Zaczynamy nową serię wpisów, w której redaktorzy będą się dzielić swoimi osobistymi topkami. Dziś tematem przewodnim będą filmy powszechnie uważane za wspaniałe, które nas – z jakiegoś powodu – zupełnie nie urzekają.
Powstanie tego tekstu poskutkowało zerwaniem wieloletnich przyjaźni między niektórymi redaktorami i niemal doprowadziło do rozpadu redakcji… Mimo wszystko zapraszamy do lektury i komentowania, jak bardzo nie znamy się na filmach.
Alexandretta
Interstellar
Koncepcja filmu była fajna – Ziemia obumiera, trzeba lecieć i szukać miejsca na nowy dom. Wizualnie wygląda świetnie. Tylko że niestety cała reszta to kompletne nieporozumienie. Po pierwsze, koszmarnie przedłużony wstęp. Zaraz potem nasz bohater prosto z pola zostaje wpakowany w statek kosmiczny. Dwa zdania na temat co macie robić i pa pa. Nie wiemy, kto jest na pokładzie i dlaczego akurat on/a (tyle tylko, że to „wybitne jednostki, chluba społeczeństwa” czy coś w tym stylu), nie wiemy jak się nazywają, czym zajmują i jakie mają zadania. Ale za to pół godziny gapiliśmy się na pole kukurydzy, więc wszystko git. Dalej, nie widać żadnych procedur czy ustalonego planu działania – ot, ludzie dostali statek, róbta co chceta, tylko uratujta nas. W trakcie misji naukowcy zachowują się jak przystało na idiotów, a nie poważnych ludzi z jeszcze poważniejszą misją. W którymś momencie pada nawet stwierdzenie w stylu „olać dane, jakieś przeczucie ciągnie mnie na tę planetę, polećmy tam, a tak w ogóle miłość to może piąty wymiar”. Przepraszam bardzo, to ma być ekipa od ratowania świata? Pewnie miałabym z tym filmem mniejszy problem, gdyby nie traktował siebie poważnie. Ale były przecież konsultacje ze specami od tego całego kosmosu, czarnych dziur i tak dalej. I na koniec wyskakują nam z jakimiś przeczuciami? Film jest za długi, przekombinowany, z masą głupot i płaskimi postaciami. Kompletnie nie pojmuję, czym się ludzie tak zachwycają.
Władca pierścieni
Epickie, klasyczne fantasy, oparte na jeszcze bardziej klasycznej trylogii. Długo się zastanawiałam, dlaczego właściwie mi te filmy nie pasują, bo ja przecież fantastykę lubię. Poza tym o dobrą fantastykę nie jest łatwo, a tu mamy dzieło wysokich lotów. O co więc chodzi? No właśnie o tę epickość. Tam wszystko jest epickie – smukłe elfy, dzielni wojownicy, wielka wyprawa, jeszcze większa bitwa, i tak dalej. Za dużo, za bardzo, i w efekcie mnie to… koszmarnie nudzi. Książki raz przeczytane, filmy raz obejrzane i nie czuję absolutnie żadnej potrzeby na powrót do tego świata.
Avatar
Film z kategorii „do oglądania”, w tym sensie, że pogapić się jest na co, ale mózg należy wyłączyć, bo jak człowiek zacznie się wgryzać w temat, to nagle okaże się, że cały film to wydmuszka. Pięknie udekorowana, ale pusta w środku (jak to wydmuszki mają w zwyczaju). Fabuła jest prosta i przewidywalna – naprawdę szybko można się zorientować, co się będzie działo, kultura Na’vi zerżnięta z Indian (i to nawet bez „ale pozmieniaj, żeby facetka się nie skapnęła”), a cały film mam wrażenie został skrojony pod chęć pokazania widzowi konkretnych scen. Widowisko ładne, ale kompletnie wtórne. Szkoda, bo z trochę większą dozą kreatywności mogłoby z tego powstać interesujące uniwersum.
Nie rozumiem, dlaczego ten film urósł do rangi czegoś dużego. Dla mnie to tylko ciekawostka, pokaz technologicznych możliwości, nie oferujący w zasadzie nic więcej. Po wyjściu z kina szybko o nim zapomniałam.
Pquelim
Pulp Fiction
Quentin Tarantino w 1994 roku strollował wszystkich, łącznie z Krzysztofem Kieślowskim zabierając mu Złotą Palmę w Cannes. Pod płaszczykiem komedii kryminalnej nakręcił film o niczym, nazywając go zresztą do bólu szczerze – fikcyjną papką. Był to rzecz jasna komentarz do kondycji ówczesnego kina sensacyjnego, komentarz niezwykle trafny i ironiczny. I ja to wszystko doskonale rozumiem, ale nie zmienia to faktu, że „pulpa” jest po prostu cholernie nudna, przeciągnięta i nijaka. Gdyby nie para z kadru poniżej, nie byłoby w tym filmie wiele do zapamiętania. A przypomnę, że duet Jules & Vincent pojawia się jedynie w otwarciu oraz na zakończenie filmu. Jasne, po drodze dostajemy jeszcze niezwykle lapidarną kreację Bruce’a Willisa, który mówi jakieś 5 zdań i… to tyle. Oglądałem „Pulpę” kilkanaście razy i nigdy jej nie zapamiętałem. To w jaki sposób Tarantino tym filmem oszukał wszystkich – widzów i krytyków – ociera się o geniusz kinematografii. Ale jednocześnie całe to oszustwo musiało zostać oparte na wiarygodności dowcipu, którym jest „fikcyjny szajs”. On nie miał być dobry. I nie jest. Dlatego jest kultowy.
Incepcja
„Interstellar” już zajęty, więc wybieram drugie najbardziej oszukańcze dzieło największego hochsztaplera kinematografii, czyli Christophera Nolana. „Incepcja” to film absurdalny, który udał się dzięki świetnej realizacji, znakomitej obsadzie i faktowi, że w kinach (i na dużym ekranie) widz wybacza znacznie więcej niż podczas wieczorku w dyskusyjnym klubie filmowym. Pamiętam, jak po wyjściu z multipleksu byłem tym filmem oczarowany – jego monumentalną wizją, imponującymi efektami oraz ambitnym pomysłem. I pamiętam też, jak po pierwszej dyskusji ze znajomymi ten obraz zaczynał się w mojej głowie rozpadać, gdy powoli dochodziliśmy do podobnych wniosków – że to, co właśnie obejrzeliśmy nie miało wielkiego sensu, a sami zostaliśmy wpuszczeni w kanał.
Później, oglądając „Incepcję” w telewizji, nie miałem już żadnych złudzeń – w kinie zostałem oszukany, a reżyser przykrywa swoje braki warsztatowe efektami specjalnymi i basem Zimmera. Dziś nie jestem w stanie wytrzymać seansu. Dialogi o skakaniu w podświadomość i wielkich niebezpieczeństwach z tym związanych śmieszą mnie chyba bardziej niż teoria „miłości kwantowej” z „Interstellar”. Zwłaszcza, że wspomnianymi dialogami w „Incepcji” najpierw budowana jest stawka i napięcie, a potem to wszystko leci do kosza na potrzeby dynamicznej akcji i kolejnych, coraz głębszych skoków prosto w opary absurdu. I jeszcze ta pretensjonalna końcówka… Uważam, że ten film jest po prostu śmieszny, niemądry, traktuje widzów jak naiwniaków udając przy tym powagę i mityczną „głębię przekazu”. Mam do niego osobistą urazę, ponieważ za pierwszym razem sam dałem się nabrać.
Lobster
To po prostu zły film. Z każdej strony. Jest nudny, pretensjonalny, udaje inteligencję i pozuje na bursztyn, a jest pusty w środku. Tak jak uzasadnienie całej tej fabuły, którego w „Lobsterze” po prostu nie ma. Jakiś nieciekawy świat przyszłości, jakieś idiotyczne i nigdy niewyjaśnione zasady, jacyś kompletnie pozbawieni charyzmy bohaterowie i jakaś nieciekawa historia. Opowiedziana bez ładu i składu. „Lobster” to międzygwiezdna stolica „botaków” – czyli nigdy niewyjaśnionych skrótów i decyzji fabularnych, które nie mają żadnego sensu – udają pogłębiony symbolizm, a w istocie przykrywają fuszerkę w scenariuszu. Dlaczego głównego bohatera zostawiła żona? Bo tak. Dlaczego istnieje przymus, aby ludzie łączyli się w pary? Bo tak. Dlaczego bohater musi wybrać sobie zwierzątko? Bo tak. Dlaczego istnieje limit dni na znalezienie partnera? Bo tak. Dlaczego w lesie żyje niebezpieczna sekta buntowników? Tam nawet cała koncepcja świata przedstawionego opiera się na „bo tak”.Ja wiem, że to jest komentarz na współczesne rozwinięte społeczeństwa, ale jest to komentarz oderwany od współczesności i humanizmu tak bardzo, że zżera własny ogon. Lanthimos mówi w tym filmie tyle, ile zmieściło by się na okładce „Faktu”: Uwaga, konwenanse społeczne są złe, radykalizm jest zły, a ślepy konformizm jest… zły. Wow. Szekspir by na to nie wpadł. Tymczasem całość trwa prawie 120 minut i jest upstrzona taką ilością przeciągniętych i nieuzasadnionych ujęć, kadrów i sekwencji, że aż powstały na jej podstawie memy z patrzącym w dal Colinem Farrellem. I to jest właściwie jedyne wartościowe dziedzictwo tego filmu. Bo tak.
kuba
Zodiak
Niektórzy powiedzą, że to klasyczny Fincher – że jeśli podobało się „Siedem”, to spodoba się też „Zodiak”. Problem w tym, że „Zodiak” to jakby „Siedem” pozbawione wszystkich dobrych elementów. Film, który wydaje się być o niczym, do tego bez jednoznacznego zakończenia. Kilka scen, mających budzić niepokój, jak choćby ta w piwnicy, nie robi wrażenia. Fincher wprowadza pewien wątek, daje jasne i jednoznaczne wskazówki, by potem nagle stwierdzić: „żartowałem”, i zakończyć wszystko w sposób pozbawiony puenty.
Zastanawiam się, czy ludzie boją się przyznać, że ten film im się nie podoba, bo nie chcą krytykować uznanego reżysera. W „Zodiaku” nie ma absolutnie nic – seryjny morderca, który nie morduje seryjnie, a do tego milczy przez kilka lat. Gdy w końcu się odzywa, to tylko po to, by grozić, że kogoś zabije, co ostatecznie się nie dzieje. Nuda, nuda, nuda, do tego bardzo długa. Można doszukiwać się głębszego przesłania, na przykład o autodestrukcji dziennikarzy, ale to mocno naciągana teoria. Równie dobrze można by nakręcić film o dziennikarzu, który za wszelką cenę próbuje udowodnić jakąś teorię spiskową i przez to popada w obłęd.
Gorączka/Informator
Trochę złamię zasady i omówię dwa filmy w jednym wpisie. Oba są dziełami Michaela Manna, a w obu przypadkach nie rozumiem ich fenomenu. „Gorączkę” mogę jeszcze jakoś minimalnie usprawiedliwić, chociaż mamy tu do czynienia z totalnie przerysowaną postacią policjanta granego przez Pacino i bandziora de Niro, któremu, paradoksalnie, widz powinien kibicować – bo się zakochał, bo chce uciec, bo w sumie to całkiem sympatyczny facet. Dodatkowo film miejscami jest dość niekonsekwentny. Scena, w której policjanci proszą żonę Kilmera, by wskazała swojego męża, jest absurdalna – do dziś nie rozumiem, jak ktoś mógł na to wpaść. Naprawdę nie wiedzą, jak on wygląda? Mają obserwacje, informacje, wiedzą, jak wygląda jego żona, odnajdują ją, ale nie mają pojęcia, jak wygląda sam złoczyńca. A na dodatek, gdy widzą, że ktoś zatrzymuje się i wpatruje się w balkon, nikogo to nie dziwi. Brawo!
Z kolei „Informator” to dopiero film o niczym. Co prawda jest tam minimalnie zarysowane, jak korporacje wpływają na media, ale na litość boską, w tym filmie nic się nie dzieje. Russell Crowe gra co najmniej słabo, Pacino minimalnie lepiej. Być może moja ocena filmu jest zaburzona przez zestawienie go ze „Spotlight”, bo jak można to w ogóle porównywać? Doskonale ukazana praca dziennikarzy kontra chaotyczne bieganie i kolejny raz przerysowany Pacino. Przez cały seans niewyobrażalnie się nudziłem – nie porwała mnie ani jedna scena, ani jeden wątek. Przepraszam, ale Mann dla mnie istnieje tylko dzięki „Ostatniemu Mohikaninowi”.
Forrest Gump
Za każdym razem, gdy zasiadam do tego filmu, liczę, że dostrzegę w nim to, co widzą inni. A potem męczę się, oglądając tę wielką opowieść o Stanach Zjednoczonych. Nie podoba mi się gra Toma Hanksa, nie przemawia do mnie historia, a właściwie żaden element tego filmu mnie nie zachwyca. Pompatyczność, humor, elementy mające wzruszać – to nie moja bajka. Może jestem bardziej ograniczony niż Forrest, ale nie kupuję tego filmu. Dla Amerykanów może być ważny, ale czy my musimy zachwycać się wszystkim, co amerykańskie? Pewnie zostanę skrytykowany za wszystkie moje opinie, ale trudno. Nie cierpię „Forresta Gumpa” i nie wstydzę się tego, choć może powinienem.
Crowley
Pacific Rim
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że wszystkie trzy miejsca na podium powinien zająć film „Interstellar” – obraz zły na tak wielu poziomach, że nawet w czarnej dziurze wszystkie by się nie zmieściły. „Lobster” również ma potencjał, ale Pquelim już go skrytykował. A Kuba się nie zna.
To rzekłszy, przejdźmy do właściwej listy. Niewielu twierdzi, że „Pacific Rim” to wielkie kino, ale panuje raczej konsensus, że jest to fajne, niesamowicie efektowne kino rozrywkowe dla dużych chłopców. Sam kiedyś jarałem się „Power Rangers”, budowałem wielkie roboty z Lego, a na Polonii 1 z wypiekami na twarzy oglądałem z bratem Generała Daimosa. Roboty walczące z gigantycznymi potworami mogą być fajne, nawet gdy jest się starym pierdzielem. Ale nie w „Pacific Rim”… Tutaj mamy drewnianych aktorów w pompatycznej, sztampowej do bólu historyjce i roboty, które trzeba obsługiwać w synchronicznym tandemie, a w każdej scenie mają inną wielkość. Raz są gigantyczne, innym razem nie tak znowu wielkie, w zależności od tego, co akurat było potrzebne w danej chwili. Jak dla mnie, kompletnie burzyło to jakąkolwiek immersję.
Twierdza
SithFrog od dawna wie o moim afekcie do „Pacific Rim”, ale pewnie nie zdaje sobie sprawy, że kolejny z jego ulubionych filmów uważam za strasznego gniota. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego ten koszmarek spod ręki Michaela Baya ma status filmu kultowego. Kino sensacyjne lat 80. i 90. doczekało się wielu kultowych przedstawicieli. Wiele z nich osiągnęło ten status dzięki znalezieniu balansu między efektowną akcją a lekką, często mocno komediową formą, a całość trzymał w ryzach jakiś dobry aktor, a czasem nawet kilku. Tymczasem w „Twierdzy” dostajemy po twarzy śmiertelną powagą, absolutnie przeze mnie nienawidzonym Nicolasem Cage’em (któremu partnerują znudzony i kompletnie niepasujący do roli Sean Connery oraz Ed Harris jako amerykańska wersja Jaszczura) i banalną historyjką. Wszystko to skąpane w hektolitrach patetycznego budyniu, nakręcone z tą nieznośną bayowską manierą latania kamerą we wszystkie strony nawet w najbardziej statycznych scenach i filmowania wszystkiego w zwolnionym tempie. Na dodatek Hans Zimmer przekręcił wajchę z napisem „pompatyczność” do oporu, a potem jeszcze dalej. Nie potrafię tego oglądać.
Ida
Na koniec, żeby było trochę bardziej poważnie, omówię poważny film. „Ida” zdobyła Oscara i ogromne uznanie zarówno w kraju, jak i za granicą. Zostawmy na boku fabułę – może się podobać lub nie, dla jednych będzie kontrowersyjna, dla innych niekoniecznie. Nieważne. „Ida” znalazła się na mojej krótkiej liście z powodu formy, nie treści. Nazwijcie mnie ignorantem, ale ten film wygląda mniej więcej tak:
Dom. Wartburg. Framuga okna. Kawałek twarzy kobiety. Pali papierosa. Patrzy w dal. Patrzy w dal przez trzy minuty. Zbliżenie na niedopałek. Woda w czajniku wrze. Smutny krajobraz. Kobieta patrzy przez szybę samochodu. Zbliżenie na lusterko samochodu. Samochód podjeżdża do rozwalającego się domu. Leci bocian. Smutek. Szarość. Szczekanie psa. Wszyscy się zamyślają. Cięcie. Framuga drzwi na pół kadru. Kobieta patrzy w dal. Koniec.
To jest NIEZNOŚNE. Być może miałem gorszy dzień, kiedy oglądałem „Idę”, może nie potrafię docenić sztuki. Niestety odniosłem wrażenie, że to nie film, ale performance – sztuka nowoczesna i sztuka dla sztuki.
Kr4wi3c
Whiplash
To nie jest film o muzyce, jak mogłoby się wydawać. Równie dobrze mógłby to być film o zdobywaniu górskich szczytów czy o wyścigach samochodowych. To bez znaczenia. Muzyka pełni tutaj rolę drugorzędną, stanowi tylko tło do rozgrywanych wydarzeń, a sama idea jej przedstawienia jest groteskowa, absurdalna i karykatura. To film o niespełnionych nadziejach, ślepym podążaniu za perfekcją, współzawodnictwie i władzy. Andrew – główny bohater filmu, jest przykładem typowego, ambitnego karierowicza, który zrobi wszystko by osiągnąć wymarzony cel. W filmie nie ma nic, co mogłoby wskazywać na to, że rozwija się on jako muzyk. Zamiast grać z zespołem po pubach, czy piwnicach, studiować nagrania innych muzyków, porównywać style gry, stać go jedynie na to, by zamknąć się w pokoju obsesyjnie ćwiczyć szybkość grania. Kiedy gubi nuty, okazuje się, że bez nich jest nic nie warty. Nie potrafi grać, ani nawet improwizować – co kłóci się z samą końcówką filmu, w której targany emocjami wchodzi na scenę, przerywając Fletcherowi i jego zespołowi występ, zasiada za perkusją i gra improwizowaną, rozbudowaną solówkę, przelewając w nią całą swoją pasję, talent i wszystko, czego się nauczył. Czyżby nagle pod wpływem emocji przypomniał sobie, jak się gra? Dziury fabularne i brak konsekwencji są w tym filmie niestety nagminne.
Trzon filmu stanowi emocjonalna i fizyczna brutalność, którą Fletcher wymierza swoim studentom. Jego metody bliższe są wojskowej musztrze, jaką znamy chociażby z „Full Metal Jacket”, niż nauczycielowi muzyki pragnącemu zachęcić swoich podopiecznych do ciężkiej pracy. Moim zdaniem J.K. Simmons niezasłużenie otrzymał Oscara za tę rolę, ponieważ charyzma jego postaci sprowadza się głównie do tego, że dużo krzyczy i rzuca w swoich uczniów wszystkim, co akurat ma pod ręką. Film romantyzuje cierpienie i przemoc, ukazując je jako niezbędne elementy służące osiągnięciu sukcesu. Technicznie jest świetnie. Gra aktorska, oświetlenie scen, ujęcia, użyta w tle muzyka, to wszystko sprawia, że film jest na swój sposób wyjątkowy. Tylko co z tego, skoro narracyjnie okazuje się wydmuszką?
Big Lebowski
Film przez krytyków porównywany do Pulp Fiction. Przy czym Pulp Fiction było jakieś, a Big Lebowski jest nijaki. W pewnych kręgach obraz uważany jest za kultowy. Posiadający niepowtarzalny styl, ekscentryczne postaci oraz nietypowy, błyskotliwy i inteligentny humor. Niestety nie uświadczyłem żadnej z tych cech. Ekscentryczne postaci to dwóch przegrywów, którzy niczego w życiu nie osiągnęli poza byciem kretynami. Jeden bezrobotny, drugi z traumą po wojnie w Wietnamie, do której powraca przy każdej okazji – najczęściej w sytuacjach najmniej stosownych. Ich jedyna rozrywka sprowadza się obsesyjnego do grania w kręgle. Nawet kiedy życie wokół nich się wali i pali, zamiast stanąć na wysokości zadania, idą pograć w kręgle.
Ano tak, zapomniałem. Dude – czyli tytułowy Koleś. Przykład typowego lenia-menela, który przez całe nudne dwie godziny jara blanty, popija „białego rosjanina” oraz lata w tym samym brudnym podkoszulku, tandetnym swetrze i sandałach. Jest kiczowato i tandetnie, a do tego kompletnie nieśmiesznie. Historia, pomimo całego swojego skomplikowania – której Koleś nie ogarnia na żadnej płaszczyźnie, w kółko wspominając o „mnożących się wątkach” – ostatecznie nie prowadzi nigdzie, pozostawiając bohatera dokładnie w tym samym miejscu, w którym był na samym początku filmu.
Obejrzałem to „komediowe arcydzieło” dwa razy. Z czego drugi raz tylko po to, by przekonać się, czy aby dobrze je zapamiętałem – jako film nieśmieszny i pozbawiony sensu. Widać jest to ten rodzaj sztuki zrobionej dla sztuki, którą docenią tylko prawdziwi koneserzy kiczu i tandety.
Sin City: Miasto grzechu
Film jest rozpoznawalny głównie dzięki niesamowitej i unikalnej oprawie wizualnej, która wiernie oddaje estetykę komiksów Franka Millera. Potrafi oczarować, szczególnie miłośników kina noir, dzięki czarno-białym obrazom z kolorowymi akcentami wybranych elementów, takich jak sukienka, buty, oczy czy usta. W momencie swojego powstania było to innowacyjne podejście, które niewątpliwie przyciągało uwagę widzów.
Niestety, za tą stylową fasadą kryje się kicz, przeciętne aktorstwo, płaskie, jednowymiarowe postaci oraz dramatycznie złe dialogi. Nie udało mi się obejrzeć tego filmu niemal dwadzieścia lat temu – wylewająca się z ekranu nuda skutecznie mnie zniechęcała. Spróbowałem ponownie po latach, tym razem z zamiarem dotrwania do końca. Udało się, ale nie jestem z tego dumny. Wynudziłem się niesamowicie. Rozczarowanie jest tym większe, że film, mimo świetnej oprawy wizualnej, okazał się po prostu przeciętny. Nawet te efekty nie rekompensują jego wad. Wiem, że nie powinno się tak pisać, bo za reżyserię odpowiada Robert Rodriguez, który zazwyczaj nie robi byle czego.
Kolejnym problemem, jaki mam z tym filmem, jest jednowymiarowe przedstawienie postaci kobiecych. Kobiety w „Sin City” są ukazywane wyłącznie jako obiekty seksualne lub ofiary, co jest seksistowskie, stereotypowe i banalne. Mężczyźni natomiast to typowi macho, którzy albo wykorzystują kobiety, albo je ratują. Brakuje tu głębszego rozwinięcia postaci oraz ich motywacji. Fabuła jest chaotyczna i trudna do śledzenia, składa się z trzech przeplatających się historii o nierównym poziomie. Ciężko się to ogląda – film nie angażuje emocjonalnie i sprawia wrażenie zrobionego bez wyczucia. To nie jest zły film, ale na pewno nie tak spektakularnie wspaniały, jak się go przedstawia. Poza świetnymi efektami specjalnymi film nie dostarczył mi żadnych emocji ani głębszego zaangażowania, co sprawiło, że seans był dla mnie nużący i rozczarowujący.
SithFrog
Memento
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że Crowley ma rację w sprawie „Interstellar” (że mógłby zająć pierwsze 3 miejsca) i myli się absolutnie w każdej innej kwestii (co sam udowodnił powyżej).
Prawie każdy ma jakiegoś Nolana, mam i ja. Alexa zakosiła najbardziej oczywisty wybór („Interstellar” – można książkę napisać, czemu to jest słaby film) więc biorę drugi w kolejności film, gdzie Pan Reżyser brak fabuły próbuje przykryć sztuczkami. W zasadzie jedną sztuczką. Leonard ma zaniki pamięci krótkotrwałej, więc razem z nim próbujemy odkryć, co się stało, jak wygląda sytuacja i kto zabił mu żonę. Facet robi zdjęcia polaroidem i zapisuje na kartkach bieżące wydarzenia, żeby pamiętać. Najważniejsze kwestie tatuuje na ciele. Koncept ciekawy i naprawdę wciąga pierwsze 20 minut, a potem… cały film wygląda tak samo. Niczego się nie dowiecie, nie będzie żadnej kulminacji, nic się nie wyjaśni. Macie podziwiać sam kunszt oddania sytuacji osoby w takim położeniu (i owszem, to się udało), ale poza tym nie ma w „Memento” nic wartego uwagi.
Bohemian Rhapsody
Prawdopodobnie najgorsza biografia rockowa, jaka kiedykolwiek powstała. Bezwstydna laurka dla zespołu, tworzona na zamówienie i pod czujnym okiem Briana Maya, gitarzysty Queen. Z filmu dowiecie się, że może i Freddy Mercury był niezły, ale bez reszty zespołu nigdy by nie zaistniał. Przebogata historia tarć, małych wojenek i legendarnych imprez brytyjskiej grupy została przemilczana. Chłopaki kochali się zawsze i całość ma żenującą, tandetną stylistykę taniego sit-comu. Mało? Jest jeszcze nagrodzony Oscarem (cholera wie za co) Rami Malek, ucharakteryzowany jak na szkolne przedstawienie, który zagrał średnio (bo i nie miał za wiele do zagrania) i który nie zaśpiewał nawet jednej piosenki w filmie. Produkcja udowadnia, że można zrobić największego kabana, ale jak okrasimy go wspaniałą muzyką Queen, to ludzie się nabiorą, bo nostalgia jest zbyt silna. „Bohemian Rhapsody” dosłownie nie ma zalet, a gdyby wyjąć z niego utwory – byłby tandetą nie do zniesienia. Chcecie zobaczyć coś świetnego, prawdziwego i nie bojącego się prawdy o sobie? Polecam „Rocketmana„. Biografia Eltona Johna bez pudrowania, plus Taron Egerton grający wspaniale i śpiewający piosenki osobiście. Nawet nie porównam tego z Malekiem, bo zestawienie tych dwóch kreacji byłoby obraźliwe dla Egertona.
Don’t look up!
To mój ulubiony rodzaj filmu-manifestu – wiecie, wiekopomne dzieło „otwierające oczy”, pokazujące, jak jest naprawdę. Nie zrozumcie mnie źle, szanuję pomysł i przesłanie, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Subtelności tutaj nie znajdziemy. Wszystko jest przedstawione w sposób wyjątkowo toporny, postaci są jednowymiarowe, a niektóre sceny wręcz żenujące. Dodatkowo, film tak naprawdę nie trafił do nikogo. Osoby, które uważają ekologię i zmiany klimatyczne za spisek, nie zrozumieją, o czym naprawdę jest „Don’t Look Up”, a ci, którzy teoretycznie rozumieją problem, pokiwają głowami, poczują się dobrze, bo „oni wiedzą, oni rozumieją, ich to nie dotyczy”. A potem zamówią pięć par nowych butów i czternaście ciuchów na Zalando, bo jest promocja, dorzucą kilkanaście gadżetów z AliExpress, do centrum pojadą nie tramwajem, ale Passatem 1.9 TDI, a rano obejrzą „Dzień Dobry TVN”, żeby pośmiać się z Prokopem i Wellman. Bo po co oglądać wiadomości o Ukrainie czy Strefie Gazy? To przecież zbyt niewygodne, po co się dołować? A ktoś, kto naprawdę rozumie zagrożenia, stara się żyć ekologicznie i śledzi bieżące wydarzenia, może tylko przewracać oczami z zażenowania. Film jest momentami prostacki i mało subtelny. Dlatego uważam tę produkcję za łopatologicznie podaną, alarmistyczną historię, która ostatecznie nie trafi do nikogo.
Moja topka kompromitacji w tym wpisie:
1. Kuba bezapelacyjnie, zodiaka nie zrozumieć jeszcze w miarę kumam, bo to film oparty na historii której nikt nie musi znać ale Manna za Gorączkę i Insidera czyli dwa najlepsze filmy akcji w jego karierze? Heh xD no z kolei Forreat Gump to film dla USA i pod tym względem jest wybitny, ale można nie lubić.
Na drugim miejscu jednak Crowley którego nie podejrzewałem o taka szczotke w tyłku, zwłaszcza w sprawie Twierdzy.
Podium uzupełniam chyba jednak SithFrogiem, bo ani nie zrozumiał eksperymentu jakim było Memento, ani nie ma sensu zarzucać koniowi że ma cztery nogi (Bohemian Rhapsody) ani nie widzę sensu w czepianie się hiperboli Nie Patrz w Górę.
Chociaż konkure cja jest duża, bo Alexa za Władcę (choć z Interstellar się w pełni zgadzam!), a Pquelim z Pulp Fiction (tutaj jednak zgoda co do Lobstera, szmira jakich mało).
Z honorem wychodzi chyba tylko imic Krawiec, ale wybory bezpieczne.
Nie wiem czy publikacja tego tekstu to był dobry pomysł 🙂
Polecam się. Jakoś czułem że to będzie pierwszy komentarz i się nie zawiodłem.
Drogi Panie Redaktorze, Zodiak jest filmem opartym na faktach. I jako taki oddaje atmosferę śledztwa w sposób chirurgicznie wręcz precyzyjny. Twoje zarzuty, że nie pozostawia satysfakcji i puenty to dokładnie te same zalety, dzięki którym ten film został tak bardzo doceniony. David Fincher zrobił to z pełną premedytacją i właśnie po to, żebys się, Panie Redaktorze tak poczuł.
Z wyrazami szacunku,
Czyli reżyser zrobił film po którym widz miał czuć znudzenie i rozczarowanie? Udało się. Brawo. A co do tego, że Informator to film akcji… Czyli to na Manie wzorowana była postać grana przez Friedmana w Poranku Kojota? Tyle w tym filmie akcji co kot napłakał.
Nie pograzaj się.
Zodiak to słaby film z beznadziejnie wolnym tempem, z wątkami pogmatwanym i tylko po to żeby nic z nich nie wyszło. Jeśli historia jest nudna i nie ma potencjału na film to po co taki film robić? Informator nie ma w sobie grama akcji. No może poza wstępem na Bliskim Wschodzie. Gorączką jest filmem naiwnym. Nikt nadal mi nie wyjaśnił zachowania policji w akcji z Kilmerem i jego żoną.
„Podium uzupełniam chyba jednak SithFrogiem, bo ani nie zrozumiał eksperymentu jakim było Memento”
Najgorszy argument w dyskusji o filmie to właśnie taki. Nie podobało Ci się? NIE ZROZUMIAŁEŚ?
Co tam było do rozumienia? Ja wiem, że to eksperyment i był nawet ciekawy, ale nadawał się na 10-minutowy krótki metraż, a nie na prawie dwugodzinny film. To zresztą wada kilku kolejnych filmów Nolana, on po prostu tak ma 🙂
„ani nie ma sensu zarzucać koniowi że ma cztery nogi (Bohemian Rhapsody)”
Czyli nie ma co krytykować fatalnego filmu?
„ani nie widzę sensu w czepianie się hiperboli Nie Patrz w Górę”
No sens jest taki jak napisałem, film niby „otwierający oczy”, a tak naprawdę nie trafił ze swoim przekazem do nikogo.
Nie zrozumiałeś filmu- to jest podstawowy argument w dyskusji o jakimkolwiek utworze. Albo go zrozumiałeś, albo nie. W Twoich opiniach przeważa jednoznaczne stanowisko, zupełnie nieuprawnione bo raz, że nie masz do niego prawa, a dwa że jego treść zdradza, ze nie zrozumiałeś intencji twórców.
Odbijanie argumentu w ten sposób sprowadza dyskusje do jakiegos przerzucania się absolutami lub – patrz Filmweb – inwektywami o debilach i tak dalej. A nie o to chodzi. Albo będziesz krytykował subiektywnie albo będziesz wkręcał ludziom że masz absolutną rację. Ty robisz to drugie.
Memento to właśnie eksperyment, jak zrobić etiudę w pełnym metrażu, zrobić to sprawnie i sensownie. Wg mnie się udało, wg Ciebie nie. I tyle. Nie masz prawa mówić, że ten film nie ma fabuły, bo on ja ma, pokrętnie rozpisana ale kompletna i logiczna.
Dalej – Bohemian Rhapsody fatalnym filmem. No co to jest za opinia xD. Oczekiwałas czegoś innego, masz inny gust do takich rzeczy, ale to jest jakiś absurd – nazywać kapitalnie zrealizowany, nagrodzony i ukochany przez fanów film FATALNYM. co tam jest fatalne? Ramek? Kadry? Dźwięk? Nie, nie i jeszcze raz nie. Fatalny jest dla Ciebie wydźwięk tego filmu. Ale czego Ty się spodziewałeś, jeżeli robili go bohaterowie?
Rozumiesz o czym mówię? Wydajesz sądy absolutne, ale argumentami nie trafiasz w ich sedno. Przykrywasz je wlasnym zdaniem i masz do tego prawo, ale na litość, nie kreuj się na jakiegoś wielkiego eksperta bo sposób w jaki argumentujesz wskazuje, że czepiasz się subiektywnych odczuć. I ma tym poziomie to ma sens, ale tylko na tym.
„Albo będziesz krytykował subiektywnie albo będziesz wkręcał ludziom że masz absolutną rację. Ty robisz to drugie.”
Tylko tak Ci się wydaje. Absolutnie każda moja recenzja czy opinia tutaj to wyłącznie moje subiektywne spojrzenie. Generalnie w temacie czy coś się komuś podoba czy nie – nie ma czegoś takiego jak „absolutna racja”. Nie wiem, może poproś ChatGPT, żeby dopisywał ci „moim zdaniem” przed każdym akapitem moich tekstów, może wtedy będziesz wiedział, że to tylko moje zdanie, a nie prawda objawiona 😉 A już szczególnie w takiej formie jak masz powyżej: parę zdań o filmie i nie więcej.
„Wg mnie się udało, wg Ciebie nie. I tyle.”
No i git, zgadzam się w 100%. Co więcej, mało jest filmów gdzie nie rozumiem zachwytów. Taki Interstellar to dla mnie film fatalny, ale jestem w stanie napisać spory esej o tym za co ludzie mogą go lubić i dlaczego jest tak szeroko kochany i uznawany. Z Memento podobnie.
„Nie masz prawa mówić, że ten film nie ma fabuły, bo on ja ma, pokrętnie rozpisana ale kompletna i logiczna.”
Mieliśmy podać 3 tytuły i krótką opinię na temat filmu, a nie pisać recenzję na parę tys. znaków. Skróty myślowe są naturalne. Brak fabuły nie oznacza ZUPEŁNEGO braku fabuły (wtedy by nie było filmu), ale – jak pisałem wyżej – fabułę na krótką etiudę.
„nazywać kapitalnie zrealizowany, nagrodzony i ukochany przez fanów film FATALNYM”
No i wyszło szydło. Przepraszam, że uraziłem Twoje uczucia w związku z filmem BR. Pomijam już fakt, że „nagrodzony” i „ukochany przez fanów” to nie są żadne argumenty, żebym zmienił zdanie. Zakochany Szekspir dostał Oscara za najlepszy film tak BTW 🙂
Co tam jest fatalne?
(moim zdaniem) Widownia CGI na stadionie, lukrowanie i zakłamywanie historii zespołu, umniejszanie Freddiemu, podbijanie roli reszty zespołu, zero kontrowersji i zero mięsa (trzeba znać historię zespołu, żeby wiedzieć o czym mowa`), żenujący humor, spłycanie dramatycznych momentów, śpiewanie z playbacku i groteskowa charakteryzacja Maleka. Wystarczy? Mogę tak dalej.
„Ale czego Ty się spodziewałeś, jeżeli robili go bohaterowie?”
A co mnie to obchodzi? Elton John też był obecny na planie Rocketmana i jakoś nie wyszła z tego (moim zdaniem) zakłamana, żenująca laurka. Jak robisz film BIOGRAFICZNY to albo pokaż jakąś prawdę albo bądź gotów na krytykę.
Nie lubię argumentu ze średnią ocen, ale na filmwebie BR ma 7.9/10 u widzów i oszałamiające 4.9/10 u krytyków. I to potwierdza trochę moje zdanie o filmie: ludzie pokochali za nostalgię i że przez chwilę mogli być prawie, że na koncercie ukochanego zespołu, ale od strony rzemiosła to jest po prostu koszmarek. MOIM ZDANIEM 😉
„Wydajesz sądy absolutne, ale argumentami nie trafiasz w ich sedno. Przykrywasz je wlasnym zdaniem i masz do tego prawo, ale na litość, nie kreuj się na jakiegoś wielkiego eksperta”
To wyłącznie Twoje subiektywne odczucie. Jestem gościem, który lubi kinematografię i żyje nią od dawna, ale poza tym ma w miarę normalne życie i etat. Nie pracuję jaki krytyk, nie jestem ekspertem, przelewam swoje subiektywne odczucia na papier/ekran i tyle. To, że Ty w tym widzisz kreowanie się na eksperta to Twój problem, nie mój.
Natomiast z opinią o dont look up po prostu pojechałeś jakąś niezrozumiała dla mnie frustracja chyba wynikająca z prywatnych powodów. Kompletnie bez sensu.
Co tam jest prywatnego?
„ukochany przez fanów film FATALNYM.”
Serio fani Queen lubią ten film?
Yes sir 🙂
Nie wszyscy (patrz: ja), ale sporo ludzi lubi. Chociaż myślę, że większość z nich to razej ludzie, którzy lubią kilka piosenek Queen, ale fanami bym ich nie nazwał. Ciężko mi sobie wyobrazić fana, który zna historię zespołu i np. spięcia na linii May-Mercury i nie czuje się oszukany tym słodkopierdzącym, przekłamanym obrazem tej relacji.
Forrest Gump to taka historia USA w pigułce. Książka świetna, film co najwyżej dobry. Co nie zmienia faktu, że jedno i drugie lubię.
No nie wiem czy te moje wybory takie bezpieczne. Wszystkie te filmy mają wysokie średnie ocen na IMDB, a dla mnie są co najwyżej przeciętne.
Bardzo fajny tekst, pełna zgoda ws. m.in. Zodiaka – jakież to było nuuudne…
Podoba mi się podsumowanie „Nie patrz w górę” – w kilku zdaniach oddane moje wrażenia z seansu.
Masakra jakaś. Redaktorzy dorwali się do szafki z bimbrem 🤣🤣🤣
Ja od siebie dodam Wilka z Wall Street. I jeszcze (wzorem Elaine z Seinfelda) Angielski Pacjent. Film tak obrzydliwie nudny, że nie dotrwałem chyba nawet do połowy.
Z Incepcja się w sumie zgadzam. Film o niczym w zasadzie. Nie to co wspaniały Prestiż.
Wilk z Wall Street to bardzo trudna rzecz do oceny. Film jest kapitalnie napisany i zrealizowany, ale jednocześnie ma rozwalony na kawałki kompas moralny i pokazuje życie oszusta jak raj, a jego samego jako dobrotliwego i lekko naiwnego, sympatycznego wariata.
Zabrakło wyważenia i pokazania ilu ludziom zawaliło się życie po utracie wszystkich oszczędności.
Sam doceniam Scorsese za umiejętności, ale filmu nie cierpię i drugi raz nie obejrzę.
Angielski Pacjent żgoda.
Najlepsza wersja Angielskiego pacjenta to scena na pogrzebie w komedii Mafia 🙂
Jakbym miał w znajomych na Fb kogoś, kto nie lubi Foresta Gumpa to bym przestał składać mu życzenia urodzinowe.
A tak na serio to zaprezentowane wybory są ciekawe ale trochę niekonsekwentne jeśli chodzi i założenia. Avatar czy Twierdza to po prostu widowiska z efektami, mogą się podobać lub nie. Filmy Nolana aspirują do czegoś więcej, tu już można się spierać czy ochy i achy sa zasłużone. Osobiście przychylam się do opinii autorów. Podobnie Pulp Fiction. Znowu Lobster to wręcz bursztyn dla koneserów, nie spotkałem się nigdzie z taką oceną, że to film wybitny.
Kurde czyli już wiem czemu życzeń urodzinowych nie dostaję 🙂 Wyjaśniło się. Dzięki wielkie.
Ło panie a kto to tu otworzył puszkę Pandory. Rozumiem podejście do WP. Jednak nie zmienia to faktu że jest to jeden z najlepszych fantasy filmów uwiecznionych na taśmach gdzie klimat wylewa się z każdego kadru i nadal czekam na władcę pierścieni w klimacie gry o tron bo pierścionki władcy można przemilczeć.
Arcydzieło, które absolutnie szanuje materiał źródłowy. Dodatkowo dużo praktycznych efektów specjalnych. Stroje orków, Uruk hai, ale i ludzi to jest poziom nieosiągalny dla współczesnych twórców, którzy wszystko muszą mieć w komputerze. Dodatkowo absolutny sztos castingowy. Te filmy prawie nie mają wad (kilka bym wymienił ale nie rzutowaloby to na ogólną ocenę) w przeciwieństwie do Hobbita (głównie 2 i 3) gdzie wad jest cała masa. A Jackson zachłysnął się niestety komputerami i protezami wszelkiej maści dla swoich orków i trolli.
Z tego co można obserwować w Hollywood śmiem twierdzić że Jackson to tylko podpisywał papierki aby być na napisach końcowych jeśli chodzi o hobbita. Kasa, Kasa, Kasa. I mam troszkę mu za źle że tak to wyszło.
Gdzieś lata temu czytałem, że scenariusz do Hobbita po odejściu Del Toro był robiony na prędce, w trakcie kręcenia i był w dużej mierze improwizacją. Biorąc pod uwagę znaczną różnicę jakościową pomiędzy częścią pierwszą a drugą i trzecią(którą najchętniej wyrzuciłbym z pamięci), to jestem w stanie w to uwierzyć.
A tu mnie zaskoczyłeś, bo ja mam wrażenie, że wszystkie trzy są tak samo kiepskie. W jedynce 15-20 minut uciekania przed goblinami czy pływania w beczkach – najlepsze sceny na spanko.
Czyli te filmy zlały ci się w jedno, pływanie w beczkach było w drugiej części. Pierwsza jest naprawdę lepiej niż znośna i zapowiadało się na naprawdę dobrą trylogię. Niestety druga część to kompletna porażka, a o trzeciej (zwłaszcza wersji reżyserskiej) chciałbym absolutnie zapomnieć, niestety się nie da.
Intersteller jest dnem, pełna zgoda. Co do reszty to Twierdza jest super i jest tu bluźnierstwo zawarte. Aż se dziś zapuszczą Twierdzę – arcydzieło kina sensacyjnego.
Proszę polać temu człowiekowi, sama prawda bije z tego posta!
A ja się nie wyrobiłem na czas z dopisaniem swojej topki, bo zamiast pisać musiałem się zdrzemnąć, więc zostawię tylko swoje typy: Avatar, Love Actually, Black Swan. Ten ostatni film może być kontrowersyjny, więc wyjaśnię – bo to perfidna zrzynka z Perfect Blue.
Q co sądzisz o Lot nad kukułczym gniazdem?
Jeden z lepszych wg krytyki i ludzi filmów na świecie. To wg. mnie tak wysoko w ocenach tylko dlatego że gra pewien dobry aktor.
Lot nad Kukułczym gniazdem to jedna z najlepszych ekranizacji książkowych w historii kina. Zarówno oryginał jak i film należą do moich ulubionych. Jack Nicholson wiadomo wybitny, ale i Louise Fletcher również, reżyseria Formana to też mistrzostwo. Scene z Indianem uważam za jedną z najlepszych w kinie w ogóle.
Można nie lubić, ale na spokojnie z tym obalaniem legendy.
No coś Ty, przecież ten film nie ma wad i jako jeden z niewielu ląduje w kategorii „tak samo dobry – o ile nie lepszy – niż książka”.
Film mi się podobał, choć wbrew powszechnej opinii nie uważam, że to najwybitniejszy obraz Formana (Amadeusz, choć jest historyczną bzdurą, jest lepszy).
Zgoda co do Amadeusza.
Nie wiedziałem że Avatar jest powszechnie uważany za coś wybitnego. To Pocahontas w 3D, na niebiesko i bez cudownego „kolorowego wiatru”.
A co do Amadeusza. Oj tak. Genialny film. Od narracji, przez pracę kamery, scenerię, aż po dialogi, tempo i kolorystykę.
To film, który można pociąć na sceny, wrzucić je jako oddzielne filmiki na YT i każda scena będzie cieszyła się popularnością.
Wreszcie ktoś przyznał, że Twierdza to nudna i nadęta chała, a Gorączka to co najwyżej pif-paf na średnim poziomie. 🙂 Gdyby tak jeszcze ktoś powiedział wreszcie prawdę o tym idiotycznym kaszanie jakim są Bękarty Wojny to byłbym w pełni usatysfakcjonowany.
A tym zdaniem rozbawiliście mnie do łez:
„za reżyserię odpowiada Robert Rodriguez, który zazwyczaj nie robi byle czego.”
😀 😀 😀
Ja jak włączyłem gorączkę to mnie znudziła i chyba wyłączyłem po kilkunastu minutach. 😀
Bękarty wojny też uważam ze przeciętne. Mają niezły klimat, ale fabuła całkowicie do mnie nie przemawia.
Gorączka to wybitne widowisko kina akcji, ale jest też strasznie nudna jeżeli nie podejdzie za pierwszym razem. Ja tak miałem przez x lat, że zhejtowalem ten film jako nastolatek i dopiero po dłuższym czasie przypadkiem poleciał w tv i zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Kreacje bohaterów są tam mistrzowskie.
Przesadzasz. Bękarty nie są idiotyczne. To skrupulatnie przemyślany film.
Mi jakoś uciekł ten przemyślany plan. Wydumana bzdurka w stylu 'jak mały Jasio wyobraża sobie wielką Wojnę”. I nie jest to z mojej strony jakieś silenie się na oryginalność. Nie ukrywam, że lubię filmy Tarantino. Wszystkie oprócz tego (no, powiedzmy większość).
Nie zgodzę się tylko z Władcą i Forrestem. Mimo wielu lat z tych filmów pamiętam sporo i coś we mnie zostawiły. Pozostałe widziałem (oprócz Idy, ale właśnie czegoś takiego jak w opisie się spodziewałem, a już ze 20 lat nie mam nastroju na tego typu filmy) i tyle.
ps. Fenomenu Pulp Fiction nigdy nawet nie rozumiałem.
Patrząc na te opinie to chyba trzeba stwierdzić, żę Interstellar nie jest filmem powszechnie uważanym za wspaniały? xD
W sumie tak serio to o Lobsterze nawet nie słyszałem, a Twierdza – którą lubię – chyba też nie jest uważana powszechnie za film wspaniały?
A tak poza Interstellarem tym to zgadzam się z Alexandrettą w sprawie Avatara, z Piquelimem w sprawie Pulp Fiction, z Kr4wcem odnośnie Big Lebowskiego, z Sithfrogiem w sprawie Nie patrz w górę…
Lobstera, Gorączki, Informatora, Zodiaka, Whiplash, Sin City, Memento, Idy, Pacifi Rim i Bohemian Rhapsody nie obejrzałem.
Nie zgadzam się tylko z Władcą Pierścieni, Forestem Gumpem i Incepcją. Tzn z Forestem Gumpem zgadzam się, że film nie jest tak wspaniały jak się powszechnie uważa (ech ta Jenny…), ale wciąż uważam to za dobry film. Incepcja jest przekombinowana, ale nie pozostawiła mnie z takim niedosytem jak Interstellar po swojej końcówce. Chociaż nie wiem, czy chciałoby mi się ją oglądać po raz drugi (a Foresta obejrzał wiele razy).
A wracając jeszcze do władcy… Powiem może inną niepopularną opinię. 😀
Uważam, ze Drużyna Pierścienia jest dużo dużo lepsza niż Dwie Wieże i Powrót Króla. Śmierć Gandalfa i Boromira to mega emocjonalne sceny, nie wiem czemu ludzie tak w internecie zachwycają się przeciętną w porównaniu do nich sceną śmierci Theodena. Wątek Froda w drugiej i trzeciej części, poza walką Sama z Szelobą, paroma fajnymi tekstami Sama i ew. scenami z Faramirem też jest słabszy od reszty filmu. Do tego nie jestem zbytnim fanem dużych batalistycznych, ich najlepszym elementem i tak jest Gimli ze śmiesznymi tekstami.
Oczywiście, że Drużyna pierścienia jest zdecydowanie najlepsza częścią trylogii. Jest najmniej „epicka”, najbardziej „kompaktowa” i dużo lepiej sprawdzą się jako oodzielny film. To wspaniała przygoda, świetni bohaterowie (w kupie, a nie osobno, jak później). Uwielbiam, a pozostałe tylko lubię.
Niestety statystyki mówią co innego. Interstellar ma bardzo wysokie oceny, nie brakuje opinii, że to najlepsze s-f w historii kina 😛
Nie można ganić Lotra za epickość. Czemu? Bo to jest prekursor. Jeżeli komuś epickość kojarzy się z kiczem, to przez następców.
Władca Pierścieni prekursorem epickości? Epickie filmy powstawały jeszcze przed II WŚ ( Home with the Wind, 1939) a za faktycznych prekursorów współczesnej 'epickosci’ uważa się (słusznie) takie tytuły jak Ben Hur (1959), Spartacus (1960), Lawrence z Arabii (1962). Nawet w Polsce powstawały wtedy epickie widowiska historyczne wzorowane na produkcjach z Hollywood, takie jak Faraon Jerzego Kawalerowicza z 1965 roku.
Także LotR nie jest żadnym prekursorem, ale umiejętnym wykorzystaniem bogatego dorobku całej kinematografii. I oczywiście jest to wspaniała filmowa trylogia fantasy, której praktycznie nie da się dorównać.
Nie wiem czy wiesz kolego o nicku – o ironio – tolkien, ale WP to nie tylko film. Książka była równie epicka i film po prostu dobrze to oddał. I uwaga tu cię zaskoczę, książka jest bardzo stara
Piękny tekst do porannej kawy w pracy zdalnej, na takie rzeczy czekam i bardzo dziękuję. Tym bardziej że w komentarzach dyskusja aż się klawisze same pod palce wciskają.
Nikt się nie skompromitował. Ale zacznę po kolei. Alexa – no ja Ciebie przepraszam bardzo, ale Władca to Władca i dobrze że się po prostu przyznajesz, że nie lubisz wielkiego kina a nie czepiasz wielkości 😉 Avatar i Interstellar pełna zgoda.
kuba… Jakby to napisać żebyś się nie obraził. Właściwie trudno mi Ciebie zrozumieć, poza Forrestem Gumpem który u nas w kraju ma swoją gębę, pewnie nawet słusznie. Natomiast zarzuty do Zodiaka to jednak zdradzają trochę brak wiedzy na temat tego czym było to polowanie w historii true crime i całej amerykańskiej kultury. Ten film nie jest nieudany, jest zniuansowany i wbrew pozorom wcale nie taki oczywisty. Zaczyna od gatunkowego kryminału, a kończy na studium postaci ścigających, którzy popadają w obsesję. Jeżeli ktoś porównuje go do Siedem, albo poleca Zodiaka jako podobny do Siedem to nie słuchać, bo to kretyńska teza! Podobnie z Gorączką i Informatorem – jakie porównania do Spotlight, to są tylko pozornie podobne filmy, zupełnie inne gatunkowo. Ale ok, Twoja dupa, Twoja sprawa.
Pq pomijam bo typy oczywiste i argumentacja sprytna, bez kontrowersji tutaj.
Crowley mnie rozczarował najbardziej. Twierdza się albo lubi, albo jest się dziadersem 😉 tak samo Pacific Rim. Tutaj to jest kwestia czysto subiektywna bo ona filmy mają oczywiste wady i swój klimat, który po prostu nie musi każdemu pasować. Za to Idą trafiona w punkt. Bursztynowe nic, ale Pawlikowski takie filmy kręci właśnie. Niech kręci, ja nie oglądam.
Krawiec – Big Lebowski pełna zgoda. Strasznie słaby i nieśmieszny, jeden z najgorszych Tarantino. Whiplasha bardzo cenię, bo ma świetnie zbudowane napięcie i właściwie wszystkie zarzuty to dla mnie zalety. No a z Sin City to już pojechałeś. Seksizm, serio? Bo chłop ratuje babę z opresji to jest seksizm? Gordie która wyzwala romantyzm w brutali to seksizm? Ja tam tego w ogóle nie widzę film dla mnie genialny. No i oparty na komiksach, więc trochę znowu bez sensu te zarzuty – skoro to ekranizacja to jaka historię miałby opowiadać, żeby pasowało?
SithFrog – 3x nie. Po pierwsze, nie pamiętam o czym było Memento 🙂 po drugie, jestem fanem Queen. Po trzecie, Nie Patrz w Górę jest świetnym pamfletem na szurlandie i media, to ważny film i pięknie zagrany. Mnie się podobał, ot tyle.
Pax!
Zgadzam się odnośnie Zodiaka, który jako całość oddaje złożoność sprawy oraz wnika w umysły śledczych, celowo gubiąc tropy i grając nam na nosie. I tak, porównywanie Zodiaka do Siedem, niezbyt trafione.
Ja się nie obrażam, wiem jakie filmy wybrałem i spodziewałem się dokładnie tego co dostałem. Informator jest porównywany ze Spotlight bardzo często w Internecie choć rzeczywiście filmy zupełnie inne, ale o oba o pracy dziennikarzy, a skoro o tym mowa, to Informator to nie jest nawet najlepszy film o dziennikarzach, w którym gra Russell Crowe bo na głowe bije go „Stan Gry” – w tym filmie jest akcja w przeciwieństwie do Informatora.
A tak na marginesie to od kiedy Lebowski to Tarrantino. Zawsze myślałem, że bracia Coen.
„Crowley mnie rozczarował najbardziej. Twierdza się albo lubi, albo jest się dziadersem 😉 tak samo Pacific Rim.”
Hahahah. w punkt!
„Po pierwsze, nie pamiętam o czym było Memento 🙂”
Q.E.D. 😛
„po drugie, jestem fanem Queen”
Ja też, dlatego poczułem się obrażony żenującą laurką ze śmiesznymi perukami zamiast prawdziwej, pełnokrwistej i uczciwej biografii.
„Po trzecie, Nie Patrz w Górę jest świetnym pamfletem na szurlandie i media, to ważny film i pięknie zagrany.”
Zagrany super, ale to absolutnie nie jest pamflet na szurlandię tylko właśnie na normalsów i tzw. klasę średnią. Na takich zwyklaków, którzy obejrzą ten film, powiedzą „WOW”, ale jednocześnie są przekonani, że to nie o nich tylko o kims innym, mniej kumatym. A potem wrócą do życia opartego na czystym konsumpcjoniźmie i do oglądania wesołych śniadaniówek, bo oglądanie reportażu z Ukrainy czy Gazy jest za daleko od strefy komfortu.
„Big Lebowski pełna zgoda. Strasznie słaby i nieśmieszny, jeden z najgorszych Tarantino.”
Jeżeli to nie jest jakaś niezrozumiała ironia, to właśnie nieźle się zaorałeś. 🙂
Niestety nie można już wyedytowac posta, ale to zdanie w mojej głowie brzmiało:
„…jedna z najgorszych podróbek Tarantino”
Wyszło, jak wyszło. Dzięki gboard i autokorekta! Niech mi ktoś jeszcze powie, że dotykowe ekrany to dobry krok 😤
Zdarza się. Przydałaby się jakaś możliwość edycji, przynajmniej do czasu pojawienia się odpowiedzi.
Zakładam, że tolkien zna jeszcze więcej nie śmiesznych filmów Tarantino 😀. „Big Lebowski” to solidna produkcja i dla mnie świetny film, z mnóstwem smaczków, aktorstwa i dialogów zapadających w pamięć.
Też lubię. Zwłaszcza scenkę, gdy Koleś pyta gliniarza czy znajdą gości, którzy ukradli mu samochód. 🙂
Jackie Brown. Film wokół jednej, co prawda genialnej, ale jednak – kilkusekundowej sceny.
Kill Bill też jest porażka.
Death Proof to wręcz kompromitacja w obliczu tego co zrobił Rodriguez.
Jestem fanem QT, nie fanbojem.
Kill Bill to imo najgorszy film Tarantino. Death Proof momentami jest aż żenujący. Szkoda, bo pomysł ciekawy, ale realizacyjnie nie pykło.
Kill Bill jest kiczowaty, bo taki właśnie ma być. Jak stare kino z Hongkongu, któremu składa hołd. Zresztą nie tylko, jest tam do czorta odniesień, np. piosenka z filmu Pojedynek Potworów (mój pierwszy film, na którym byłem samodzielnie w kinie). Aż dziwne, że Tarantino nie zdecydował się w niektórych scenach na podłożenie asynchronicznych dialogów. 🙂
Ale Death Proof to faktycznie kaszana.
„Kobiety w Sin City są ukazywane wyłącznie jako obiekty seksualne lub ofiary, co jest seksistowskie, stereotypowe i banalne” WTF? I love Sin City now!
Spory zawód. Gdzie jest „Sok z żuka”? Gdzie „Kawa i papierosy?” Gdzie cokolwiek od Allena? Od Kieślowskiego? Na pochylonego Nolana wszyscy recenzenci skaczą, poziom very easy
Nolan jest uważany za geniusza kina, Interstellar i Incepcja są w czołówce filmów wszechczasów IMDb (pierwszy jest w top5!), tekstów obalających ten pseudo geniusz nigdy za mało.
Allena już nikt nie ogląda, a warto bo dobre rzeczy robił, zwłaszcza w latach 70 i 80 tych. Pozostałe zarzuty to raczej Twoje oczekiwania które zostały zawiedzione, a nie wielkie arcydzieła kina.
No i co masz do Kieślowskiego?
Tyle że Nolan, to trochę taki McDoland: Ludzie lubią, ale każdy smakosz kina chętnie mu szpile wbije.
Odnośnie Kieślowskiego cytując klasyka „Jak ma zachwycać, jak nie zachwyca?”
Mnie też, szczerze mówiąc, nie zachwyca. Ale to ważne kino, rozumiem jego intencje i szanuję.
Chociaż czekaj, jednak zachwyca. Krótkie filmy o miłości i zabijaniu są zajebiste.
Największą kontrowersją tego zestawienia jest dla mnie dobór filmów. Czy Pacific Rim lub Bohemian Rhapsody są powszechnie uważane za wspaniałe? Te filmy, to nawet nie top 3 danego roku, to nie są klasyki gatunku, nie mają wielkiego fandomu, itd. Lobster, czy Ida, to filmy niekomercyjne, artystyczne, trudne w odbiorze i równie dobrze, mogliśmy wsadzić tutaj każdy tego typu film (np. Erratum, czy Głowa do wycierania – mnie wynudziły) i byłoby bez kontrowersji.
Pacific Rim nie i Crowley wsadził tylko po to, żeby mnie zdenerwować, tak jak Pq Lobstera 😉
Natomiast Ida z Oscarem, Bohemian z Oscarem za główną rolę i naprawdę powszechnie kochane wiec tu się nie zgadzam. Ida została okrzyknięta objawieniem wśród krytyków, a BR ma niebotyczne oceny wśród widzów i jak najbardziej pasują do zestawienia.
Przyczepiłem się do Bohemian, bo film był dla mnie rozczarowaniem równym Nowhere boy. BR nie był nawet najlepszą biografią muzyczną 2018 roku (Green Book), a już rok późniejszy Rocketman był dużo lepszym filmem. BR łapie się do 50 najlepszych muzycznych biografi wg Rotten i zajmuje 50 miejsce. Film jest do obejrzenia i zapomnienia. Za 10 lat nie poleci w Święta na Polsacie, a przynajmniej mam taką nadzieję 😀. Wskazywanie BR w takim ranking niepotrzebnie nobilituje ten średni film.
Zastanawiałem się nad jednym filmem Allena. A mianowicie Blue Jasmin, kompletnie mnie wynudził i dodatkowo chyba pierwszy raz zawiodłem się na grze Cate Blanchett (a uwielbiam tę aktorkę). Film słaby i niezasłużenie moim zdaniem otrzymał nominację do Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. Woody Allen skończył się na „O Północy w Paryżu” a to było 13 lat temu. Chociaż jego najnowszy film nie jest jakiś tragiczny i nieudany. Jednak do najwyższej formy bardzo daleko.
Dobra, teraz to już muszę się odezwać bo kuba jest tutaj redaktorem, a głoszone jego opinie dotarły już do punktu krytycznego w mojej glowie.
Moim zdaniem Blue Jasmine to najlepszy współczesny film Allena, a Cate Blanchet zagrała tam wybitnie.
Dlaczego Cię wynudzil? Przecież to jest brutalny film o zderzeniu kobiecości z rzeczywistością, o uzależnianiu własnej tożsamości od zawartości portfela i tożsamości swoj go mężczyzny. Piękny, mądry, wielki film moim zdaniem. Doprawdy nie pojmuje z jakim nastawieniem trzeba go oglądać żeby był nudny. No i Cate Blanchet zagrała źle? Dlaczego, na litość dlaczego źle? Emocje oddawane w każdej niemal scenie, zawziętość i charakter schowane głęboko pod konformizmem, do tego tajemnica która się wyjaśnia pod koniec, a ona pokazuje swoje rozchwianie emocjonalne i problemy psychiczne. To jedna z najlepszych kobiecych ról jakie w życiu widziałem!
Jestem oburzony tą opinią i zadam satysfakcji w postaci solidnych argumentów. Bo to jest dla mnie bardzo smutne, że redaktor mojej ulubionej strony o popkulturze pisze takie, nomem omen, kompromitujące go jako krytyka opinie. Przepraszam, ale sam się wystawiasz na ostrzał.
Ten film jest dobry pod względem tematu, który przedstawia: „Przecież to jest brutalny film o zderzeniu kobiecości z rzeczywistością, o uzależnianiu własnej tożsamości od zawartości portfela i tożsamości swoj go mężczyzny.” – w pełni się zgadzam, ale od strony technicznej ten film leży. Nie ma tempa (żadnego) on nie jest ani wolny ani szybki, on jest nijaki. To jest Allen zakochany w swoim geniuszu, który nie dostrzega, że ciągle się myli. Przeciągnięte dialogi, sztuczne kłótnie, wątki poboczne wciskane na siłę i przez to końcówka nie daje pełnej satysfakcji, dodatkowo muzyka nie robi klimatu. Czy napisałem, że Blanchett zagrała źle (Twoja nadinterpretacja)? Napisałem, że zawiodłem się na jej grze, bo widziałem co potrafi, bo tutaj jest momentami do bólu sztuczna, za bardzo chce, za bardzo widać udawanie, a za mało w tym prawdy. Nie jest źle jest dla mnie jako fana jej talentu rozczarowująco.
To nie są solidne argumenty, na które liczysz. Na ostrzał wystawiam się od pierwszej napisanej recenzji nihil novi, taki mam gust, takie mam poglądy na filmy. Nic na to nie poradzę.
To ja tylko – z całą sympatią do kuby – zgodzę się w pełni. Blue Jasmin jest wybitne, a Allen zrobił 10-15 gorszych filmów. Oscar dla Cate w pełni zasłuzony.
Z całą sympatią powiem więcej – Allen zrobił 30 gorszych filmów. Po Blue Jasmine zrobił 7 i każdy jest zdecydowanie gorszy („W deszczowy dzień…” to jest kompletne nieporozumienie), co nie zmienia mojego rozczarowania Blue Jasmine, gdzie Allen zwyczajnie się męczy, skacze z tempem i wątkami, żadnego nie prowadzi dobrze, nietrafiona muzyka i momenty łapania zawiechy jakby zapomniał, że kręci film (zamierzone, ale nietrafione) no nie, ten film z całą sympatią dla ludzi, którzy uważają go za wybitny ja za taki absolutnie nie uważam.
A ja z jeszcze calszą sympatią powiem, że Cate była w tym filmie wspaniała (no bo ona jest wspaniała, bo jest Cate), ale sam film to już niekoniecznie. Jak ja ich wszystkich nie polubiłem. Jacy oni wszyscy byli okropni, zakłamani, puści i paskudni. Żeby nie było – to duża sztuka zagrać w taki sposób, żeby widz poczuł do postaci odrazę. I ta Jasmine, której chyba wypadałoby współczuć, ale nie można się do tego zmusić, bo jest tak okropna. Może to nie do końca jej wina, ewidentnie ma coś nie tak z głową, ale to nie czyni jej mniej okropną w moim odczuciu. Nie polubiłem tego filmu, bo z nikim tam nie mogłem sympatyzować i nikogo nie potrafiłem zrozumieć. Nawet reżysera, bo w sumie ciężko mi stwierdzić, co chciał mi powiedzieć.
Ale ja z Allenem w ogóle mam duży problem. Z tych, które widziałem, tylko Hannah i jej siostry podobał mi się bezwarunkowo.
O przepraszam, Kawa i papierosy są super. Ale Allena spokojnie coś bym wybrał (na ciebie patrzę Annie Hall).
To znaczy że obraz jest całkiem realistyczny, bo masa kobiet same siebie tak postrzega i mają fioła na punkcie tego by podobać się facetom. Oczywiście modne jest mówienie, że tak nie jest, ale raczej liczą się czyny a nie słowa
„Gdzie jest „Sok z żuka”? Gdzie „Kawa i papierosy?” ”
Tam gdzie ich miejsce – na liście filmów znanych i uznanych 🙂
Jak już się dzielimy:
Nie bawi mnie Seksmisja
Ojciec Chrzestny mnie nie zachwyca
Powszechnie uwielbianą Krainę lodu, ledwo ledwo obejrzałem do końca
1. Bluźnierstwo!
2. Rzadko spotykana opinia, ale jestem w stanie zrozumieć (szczególnie część 3.;)
3. Ciekawe, czemu? Że nudna?
Skoro Big Lebowski i Pulp Fiction dostały takie antylaurki, to Kawa łapie się również, bo to dosyć podobny typ kina. Zarzuty że Zodiak jest nudy, film Jarmuscha dobrze by się odnalazł w tym towarzystwie
Cieszę się za zjechanie Interstellar bo i zasłużenie ale Incepcji należy się trochę szacunku za dobrze stworzony klimat i rolę DiCaprio