
„Suicide Squad” Jamesa Gunna podobał mi się bardziej niż poprzednia wersja, ale – umówmy się – nie jest to wielkie osiągnięcie przeskoczyć tak nisko zawieszoną poprzeczkę. John Cena jako Peacemaker nie urzekł mnie jakoś specjalnie, ale i tak dostał swój własny serial. Właśnie na HBO Max wylądował ostatni odcinek drugiego sezonu, więc chciałbym wam opowiedzieć trochę o tym, czy warto poświęcić czas dla (anty)bohatera, który ślubował zaprowadzić pokój „niezależnie od tego, ilu ludzi musiałby po drodze zabić”.
Tytułowego bohatera znamy ze wspomnianego na początku filmu jako niezbyt lotnego konserwatystę i rednecka w ciele olbrzyma. Jest zabójczo skuteczny z bronią palną i niezły w walce wręcz. W serialu dowiemy się skąd pochodzi i dlaczego jest taki, jaki jest. Nie jest to ładny obrazek, a zmierzenie się z przeszłością i własnymi grzechami będzie osią fabularną pierwszego sezonu. Christophera Smitha (bo tak się nazywa Peacemaker) wychował przemocowy ojciec (w tej roli świetny i przerażający Robert Patrick) z poglądami gdzieś między Ku Klux Klanem a nazistami. Brat Keith zmarł młodo, a mały Chris od zawsze próbował zdobyć uznanie w oczach ojca. Bezskutecznie. Wątek ojciec-syn to zdecydowanie najmocniejsza część historii. Jest tu miłość, nienawiść, pragnienie akceptacji, ale też poczucie bezsilności i wielki konflikt. Patrząc na podobne motywy w „Guardians of the Galaxy vol. 2” zaczynam podejrzewać, że Gunn miał niełatwo w domu i bardzo dobrze rozumie trudne relacje z tatą, dlatego świetnie potrafi o nich opowiadać. Nawet jeśli boli.
Poza Peacemakerem mamy też zespół z jednostki A.R.G.U.S., w którego skład wchodzą: Leota Adebayo (Danielle Brooks), Emilia Harcourt (Jennifer Holland), John Economos (Steve Agee) i Clemson Murn (Chukwudi Iwuji). Mają oni za zadanie zwerbować Smitha, który pomoże im w rozprawieniu się z tajemniczymi „motylami”. Nie chcę zdradzać więcej, ale będzie się działo. Ekipa przejdzie sporo, narodzą się między nimi całkiem interesujące i – co ważne – dobrze ograne, szczere relacje. Jest też przyjaciel i największy fan Peacemakera na świecie, czyli młodzieniec-psychopata czyniący dobro (w swoim mniemaniu, nie zawsze zgodnie z tradycyjnym systemem moralnym) – Vigilante aka Adrian Chase (Freddie Stroma). Ostatni, ale nie najmniej ważny jest pomocnik Smitha: orzeł wabiący się… Orzełek. Razem stawią czoła motylom, o których niewiele wiedzą, ale są pełni wiary w powodzenie swojej misji.
Kiedyś serial byłby uznany za naprawdę szokujący i przełamujący tabu. Jest tu trochę seksu i nagości oraz cała masa bardzo dosłownej przemocy. Momentami ociera się o gore. Napisałem „kiedyś”, bo odkąd na ekranie zagościło „The Boys„, chyba nie da się ich przebić, jeśli chodzi o takie sceny. „Peacemaker” nie jest nawet blisko, ale nadal bywa dość brutalny i obrazoburczy.
Ważnym elementem serialu jest muzyka. Już w „Strażnikach…” Gunn pokazał, że ma podobnego fioła na tym punkcie, co Tarantino. Dostajemy tu całą masę glam rocka, rocka, redneck rocka i podobnych klimatów. Jest to lekko tandetne, mocno gitarowe i naprawdę nieźle się słucha. Sam mam całą listę na jednym serwisie, gdzie goszczą piosenki z obu sezonów (a pod tym linkiem macie całość od samego Gunna). Że wymienię choćby „Do Ya Wanna Taste It” zespołu Wig Wam, „Welcome to the Church of Rock and Roll” od Foxy Shazam czy „Six Feet Under” autorstwa Kissin’ Dynamite. Pierwsza z wymienionych piosenek leci w sekwencji otwierającej serial. O samej czołówce pisałem już tutaj i mogę podkreślić z całą mocą ponownie: po latach nadal hipnotyzuje i oglądam w całości. Drugi sezon ma nową piosenkę i nowy układ choreograficzny, ale już nie jest aż tak dobrze, choć nadal całkiem nieźle.
No właśnie, drugi sezon. O ile pierwszy polecam z czystym sercem za historię, za ciekawie pokazaną toksyczną relację z ojcem, za groteskową przemoc i za świetny humor, o tyle z kontynuacją mam problem. Peacemaker odkrywa nowy, alternatywny świat, gdzie na początku jest mocno zagubiony. Reszta ekipy próbuje się podnieść po wydarzeniach z pierwszego sezonu, ale brakuje tu spójności i porządku. Pierwsze trzy odcinki były zaskakująco nudne. W kolejnych działo się więcej, ale chyba bohaterowie byli zbyt rozproszeni, a sam Smith zbyt zagubiony. Miałem poczucie, że nie idziemy w stronę finału jakiejś historii, tylko obserwujemy kino obyczajowe. Nie pomyliłem się, bo zabrakło nawet kulminacji, która dałaby poczucie satysfakcji z oglądania. Zamiast tego mamy kilka mini-finałów.
Mam wrażenie, że Gunn za bardzo skupił się na ożenieniu serialu z nowopowstałym uniwersum DC. Bohaterowie rozmawiają bowiem o wydarzeniach z ostatniego „Supermana„, pojawiają się rekwizyty i postacie z tegoż. Nawet zakończenie pierwszego sezonu zostało zmienione! Chodzi o scenę na pobojowisku. Tam gdzie stali „spóźnieni z interwencją” herosi z poprzedniej wersji DC, teraz stoją/lewitują ci z nowej odsłony filmu o Kal-Elu. Może to tylko moje odczucie, ale usilne wciskanie elementów nowego świata odbyło się kosztem spójności fabuły.
Na osobny akapit zasługuje John Cena. Znałem go z kilku występów w filmach, odkąd dorzucił aktorstwo do swojego wrestlingowego CV, ale to jest pierwszy raz, kiedy widzę naprawdę niezły wachlarz umiejętności. To nie jest grający zawsze to samo Dwayne „The Rock” Johnson. Cena gra osiłka o inteligencji emocjonalnej czterolatka, ale wypada naprawdę dobrze. Jego ból, jego traumy, jego pragnienie bycia kochanym i lubianym są niemal namacalne. Nie spodziewałem się i tym bardziej podziwiam i doceniam. Na marginesie suchar: od kiedy facet zaczął karierę, przestało mieć sens mówienie, że „cena nie gra roli”. Badum-tsss!
Reszta obsady sprawdza się nieźle, najmniej do gustu przypadła mi Jennifer Holland w roli Harcourt, ale jak się jest żoną reżysera, pomysłodawcy i scenarzysty, to ma się taki angaż w kieszeni niezależnie od talentu. Podoba mi się za to reszta ekipy. Może poza Economosem, który jest za bardzo jednowymiarowy. Wiecznie wkurzony, pasywno-agresywny i klnący, na czym świat stoi.
„Peacemaker” jest serialem zdecydowanie wartym uwagi. Brutalny, groteskowy, zabawny, ze świetnym intro i jeszcze lepszą muzyką dalej. Twórczo rozwija historię Smitha i końcówka drugiego sezonu obiecuje kolejne przygody. Pierwsza seria była świetna, druga złapała zadyszkę, ale mam nadzieję, że to tylko cisza przed burzą i w trzecim sezonie serial wróci do formy, bo że powstanie trzeci sezon – nie mam żadnych wątpliwości. Serial do obejrzenia na HBO Max.
Peacemaker (sezony 1-2)
-
Sezon 1 - 8/10
8/10
-
Sezon 2 - 6/10
6/10








James Gunn stworzył ten serial żeby pochwalić się swoją playlistą oraz żeby bez przypału zobaczyć jak jego żona całuję Johna Cenę xd
BTW
Skąd ta pewność, że powstanie 3 sezon? Na plebswebie ptaszki ćwierkają co innego…
„Mamy złą wiadomość dla fanów „Peacemakera”. Drugi sezon, który właśnie dobiegł końca, najwyraźniej będzie ostatnim. W rozmowie z Deadline James Gunn powiedział, że wprawdzie nigdy nie mówi nigdy, ale póki co nie planuje kontynuacji.”