Filmy

Za trzy punkty – ulubione filmy o koszykówce

Mamy nowego mistrza NBA. OKC wygrali mecz numer siedem i po raz pierwszy w swojej krótkiej historii wznieśli w górę puchar za zwycięstwo w lidze.

Koszykówka to sport niezwykle widowiskowy, ale także bardzo wdzięczny do pokazywania w formie fabularnej. Na platformie Max furorę robi serial o dynastii Lakersów z czasów Kareema Abdul-Jabara i Magica Johnsona (odpowiedź na netflixowy „Ostatni taniec„?). Są także filmy skupione na ulicznej wersji tego sportu, jak chociażby „Biali nie potrafią skakać” z Woodym Harrelsonem i Wesleyem Snipesem. Są dramaty skupione wokół pojedynczych graczy, mam tu na myśli „Grę o Honor”, gdzie Ray Allen pokazuje wspaniale skomplikowaną relację ze swoim ekranowym ojcem, czyli Denzelem Washingtonem. Jest nawet komedia z Adamem Sandlerem pod tytułem „Hustle” („Rzut Życia”) oraz dwie części „Kosmicznego Meczu(pierwsza doskonała z Michaelem Jordanem i druga o wiele wiele gorsza z LeBronem Jamesem)

Dziś jednak chciałem skupić się na dwóch filmach, które pokazują żmudną drogę całej drużyny, w obu przypadkach będą to drużyny szkolne, ale emocje przekazane w tych obrazach są godne szczytów NBA.

Samuel L. Jacskon jako trener i nauczyciel życia („Trener”)

„Coach Carter” (po naszemu „Trener”) z 2005 roku to produkcja typowo amerykańska i bynajmniej nie jest to żaden zarzut. Celowo przerysowana historia tego jak z gniewnej młodzieży wykuwa się mądrych, dojrzałych ludzi, wiedzących czego chcą od życia. A to wszystko ze wspaniałym koszykarskim tłem. Samuel L. Jackson swoją niepowtarzalną charyzmą wznosi ten film na wyżyny, jednak do scenariusza i reżyserii też nie można się przyczepić. Za kamerą stanął trzykrotny laureat Emmy – Thomas Carter – i wywiązał się ze swojego zadania znakomicie. Cechami charakterystycznymi tego filmu są: idealnie zachowany balans między wydarzeniami boiskowymi i życiem prywatnym zawodników, kilka perfekcyjnie poprowadzonych, wzruszających scen oraz idealnie dobrana muzyka, która jeszcze bardziej podbija emocje.

„Coach Carter” to film o swego rodzaju amerykańskim śnie. O drodze do spełnienia marzeń, o determinacji i przyjaźni, o trudach dorastania i ważnych życiowych decyzjach. To styk koszykówki i życia. Wielkość tego obrazu polega również na tym, że pomimo pewnego przerysowania fabuła nigdy nie wymyka się spod kontroli, nie przekracza granicy. Nikt nie podkoloryzowuje rzeczywistości zbyt mocno i zbyt nachalnie, a fani koszykówki mogą cieszyć się naprawdę ciekawym obrazem tej wspaniałej dyscypliny. Polecam ten film z całego serca, bo jest po prostu bardzo dobrze zrealizowany i ma kilka bardzo ciekawych prawd do przekazania. Plus ma dość niespodziewane, zaskakujące zakończenie. Ciekawostką jest jeszcze fakt, że w tym filmie swoją pierwszą dużą rolę zagrał Channing Tatum.

Josh Lucas jako trener walczący z rasizmem („Droga sławy”)

Rok po „Trenerze” powstał równie dobry film o koszykarskiej drużynie, choć zrobiony zupełnie inaczej. Tutaj, w przeciwieństwie do poprzednika, nie czuć zapachu Hollywood. „Droga sławy” („Glory Road”) wygląda raczej jak fabularyzowany dokument. Kadry są przymglone, a wszystko dookoła wygląda jak żywcem wyjęte z poprzedniej epoki. Bo i o poprzedniej epoce opowiada ten film, oparty tak samo jak „Couch Carter” na prawdziwej historii.

Josh Lucas gra Dona Haskinsa młodego trenera, który przyjeżdża do El Paso, by trenować zespół „Texas Western”. Oczywiście nie ma on żadnego specjalnego zaplecza, warunki do trenowania są fatalne, a zawodnicy przeważnie mocno przeciętni. Ten film to kolejna historia tego, że marzyciele potrafią odmienić świat, ale także gratka dla wielbicieli basketu, którego jest tu naprawdę wiele, i który pokazany jest doprawdy wspaniale.

A co ze wspomnianym wyżej rasizmem? Można powiedzieć, że cały film orbituje wokół tego problemu. Są ataki wymierzone w drużynę złożoną głównie z czarnoskórych graczy, z brutalnym pobiciem włącznie. Jest niekończąca się seria wyzwisk rzucanych z trybun. Koszykówka jawi się w tej produkcji jako sposób na walkę o swoje miejsce na ziemi, jako sposób pokazania swojej wartości i udowodnienia światu, że rasizm to zło.

Film ma doskonałą dynamikę, dzięki czemu ogląda się go znakomicie. Emocje, jakie wywołuje, mogą niemal równać się z tymi, jakie towarzyszą kibicom przy prawdziwych meczach – i to tych wyrównanych, o najwyższą stawkę, gdzie wszystko decyduje się w ostatnich sekundach.

Przy okazji „Drogi sławy” warto zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę. Dana Haskinsa, a więc głównego bohatera, bardzo chciał zagrać Ben Affleck. A dlaczego to takie ciekawe? Otóż aktor 14 lat później zagrał innego trenera drużyny koszykarskiej w filmie „The Way Back” („Droga Powrotna”). I choć tematyka wydaje się podobna, to jednak w produkcji z 2020 roku zbyt wielki nacisk położono na ukazanie problemów samego sternika drużyny, a mniej czasu poświęcono stricte koszykówce, w efekcie czego film nie okazał się hitem. Był zwyczajnie zbyt wtórny. Nie pokazywał ani oryginalnego podejścia do tematu alkoholizmu, ani nie odkrył nic nowego w kwestii ukazania koszykówki.

Jeśli po meczu waszej ulubionej drużyny będziecie mieli chęć na odrobinę koszykarskiej fabuły, odpalcie „Trenera” albo „Drogę sławy”. Zapewniam, że warto.

To mi się podoba 4
To mi się nie podoba 1

Related Articles

Jeden komentarz

  1. Polecam dołożyć trzeci , zresztą świetny film o drużynowym wchodzeniu na szczyt – „Hoosiers” (w Polsce jako „Mistrzowski rzut”) z 1986 r. ze znakomitym Genem Hackmanem
    A z przymrużeniem oka nasz rodzimy – „Czarodziej z Harlemu”

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button