FilmyRecenzje Filmowe

Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One (2023)

Dziadzieję. Zamiast cieszyć się jak mały dzieciak z kolejnych efektownych do granic możliwości akcyjniaków, walczę z sobą, żeby nie usnąć w czasie ich oglądania. Przesyt nieprawdopodobnych i kompletnie oderwanych od rzeczywistości numerów kaskaderskich powoduje we mnie reakcję odwrotną do zamierzonej – nuży mnie niemiłosiernie. Skoro można dziś pokazać na ekranie absolutnie wszystko, co tylko da się wymyślić, to coraz ciężej mi się tym ekscytować. Po poradę udałem się więc do najlepszego specjalisty problemów z głową, czyli kolegi SithFroga. 

Crowley: Panie doktorze, kto ma problem: ja czy Hollywood? Wszędzie widzę coraz więcej serii i rozrastających się w niekontrolowany sposób “uniwersów”, które zaczynają przejawiać symptomy “vindieselacji”. Produkcje, które kiedyś stanowiły lekką rozrywkę i będące kwintesencją niezobowiązującej zabawy, albo wręcz bez żenady wpisujące się w gatunek kina klasy B, zaczynają rościć sobie prawa do bycia czymś więcej. W ten sposób Dominic Toretto zamiast jeździć samochodem, gada ciągle o jakiejś rodzinie,  Indiana Jones stał się mega produkcją, a John Wick trwa prawie 3 godziny. Z niepokojem stwierdzam, że podobną ścieżką zdaje się podążać seria Mission: Impossible. Właśnie wróciłem z kina i muszę przyznać, że po raz kolejny nie rozumiem internetu i powszechnych zachwytów.

SithFrog: Problemy są w obu miejscach. W Panu i w Hollywood. Pozornie masz rację drogi Crowleyu, ale w praktyce porównujesz dobre ze złym. Już wyjaśniam w czym rzecz. Otóż tendencja faktycznie jest irytująca i ludzie dowiadujący się w kinie podczas napisów początkowych albo (!) końcowych, że obejrzeli dopiero pierwszy rozdział historii mają prawo się wkurzyć. Ja się wkurzyłem i w przypadku “Fast X” i nowego kreskówkowego pająka (obiecuję skrobnąć recenzję, bo film wybitny). A Misja Niemożliwa? Zapowiedziała swoją “dwuczęściowowść” w zwiastunach, na plakatach, w wywiadach z twórcami, więc nikt nikogo w butelkę nie nabił. Mało tego. Sam film skonstruowany jest tak, że stanowi dobry początek, a jednocześnie jest nieźle przemyślaną i w miarę zamkniętą historią. Wyszedłem z kina zadowolony i “najedzony”, a jednocześnie z lekkim niedosytem i oczekiwaniem na dalszy ciąg. Zupełnie inaczej niż w przypadku dwóch wymienionych wcześniej produkcji.

Crowley: Dopóki nie obejrzymy kontynuacji, ciężko stwierdzić, czy trzeba było całą historię rozciągać aż na dwa filmy. Zgodzę się, M:I dzieli od wściekłej serii Rów Mariański, ale to nie Diuna, która jest kręcona na podstawie monumentalnej powieści. Mam nadzieję, że za rok to odszczekam, ale czuję w trzewiach, iż opisując wrażenia z Dead Reckoning Part 2 stwierdzę, że spokojnie dałoby się to zamknąć w jednym filmie. Posługując się analogią muzyczną: to że na płytę CD wchodzi 80 minut muzyki, nie oznacza od razu, że trzeba nagrywać tak długi album (tym bardziej dwupłytowy, na was patrzę Iron Maiden). Nie wiem, czy po prostu Cruise, który już oficjalnie został jednoosobowym studiem filmowym, niesiony falą sukcesu Top Guna, nie postanowił sobie na siłę nakręcić pomnika na miarę świebodzińskiego Jezusa.

SithFrog: Nie zgadzam się co do intencji Tomka Rejsa. Chłop zna, kocha i czuje kino. Wiadomo, że robi to dla zaspokojenia własnej próżności, ale w zupełnie inny sposób niż wspomniany Vin Diesel. Ponury łysol nie zważa bowiem na pokraczność i groteskę swojej serii o szybkich samochodach i cały czas usilnie próbuje nam sprzedać swojego bohatera jako najbardziej machowskiego z wszystkich macho, jacy chodzili po ziemi. Ethan Hunt puszcza oko do widza, dodaje szczyptę humoru i mam wrażenie, że ambicją Cruise’a jest dostarczenie rozrywki w najlepszym możliwym wydaniu. Diesel mówi: patrzcie jaki jestem twardy, męski i w ogóle. Cruise na to: patrzcie ile ryzykuję i ile kasy (jako producent) wydaję, żeby dać wam show, którego nie zapomnicie. Ja stawiam na Tomka! Zresztą, dla idealnego porównania: “Dead Reckoning” i “Fast X” mają swoje sceny pościgów w Rzymie i w obu przypadkach pojedziemy po słynnych hiszpańskich schodach. Jak ktoś chce mieć szybkie i rzetelne zestawienie, czym się różni jakość od braku jakości, niech obejrzy obie sceny jedna po drugiej (jak już obie produkcje będą w serwisach streamingowych). Komentarz będzie zbędny.

Crowley: Ambicji i profesjonalizmu panu Tomaszowi odmówić z pewnością nie można. Sprawności realizatorskiej tym bardziej. Na Dead Reckoning wyłożono prawie $300 mln i to widać. Poza kilkoma drobnymi potknięciami, do których pewnie wrócimy, całość wygląda jak filmowy Rolls Royce. Są plenery, są widoki, jest na czym zawiesić oko i to wszystko jest takie namacalne i prawdziwe, jak tylko się da. Green screeny owszem, były stosowane, ale na ogół w sposób bardzo umiejętny i Mission: Impossible nie straszy kreskówkowością. Po ubiegłorocznym gigantycznym sukcesie nowego Top Guna duet Tom Cruise – Christopher McQuarrie po raz kolejny łączy siły, żeby dać nam film, który rozsadza gałki oczne, wykręca bębenki uszne na lewą stronę i pozostawia w takim oszołomieniu, że przez tydzień nie będziemy mogli spokojnie zasnąć. Przynajmniej w teorii. Można odnieść wrażenie, że ktoś chciał, aby Dead Reckoning był filmem akcji, po którym nie będzie już sensu tworzenia kina akcji. Produkcja przewyższająca rozmachem wszystko, co do tej pory widzieliśmy, napędzana gigantycznym ego Toma Cruise’a, ewidentnie zrobiona tak, żeby po niej nie było nic. To jej pierwszy problem. Ale oprócz tego ma być czymś więcej. Ma mieć wymiar symboliczny i dotykać sfery duchowej. Ma być wydarzeniem emocjonalnym, a nie tylko totalną rozpierduchą. I to jej drugi problem, być może nawet gwóźdź do trumny. Czy Tom Cruise postawił przed sobą zadanie zbawienia Hollywoodu przed komputeryzacją i cyfryzacją, pokazując, że jeszcze tradycyjne kino nie zginęło, póki on ma siłę skakać na spadochronie i prowadzić auto jedną ręką?

SithFrog: Tak i w moim odczuciu w sporej mierze im się to udało. Od siebie dodam tylko, że Christopher McQuarrie nie jest odpowiedzialny jedynie za nowego “Top Guna”. To facet, który wraz z Cruisem odnowił oblicze serii Mission:Impossible (“Rouge Nation”, “Fallout”), a w Mavericku pisał jedynie scenariusz więc nie łączyłbym aż tak tych produkcji (w sensie “Top Guna” i “Dead Reckoning”).

Crowley: Rogue Nation to według mnie jak na razie szczyt serii, do którego tym razem niestety nie doskakujemy. A panom chyba dobrze się współpracuje, bo McQuarrie napisał jeszcze scenariusze do Mumii (ups), Na skraju jutra, Jacka Reachera i Walkirii. A może to pseudonim artystyczny Toma Cruise’a? W każdym razie trzeba przyznać, że twórcy wykazali się nie lada przeczuciem, kręcąc film w latach 2020-2021 i przewidując, że dziś AI będzie tak gorącym tematem. Niezniszczalny Ethan Hunt po raz kolejny staje do walki o losy świata, tym razem za wroga mając sztuczną inteligencję. Można powiedzieć, że trafili w dziesiątkę, bo o ile kilka lat temu zbuntowany program komputerowy stałby na półce razem z innymi pomysłami fantastyki naukowej, tak dziś problem kradzieży tożsamości, uzyskania świadomości przez samouczące się algorytmy, czy wreszcie niekontrolowane rozprzestrzenienie się sztucznej inteligencji po internecie, to tematy z samego szczytu listy popularności. Pytanie tylko, czy takiego wroga potrzebował Ethan Hunt – człowiek żywcem wyjęty z końcówki minionego wieku?

Nie wiemy na razie, jaki jest złowieszczy plan uknuty w zerojedynkowych zwojach paskudnika nazwanego Bytem, ale jedno trzeba przyznać – tak groźnego rywala Tom Cruise chyba jeszcze nie miał. Tajemniczy algorytm dosłownie przewiduje przyszłość i przetwarza wszystkie cyfrowe treści wedle własnych upodobań, w dodatku za pomagiera ma jeszcze tajemniczego i potrójnie złowieszczego Gabriela, którego chyba powinniśmy kojarzyć z którejś z wcześniejszych części serii. No właśnie. Twórcy założyli, że Mission Impossible dorobiła się rzeszy psychofanów, z rozrzewnieniem wzdychających na widok każdego nawiązania do wcześniejszych filmów. Na ekranie pojawiają się wracające postacie, retrospekcje. Nie za dużo tu autocytatów? Nie wydaje ci się, że te historie byłyby lepsze, gdyby nie miały ze sobą nic wspólnego poza bohaterami?

SithFrog: W tym temacie jest gorzej niż myślisz, bo o ile autocytaty były super, powrót pewnego gościa z jedynki bardzo udany, o tyle umiejscowienie Gabriela w przeszłości Hunta było zupełnie niepotrzebne. Mógł być po prostu czarnym charakterem i tyle. A tu mamy jakiś powrót do czasów sprzed pracy Hunta w agencji, jakieś niby bardzo istotne wspomnienia i traumy z tego okresu, o którym dziwnym trafem nie było słowa w poprzednich sześciu odsłonach. Nie wszystko musi mieć przecież osobisty podtekst. Ba, potem i tak dzieją się rzeczy, które sprawiają, że krucjata Hunta byłaby podyktowana personalną zadrą.

Crowley: No właśnie. Po seansie aż zacząłem grzebać w internecie szukając informacji o Gabrielu, bo zupełnie nie kojarzyłem człowieka. Trochę jak pojawiający się w szóstym sezonie zaginiony brat bliźniak. Podejrzewam zresztą, że wielu innych mrugnięć okiem nie wychwyciłem, bo traktuję tę serię jako fajne akcyjniaki i po miesiącu zupełnie zapominam ich fabuły. Może zresztą tym razem za bardzo zagłębiam się w otoczkę Dead Reckoning, a powinienem się skupić na sednie, czyli akcji? Nie powiem, spodziewałem się bardzo wiele. W tej serii było już kilka scen, które wryły mi się głęboko w pamięć – Tom Cruise wiszący na linach z jedynki, maski na twarzach, genialna scena na elewacji Burdż Chalifa, czy fenomenalny pościg z piątej części. Tym razem mamy skok z klifu, pościg w Rzymie, który trwa chyba z pół godziny i wreszcie całą sekwencję w pociągu. Jest rozmach, jest Tomek oszukujący przeznaczenie i prawa fizyki, ale czy jest lepiej niż w poprzednich częściach? Bo według mnie tych kaskaderskich wariactw jest aż za dużo. Nawet jeśli wiele z nich wykonywali sami aktorzy, a efekt finalny od strony technicznej jest wybitny, to miałem wrażenie, że tak bardzo chcieli rozbudować te sekwencje, że przeskoczyli samych siebie (chociaż niekoniecznie rekina). Jak już zacznie się pościg, to trwa i trwa. Jak pociąg zaczyna spadać w przepaść, to spada chyba z 10 minut. Po przekroczeniu pewnej granicy przestaje mnie to ekscytować, a kolejne powtarzane triki i sztuczki powodują znużenie. Nie tak powinno być na filmie akcji. Weźmy na przykład końcówkę ze spadającymi wagonami. Pamiętasz Zaginiony Świat Spielberga? Była w nim podobna scena z samochodem wiszącym nad przepaścią. Można znaleźć na YouTube jakby co. Tam było napięcie, klimat (noc, deszcz), realne zagrożenie. W Mission Impossible są pląsy Cruise’a i jego nowej dziewczyny, a pociąg ciągnie się niczym towarówka na przejeździe kolejowym.

SithFrog: Znów będę trochę adwokatem diabła, a trochę Crowleya. Zacznę od końca: scena w pociągu zaczyna się świetnie, toczy się w odpowiednim tempie i doskonale buduje napięcie, a potem wkrada się kreskówkowa przesada (jest konkretny moment, nie da się przegapić) i już nie jest tak dobrze. Potem sekwencja trwa, i trwa, i trwa. O parę minut za długo i – co bardzo wyróżnia się jakościowo in minus – brzydko. Bo ucieczka ze spadającego pociągu ma fatalnie nałożone tło i przypomina stare Bondy (Jamesy, nie Katarzyny). Więcej jednak narzekał nie będę. Każda inna scena gdzie “się dzieje” jest zaplanowana i zrealizowana przepięknie i z zegarmistrzowską precyzją. Widać ogrom pracy włożony w choreografie walk, widać jak wiele scen jest nakręconych bez użycia (nadmiaru) CGI. Pod tym kątem nowa Misja Niemożliwa to absolutny top filmów akcji.

Crowley: Dlatego chyba właśnie tak mocno razi wiatroodporny Gabriel na dachu pociągu, albo jazda i hamowanie na motocyklu przed klifem. Swoją drogą oglądałem film zza kulis realizacji sceny skoku i muszę przyznać, że efekt końcowy jest naprawdę… dziwny. No bo ja miałem przed oczami gigantyczną rampę, po której rozpędzał się Cruise, a nie naturalny teren. Dawniej takie materiały dawało się jako dodatki na DVD, teraz publikuje się je na YouTube dla podgrzania atmosfery przed premierą. Znak czasów.

SithFrog: Tu niestety się zgadzam. Niepotrzebnie opublikowali kulisy powstawania tego ujęcia, bo w kinie nie robi to już takiego wrażenia. Natomiast sukces filmu nie byłby możliwy gdyby aktorzy zawiedli. Tymczasem nie ma tu praktycznie słabych występów. Tom Cruise wiadomo, klasa sama w sobie (jest dziś starszy niż John Voight grający w jedynce, nieźle, co?). Ekipa Hunta czyli Luther, Benji i Ilsa (Ving Rhames, Simon Pegg, Rebecca Ferguson) podobnie, ale im chyba łatwiej, bo ewidentnie zespolili się już ze swoimi postaciami na dobre (i złe).

Crowley: Zapomniałeś o policyjnym duecie Flipa i Flapa. Pewnie dlatego, że byli tak samo idiotyczni, jak ten młody chłopak z Indiany Jonesa. Ale przyznaję, stara gwardia robi robotę i ewidentnie lubi swoje role.

SithFrog: Nowym nabytkiem jest Hayley Atwell jako złodziejka Grace, znana do tej pory głównie z Marvela (agentka Carter, miłość Kapitana Ameryki). Z jednej strony jest sporo pozytywnej chemii między nią, a Cruisem, z drugiej… coś mi nie pasowało. Była odrobinę za bardzo oderwana od reszty, jakby grała w trochę innym filmie niż pozostali. W lżejszym i bardziej z przymrużeniem oka. Nie pomaga też fakt, że jest (może tylko dla mnie) uderzająco podobna do Kate Beckinsale i wciąż myślałem, że to właśnie Kate.

Crowley: Mi ona cały czas przypominała z twarzy Weronikę Rosati, albo jakąś inną polską aktorkę. Paskudne uczucie. I też miałem wrażenie, że ona gra w nieco innym filmie niż pozostali. Lżejszym, bardziej zabawnym i bez kija od szczotki w tyłku. Chyba wolałbym, żeby taki właśnie był Dead Reckoning, tymczasem momentami nastrój jest grobowy, na czym cierpi według mnie Rebecca Ferguson. Piękna kobieta, bardzo dobra aktorka, świetna postać, a tu mocno niewykorzystana i jakaś taka zgaszona. Zwłaszcza że ślicznych i charakterystycznych pań w obsadzie nie brakuje. No i jest jeszcze pan Gabriel…

SithFrog: Esai Morales jako nowy czarny charakter, ludzki agent Bytu, wypada przyzwoicie, ale jego groźne miny wypadają blado w zderzeniu z chłodnym i bezemocjonalnym, logicznym do bólu mocodawcą. Nie da się przebić bezdusznej sztucznej inteligencji pod kątem tworzenia zagrożenia. Nieprzypadkowo pewien Terminator jest do dziś ikoną filmowego złola.

Crowley: Powiedziałbym, że wszyscy źli są lepsi od tego najgorszego. Na początku jest intrygujący, ale im bliżej finału, tym bardziej groteskowy się wydaje. Ciekawi mnie, czy jego przełożonym faktycznie jest po prostu zbuntowana SI? Jakby nie było, to dość fantastyczna wizja, a film mocno idzie w realizm. Może symbolika pójdzie o krok dalej i za cyfrowym złem będzie stał ktoś jeszcze? Jacyś iluminaci, czy inni Żymianie?

SithFrog: Na plus zaliczyłbym jeszcze świetny powrót Vanessy Kirby w roli Białej Wdowy i pojawienie się znanej z roli Mantis (Marvel jest wszędzie) Pom Klementieff. Do zagrania wiele nie dostała, za to bije się, skacze i kopie aż miło. Nie sposób nie wspomnieć też o naszym rodzynku czyli o Marcinie Dorocińskim. Gra co prawda krótki epizod i wciela się (a jakże) w rosyjskiego kapitana łodzi podwodnej, ale jest to istotna scena wprowadzająca i Pan Marcin zagrał to, co miał do zagrania (czyli niewiele) bardzo dobrze. To zresztą niejedyny polski akcent w filmie, ale pozostałe polecam odkryć na własną rękę.

Crowley i SithFrog po napisaniu ninjeszego tekstu.

Crowley: Potwierdzam. Nie była to rola oscarowa, ale Dorociński idealnie pasuje do “hollywoodzkiego Ruska”, a akcent udaje tak słabo, jak większość amerykańskich aktorów. W każdym razie uważam, że jak mało kto zasługuje na to, żeby odnaleźć się gdzieś w tym zagranicznym filmowym świecie, bo to bardzo dobry fachowiec. Z tymi polskimi akcentami to zresztą dość ciekawa sprawa. Pamiętasz aferę z wysadzeniem mostu? Oni naprawdę chcieli ten wielki finał kręcić u nas, zanim miłośnicy kolei zwietrzyli pismo nosem i pogrozili Tomkowi palcem. Może i Ethan Hunt walczy o losy świata, ale z aktywistami nawet on nie wygra.

SithFrog: Pamiętam i bardzo dobrze, że się nie udało. Rzeczony most znam z wycieczek po okolicy i mimo, że nadgryziony zębem czasu, jest pięknym i wartościowym zabytkiem. W filmie makieta dała radę, a wysadzenie mostu kolejowego nad zalewem Pilchowickim byłoby karygodne.

Crowley: Szczerze mówiąc nie zauważyłem, że to była makieta. Myślałem, że znaleźli jakiś inny most i zrobili bum. Znaczy efekt został osiągnięty, skoro się nie zorientowałem. Czy w takim razie Mission:Impossible – Dead Reckoning – Part One to dobry film?

SithFrog: Moim zdaniem to jest dobry film akcji i zdecydowanie polecam wszystkim, a już fanom gatunku w szczególności. Ostatnio różnie bywało z tego typu kinem (raz na wozie – John Wick 4, raz w nawozie – Fast X). “Mission:Impossible – Dead Reckoning – Part One“ jest trochę za długie (jak większość współczesnych produkcji), ale poza tym dostajemy świetną obsadę, niezłą i aktualną historię, dużo świetnie zrealizowanych scen kaskaderskich i obietnicę kolejnego rozdziału. Ja czekam.

Crowley: A mi ciężko mi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. To film sprzeczności, który stara się zbyt mocno. Nastrój radosnej kopaniny miesza się ze śmiertelną powagą, różne charakterystyczne dla serii elementy (na przykład maski, temat muzyczny, sposób biegania głównego bohatera) zdają się być odfajkowane na szybko, żeby zrobić miejsce dla kaskaderów. Popisy tych ostatnich trwają w nieskończoność, a przerywane są koszmarnie statycznymi dialogami wyjaśniającymi zawiłą fabułę. Nie można jednak nie docenić kunsztu realizacyjnego. Sceny akcji, a jest ich ponad połowa filmu, to małe arcydzieła sztuki audiowizualnej oraz choreograficznej. Pościgi, walki i strzelaniny wyglądają momentami jak balet, ale rzadko kiedy jest to sztuka dla sztuki. Tu fajerwerki są podporządkowane opowiadanej historii i dlatego mimo wielu wad, świetnie się to ogląda. Szkoda, że ktoś odważny nie przyszedł do montażowni i nie użył nożyczek w odpowiednich miejscach, wywalając co najmniej pół godziny zbędnego materiału. Wtedy z czystym sumieniem mógłbym powiedzieć, że to dobry film. Tymczasem powiem jedynie, że jest niezły i ocenię dość surowo, bo oczekiwania miałem bardzo duże. Oby część druga była lepsza.

Mission: Impossible - Dead Reckoning - Part One (2023)
  • Ocena Crowleya: - 6/10
    6/10
  • Ocena SithFroga: - 7/10
    7/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 18

  1. Kurczę , muszę przyznać że mi też się średnio podobał. Może dlatego że na tematykę AI reaguję z lekkim niepokojem , mimo że mnie to osobiście nie dotyczy , a te wszystkie sceny w których jest mowa o Bycie i w których gra on ważną rolę sprawiają wrażenie, jakby miały, że tak powiem ” krótką datę przydatności” ?? W sensie że za kilka lat kiedy będzie mowa o tym wątku , w tym filmie , będzie to trochę cringe’owe albo żałosne , tak jak dzisiaj, się często śmiejemy, że coś jest najntisowe , albo coś. Zwłaszcza w scenie kiedy ethan jest na imprezie u białej wdowy i na ekranach pojawia się wizualizacja sztucznej inteligencji i my mamy się w tym momencie bać , bo kamera najeżdża na nią w dziwny sposób i słychać złowieszczą muzykę ,to ja wtedy miałem właśnie odwrotne odczucia , bardziej się nudziłem. A walka hayle i Rebecci ze złolem to jakiś żart wg mnie. Nie wiem czy próbowali naśladować Johna wicka , ale im nie wyszło

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. „A walka hayle i Rebecci ze złolem to jakiś żart wg mnie. Nie wiem czy próbowali naśladować Johna wicka , ale im nie wyszło”

      Prawda. Kiedyś by było wielkie 'wow’, a po Johnie Wicku to wygląda trochę nieporadnie.

      Co do AI się nie zgadzam, wizualizacja w klubie ciut groteskowa, ale sam temat na czasie i nie wiem czemu za jakiś czas miałoby śmieszyć? Ktoś się dziś śmieje z Terminatora 2?

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. No nie wiem , po prostu jakieś mi się to wydało niepoważne , ale musieli pokazać w jakiś sposób że sytuacja została zaaranżowana przez AI

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
      2. „Ktoś się dziś śmieje z Terminatora 2?”

        Nie z fabuły. 🙂 Koledze chyba chodziło, że pewne technologie, które dzisiaj wydają się niesamowicie przyszłościowe, za dziesięć lat mogą się okazać ślepą uliczką lub czymś zupełnie innym niż się wydają dzisiaj. To trochę jak z tymi super hakerami z filmów z końca lat 80 i początku 90 co to za pomocą laptopa z przedpotopowym procesorem i pamięcią na dyskietki dokonywali istnych cudów. 🙂

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Mi chodziło o to, że adwersarz jest dokładnie ten sam co wtedy. SkyNet tylko pod inną nazwą i bardziej wyrafinowany 🙂 A że wizualizacją były animacje do muzyki rodem z WinAmpa – jakoś musieli pokazać obecność Bytu, poza tym nie jestem przekonany, że to była scena, którą należy brać dosłownie 😉

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
  2. Dobry film akcji, ale kiepskie Mission Impossible. Jako zagorzały fan serii szczerze liczyłam na rozrywkę zbliżoną do poprzednich części (nie oszukujmy się – ostatnie filmy były świetne i wysoko postawiły poprzeczkę), w zamian dostałam sztucznie wydłużony film z kiepską fabułą i zerojedynkowym złoczyńcą.
    Film mniej więcej na tym samym poziomie co druga część, więc jest źle. Szczerze to nie czekam nawet na Dead Reckoning 2, zainteresowanie się ulotniło.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. „zerojedynkowym złoczyńcą”

      Nice! 😀

      „Film mniej więcej na tym samym poziomie co druga część, więc jest źle. ”

      Bardzo się nie zgadzam. Może jest ciut za długi i bardziej chaotyczny niż ostatnie odsłony, ale do mierności dwójki daleka droga 😛

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. Kurczę , czyli ktoś stawia tą część na równi z dwójką, myślałem że jestem jedyny , więc wolałem się z tym nie obnosić 😋

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  3. a dla mnie się podobało. Scena z pociągiem, pościgiem w Rzymie super. Duża ilość humoru. Byt wywołał we mnie uczucie niepokoju, chociaz uwazam ze mozna było z niego znacznie więcej wyciągnąc. Gabriel na minus, sztampowy przeciwnik.

    Mój osobisty ranking
    1. Rogue nation
    2. dead rekening
    3. fallout
    4. ghost protocole

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Ja bym dał wysoko jedynkę, niedawno obejrzałem i poza naprawdę groteskowymi dziś scenami IT (Hunt wpisuje ręcznie „access internet” :D) to trzyma się dobrze.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  4. Jaki jest sens oglądania pół filmu? Takie połówki oglądnąłem tylko dwa razy. Ostatnie Igrzyska Śmierci i Diuna. O ile do Igrzysk pewnie nigdy nie wrócę tak Duiny żałuję, bo trzeba było poczekać i oglądnąć całość na raz.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Zależy od konstrukcji. LotR też był w 3 częściach i nikt nie narzekał 🙂 Jak coś jest dobrze napisane to może być częścią większej całości i jednocześnie spójną całością samą w sobie.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  5. Czy mi się wydaje czy nie ma tu nigdzie recki wspomnianego w tekście i komentarzach Johna Wicka 4?

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  6. Jeszcze nie oglądałam, ale lubię tą serie a to co Tom Cruise w niej wyprawia jest naprawdę godne podziwu. Tom tak wiele z siebie daje tej serii że to jest coś nieprawdopodobnego.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  7. Ja mam mieszane uczucia, z jednaj strony uwielbiam Toma, ale z drugiej ile razy można w kółko oglądać te same sceny… To wszystko już było, a w dodatku scenariusz miejscami kuleje. Mimo to fajnie obejrzeć w kinie, bo efekty są super.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button