Ile dzieci miała Scarlett O’Hara, bohaterka „Przeminęło z wiatrem”? Tym pytaniem George R.R. Martin zwykł ucinać wszystkie dyskusje na temat różnic pomiędzy jego książkami, a ich serialową adaptacją. Ile bowiem dzieci miała Scarlett O’Hara? Trójkę – według powieści Margaret Mitchell. Albo tylko jedno – jak wynika z filmu Victora Fleminga. Które z dzieł jest ważniejsze? Które ma precedencję? Które stanowi kanon? Może powinniśmy się po prostu pogodzić z tym, iż książka i film są tworami odrębnymi?
Pytanie o dzieci Scarlett O’Hary jest przy tym ironiczne i uczy nas dystansu wobec fikcji literackiej. W końcu tak naprawdę Scarlett O’Hara nigdy nie miała dzieci. Scarlett O’Hara to postać fikcyjna. A wartość adaptacji niekoniecznie wynika z jej wierności.
Po obejrzeniu dziewiątego odcinka piątej serii Gry o Tron zaczęło mi wszelako kołatać w głowie pewne pytanie. Co by było, gdyby filmowa Scarlett O’Hara też miała trójkę dzieci, ale dwoje z nich zjadła? Kpię sobie odrobinę, ale przecież argument mówiący, iż adaptacja jest odrębnym dziełem sztuki nadal byłby w mocy. Tylko, że w tym wypadku nie byłaby to sztuka szczególnie wartościowa.
Serialowy „Taniec ze smokami” wykonał właśnie manewr na miarę dopisania do roli Scarlett O’Hary subtelnych tonów dzieciobójczo-kanibalistycznych. Oto Stannis, najsprawiedliwszy człowiek w Westeros, król nieugięty jak żelazo, w imię większego dobra zdecydował się złożyć ofiarę z własnej córki. Stephen Dillane oraz Kerry Ingram (aktorzy odgrywający role Stannisa i Shireen) stanęli na wysokości zadania. Scena jest wstrząsająca. Ale zmienia nie tylko sposób, w jaki odbieramy postać serialową. Wypacza również obraz bohatera książkowego.
Czy Benioffowi i Weissowi wolno było to zrobić?
Moim ulubionym reżyserem jest Stanley Kubrick. Człowiek znany ze znęcania się nad literackimi pierwowzorami swoich dzieł. Nigdzie nie jest to bardziej widoczne niż w Lśnieniu, adaptacji dość przeciętnego horroru Stephena Kinga. Kubrick podszedł do kręcenia filmu bez grama szacunku wobec powieści i jej autora. Zmienił istotne dla Kinga elementy fabuły i charakteryzację postaci. Zmieniał tak detale, jak i kluczowe elementy książki. Ba, nie szczędził nawet drobnych złośliwostek pod adresem pisarza. No i – co dla Stephena Kinga chyba najgorsze – naprawdę uczynił Lśnienie swoim. Zniszczył je i stworzył na nowo. Film na zawsze zostanie zapamiętany jako arcydzieło. Książka pozostanie przeciętną powieścią drugorzędnego pisarza.
(Jeśli ktoś nie dowierza a nie ma czasu sięgać po – dość ceglastą – książkę, to polecam po obejrzeniu Lśnienia Kubricka (z 1980) zapoznać się też z „wiernym odtworzeniem wizji Kinga” jakim był serial Lśnienie z 1997 roku)
W tym akcie destrukcji książki ważny jest jednak efekt. Kubrick stworzył dzieło wybitne i wielopłaszczyznowe. Jego Lśnienie to nie tylko horror. Osoba szczególnie uwrażliwiona na historię i sprawiedliwość społeczną dojrzy w filmie metaforyczną opowieść o zniszczeniu kultury rdzennych mieszkańców Ameryki – Indian. Dla innych będzie to film o niekończącym się cyklu przemocy fizycznej i seksualnej wobec dzieci. Można nawet odczytać Lśnienie jako podważenie oficjalnej wersji dotyczącej lądowania na Księżycu – trzeba tylko być skończonym idiotą.
Benioff i Weiss takiego efektu nie osiągną. Twórcy Gry o Tron nie są Kubrickiem, a ich wersja Pieśni Lodu i Ognia jest tu „uboższą siostrą” powieści. Dlatego właśnie ich dekonstrukcja książek powinna być dokonywana ostrożniej. Bo mogą zniszczyć gmach, który jest większy niż oni sami. Nie warto tego robić. Nawet jeśli nie ma się akurat pomysłu na „szok z okazji dziewiątego odcinka”.
***
Felieton to formuła, która powinna charakteryzować się pewną harmonią kompozycji. Dobry felietonista powie wszystko co chce powiedzieć, i jeszcze ułoży całość w kunsztowny bukiet słów. Słabi felietoniści szatkują swoje teksty, rozdzielają je fizycznie, by ukryć nieumiejętność odpowiedniego komponowania myśli. Chyba nie ulega już wątpliwości jakim felietonistą jestem. Ale trudno, garść refleksji jeszcze pozostała, więc się nimi podzielę.
Po pierwsze – wiem, że Benioff i Weiss potwierdzili, iż pomysłodawcą sceny był George R.R. Martin. Wiem, że całość ma dość mocny posmak historii Agamemnona (choć, gwoli ścisłości, mnie skojarzyła się raczej ze starotestamentowym Jeftem). Nie zmienia to faktu, iż sposób, w jaki zrealizowano tę scenę znacząco odbiega od powieści. A i co do prawdomówności duetu twórców możemy mieć wątpliwości. W końcu kto wie, czy GRRM nie mówił o całopaleniu dokonanym na Murze, pod nieobecność Stannisa.
Po drugie – czy ktoś mógłby wyjaśnić mi trasę powrotu z Hardhome obraną przez Jona Snow? Mam wrażenie, że w którymś momencie zgubił mapę.
Po trzecie – będę wdzięczny za feedback z Waszej strony. Czy podoba Wam się formuła okazjonalnego felietonu poświęconego tematom popkulturalnym (niekoniecznie związanym z Grą o Tron). A jeśli tak, to do licha – pomóżcie mi wymyślić nazwę dla tego cyklu. Bo naprawdę nie mam żadnych pomysłów 😉
Bardzo dobry tekst, a z felietonami nie jest tak źle:-)
Dzięki.
Felieton pierwsza klasa i jestem jak najbardziej za. A co do tematu to po ostatnim odcinku byłam bardzo niezadowolona. Ale potem zaczęłam rozważać książkę i się zastanawiać czy w sumie nie zostałam zmanipulowana przez Davosa. To on zawsze nam wciska, że Stannis jest prawy, a niekoniecznie ma to pokrycie w faktach. Chce zabić przecież niewinnego bękarta Roberta, prawdopodobnie przespał się z Melisandre zdradzając żonę, zabił w rytuale czarnej magii brata, fakt że zdrajcę, ale jednak. No i pali na stosach heretyków w kraju, którym dotąd panowała wolność religijna.
Oczywiście daleko stąd jeszcze do spalenia dziecka, które się kocha, ale i tak: ta prawość jakaś taka nie bardzo. 🙂
Stannis jest zdecydowanie \”szarą\” postacią. A Davos mu robi lekko przesadzony PR 🙂
Ale jednak muszę Stannisa wziąć trochę w obronę. Spalić bękarta chciał… prawdopodobnie. Nie wiemy na sto procent czy by to zrobił. I na pewno w książkach ta decyzja wywoływała więcej rozterek niż w serialu. Poza tym, wbrew temu co nam wtłaczał do głów serial, Stannis tak naprawdę nigdy nie spalił innowiercy za sam fakt bycia innowiercą. Owszem, stosy skwierczą, ale z innych powodów (morderstwa, kanibalizm, zdrada). Jeden jedyny raz, kiedy Stannis dostał sugestię stosiku dla innowierców (w trakcie marszu na Winterfell), odpowiedział negatywnie.
Wyobrażam sobie, że książkowy Stannis mógłby złożyć ofiarę z córki, ale raczej w sytuacji absolutnie ekstremalnej – np. po upadku Muru. Chociaż stawiam dolary przeciw orzechom, że Melisandra spali Shireen bez wiedzy Stannisa.
Większość z tych zarzutów to bzdury. Stannis jest surowy ale uczciwy. Nie przypominam sobie żeby Stannis ogłosił ,że zamierza spalić bękarta. Rozmyśla to będąc zdesperowanym ale studzi zapały Meliski. Nigdzie nie ma informacji o tym ,że spał z Melisandre to tylko serialowa wersja. Jak już wspomniał Dael nie spalił nikogo ze względu na jego religie ,a wyłącznie za popełnione zbrodnie. Sam wielokrotnie powątpiewał w Bogów. Tłumaczył ,że trzyma z Melisandre tylko ze względu na jej moce i studził jej zapały w tym ludobójcze wielokrotnie. Co do ostatniego jestem prawie pewny ,że komuś tłumaczył ,że nie ma nic wspólnego ze śmiercią swojego brata. Mówił coś o tym ,że Meliska mu powiedziała ,że jego brat niedługo zginie ale nie powiedziała ,że ona to zrobi. Zapewniał ,że szczerze nie wie kto zabił jego brata i zamierza ukarać winnego jeśli go dopadnie.
Dobry felieton a wszystkie „szalone teorie” jeszcze lepsze. Uważam że serial i książkę należy traktować oddzielnie bo jak powiedział George RR- mimo że zmierzają w tym samym kierunku to różnymi ścieżkami (parafrazuje:)). Dael mógłbyś opisać teorie która nazywa się „nocna lampa” i mówi o tym jak Stannis chce oszukać Boltonów? podobno jest też rozwinięcie tej teorii mówiące o bękarcim liście itd.(podobno list jest tylko znakiem od Stannisa do Mellisandre aby realizowała wcześniej obmyślony plan) ja znalazłem tylko bardzo uogólnioną teorie ale podobno gdzieś jest cała z cytatami itd.
Blackfishowi nie odmawiam. To w końcu moja ulubiona postać drugoplanowa 🙂 Teorii o nocnej lampie nie znam… Ale jeśli mówi ona o tym, że Stannis sam rozpuszcza plotki o swojej śmierci, żeby uśpić czujność Boltonów, to chyba dostaliśmy potwierdzenie w kawałku Wichrów zimy, który GRRM odczytał na jakiejś konwencji. Wydaje mi się, że następnym krokiem będzie próba zdobycia Winterfell w przebraniu Freyów. Jeśli teoria mówi coś zbliżonego, to na pewno ją w jakiejś formie przybliżę. Ale muszę się najpierw zapoznać z tym co ludzie o niej piszą.
Teoria Nocnej lampy(a przynajmniej ta część z którą się zaznajomiłem) mówi o tym iż Stannis obozuje z wieży pomiędzy dwoma jeziorami(które są podziurawione przez przeręble) i na której to wieży pali ognie. Boltonowie o tym wiedzą, wiec Stanis będzie chciał przenieść w nocy ognisko na wyspe na jedno z jezior(jest tam czardrzewo które bedzie chciał spalić) i Freyowie i Boltonowie popędzą na ognisko myśląc że to wieża i wpadną do jeziora. Jest też druga część tej teorii mówiąca o Bękarcim liście jednak bardzo mało informacji znalazłem na ten temat(podobno to Stannis wysłał list i jak napisałem z poprzednim komentarzu jest to znak dla Melissandre żeby rozpoczynała dalszą część jakiegoś planu).
Hmmm… Jestem pewien, że jezioro odegra ogromną rolę, ale wydaje mi się, że to będzie raczej przypominało bitwę na jeziorze Pejpus. https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_na_jeziorze_Pejpus
W każdym razie temat na pewno poruszę. Ale nie w formie artykuły, tylko filmiku (bo już mam prawie gotowy :))
Stannis to świetny dowódca więc na pewno wykorzysta położenie terenu. I na bank nie przegra tej bitwy w tak debilny sposób jak w serialu:). A na filmik czekam bo już zapowiadany był na forum z 2 miesiące temu!!!
To że wykorzysta ukształtowanie terenu jest pewne. I ja też nie sądzę, aby przegrał TĘ konkretną bitwę, bitwę na jeziorze. Bitwa o Winterfell będzie najprawdopodobniej oddzielną bitwą. Ale myślę, że Winterfell też zdobędzie. Tylko, że dalej może być już różnie. Stannis ma jeden podstawowy problem – w tej chwili ponad połowa jego armii to lojaliści Starków. Wcale nie jest powiedziane, że po pokonaniu Boltonów będą chcieli dalej dla niego walczyć. A jeśli ktoś nagle wyskoczy z propozycją ukoronowania Rickona albo Jona (w końcu żyją jeszcze lordowie, którzy byli świadkami legitymizacji Jona przez Robba), to sytuacja może bardzo szybko zrobić się nieprzyjemna.
Faktycznie wydaje się że za Stannisem przemawia więcej argumentów bo mimo że ma przemarźnięte wojsko i jak napisałeś otacza się lojalistami Starków to mimo wszystko ma Jayne Pool(może dalej udawać że to Arya), ma Teona który ma mnóstwo informacji o Winterfell i Boltonach, ma Umberów przed zamkiem i wykrył zdrade Karstarków i ich „system” kruków i informację że Boltonowie znają jego położenie(mapka), a jak by sprawy układały się bardzo nie po myśli Stannisa to zawsze może próbować się wycofać na mur. A Boltonowie mają zdradliwe wojsko(Manderlyowie), najlepszy dowódca Freyów nie żyje bo wpadł w doły Umberów no i jest zabójca z Winterfell(o ile to oczywiście nie było alterego Teona:)) za to ich walorem jest zamek a właściwie mury, wiec więcej atutów w ręku lorda(a może króla)Stannisa:) Może i żyją lordowie którzy byli świadkami legitymizacji Snowa ale Jon już nie żyje, a mało jest prawdopodobne żeby ukoronowali Ducha więc zostaje Rickon. Reasumując – mimo że to Baratheon ma więcej atutów to u Georga RR niczego nie możemy być pewni, a z serialu wynika że jeszcze Littlefinger ma chrapkę na północ.
Można lubić można nie lubić Stephena Kinga, ale nazywanie go drugorzędnym pisarzem to przesada, o gustach się nie dyskutuje, ale o ilości sprzedanych książek, czy adaptacji filmowych lub innych już tak, King Martina bije tak o 1231251 długości. Rozumiem że celem było uwydatnienie wielkości filmowej adaptacji, z którą to opinią się zgadzam, jednak wciąż, King to po prostu gość który sprzedał ogromne ilości swojej twórczości, chociażby z tego powodu, na szacunek zasługuje.
Chyba się trochę nie zrozumieliśmy. Ja na serio lubię Kinga. Akurat nie jego Lśnienie, bo to raczej słaba książka, ale na przykład Mroczna Wieża (muszę ją w końcu skończyć) oraz Smętarz na zwierzaków całkiem mi się podobały. Z tą drugorzędnością, to nawiązywałem do Gombrowicza, który tak pisał o Sienkiewiczu:
„Czytam Sienkiewicza. Dręcząca lektura. Mówimy: to dość kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha – i nie możemy się oderwać. Wykrzykujemy: nieznośna opera! i czytamy w dalszym ciągu, urzeczeni.
Potężny geniusz! – i nigdy chyba nie było tak pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego. To Homer drugiej kategorii, to Dumas Ojciec pierwszej klasy.”
Gombrowicz, który w ten sposób się jednocześnie wyzłośliwiał i oddawał hołd, zauważył rzecz absolutnie fundamentalną. Dzieła Sienkiewicza nie są wielką literaturą. I tak samo nie są wielką literaturą książki Kinga czy Martina. Żaden z nich nie jest Hemingwayem, Joycem czy nawet Conradem.
Natomiast Kubrick… Kubrick to jeden z największych artystów w historii kina. Stwierdzenie, że King jest pisarzem drugorzędnym służyło ukazaniu kontrastu pomiędzy nim a Kubrickiem, a nie różnic pomiędzy Kingiem a Martinem. Gdyby Martina ekranizował Kurosawa, to pewnie powiedziałbym coś podobnego (mimo, że uważam Martina za pisarza lepszego od Kinga… choć to kwestia indywidualnych gustów i oczekiwań. Ja po prostu przepadam za fantastycznymi łamigłówkami Martina, z kolei inni mogą być oczarowani sposobem, w jaki King sprawia, iż codzienność staje się niepokojąca.)
I tyle, na pewno nie chciałem dowalić Kingowi, ale podkreślić, iż nie jest on artystą tej samej klasy co Kubrick. Zresztą King nigdy nie myślał o sobie jako o artyście. Jeśli się nie mylę, to w autobiografii nazywa sam siebie pisarskim rzemieślnikiem.
Aha, i tak na koniec – liczba sprzedanych książek to naprawdę mierny wyznacznik jakości twórcy. Żyjemy w czasach, w których triumfy święcą panie Stephenie Meyer (pisarka trzeciorzędna) i E.L.James (cholera-wie-którorzędna).
Jeżeli uraziłem przepraszam, za bardzo przyzwyczaiłem się do języka którym zwykle operuje się w internecie, po prostu uważam podobnie, Kinga książki mają w sobie coś co je wyróżnia, proza całkiem inna niż Martin, jednak rozrywka jak dla mnie na tym samym poziomie:) Co do liczby sprzedanych książek, no niestety czasem tak jest, jednakże różnica jest taka, że King sprzedał wiele różnych powieści czy opowiadań w wielu kopiach, w/w panie mają na koncie zapewne po 3-4 części jakiegoś chłamu i tyle. Ba, zadałem sobie trud sprawdzić i wyszło mi że owa Meyer spłodziła Zmierzch, a E.L James 50 twarzy greya, czego to się człowiek nie dowiaduje czytając iternety. Tak czy siak pozdrawiam i czekam z utęsknieniem na więcej szalonych teorii!
Pozdrawiam!
Ta droga z Hardhome mnie rozwaliła gdy oglądałem serial. Zresztą tak samo jak aranżacja przez Baelisha ślubu Sansy z Ramsayem. Dla mnie było to zmarnowanie znakomitej książkowej postaci littlefingera oraz Sansy. Pozatym dlaczego Baelish miałby zawierać sojusze z zabójcami jego ukochanej i wydawać im jej córkę? Wiem że to zły człowiek, jednak wydaje mi się że z uwagi na miłość do Cathelyn nie powinien tego robić.