Filmy

Fantastyczne serie #14 – Rambo

Dawno już nie gadaliśmy sobie o żadnej Fantastycznej serii. Czytając niedawno pewną książkę przypomniałem sobie o kilku zapomnianych bohaterach kina akcji i pomyślałem, że może warto byłoby prześledzić losy słynnego amerykańskiego wojownika. Pisaliśmy już kiedyś o Rockym Balboa, dziś z kolei pora na Johna Rambo.

Rambo: Pierwsza krew

Chociaż prawa do ekranizacji powieści Davida Morrella pod tytułem “Pierwsza krew” wraz z kilkoma wersjami gotowego scenariusza krążyły po Hollywood od początku lat 70, to dopiero w kolejnej dekadzie udało się doprowadzić do realizacji tego przedsięwzięcia. Zmienił się klimat polityczny, minęło kilka lat od zakończenia wojny w Wietnamie, prezydentem USA został Ronald Reagan, a Sylvester Stallone próbował odnaleźć się czymkolwiek innym niż kolejny “Rocky”. W tym czasie wytwórnia Carolco właśnie postanowiła wyprodukować samodzielnie swój pierwszy film i padło na pierwszą część “Rambo” (chociaż nazwisko bohatera tak naprawdę nigdy nie znajdowało się w tytule filmu ani powieści).

Stallone zapalił się do realizacji, ale jak przystało na gwiazdę z aspiracjami, wymusił pewne zmiany w scenariuszu. W przeciwieństwie do książki bohater filmu jest postacią w 100% pozytywną, nie zabija ani jednego policjanta (nie licząc tego, który wypadł z helikoptera, bo nie zapiął pasów), a co najważniejsze – przeżywa finał. W oryginale oraz pierwotnej wersji scenariusza Rambo umiera, a wydźwięk filmu był dużo bardziej ponury. Z powodu tych zmian z projektu wycofał się Kirk Douglas, który miał wcielić się w szeryfa Teasle’a. Czy zmiana tonu wyszła mu na dobre, trudno ocenić. Na pewno alternatywne zakończenie było najlepszym, co mogło się przytrafić Sallone’owi, bo w rolę nieśmiertelnego Johna wcielił się potem jeszcze cztery razy.

Sam film to dziś klasyk, chociaż zupełnie inny od wszystkich pozostałych w serii. “Pierwsza krew” miała pretensje do bycia czymś więcej niż tylko filmem akcji, a poruszała bardzo ważny wtedy dla Amerykanów problem weteranów wojennych. O ile jednak książka pokazywała, że przyczyną kłopotu są raczej traumy tkwiące w byłych żołnierzach, którzy nie są w stanie powrócić do normalności, tak film obraca kota ogonem, stawiając w roli czarnego charakteru nietolerancyjne społeczeństwo i małomiasteczkowych brutali. Nie zmienia to faktu, że “Pierwsza krew” to kawał dobrego filmu, w którym kibicujemy Bogu ducha winnemu Johnowi Rambo w jego walce o przetrwanie. Stallone idealnie odnalazł się w roli małomównego twardziela, który przeistacza się w zaszczute zwierzę. Film dobrze równoważy efektowną akcję z komentarzem społecznym, jednocześnie pozostaje przyziemny i utrzymany w mrocznym tonie.

“Pierwsza krew” była sukcesem finansowym. Film zarobił ponad 160 milionów dolarów przy budżecie znacznie poniżej 20. Carolco miało swój pierwszy hit (i nie ostatni, ale to temat na osobną opowieść), Stallone udowodnił, że “Rocky” nie był wypadkiem przy pracy, a przyszłość zaczęła się malować w jaśniejszych barwach.

Rambo II

Po sukcesie “Pierwszej krwi” Stallone wziął się za reżyserię. Jeszcze w tym samym roku premierę miała trzecia część “Rocky’ego”, która może i nie była zbyt ambitną produkcją, ale zarobiła wagon pieniędzy. Rok później John Travolta namówił szefostwo Paramountu, żeby zatrudnili Sylwka do reżyserowania kontynuacji “Gorączki sobotniej nocy” (o czym dowiedziałem się zupełnie niedawno i uważam za jeden z najbardziej kuriozalnych pomysłów w historii kina). Z kolei w 1984 roku era akcyjniakowych blockbusterów rozpoczęła się na dobre po ogromnym sukcesie “Terminatora”. Stallone uznał, że nie może być gorszy od kanciastoszczękiego krajana Adolfa, administracja Reagana kręciła narrację o tajnych obozach jenieckich, a niejaki Kevin Jarre – adoptowany syn Maurice’a Jarre’a i przyrodni brat Jean-Michela – napisał historię, którą James Cameron przerobił na scenariusz “Rambo II” (w oryginale zatytułowanego “Rambo: First Blood Part II).

Film kręcono głównie w Meksyku, który udawał Wietnam, Stallone wyrzeźbił imponującą muskulaturę, a akcja rozpoczyna się, gdy pułkownik Trautman wyciąga Rambo z więzienia i wysyła na misję, która ma polegać na odnalezieniu i sfotografowaniu jednego z wspomnianych obozów dla jeńców wojennych. Oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem i dzielny John za pomocą kultowego noża i nie mniej kultowego łuku morduje całkiem liczebną armię wroga, jest przypiekany żywcem, smaruje całe ciało błotem i nosi czerwoną przepaskę na czole. “Rambo II” to bezpretensjonalna (poza samym finałem) rozpierducha, która idealnie wpisywała się w retorykę ówczesnego amerykańskiego rządu, jednocześnie stawiając kolejną cegiełkę fundamentową pod gigantyczny sukces, jaki osiągnęło kino akcji w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. “Rambo II” i “Terminator” przetarły szlak dla dziesiątek naśladowców (i nie mniejszej liczbie parodii), oferując bezkompromisową, ociekającą testosteronem i skąpaną w morzu łusek po nabojach akcję. Napakowany, niezniszczalny mięśniak stał się królem Hollywood, a kolejne filmy przynosiły studiom wory pieniędzy.

A czy “Rambo II” jest dobrym filmem? Patrząc obiektywnie – niekoniecznie. To pełna absurdu amerykańska propaganda sukcesu, w której dzielny syn Wuja Sama pacyfikuje azjatyckich obdartusów, którzy odważyli się podnieść rękę na wielki naród amerykański. Wszystko w tym filmie jest przesadzone i w zasadzie można powiedzieć, że bliżej mu do gatunku fantasy niż kina wojennego. A mimo to pewnie mało kto z nas ominie go, kiedy przypadkiem trafi nań przerzucając kanały w telewizji. To grzeszna przyjemność w najczystszej postaci i powrót do złotej ery wypożyczalni kaset. John Rambo to  prosty gość – żołnierz, który walczy o sprawiedliwość i nic nie jest w stanie go powstrzymać. To siła natury i chodząca góra mięśni, a sam film – jak kilka innych, przy których maczał palce Cameron – jest jeszcze miłosną pieśnią dla karabinu maszynowego i wybuchów.

Film zarobił ponad 300 milionów dolarów, niemal dokładnie tyle samo co inna propagandowa produkcja z Sylwkiem w roli głównej, nagrana w odstępie kilku miesięcy, czyli “Rocky IV”, ustępując w box office roku 1985 jedynie “Powrotowi do przyszłości”. W ramach ciekawostki warto dodać, że na podstawie filmu David Morell – autor “Pierwszej krwi” – napisał jego nowelizację, a Stallone zdobył Złotą Malinę za obie swoje role.

Rambo III

Trzy lata po przygodach w dżungli John Rambo wrócił, tym razem już nawet nie próbując ukrywać swoich sympatii politycznych. Dzielny wojak wyrusza do Afganistanu, aby uratować przyjaciela z rąk ruskich paskudników i wspomóc w słusznej walce dzielnych afgańskich mudżahedinów. Nie powiem – kiepsko się to zestarzało. Sly nadal był wielką gwiazdą, na tyle wielką, że mógł sobie pozwolić na zwalnianie i zatrudnianie scenarzystów i reżyserów, a w czasie produkcji często spóźniał się na plan, bo tracił czas na pogaduchy telefoniczne z Reaganem. Budżet “Rambo III” był większy niż jakiegokolwiek innego filmu, ale pech chciał, że w międzyczasie Gorbaczow ogłosił swoje reformy i Związek Radziecki przestał być taki niedobry jak wcześniej. Film zarobił przyzwoite pieniądze, ale na tle poprzednika i konkurencji wypadł raczej blado.

I nic dziwnego, bo to jest po prostu zły film. Nawet w porównaniu do innych napakowanych strzelaninami głupotek z tamtego okresu trzeci “Rambo” pełen jest absurdalnych pomysłów, słabych żartów, bezsensownych scen akcji i tępej propagandy. To jeden z tych filmów, które są głupie, ale za mało, żeby być zabawnymi. Pustynne krajobrazy zdecydowanie nie mają tego uroku i malowniczości co azjatyckie dżungle, a najgorsze jest to, że Rambo się po prostu zużył. Trójka nie wprowadza nic nowego do serii, chyba że liczyć tu starcie czołgu z helikopterem, albo podniesienie częstotliwości zgonów do ok. 1,3 trupa na minutę, jak wyliczył to ktoś w Internecie. Sam Stallone chyba zresztą poczuł, że coś jest nie tak, bo po premierze skupił się na produkcji lżejszych filmów. Rezultaty były różne, ale przynajmniej można mu oddać, że próbował.

O ile “Rambo II” zdefiniował swój gatunek, to “Rambo III” ledwie 3 lata później okazał się przestarzałą ramotą. Arcyrywal Sylwka – Schwarzenegger – zrozumiał istotę problemu bardzo szybko. “Komando” był zamierzonym pastiszem, a kultowy “Predator” umiejętnie zmiksował napakowanych wojaków z luzackim humorem i sci-fi. Kino akcji może być proste, ale nie prostackie, o czym najwyraźniej Sly zapomniał, kręcąc “Rambo III”.

John Rambo

W połowie lat dwutysięcznych, po dekadzie kolejnych porażek filmowych Stallone postanowił wskrzesić dwóch bohaterów, dzięki którym stał się sławny. “Rocky Balboa” z 2006 roku okazał się sukcesem artystycznym i zarobił przyzwoite pieniądze. Mający premierę dwa lata później “John Rambo”… tu sprawa jest bardziej skomplikowana. O ile szósty “Rocky” wrócił do korzeni i był filmem w pewnym sensie dekonstruującym bohatera, rozliczającym jego przeszłość, o tyle czwarty “Rambo” zamiast zwrócić się do samego początku serii, zatrzymał się przy części drugiej i podniósł ją do drugiej potęgi.

John Rambo wraca z emerytury, żeby uratować chrześcijańskich misjonarzy z rąk birmańskich oprawców. W zasadzie ma tylko pomóc innej, pokojowej wyprawie. Jeśli jednak ktoś sądził, że bohater porzucił przemoc na rzecz bezkrwawych rozwiązań, nie mógł się bardziej pomylić. Stallone w jednym z wywiadów stwierdził, że aby przykryć niewielki budżet, zdecydował, utopić ten film w sztucznej krwi. Tym sposobem, kiedy rozpętuje się piekło, “John Rambo” zamienia się bombastyczny festiwal groteskowej przemocy. I ja rozumiem, że można tego filmu nie znosić i nim pogardzać, bo jest po prostu zły. Prostacki, durny i absurdalny, kiedy Stallone – teraz wyglądający jak zdeformowana skarpeta – jednym strzałem wybucha czaszki dwóch nieszczęśników, albo strzela szybciej od Clinta Eastwooda na Dzikim Zachodzie. Według mnie jednak jest to ten przypadek, kiedy produkcja przeskoczyła rekina i dalej surfuje niewzruszona na jego grzbiecie. Takie wojenne “Sharknado”, jeśli trzymamy się rekiniej nomenklatury.

Co prawda Rambo-pogromca armii jest całkowitym zaprzeczeniem pierwotnej wizji Morrella, ale ja w tym wariactwie upatruję śladów tej dawnej bezkompromisowości kina akcji, kiedy w zasadzie wolno było wszystko i każdy film balansował na granicy fantastyki, kiczu i śmiertelnej powagi. “John Rambo” nie jest dobrym filmem, ale z odpowiednim nastawieniem potrafi dostarczyć sporo bezdennie głupiej i prostackiej rozrywki. Ja go polubiłem, chociaż przyznaję się do tego niezbyt chętnie. Niestety nie był to ostatni odcinek tej usłanej trupami sagi.

Rambo: Ostatnia krew

Zanim powstała ostateczna wersja “Johna Rambo” Stallone odrzucił kilka wcześniejszych wersji scenariusza. Jedna z nich opowiadała o tym, jak Rambo przewodzi grupce najemników polujących na zmutowanego potwora. Inna o meksykańskich handlarzach żywym towarem i próbie ratowania pewnej dziewczyny z ich rąk. Wszystkie okazały się niewarte filmowania. Do czasu…

W 2019 roku John Rambo po raz kolejny musi chwycić za broń, żeby… uratować córkę swojej znajomej z rąk meksykańskich bandytów. Emerytowany wojak  jeździ konno i mieszka na ranczu w Arizonie. A w zasadzie mieszka w systemie tuneli wydrążonych pod swoim ranczem w Arizonie. Serio, weteran z Wietnamu – straumatyzowany tym, co tam przeżył – postanawia żyć w ciasnych tunelach pod ziemią, przypominających kryjówki Vietkongu. Nie jest to jedyny dziwny pomysł fabularny, ale nie o fabułę w tym filmie chodzi. Tym razem chodzi o przemoc. Jeśli poprzednia część była krytykowana za przesadne epatowanie krwią, to nie wiem, co powiedzieć o kontynuacji. “Rambo V” to od pewnego momentu zwyczajny slasher, w którym czerwona farba chlusta wiadrami, kończyny fruwają pod sufit, głowy wybuchają, a wszystko to wśród dźwięków pękających kości i rozcinanych tkanek.

I o ile przemoc sama w sobie nie stanowi o skali porażki, to problemem głównym jest co innego. “Ostatnia krew” niestety wygląda jak film amatorski. Jak kino klasy Z, albo gniot, który 30 lat temu trafiłby prosto na kasetę VHS i to raczej nie z tej wyższej półki. Poczynając od drewnianego albo totalnie przeszarżowanego aktorstwa, przez bzdurne skróty fabularne, a na beznadziejnych efektach specjalnych skończywszy. Wystarczy popatrzeć, jak fatalnie nakręcono wszystkie sceny w samochodach, które ewidentnie stoją w studiu, a za nimi puszczany jest film, albo na niektóre komputerowo generowane animacje ze scen otwierających, żeby uświadomić sobie, jak tania była to produkcja. I nie mówię o niskim budżecie, tylko o zwyczajnej tandecie, która wali w niemal każdej minuty.

Ostatnie pół godziny to zaś niezwykła humorystyczno-makabryczna sekwencja rodem z filmów o Kevinie. Najpierw montaż z przygotowań do obrony podziemnego fortu, a potem festiwal krwawych morderstw w wykonaniu Sylwka, okraszony paździerzowymi wybuchami rodem z komputera. Nie ma tym za grosz finezji, nie ma dystansu, bo wszystko kręcono na poważnie. Obejrzałem tę ostatnią (mam nadzieję) część specjalnie na potrzeby pisania tego tekstu i liczę na to, że ktoś doceni moje poświęcenie, bo chociaż nie spodziewałem się niczego wybitnego, to rzeczywistość przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Aż tak złego, niedorobionego i tanio wyglądającego filmu się nie spodziewałem.


Czy “Ostatnia krew” była pożegnaniem z Johnem Rambo? Raczej nie. Podobno trwają prace nad prequelem, już bez udziału Sylvestra. Za kamerą ma stanąć reżyser, który popełnił “Sisu”, obawiam się więc, że raczej nie ma co spodziewać się powrotu do skromnych korzeni serii. Na przestrzeni lat Rambo ewoluował, niekoniecznie w dobrą stronę. Jego wpływ na kino rozrywkowe był ogromny, ale z biegiem lat, jak większość podobnych mu bohaterów, rozmienił się na drobne. Z jednej strony można byłoby po prostu pozwolić mu już umrzeć, a z drugiej, może jest jeszcze szansa, żeby – podobnie jak Rocky – odzyskał choć trochę pierwotnego blasku.

To mi się podoba 2
To mi się nie podoba 0

Crowley

Maruda międzypokoleniowa i mistrz w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Straszliwy łasuch pożerający wszystko, co związane z popkulturą. Miłośnik Pratchetta i Clancy'ego, kiedyś nawet Gwiezdnych wojen, a przede wszystkim muzyki starszej niż on sam.

Polecamy także

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button