FilmyRecenzje Filmowe

Zniknięcia (2025)

Nie lubię horrorów. Nie znam się na tym gatunku, nie przepadam za straszydłami wyskakującymi niespodziewanie z ekranu, tym bardziej za wiadrami krwi. Mocny strach to zupełnie nie jest uczucie, którego oczekuję od kinowego seansu. Na “Zniknięcia” (mocny kandydat do nagrody Złotego Translatora 2025) szedłem więc z pewną dozą nieufności i duszą na ramieniu, zachęcony bardzo pozytywnymi recenzjami. Wyszedłem usatysfakcjonowany, ale chyba nie jest to film dla koneserów gatunku, bo ciężko w zasadzie stwierdzić, jaki to gatunek.

Zaczyna się intrygująco, choć z zachowaniem konwencji. Pewnej nocy w niewielkim amerykańskim miasteczku kilkanaścioro dzieci wybiega z domu dokładnie o tej samej godzinie i przepada bez śladu. Na nielicznych nagraniach z monitoringu widać, jak biegną gdzieś w dal z dziwnie rozłożonymi ramionami. Mija miesiąc, śledztwo policji nie przynosi żadnych rezultatów, a frustracja zrozpaczonych rodziców skupia się na osobie nauczycielki lokalnej podstawówki. Okazuje się bowiem, że zniknęły wyłącznie dzieciaki z jej klasy. Wszystkie poza jednym. Dalej jest już jak w typowej powieści Stephena Kinga – trochę strachów wyskakujących z szafy i, o dziwo, dużo małomiasteczkowej obyczajówki, a wszystko to nakręcone w nietypowy sposób.

Jest kilka elementów, które mocno odróżniają “Zniknięcia” od typowego horroru i jednocześnie sprawiają, że wyrasta on zdecydowanie powyżej przeciętnej. Przede wszystkim narracja ukazująca poszczególne fragmenty historii z perspektywy różnych bohaterów. Dochodzimy do pewnego momentu fabuły, towarzysząc wspomnianej nauczycielce albo jednemu z rodziców, po czym zwykle w jakimś dramatycznym momencie następuje cofnięcie czasu, aby wyjaśnić, jak doszło do całej sytuacji. Dzięki temu film składa się z kilku mniejszych historii, które dopiero zebrane w całość układają się w spójną opowieść. Nie dość, że dzięki temu bardzo fajnie budowane jest napięcie, to przede wszystkim udało się zgrabnie wyjaśnić główną tajemnicę bez idiotycznej i sztucznie robionej ekspozycji. Po prostu sekwencja wydarzeń, które doprowadziły do zniknięcia dzieci, jest jedną z wspomnianych mini-opowieści i pojawia się naturalnie w trakcie filmu. Co ciekawe wcale nie na końcu. Rozwiązanie zagadki poznajemy stosunkowo szybko, ale to wcale nie odejmuje finałowi dramaturgii. Taka epizodyczna i niechronologiczna forma to jeden z największych atutów “Zniknięć” i już sama w sobie stanowi wystarczający powód, żeby poświęcić dwie godziny na seans. Reżyser i scenarzysta – Zach Cregger – w jednym z wywiadów opowiadał, że pomysł na taką formę pojawił się już w trakcie pisania, kiedy doszedł z historią Justine do momentu, w którym musiał zacząć coś wyjaśniać. I nie dało się tego zrobić bez przeskoku czasowego. Efekt końcowy jest moim zdaniem znakomity.

Sama struktura byłaby jednak niczym, gdyby nie treść, którą niesie, a tu też jest ciekawie. Pominę może samo rozwiązanie zagadki i przyczynę zniknięć, żeby nie psuć nikomu rozrywki. Napiszę jedynie, że chociaż nie wykracza poza horrorowe normy, to jest spójne i nieprzekombinowane. W ramach gatunku sprawdza się bardzo dobrze. Ale tak naprawdę największą siłą scenariusza są bohaterowie i ich wzajemne interakcje. Tu bez wątpienia konkurencja zostaje daleko w polu. Główną bohaterką, przynajmniej pozornie, jest Justine, czyli wspomniana nauczycielka, która stara się wyjaśnić tajemnicze zajście. Pozornie niewinna, okazuje się mieć ciekawą przeszłość, nie stroni też od alkoholu. Czy to możliwe, że w pijanym widzie zrobiła coś, czego nie pamięta? Archer, ojciec jednego z zaginionych chłopców, zostaje przedstawiony jako typowy amerykański porywczy oszołom, szukający prostych rozwiązań i prowokujący problemy. Ale okazuje się też kochającym rodzicem i trzeźwo myślącym człowiekiem. Policjant Paul raz jest wyjątkowo sympatycznym facetem, kiedy indziej traci nad sobą panowanie i wplątuje się w wyjątkowe kłopoty. Jest też lokalny ćpun oraz dyrektor szkoły, którzy mają do odegrania ważne role. Wszystkie te postacie są zniuansowane, kierują się jasnymi motywacjami, a ich miejsce w fabule jest precyzyjnie określone.

To zresztą też kwestia aktorów i reżyserii. Obsada jest imponująca: Josh Brolin, Julia Garner, Alden Ehrenreich i Benedict Wong to duże nazwiska, ale jednocześnie doskonale dobrani aktorzy. Austin Abrams i Amy Madigan w rolach trochę bardziej epizodycznych dają prawdziwy popis. A wszystko to dzięki znakomicie napisanym dialogom i naprawdę przemyślanej reżyserii. Miło popatrzeć na efekt końcowy, który jest od początku do końca przemyślany i poprowadzony ręką Creggera, który ewidentnie wzorował się na “Magnolii” P. T. Andersona i postanowił nagiąć pewne niepisane zasady, jednocześnie używając kilku sprawdzonych metod straszenia widza.

“Zniknięcia” są bowiem horrorem z krwi i kości, ale w pewnym sensie też parodią horroru. Albo może raczej Cregger cały czas daje widzowi do zrozumienia, że to wszystko jest zabawa konwencją. Co i rusz puszcza oko, a film zawiera zaskakująco wiele elementów… komediowych. Pomijam sam finał, bo on jest zrobiony całkowicie dla jaj i na pewno wielu osobom kompletnie się nie spodoba. Zwłaszcza twardym miłośnikom “poważnych” horrorów. Przez cały film tu i ówdzie pojawiają się dziwne momenty, które są tak pokręcone, a nawet głupie, że po prostu mogą budzić śmiech. Czasem sami bohaterowie komentując wydarzenia rozkładają ręce i wyrażają bezbrzeżne zdziwienie, jakby nie wiedzieli, że grają w horrorze. I nie wiadomo, czy faktycznie jest się z czego śmiać, bo za moment wyskakuje jakiś maszkaron i włosy stają dęba. Nawet rozwiązanie tajemnicy tak naprawdę pojawia się praktycznie na samym początku i to w bardzo bezpośredni sposób. Mnie się to podobało, bo dałem się wciągnąć w tę zabawę. Tak jak pisałem we wstępie – nie lubię horrorów – a tu oprócz horroru dostałem dużo więcej. Ba, przyznam, że elementy grozy były dla mnie zdecydowanie najmniej ciekawe i wcale nie miałbym nic przeciwko, żeby ich zabrakło. Film Creggera jest po prostu inteligentny i przemyślany, a odkrywanie jego kolejnych tajemnic daje widzowi dużą satysfakcję. W zalewie sequeli, franczyz i scenariuszy pisanych przez AI jest to przykład doskonałego rzemiosła i ogromny sukces finansowy tego filmu uważam za w pełni zasłużony.

Żeby jednak nie było zbyt słodko, muszę wspomnieć o pewnych wadach. Przede wszystkim chociaż historia jest całkiem nieźle przemyślana, a wydarzenia umotywowane, to jednak nie brakuje poważnych dziur fabularnych oraz niedokończonych wątków. Trzeba nieco przymknąć oko i uznać, że policja musi być durna, a mieszkańcy miasteczka pewne dziwne wydarzenia zwyczajnie ignorują. Komu przeszkadzają różne pomniejsze “botaki”, niech czuje się ostrzeżony. Podobnie zresztą nie polecam filmu ortodoksyjnym miłośnikom horrorów w stylu “nawiedzonego domu” albo “opętanej zakonnicy”. W “Zniknięciach” horror to tylko punkt wyjścia i jeden z elementów układanki. Pozostałe czasami zupełnie nie pasują do gatunku i jeśli nastawicie się na brutalne mordy i mordercze stwory, to pewnie będziecie zawiedzeni. Z drugiej strony, jeśli za horrorem nie przepadacie, to typowe jumpscare’y, których w filmie nie brakuje, mogą was odrzucić. Do seansu trzeba podejść z otwartą głową i bez oczekiwań, dać się ponieść czemuś nietypowemu.

“Zniknięcia” wzięły mnie z zaskoczenia. Zaufałem internetowym recenzentom i nie zawiodłem się, chociaż teoretycznie nie jest to film w moim typie. Raczej nie będę go chciał już nigdy więcej obejrzeć z powodu tych wszystkich horrorowych elementów, ale absolutnie nie żałuję pieniędzy wydanych na bilet. Seans dostarczył mi mnóstwa różnorodnych wrażeń, a film okazał się być odważną, nietuzinkową mieszanką różnych gatunków, który jednocześnie nie traktuje widza jak idioty i jest doskonały od strony technicznej. Pisałem o aktorstwie, ale trzeba wspomnieć też o doskonałych zdjęciach Larkina Seilple, który ma już na koncie “Człowieka scyzoryka” i “Wszystko, wszędzie, naraz”. Gdyby tylko w “ciemnych” momentach było cokolwiek widać… Tak czy inaczej zachęcam do obejrzenia. Być może kompletnie do was nie trafi taka zabawa formą, ale warto dać szansę autorskiemu eksperymentowi, który zdecydowanie wyróżnia się w morzu nijakich filmów, jakich pełno w kinach.

Zniknięcia (2025)
  • Ocena Crowleya - 8/10
    8/10
To mi się podoba 7
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Polecamy także

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button