenie, a także późniejszą akcję odbicia zakładników relacjonowały media z całego świata, w tym amerykańska telewizja ABC. Film “September 5” szwajcarskiego reżysera Tima Fehlbauma opowiada o tym, jak wyglądała od kuchni “pierwsza w historii transmisja na żywo z zamachu terrorystycznego”.
Rozpoczyna się spokojnie, wręcz leniwie. Ekipa w studiu kończy relację z kolejnego dnia imprezy, a ponieważ całe igrzyska nie obfitowały w ciekawe wydarzenia, szefostwo szuka pobocznych tematów, które ożywiłyby nieco program. Pada nawet pomysł wrzucenia do wywiadu z jednym z Izraelczyków tematu Holokaustu dla podgrzania atmosfery. Dla Niemców sprawa rozliczeń powojennych była w tamtym czasie jeszcze dość wstydliwa, a niektórzy z dziennikarzy mają obiekcje przed mieszaniem sportu i polityki historycznej. Wszystko to jednak nabiera zupełnie innego znaczenia, gdy w pobliskiej wiosce olimpijskiej padają strzały z broni maszynowej, a potem potwierdzają się informacje o ataku terrorystycznym. Jak zachowają się pracownicy ABC? Co wypada, a czego nie wypada pokazać w telewizji? Jaka odpowiedzialność ciąży w takiej sytuacji nad dziennikarzami? Film stawia te wszystkie pytania i całe szczęście robi to w sposób maksymalnie obiektywny, momentami zbliżając się niemal do formy fabularyzowanego dokumentu.
Można powiedzieć, że “September 5” idzie pod prąd aktualnym trendom kinowym i zamiast serwować skrojoną pod założoną tezę narrację, stawia widza w roli bezstronnego obserwatora. Jedyne, czego dostarcza, to rekonstrukcja wydarzeń z tytułowego 5 września, i trzeba przyznać, że jest to rekonstrukcja imponująca. Dawno nie widziałem filmu tak doskonale oddającego ducha czasów, które służą za tło wydarzeń (a przynajmniej tak zakładam, bo za młody jestem, żeby pamiętać monachijską olimpiadę i ówczesną telewizję, zwłaszcza amerykańską). Począwszy od rewelacyjnie odtworzonego studia, w którym toczy się niemal cała akcja, przez autentycznie wyglądające stroje, a kończąc na takich detalach jak kolorystyka i ziarnistość obrazu. Wszystko to bardzo przypomina stylem jeden z moich ulubionych filmów – “Apollo 13”. Całą akcję obserwujemy “od wewnątrz” – z perspektywy kilku pracowników redakcji sportowej, przy czym nie można powiedzieć, że ktokolwiek jest tu głównym bohaterem. Śledzimy działania kilku ważnych postaci, w większości historycznych. Jedynie Niemców, którzy pomagali w realizacji programu, zamieniono na jedną fikcyjną postać tłumaczki. Normalnie zżymałbym się na takie rozwiązanie (tak było choćby w “Czarnobylu” od HBO), ale tym razem zupełnie mi ono nie przeszkadzało. Owszem, Marianne jest może nieprawdopodobnie skuteczna, ale uważam, że film zyskał dzięki temu na dramaturgii, a grająca ją Leonie Benesch jest znakomita.
Oglądając “September 5” ciężko zauważyć, kiedy fikcja miesza się z autentycznymi nagraniami. Spece od efektów specjalnych (ale takich prawdziwych, nie laaserów robiących piu piu piu) wykonali kawał niesamowitej roboty, dzięki czemu w filmie pojawia się wiele archiwalnych nagrań, w tym całe rozmowy ekipy realizującej nagrania z prezenterami w studiu oraz oczywiście słynne ujęcia pokazujące terrorystów. Początkowo myślałem, że to rekonstrukcje, ale okazało się, że nie – to prawdziwe materiały idealnie wkomponowane w scenariusz i stylizowany obraz. Pokazano również sporo ciekawostek, które krążą wokół tej historii, jak choćby jednego z pracowników przemycającego taśmy filmowe z i do wioski, podsłuchiwanie niemieckiej policji przez radio albo próby ustalenia losu zakładników po konfrontacji na lotnisku. Przede wszystkim jednak jest to film o tym, czego dziś ze świecą szukać w mediach – o etyce dziennikarskiej.
W trakcie dramatycznych wydarzeń nie tylko poznajemy znakomicie odtworzone kulisy pracy profesjonalnej ekipy telewizyjnej, ze wszystkimi technikaliami z tym związanymi, ale przede wszystkim widzimy ludzi, którzy muszą podejmować trudne decyzje, być może ważące o czyimś życiu. Film zgrabnie i bez niepotrzebnego dydaktyzmu pyta, czy wszystko można pokazać na ekranie telewizora. W pewnym momencie terroryści mogli na żywo oglądać w telewizji policjantów próbujących akcji ratunkowej, co naraziło na śmierć wiele osób. Kiedy akcja przeniosła się na lotnisko, skąd docierały sprzeczne i bardzo skąpe informacje, trzeba było podjąć decyzję, jakie wiadomości przekazać na antenie. Czy można podać niesprawdzone wiadomości o potencjalnych ofiarach? Dziś mało komu drgnęłaby ręka, bo wszystko można odwołać, a liczy się tylko sensacja i pierwszeństwo w jej przekazaniu. Tamtego dnia popełniono wiele błędów, za co niektórzy ponieśli najwyższą karę. Inni wybili się na sczyt dzięki swojemu profesjonalizmowi i zimnemu opanowaniu. Oglądanie tych rozterek, tej walki było dla mnie fascynujące, bo zaimponowała mi postawa niektórych bohaterów – ich precyzja działania, kalkulacje ale także zdrowy rozsądek i empatia.
Pewnie nie udałoby się to, gdyby nie świetny casting. W “September 5” próżno szukać nazwisk z pierwszych stron plotkarskich portali, ale wszyscy grają idealnie. Co ważne – żadna opatrzona twarz nie burzy immersji i nie ma się wrażenia oglądania aktorów, a raczej podglądania autentycznych ludzi. Każdy bohater to postać z krwi i kości, która pokazuje cały wachlarz emocji. Mamy na pozór zimnego szefa, mamy młodego, nieopierzonego wydawcę z charakterystyczną wadą wymowy, jest starszy facet, będący głosem rozsądku, wspomniana tłumaczka, kilku techników w świetnych epizodycznych rolach. Nie bez powodu film był nominowany do Oscara w kategorii scenariusza, bo dialogi i postacie zostały w nim rozpisane po mistrzowsku. Pamiętam, że po zwiastunie obawiałem się, że będziemy mieć do czynienia z jakąś napompowaną, pełną dramatycznych przemów historyjką w amerykańskim stylu. Jest dokładnie odwrotnie. To film maksymalnie przyziemny, pozbawiony ozdobników, budujący napięcie ciszą i niedopowiedzeniem. Jeśli bohaterowie czegoś nie wiedzą, widz też nie wie. Nawet znając przebieg wydarzeń monachijskich czuje się dramaturgię, bo reżyser umiejętnie używa prostych technik, aby wywołać w widzu poczucie niepokoju i wyczekiwania na ciąg dalszy. Nie daje mu odpocząć, bo chociaż akcja jest w gruncie rzeczy bardzo statyczna, to wydarzenia skondensowano do absolutnego maksimum. Film trwa raptem półtorej godziny i ani przez moment nie pozwala się nudzić.
Czemu więc nie maksymalna ocena? Bo to tylko i aż doskonale zrobiony (prawie)paradokument. Nic przełomowego. Poza doskonałym scenariuszem i równie dobrą realizacją techniczną, nie ma w nim nic wybitnego, co zapadło by w pamięć na lata. To po prostu znakomite rzemiosło i nadzwyczaj solidna produkcja, która przemknęła zupełnie niezauważona, bo pewnie mało kogo dziś obchodzą takie bzdury jak etyka w dziennikarstwie czy odpowiedzialność zawodowa. W “September 5” nie ma fajerwerków, efektownych przemów ani nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jest dokumentalna precyzja i kilka trudnych pytań. Jeśli lubicie takie “suche” kino, gwarantuję, że nie pożałujecie czasu poświęconego na seans. I można tylko załamać ręce, że w u nie kręci się takich filmów. Produkcja kosztowała ledwie kilka milionów dolarów, a efekt bije na głowę dowolną polską produkcję od nie wiem jak dawna. A przecież dramatycznych wydarzeń historycznych, które można byłoby pokazać w podobny sposób, nie brakuje.
September 5 (2024)
-
Ocena Crowleya - 8/10
8/10









No i dodany do listy.