
Dziś mija 10 lat, odkąd odszedł Terry Pratchett – twórca Świata Dysku, który to świat jest zupełnie inny niż nasz, ale jednocześnie tak bardzo do niego podobny. Myślę, że to idealna okazja, by przyjrzeć się bliżej życiu tego człowieka. Zobaczyć, co go ukształtowało i jak narodziła się jedna z najpopularniejszych serii fantasy. A także jak wszystko się skończyło.
Kim jest Rob?
Ponieważ nie jest to autobiografia, tylko biografia, zacznijmy od poznania człowieka, który ją spisał.
Rob Wilkins to wieloletni asystent Terry’ego, który swoją karierę u jego boku zaczynał w roku 2000 jako najzwyklejszy w świecie pomocnik do spraw biurowo-komputerowych. Faktury, listy, telefony, ogólna pomoc w prowadzeniu rozrastającej się działalności – to były jego pierwsze i główne zadania. Z czasem zaczął też redagować fragmenty tekstu, a potem pisać, gdy Terry dyktował. O ile na początku relacje były czysto służbowe, tak z czasem przerodziły się w prawdziwą przyjaźń. Rob przez te wszystkie lata miał więc czas, by blisko zapoznać się zarówno z Terrym jako człowiekiem, jak i z Terrym-pisarzem oraz poznać sposób jego pracy. Zresztą Rob nadal pracuje dla Terry’ego, jako opiekun jego literackiego dziedzictwa.

Jest on więc idealną osobą do opowiedzenia historii życia twórcy Świata Dysku. Podczas pisania książki wykorzystał własne wspomnienia, rozmawiał z rodziną i przyjaciółmi Terry’ego, a także szczodrze korzystał z jego notatek do autobiografii – która nigdy nie powstała, bo powieści zawsze miały priorytet i ostatecznie zabrakło czasu na spisanie tej najbardziej osobistej historii.
Książka jest napisana tym lekkim, tak dobrze mi znanym językiem, dzięki czemu od razu poczułam się „jak w domu”. Zawiera też sporo przypisów*.
*Terry uwielbiał przypisy. Swoją autobiografię zamierzał zatytułować “Życie z przypisami”.
Zanim przejdziemy do dania głównego, jeszcze szybki rzut oka na technikalia. Książka liczy sobie 500 stron, wydana jest w twardej oprawie, z lekko złotawym grzbietem. W środku znajdziemy też dwie wkładki z kolorowymi zdjęciami. Za tłumaczenie odpowiada Piotr W. Cholewa, czyli człowiek, który tłumaczył całą serię Świata Dysku.
Niestety znalazłam w niej dużo więcej błędów, niż bym sobie życzyła. Literówki, błędy fleksyjne, a w dwóch czy trzech przypadkach nawet brak całego wyrazu. Taka niechlujna korekta drażni i zaburza pochłanianie lektury.
Kim jest Terry?
W pierwszej części książki śledzimy kolejne lata życia Terry’ego – od narodzin, przez perypetie okresu szkolnego oraz początki jego dziennikarskiej kariery, aż do momentu, gdy postanowił zostać pełnoetatowym pisarzem. Dowiemy się więcej zarówno o nim samym we wczesnej młodości, jak i o jego rodzinie. Zobaczymy, które wydarzenia i spotkania ukształtowały go jako człowieka, a które jako pisarza, oraz gdzie w ogóle narodził się Terry-pisarz. Odkryjemy, co kształtowało jego umysł i gusta oraz poznamy dziesiątki anegdot, historyjek i wszelakich ciekawostek.
Będziemy też świadkami publikacji pierwszych opowiadań oraz wydania pierwszej książki, pod tytułem „Dywan”. Zobaczymy, skąd wzięły się pomysły na pewne postaci czy wątki oraz co i kogo Terry postanowił uwiecznić w swoich tekstach. Część tę wieńczy wydarzenie, które wtedy jeszcze nie wydawało się szczególnie wielkie – wydanie „Koloru Magii”, pierwszej książki ze Świata Dysku. Zapoczątkowana w ten sposób seria ostatecznie dorobiła się ponad 40 powieści, przełożonych na 43 języki, które sprzedały się w liczbie około 100 milionów egzemplarzy na całym świecie.
Pełne humoru, zwariowanych przygód i barwnych postaci opowieści podbiły świat. Nie są to jednak tylko proste historyjki; ich siła kryje się głębiej. Terry był bardzo sprawnym obserwatorem i pod płaszczykiem lekkiej fantastyki przemycił do swoich dzieł mnóstwo parodii, satyry, życiowych prawd, refleksji, i dających do myślenia stwierdzeń czy wątków, ani przez chwilę jednak nie przestając bawić. Książki są skategoryzowane jako „fantasy młodzieżowe”, ale dzięki tej warstwowej budowie, czytelnicy w każdym wieku znajdą w nich coś dla siebie.

Tę pierwszą połowę „Życia z przypisami” czyta się bardzo szybko. Obserwowanie rozwoju naszego bohatera i sprawnie opisane, nietuzinkowe przygody sprawiają, że kolejne strony przewracamy z entuzjazmem, chcąc więcej i więcej.
W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna…
Spójrzcie…
Wielki A’Tuin, żółw, zbliża się płynąc powoli przez międzygwiezdną otchłań. Wodorowy szron pokrywa jego ciężkie płetwy, przedwieczną skorupę wyżłobiły kratery meteorów. Oczami wielkimi jak morza, przesłoniętymi bielmem i pyłem asteroidów, spogląda nieruchomo w Cel.
Mózgiem większym niż miasto, z geologiczną powolnością myśli tylko o Ciężarze.
Spory ułamek ciężaru można oczywiście przypisać Berilii, Tubulowi, Wielkiemu T’Phonowi i Jerakeenowi, czterem gigantycznym słoniom. Na ich spalonych gwiazdami, szerokich barkach spoczywa krąg Świata, na całym obwodzie otoczony girlandą wodospadu, a od góry przykryty jasnobłękitną kopułą Niebios.„Kolor magii”
Kosiarz
Druga część książki skonstruowana jest nieco inaczej. Kolejne rozdziały są bardziej tematyczne niż chronologiczne. W jednym zajrzymy za kulisy tras promocyjnych, towarzyszących premierom książek, inny przybliży proces twórczy Terry’ego. Poznamy jego podejście do pieniędzy, przyjrzymy się licznym hobby, czy prześledzimy perypetie związane z próbami przeniesienia Świata Dysku na srebrne ekrany (przy okazji poznając podejście Hollywoodu do własności intelektualnej). Tu też nie zabraknie licznych ciekawostek, anegdot i, oczywiście, przypisów.

Im bliżej końca, tym więcej miejsca będzie poświęcone chorobie autora (zanik korowy tylny, rzadka postać Alzheimera). Rob opisuje te niełatwe momenty z taktem i z pierwszej ręki, jako że był obecny przy Terrym cały czas, od momentu diagnozy, przez pierwsze, drobne problemy, jak i później, gdy choroba odbierała mu coraz więcej. Zobaczymy też, jak sam Terry próbował sobie radzić z tą nową, brutalną rzeczywistością.
Druga część pod względem zawartości jest równie wciągająca, jak pierwsza, jednak z każdą kolejną stroną coraz bardziej odczuwamy nadciągający, nieuchronny koniec. Sprawia to, że lektura, mimo że nadal fascynująca, jest zdecydowanie cięższa i mroczniejsza.
Jeśli jesteście fanami Świata Dysku, to zdecydowanie warto zapoznać się z „Życiem z przypisami”. Ta książka rzuca nowe światło na całą twórczość Terry’ego, ale także pokazuje, jakim ten autor był człowiekiem – a był bardzo wszechstronnym i interesującym, na pewno wartym bliższego poznania.
Nie mogę zakończyć tego wpisu inaczej, niż tylko cytatem z „Kosiarza”.
Nikt nie jest ostatecznie martwy, dopóki nie uspokoją się zmarszczki, jakie wzbudził na powierzchni rzeczywistości – dopóki zegar przez niego nakręcony nie stanie, dopóki wino przez nią nastawione nie dokończy fermentacji, dopóki plon, jaki zasiał, nie zostanie zebrany. Czas trwania czyjegoś życia to tylko jądro rzeczywistego istnienia.
„Kosiarz”
Bardzo się cieszę, że los postawił przede mną książki ze Świata Dysku, zapoczątkowując tym samym świetną, czytelniczą przygodę. Nie da się też ukryć, że książki te, namiętnie przeze mnie czytane zarówno w okresie nastoletnim, jak i później, mocno wpłynęły na to, kim dziś jestem.
Dodatek
Jeżeli jeszcze nie mieliście styczności z twórczością Terry’ego Pratchetta, to szczerze polecam nadrobić zaległości. Ale od czego zacząć? Opcje są dwie: albo od Świata Dysku, albo od innych powieści.
Można zacząć od powieści spoza Świata Dysku, żeby zapoznać się ze stylem autora i zobaczyć, czy taka rzecz nam w ogóle pasuje. Od siebie polecę „Spryciarza z Londynu”, w którym przeniesiemy się do tytułowego miasta z XIX wieku, gdzie poznamy przygody młodego urwisa, który żyje z tego, co znajdzie w kanałach. Któregoś dnia jednak ratuje pewną damę w opałach, na skutek czego zaczynają się chłopakiem interesować różni ważni ludzie – politycy, policjanci i zawodowi zabójcy.
Drugą opcją będzie powieść „Nacja”. Przenosimy się do alternatywnej rzeczywistości, w której świat spustoszyła najpierw epidemia, a potem ogromna fala; cywilizacja znajduje się na skraju upadku. Śledzimy losy Mau, chłopca, który pozostał sam na małej, tropikalnej wyspie pośrodku oceanu – fala odebrała mu wszystko i wszystkich. Wkrótce na wyspie pojawia się dziewczyna z rozbitego statku, a niedługo zaczynają przybywać inni ocalali. Sam Terry uważał, że to najlepsza książka, jaką napisał. Ja, mimo całego mojego uwielbienia dla serii Świata Dysku, podzielam tę opinię – „Nacja” jest moją ulubioną książka tego autora i jedną z ulubionych w ogóle; niezwykle mądra, piękna i ciepła, a jednocześnie pełna tego charakterystycznego, pratchettowskiego humoru i przekąsu.

Jeśli zaś chodzi o Świat Dysku, to zobaczmy, co sam autor ma do powiedzenia w tym temacie:
Dzisiaj uważam to za trochę krępujące, że ludzie trafiający na cykl Świata Dysku zaczynają od „Koloru Magii” i „Blasku fantastycznego”, ponieważ nie sądzę, by były to najlepsze książki na start. Autor wam to mówi, moi drodzy: Świata Dysku nie zaczynajcie od początku.
Terry Pratchett
Jako osoba, która przeczytała cały cykl kilkukrotnie, absolutnie się z tym zgadzam. Pierwsze powieści serii to czas, w którym cały ten świat i jego założenia dopiero się krystalizują; można by powiedzieć, że autor i jego dzieło się “docierają”. Jedną opcją na wskoczenie w to uniwersum może być podcykl o straży miejskiej, będący lekkimi kryminałami, powszechnie uznawany za jeden z najlepszych, zaczynający się od książki “Straż! Straż!”. Inną będzie sięgnięcie po jedną z książek niezwiązanych z żadnym cyklem, np „Pomniejsze bóstwa” albo „Piramidy”.
Post scriptum od Crowleya
Pozwolę sobie dorzucić kilka słów na temat tego, jak podejść do Pratchetta, jeśli się go do tej pory nie poznało. Podzielam zdanie, że „Straż! Straż!” i jej kontynuacje z cyklu o dzielnych stróżach prawa Ankh Morpork to najbezpieczniejszy wybór. Jeżeli nie kupi was humor tych powieści, chyba nic z tego nie będzie1i zalecam terapię. Przyznam też, że nigdy nie rozumiałem utyskiwania na pierwsze dwie powieści. Może patrzę na nie przez różowe okulary późnego dzieciństwa i niewiele z nich pamiętam, ale ich lektura była dla mnie olśnieniem. Po Tolkienie było to chyba drugie fantasy, jakie czytałem i absurdalny humor oraz zwariowany świat kupiły mnie od razu. Ale trochę boję się wracać, żeby nie zepsuć sobie wspomnień.
Warto w ogóle wiedzieć, że cyklu nie trzeba, a w zasadzie nie powinno się czytać zgodnie z kolejnością publikacji. Lepiej sprawdzi się wybieranie konkretnych cykli, których było kilka i można brać się za ich lekturę niezależnie od siebie. Oprócz Straży i historii Rincewinda, świetny jest na pewno ten o Śmierci, który jest chyba najfajniejszą postacią na całym Świecie Dysku. W każdym razie w sieci bez trudu znajdziecie schematy z rozpiską, co po czym i o kim.
Natomiast co do dzieł spoza Świata Dysku, to dla odmiany przestrzegę przed serią „Długa Ziemia”, którą Terry napisał wspólnie ze Stephenem Baxterem. Niesamowicie intrygujący pomysł z podróżowaniem między równoległymi rzeczywistościami (przy czym im dalej od punktu początkowego, tym bardziej dziwnie i odmiennie) ale bez przemieszczania się z przestrzeni wydawał się dobrym prognostykiem, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Fabuła jest nieciekawa, akcja się wlecze, a styl nie zachwyca.
Po martinie mój ulubiony pisarz. Cały cykl świata dysku uważam ze dzieło kompletne i to jak kolejne książki zazębiają się, jak postacie ulegają ewolucji wraz z biegiem książki powoduje, że w świecie dysku nie znajduje slabej części.
Czy to rincewind, czy straż, czy śmierć i nie wiem czemu nie wspomniany cykl o babci weatherwax z najlepsza piosenka satyryczną jaka powstała to przyjemność do której powracałem po kilka razy i w sumie korci mnie znowu przeczytać po kolei książki, bo mam wrażenie, że milcząco patrzą na mnie z półki, ale jakby głośniej ostatnio. Takie książki i cykle zdarzają się raz na milion i nawet nago na jeżu czytałbym je z przyjemnością.
Każdy cykl ma w sobie coś innego, i to też jest świetne. Ten o czarownicach na początku mnie nie porwał, ale chyba byłam wtedy po prostu za młoda żeby go docenić. Czytany kilka lat później dopiero w pełni do mnie „dotarł”.
Ja chyba też najbardziej lubiłem czarownicę oraz ten o Śmierci. Straż była spoko, ale porwała mnie znacznie mniej.