Rzecz wydarzyła się w porze żniw, w połowie XII wieku, a dokładniej za panowania ostatniego króla Anglii z dynastii normandzkiej – Stefana I. Przeszukując pułapki na wilki, wieśniacy z Woolpit trafili na zdumiewające znalezisko. W pozostawionych w lesie wnykach utknęła dwójka małych dzieci – chłopiec i dziewczynka. Miały dziwne ubranie, nie mówiły po angielsku, ale naprawdę fascynująca była ich… zielona skóra. Dzieci natychmiast zabrano do domu Richarda de Caine, właściciela kilku wiosek w hrabstwie Suffolk. Ale i on niewiele mógł poradzić. Szlachcic polecił, aby dzieci nakarmić. Ale te, przez kilka dni nie chciały niczego przyjąć do ust i dopiero natrafiwszy na surową fasolę surowy bób rozpoczęły konsumpcję. Po kilku tygodniach do diety weszły inne pokarmy. Po następnym miesiącu dzieci zaczęły tracić swój zielony kolor. Niestety chłopiec umarł. Przeżyła tylko dziewczynka, która na chrzcie przyjęła imię Agnes, a nawet nauczyła się języka angielskiego. Pytana o to skąd pochodzi, stwierdziła tylko, że jej kraj nazywał się Ziemią Świętego Marcina. Pamiętała, że nigdy nie wschodziło w nim słońce, ale samo niebo jaśniało nieustanną jutrzenką. Do Woolpit trafiła zaś przez sieć jaskiń.
Ta zadziwiająca historia mogłaby zostać uznana za typowy przykład folkloru, gdyby nie fakt, że pierwsza wzmianka o niej w poważnej kronice historycznej miała powstać jeszcze za życia Agnes. Oczywiście nie wyklucza to fikcyjności całej opowieści, ale zasługuje tym samym na to, by bliżej się jej przyjrzeć. Tym bardziej, że można w niej odnaleźć ziarno prawdy. I nie, nie oznacza to, że dzieci były kosmitami czy elfami. Nie przybyły też raczej z podziemnej krainy. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że rodzeństwo… było Flamandami.
Na początku XII wieku flamandzkie osadnictwo we wschodniej Anglii było dość powszechne. Na tyle, iż wzbudziło zaniepokojenie normandzkich królów (w szczególności Henryka II), którzy występowali otwarcie przeciw swym wasalom zbyt skorym do przyjmowania obcych kulturowo osadników. Rzecz zakończyła się spaleniem kilkunastu wiosek, paroma masakrami i wygnaniem większości Flamandów. Jedną ze zniszczonych wiosek było Fornham St. Martin, którego mieszkańcy zajmowali się folowaniem – wyrabianiem wełnianych dzianin, jakich nie znali ani Normanowie, ani Anglosasi. Fornham St. Martin było kilka dni drogi od Woolpit.
Ten fakt tłumaczy rzecz jasna tylko niezrozumiały język i dziwny strój. A zielony kolor? To nic innego jak skrajny rodzaj anemii hiperchromicznej, wywołanej przez brak żelaza w spożywanym pokarmie. A przynajmniej takie wyjaśnienie doskonale pasuje do historii, wedle której kolor zaczął zanikać, gdy dzieci przeszły na zbilansowaną dietę. Tłumaczy też omamy optyczne (wrażenie ciągłej jutrzenki). A także śmierć chłopca, którego organizm był zbyt wyniszczony długim głodowaniem.
Dlatego pamiętajcie – jeśli spotkacie kiedyś zielone dzieci, to nie muszą to być ufoludki, albo stworki rodem z powieści George’a R.R. Martina. To może być po prostu para zabłąkanych Belgów. Albo klienci Telepizzy.
Jak przeczytałam Flamandowie, to pomyślałam o barwnikach do płótna.
Też o tym pomyślałam
Tą kwestią zajęli się nawet pseudonaukowcy z programu Starożytni Kosmici. Oczywiście powiązali oni to z piramidami, Pasem Oriona, Arką Przymierza i kosmitami.
Potem pojawia się DaeL, który wszystko to rozbija w jedną notatkę/fiszkę
A żeby było jeszcze ciekawiej, największym zwolennikiem kosmicznych dzieci jest prof. Giorgio Tsukalis. Ten z bujnymi włosami i memie o Aliens.
Uwielbiam Starożytnych kosmitów: Jeśli założymy, że coś się stało i przyjmiemy, że takie tłumaczenie ma sens, do tego powiążemy to z czymś zupełnie innym, co przy odrobinie szczęścia może mieć związek z kimś i wpleciemy to w naciąganą teorię, wtedy zyskujemy niezbity dowód na to, że kosmici kiedyś odwiedzili Ziemię.
Też ich lubię, a najbardziej „autorytet” z jednego z odcinków podpisany jako `absolwent politechniki` xD
Shrek i Fiona do tej pory opłakują swe dzieci…
To w średniowieczu znano fasolę? Myślałem ze przybyła do Europy dopiero w okresie wielkich odkryć geograficznych.
Tak, masz rację. Pokręciłem fasolę z bobem.
W Polsce tez widziano ufo 1978r. kto wie jak tam było naprawe hehe
Rankiem 27 września 1978 r. w miejscowości Przyrownica w Sieradzkiem siedem osób informowało o spotkaniu z dziwnym pojazdem latającym oraz wysiadającymi z niego istotami. Pięć godzin później, ok. godz. 13, UFO pojawiło się też w Wielkopolsce. A konkretnie – w miejscowości Golina.
Golina leży kilkanaście kilometrów od Konina, przy drodze z Poznania do Łodzi. Dwa kilometry od niej mechanik Henryk Marciniak wybrał się na motorowerze do lasu na grzyby. Kiedy już zamierzał wracać z grzybami do domu, zobaczył coś dziwnego na leśnej polanie. Był to kształt wielkości barakowozu i o podobnym do niego, nieco obłym kształcie. Miał jakieś sześć metrów długości, ponad dwa metry wysokości, tkwił na polanie na czterech nogach, a jego powierzchnia była zupełnie gładka. Bez drzwi, okien, jakichkolwiek szczelin, a także znaków, emblematów czy oznaczeń. Widział też dwie istoty, znacznie różniące się od ludzi. Uścisnęły mu rękę. Według jego relacji, miały ok. 140 cm wzrostu, ciemne kombinezony ściśle przylegające do ciała, twarze i ręce zielone, a oczy większe od ludzkich i ułożone skośnie, zewnętrznymi końcami zwrócone ku górze.
Henryk Marciniak został potem przesłuchany przez jednego z najbardziej znanych polskich ufologów, Zbigniewa Blanię-Bolnara. Relacjonował swoje spotkanie z kosmitami tak:
– Wykonywali zdjęcia mojego motoru. Całego, od dołu, także silnika, łańcucha, zbiornika. Jeden przewodził, drugi szedł z aparacikiem za nim. Aparacik wyglądał jakby niklowany, z uchwytami w kolorze czarnym. Gdy pstryknął, wtedy biała taśma szybko się przewijała. Zwrócili uwagę na torbę z grzybami. Pokazałem palcem, że to jest do jedzenia. Wtedy usłyszałem ich mowę. To było tak, jakby grechotały gęsi. Jak płyta w adapterze, która miała być ustawiona na 33 obroty [na minutę], a ktoś włączył ją na 45. Następnie zainteresowali się motorem, chyba chodziło im o to, by zademonstrować jazdę. Pokazałem więc im sprzęgło, że tu się włącza biegi. Odjechałem 20 metrów, a wtedy w pojeździe rozległ się brzęczek. Oni wówczas zawrócili, a drzwi się zamknęły – tak, że nikt by ich nie odszukał. Pozostała jednolita ściana. Potem podniósł się podmuch wiatru, pojazd uniósł się i na wysokości drzew wszystko zaczęło się zadymiać jak świeca dymna w wojsku. Odleciał bardzo szybko, nikt by go nie dogonił.
chyba nie czytalas demaskuj z daelem o kosmitach 🙁