Przygody Tintina (2011)

Steven Spielberg zakończył pierwszą dekadę XXI wieku latającą lodówką przeciwatomową i rozmienieniem Indiany Jonesa na drobne. Przyznam, że mocno wtedy zwątpiłem w magię Stefana, bo nawet nagrany kilka lat wcześniej Terminal, chociaż dość miałki, miał w sobie sporo uroku, w przeciwieństwie do czwartego Indy’ego. Królestwo kryształowej czaszki po prostu pachniało taniością, żeby nie powiedzieć tandetą, co się wcześniej reżyserowi nie zdarzało. Nawet mniej udane produkcje odznaczały się niebywałym kunsztem realizatorskim, a często wyznaczały nowe standardy w kinie. Moje obawy, co do kondycji Spielberga, zdawało się potwierdzać jego przedłużające się od ponad 3 lat milczenie. Kiedy więc w końcu w 2011 roku do kin weszły w krótkim odstępie czasu dwa nowe filmy mistrza, wybierałem się do kina bardziej pełen obaw niż nadziei.

Postacie to dziwny miks komiksowego wyglądu i realistycznej grafiki komputerowej. Dość szybko do tego przywyknąłem, ale pierwsze wrażenie było dziwne.

Prace nad adaptacją jednej z najpopularniejszych serii komiksowej w Europie, która w Polsce nigdy nie zdobyła szerszego uznania, trwały z przerwami od lat osiemdziesiątych. Prawa do tytułu Spielberg nabył w trakcie kręcenia Świątyni zagłady, jednak pisanie scenariusza przeciągało się, a sprawę skomplikowała śmierć autora komiksów. Na przestrzeni kolejnych lat z projektem wiązani byli też inni twórcy, z Romanem Polańskim na czele, ale w końcu historia zatoczyła koło, a za realizację na poważnie wziął się ponownie Spielberg wraz z Peterem Jacksonem. Zaplanowano trylogię tradycyjnych filmów, opartą na sześciu zeszytach o przygodach młodego awanturnika, jednak Nowozelandczykowi udało się namówić wspólnika na zastosowanie animacji komputerowej, wspomaganej techniką motion-capture. Według niego tylko w ten sposób dało się przenieść szalone przygody z kart komiksu na wielki ekran, nie tracąc po drodze ducha oryginału. Kolejne lata minęły na wielokrotnym poprawianiu scenariusza, którego ostateczna wersja wyszła spod palców Stevena Moffata i Edgara Wrighta i opierała się głównie na elementach fabularnych z trzech części komiksu.

Początkowo, kiedy film miał być realizowany tradycyjnymi technikami, jedynie pies Miluś miał zostać stworzony komputerowo. Na szczęście Peter Jackson namówił Spielberga na coś więcej.

Chociaż Przygody Tintina są filmem animowanym komputerowo, do jego realizacji zatrudniono żywych aktorów, których ruchy nagrano i przeniesiono do wirtualnego świata. Pracę na planie prowadził Spielberg osobiście, a zdjęcia, razem z dokrętkami, trwały w sumie ponad dwa miesiące. Postprodukcja w studiu Weta zajęła ponad dwa lata. Na jej potrzeby NVIDIA stworzyła specjalne narzędzia do raytracingu, aby stworzyć bardziej realistyczne oświetlenie, a żeby całość nabrała odpowiednio “filmowego” wyglądu, nad procesem czuwał Janusz Kamiński, który od lat współpracuje ze Spielbergiem. Wreszcie, po 7 latach od rozpoczęcia produkcji, film ujrzał światło dzienne, a efekt był zgoła imponujący.

Tintin jest nastoletnim dziennikarzem, podróżnikiem i detektywem amatorem. Przypadkowo staje się posiadaczem modelu okrętu, który nie dość, że okazuje się skrywać wskazówki dotarcia do zatopionego skarbu, to jeszcze wiąże Tintina z postaciami kapitana Haddocka oraz Ivana Sacharyny. Pierwszy okaże się w przyszłości jednym z jego najserdeczniejszych przyjaciół, drugi jego nemesis. W wyniku kolejnych wydarzeń bohaterom przyjdzie odbyć morską podróż, wylądować w Afryce i wreszcie, a jakże, odnaleźć zaginiony skarb. Konstrukcja fabuły jak żywo przypomina najlepsze awanturnicze historie i garściami czerpie z dorobku samego Spielberga. Nie bez powodu francuska prasa w recenzjach Poszukiwaczy zaginionej arki wielokrotnie zwracała uwagę na podobieństwa między przygodami Indiany Jonesa i Tintina.

Oświetlenie i sposób prowadzenia kamery to klasa sama w sobie.

Tajemnica Jednorożca to bowiem nic innego, jak animowana, lekko unowocześniona (akcja dzieje się w latach 50. XX wieku) wersja przygód słynnego archeologa. Tak jak Indy, Tintin wplątuje się w tajemnicze historie z podejrzanymi typami, podąża za śladami z przeszłości i przede wszystkim przeżywa pełne niesamowitych akcji przygody. Mamy tu brawurowe pościgi, bijatyki, podróże morskie i lotnicze, ale również zagadki godne prawdziwych detektywów. Akcja biegnie szybko i chociaż obfituje w niesamowite sekwencje, to niewiele pod tym względem przekracza to, co widzieliśmy w filmach z Harrisonem Fordem. O ile jednak w Królestwie kryształowej czaszki karkołomne sceny raziły sztucznością, to w filmie animowanym wypadają po prostu fantastycznie. Oglądałem ten film kilka razy, zarówno w kinie, jak i na kanapie w domu, i za każdym razem bawiłem się znakomicie. Sama historia nie wykracza w żaden sposób poza utarte schematy. Mamy więc prostą pogoń za tajemnicą, która jest motorem napędowym do kolejnych podróży i pojedynków. Powiedzmy sobie jednak szczerze: to kino akcji i przygody, więc nie jest wielką wadą, że scenariusz nie należy do wybitnych.

Podróże Tintina i jego kompanów rzadko przebiegają spokojnie i komfortowo.

Produkcji filmów animowanych, połączonych z motion capture, podejmowali się różni twórcy, przeważnie z marnym skutkiem – patrz Robert Zemeckis. Tym bardziej miło mi napisać, że strona wizualna Tintina pod wieloma względami przewyższa warstwę fabularną. Film z jednej strony stara się zachować styl komiksowych oryginałów, choćby nienaturalnym, kreskówkowym wyglądem postaci, a z drugiej powala niemal fotorealistycznym otoczeniem oraz przepiękną grą światłem i stwierdzam to 8 lat po premierze, które w branży komputerowej oznaczają całą epokę. Zdjęcia i ruch kamery, świetny, bardzo dynamiczny montaż tylko potęgują pozytywne wrażenia, a wiele ujęć byłoby niemożliwych do osiągnięcia w tradycyjnym filmie. Animacja komputerowa posłużyła tu jako dodatkowe narzędzie kreowania widowiska i stanowi wartość dodaną, a nie tylko prosty wybieg, obniżający koszty produkcji. Przygody Tintina to uczta dla oczu i jedna z najładniejszych animacji, jakie powstały.

Scena pościgu w Maroku to absolutne mistrzostwo w dziedzinie choreografii, filmowania i montażu. Fantastyczna, absurdalnie karkołomna sekwencja, przywodząca na myśl pogoń za ciężarówką z Poszukiwaczy zaginionej arki.

Czy w takim razie Przygody Tintina są filmem bez wad? Nie, chociaż nie są to wielkie uchybienia. Nie powaliła mnie na przykład muzyka Johna Williamsa. Dobrze podkreśla akcję na ekranie, ale zabrakło zapadających w pamięć tematów i melodii. Wspomniana fabuła jest spójna, lecz nie zaskakuje. Ciężko też odgadnąć, dla kogo tak naprawdę Spielberg stworzył ten film. Dla dorosłych i miłośników komiksu może się wydać zbyt dziecinny i przepakowany akcją. Dla dzieci z kolei momentami zbyt mroczny i to jeszcze z aktywnym alkoholikiem w jednej z głównych ról. Nie każdemu też na pewno przypadnie do gustu wygląd postaci, które, jak wspomniałem, odróżniają się od genialnego otoczenia. Są to jednak drobiazgi, niemające w moim odczuciu wielkiego wpływu na odbiór całości.

Podsumowując, serdecznie zachęcam was do obejrzenia Przygód Tintina. Niezależnie, czy będzie to wasz pierwszy seans, bo film przemknął trochę niezauważony w naszym kraju, czy też kolejny już raz. Według mnie to powrót do znakomitej formy Stevena Spielberga i całkowita rehabilitacja za czwartego Indy’ego. Film prześlicznie zrealizowany, w pełni oddający ducha kina nowej przygody i dający po prostu mnóstwo frajdy przy oglądaniu.

 

-->

Kilka komentarzy do "Przygody Tintina (2011)"

  • DaeL
    13 lutego 2019 at 14:43
    Permalink

    Oglądałem i w pełni się zgadzam. To jeden z najlepszych filmów animowanych jakie widziałem. Wykorzystuje możliwości jakie daje to medium, jest pełen akcji i humoru. Polecam.

    Reply
  • 13 lutego 2019 at 16:19
    Permalink

    Film świetny. Pierwsze zdanie recenzji dziwne. Co ma czwarty Indy do ‘kończenia XXw’. To było tak jakby trochę później 🙂 Sprawdziłem filmografię i dalej nie wiem, w którym filmie była ‘lodówka przeciwatomowa’.

    Reply
    • 13 lutego 2019 at 20:06
      Permalink

      O kurde. Pomyliły mi się dekady. Zaraz poprawię. A lodówka była w Królestwie kryształowej czaszki. Na początku Indy chowa się w niej przed bombą atomową. Czy też coś podkręciłem?

      Reply
  • 13 lutego 2019 at 17:15
    Permalink

    pamiętam, że kiedyś w techbazie oglądaliśmy ten film na lekcji angielskiego xD więc nie oglądałem całego, ale trzeba oddać animacji to, że wizualnie była bardzo dobra. jednak nie zamierzam nadrabiać “zaległości” i powtarzać seansu 🙁

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków