Księga Boby Fetta (Sezon 1)

“Łaaaaał! Serial o Boba (Bobie?) Fettcie. REWELACJA!”. Trzydzieści lat temu pewnie mniej więcej tak zareagowałbym na zapowiedź najnowszej filmowej produkcji ze świata Gwiezdnych wojen. Kosmiczne przygody? Łowcy nagród? Szmery, lasery i miecze świetlne? Biorę w ciemno. Czasy jednak się zmieniły, Myszka Miki skutecznie masakruje tę markę kolejnymi produkcjami wątpliwej jakości, a mój entuzjazm mocno ostygł. Z drugiej strony Mandalorianin stanowi pewien promyk nadziei, że nie wszystko stracone i zdaje się w pojedynkę ciągnąć Star Warsy za uszy. Nie dziwi zatem, że lepkie rączki księgowych natychmiast zwęszyły okazję do zarobienia kolejnego wagonu banknotów z podobiznami amerykańskich prezydentów. Planowaną przerwę między drugim i trzecim sezonem przygód Mando postanowili wykorzystać na mały skok w bok, a ja w swojej naiwności nie zauważyłem podstępu i obejrzałem to dzieło.

Bob i jego syndykat w pełnej krasie.

Księga Boby Fetta dzieje się trochę po długim sezonie Mandalorianina, a trochę przed. Taki Boba Schroeddingera. Jedna część opowiada o tym, jak to nasz dzielny łowca nagród radzi sobie w roli następcy Jabby na Tatooine, a druga o tym, jak wylazł spod ziemi, po tym jak dał się załatwić nastolatkowi ze świetlówką, gołej babie, niewidomemu i chodzącemu dywanowi. Pierwsza to najbardziej kretyńska i pokraczna opowieść “gangsterska”, jaką widziałem na ekranie, druga niezamierzona parodia Ostatniego samuraja, tylko zamiast Toma Cruise’a w roli głównej występuje jakiś gruby i brzydki gość. Na domiar złego trzy z siedmiu odcinków serialu wyreżyserował niejaki Robert Rodriguez. Ten sam, który pokazał już w Mandalorianinie, że Gwiezdne wojny to niekoniecznie to samo co Mali agenci.

Ciężko stwierdzić, od czego należy zacząć wymienianie wad tego serialu. Jest tego tyle, że można się pogubić. Weźmy na przykład wątek gangsterski. Fett postanawia zostać szefem Tatooine. Tak po prostu wchodzi do pustego od pięciu lat pałacu Jabby i stwierdza, że będzie pustynnym Marlonem Brando. Cała jego organizacja przestępcza składa się z:

  1. Boby Fetta.
  2. Koleżanki Boby Fetta.
  3. Dwóch świnioludzi z siekierami.

Nic dziwnego, że wszyscy po kolei przychodzą złożyć pokłon nowemu księciu podziemia, przynosząc podarki. Konsternacja zapada dopiero wtedy, kiedy jeden z przybyłych stwierdza, że Fett jest miękką fają i nikt go jednak nie szanuje. Nie przeszkadza to jednak dzielnemu łowcy nagród w dogadywaniu się z innymi przestępcami w walce ze złowrogim syndykatem Pyke. Jeśli nie oglądaliście całych Wojen klonów, nie będziecie mieli pojęcia, co to są za niemilce, ale nie ważne. Wszak to serial od fanów, dla fanów, prawda? To, że wątek gangsterski jest kuriozalny i kompletnie niewiarygodny, nie ma żadnego znaczenia.

Wracają starzy znajomi.

Wspomniałem o tym, że Fett dowodzi organizacją przestępczą. Koślawą, bo koślawą, ale “przestępczą”. Tyle, że to stwierdzenie mocno na wyrost, bo w jakiś magiczny sposób cyniczny i morderczo skuteczny łowca nagród, którego bało się pół galaktyki, stał się w międzyczasie dobrodusznym grubaskiem i postacią jednoznacznie pozytywną. Jeśli liczyliście na jakieś szemrane interesy, czy niejednoznaczne postawy, to nie ten adres. Księga Boby Fetta to bajka dla mało wymagających dzieci, gdzie postacie narysowane są grubą kreską, nie ma miejsca na żadne subtelności, a bohaterowie zawsze stoją po jasnej stronie mocy. Najlepiej widać to w retrospekcjach, podczas których Fett zostaje pojmany przez ludzi pustyni, a w czasie niewoli udowadnia, że jest prawy i sprawiedliwy, a nawet godny wyciosania sobie kija. Historia toczka w toczkę zerżnięta z wspomnianego Ostatniego samuraja, gdzie bohater schwytany przez pogardzanych wrogów pod wpływem nowo poznanej kultury przechodzi przemianę duchową i zostaje włączony w szeregi “dzikusów”, żeby wreszcie przelewać za nich krew. Tylko krwi tu nie uświadczymy, bo to serial dla dzieci. Boba Fett stał się poczciwym łysym grubaskiem, który muchy by nie skrzywdził i to nie dlatego, że stał się pacyfistą, ale dlatego, że jest zbyt powolny i byle łajza z ulicy jest w stanie odesłać go do zbiornika z bactą.

I młodzi znajomi też.

O pomniejszych głupotkach w stylu poduszkowego pociągu latającego po pustyni, obowiązkowego rancora, pokracznych scenach akcji i masie innych głupot szkoda w ogóle wspominać, bo w każdym odcinku jest mnóstwo takich drobiazgów. Chyba najdziwniejszy był zaś gang miłośników modyfikacji cybernetycznych, stylizowany na brytyjskich modsów, zasuwający na kolorowych poduszkowych skuterach. Wyłapałem nawiązanie, ale kompletnie nie rozumiem, co ono miało oznaczać i w jaki sposób ma to się łączyć ze światem Gwiezdnych wojen. Kto normalny w ogóle pamięta, kim byli modsi? Na domiar złego te dzieciaki są strasznie irytujące i po prostu wyglądają infantylnie.

Jeśli miałbym powiedzieć coś pozytywnego o Księdze Boby Fetta, to przyznam, że odcinki 5 i 6 dawały pewną nadzieję, że nie wszystko stracone. Są one w zasadzie oderwane od głównej historii i nawiązują bezpośrednio do Mandalorianina. Ba, to są po prostu dwa odcinki Mando, które spokojnie mogłyby być początkiem trzeciej serii i jako takie wypadają całkiem fajnie. Z jednej strony Djarin zdobywa nowy statek i przy okazji widzimy, ile da się wycisnąć z niby bezpłciowego designu statków z prequeli. Z drugiej mamy Grogu i najkrótsze szkolenie jedi w historii. Jeśli ktoś liczył, że wątek z końcówki drugiej serii Mandalorianina rozwinie się w jakiś ciekawy sposób, to będzie zbierał szczękę z podłogi, kiedy zorientuje się, jak szybko został on przez scenarzystów zabity. No ale jest to i tak o niebo ciekawsze niż bieda-gangsterka na pustyni. Inna sprawa, że tak bardzo wyczekiwane przeze mnie i dające ogromny potencjał emocjonalny spotkanie Ahsoki z Lukiem wyszło bardzo blado i miałko. Można było się spodziewać, że kiedy Skywalker spotka przyjaciółkę i uczennicę swojego ojca, to będą sobie mieli coś ciekawego do powiedzenia. Kolejny zmarnowany motyw.

Złomiarze potrafią przelecieć pół galaktyki, byle tylko zarobić parę groszy.

Ciekawostką jest też sposób, w jaki znowu odmłodzono Luke’a Skywalkera. Zakładam, że w tym momencie jego ponowna obecność w świecie Gwiezdnych wojen nie jest już tajemnicą i mogę co nieco napisać o tej postaci. Otóż w pamiętnym finale Mandalorianina Luke’a grał Mark Hamill, cyfrowo odmłodzony za pomocą skomplikowanych zabiegów animatorów 3D. Efekt był może odrobinę lepszy niż Leia i Tarkin z Łotra 1, ale daleki od doskonałości. Po prostu to ta sama ułomna technika. O dziwo jednak Disney uczy się na błędach i czyta nasze recenzje. Krótko po emisji ostatniego odcinka przygód Mando w sieci pojawił się film, stworzony przez domorosłego speca od tworzenia nagrań z zastosowaniem technologii deepfake. Miłośnicy kina ślizganego zapewne zetknęli się z tego typu twórczością, gdzie za pomocą specjalnych algorytmów sztucznej inteligencji zdolni ludzie są w stanie podmienić komuś twarz tak, że nawet rodzona matka by nie poznała, że tam na ekranie to nie jest Emma Watson na golasa. Luke na tym filmie (tym z Mandalorianina, bez Emmy Watson) wyglądał o niebo lepiej niż oryginalny, więc wysłannicy Myszki Miki skontaktowali się z jego autorem i złożyli ofertę zatrudnienia. Efekt jest taki, że teraz Luke wygląda jak Luke, technologia za 100 dolarów okazała się lepsza niż ta za miliony, a do tego nie było potrzeby zatrudniania Marka Hamilla, czyli okazało się, że SithFrog miał rację jojcząc na temat jakości komputerowo odmładzanych facjat u Disneya. Wniosek: czytaj FSGK.PL – będziesz wielki.

Jedno z nawiązań do prequeli – wizja Grogu.

Wygląda więc na to, że najciekawszym elementem serialu o Boba Fettcie jest technologia odmładzania postaci Luke’a Skywalkera. Cała reszta to fatalnie napisana, zrealizowana po taniości bajeczka bez składu i ładu. Wspomniane na początku trzy odcinki w reżyserii Roberta Rodrigueza walą po oczach tandetą i infantylnością, a cała reszta burzy obraz złowrogiego, diablo skutecznego antybohatera. Powstała jakaś dziwaczna laurka dla bandyty, który nie jest bandytą. Niski budżetTaniość* wylewa się drzwiami i oknami, a produkcja w wielu miejscach przypomina tandetne seriale z lat dziewięćdziesiątych, które niedostatki nadrabiały koślawymi animacjami komputerowymi. Powiązania z “macierzystym” Mandalorianinem troszeczkę ratują tę nędzę, ale za to zmarnowanie tak genialnej postaci, jaką jest Cad Bane, przelało szalę goryczy. Księga Boby Fetta to raczej filmowy odpowiednik 50 twarzy Greya niż Zabić drozda, a duet Filoni/Favreau zalicza u mnie ogromną krechę.

*Początkowo sądziłem, że Boba Fett jako projekt poboczny dostał okrojony w stosunku do Mandalorianina budżet i to powoduje, że wygląda tak sobie. Później doczytałem, że każdy odcinek kosztował około 15 milionów dolarów i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdzie się te pieniądze podziały.

-->

Kilka komentarzy do "Księga Boby Fetta (Sezon 1)"

  • 28 kwietnia 2022 at 12:10
    Permalink

    Mam podobne odczucia, nawet przestałem oglądać po 3 odcinkach ale potem domęczyłem do końca bo byłem ciekaw szkolenia Grogu i tego co dalej z Mando… Za to Boba i jego wesoła ferajna w ogóle mnie nie obchodził. Fabuła wygląda jakby w piątek po południu kazali scenarzyście dowieźć na poniedziałkowe poranne zebranie zarządu.

    Reply
    • SithFrog
      29 kwietnia 2022 at 12:12
      Permalink

      Miałem to samo, po 2 czy 3 odcinku zapomniałem o serialu. Tylko ja jeszcze nie obejrzałem do końca.

      Reply
      • 29 kwietnia 2022 at 23:59
        Permalink

        Obejrzałem Mandalorianina a tego jakoś mi się nie chciało i nie chce. Wolałem sobie w tym czasie oglądnąć kapitalny serial “1883”, ooo coś wspaniałego polecam, a Bobe chyba wypadałoby obejrzeć przed kolejnym sezonem Mando bo są dość spore nawiązania, ale tak jak jarał mnie Mando choć niektore odcinki miał naprawde kiepskie tak ten Boba nudził już w tamtym serialu a co dopiero w swoim solowym. W ogóle nie rozumiem fenomenu tego gościa, przecież on był zły tam łaził cały czas przy Jabbie, chciał zabić Hana i Lucka a nagle z niego robią dobrego gościa, który pomaga bronić galaktyki?

        Reply
  • 28 kwietnia 2022 at 12:26
    Permalink

    “Z drugiej mamy Grogu i najkrótsze szkolenie jedi w historii. Jeśli ktoś liczył, że wątek z końcówki drugiej serii Mandalorianina rozwinie się w jakiś ciekawy sposób, to będzie zbierał szczękę z podłogi, kiedy zorientuje się, jak szybko został on przez scenarzystów zabity. ”

    Da ktoś znać w krótkim spoilerze co się wydarzyło? Nie chce mi się tego włączać i dowiadywać się 😛

    I czego tyczy się nawiązanie z ostatniego obrazka?

    Reply
    • 28 kwietnia 2022 at 13:03
      Permalink

      Jak ktoś przypomni jak napisać spojler, to mogę krótko streścić 😉

      Reply
    • 28 kwietnia 2022 at 13:06
      Permalink
      Spoiler! Pokaż
      Reply
  • 28 kwietnia 2022 at 17:55
    Permalink

    “Efekt jest taki, że teraz Luke wygląda jak Luke, technologia za 100 dolarów okazała się lepsza niż ta za miliony, a do tego nie było potrzeby zatrudniania Marka Hamilla…”

    Nie wiem skąd wyście wytrzasnęli to info, że Hamill nie grał Luke’a w “Księdze”?! :/ Któryś raz już się z tym spotykam. Otóż grał.

    Co zaś do serialu, to aż tak nisko bym go nie ocenił, bo oglądało mi się całkiem dobrze. Wolę takie naiwności fabularne, niż wywracanie postaci i całego uniwersum do góry dupą, co praktykuje ekipa pani Kennedy. Ale fakt jest faktem, mogło być dużo lepiej, czego dowodzą odcinki crossoverowe z Mando. Od razu czułem, że guzik z tego będzie. Chyba po prostu brak tu ciekawych postaci, bo Bobba ciekawą postacią dla mnie nigdy nie był. Wolałbym już obejrzeć serial o tych dwóch mandaloriańskich laskach co współpracowały z Mando (Bo-Katan?). 🙂

    Reply
    • 28 kwietnia 2022 at 18:09
      Permalink

      Bo-Katan i Ashoka były w animowanych. Clone Wars i Rebels.
      A fenomenu Bobby też nigdy nie rozumiałam. Może dlatego, że nie jestem z pokolenia tych co oglądali starą trylogię w dzieciństwie i dla mnie to jakiś typ co był kilka minut na ekranie, po czym wpadł do wielkiej paszczy.

      Reply
      • 28 kwietnia 2022 at 18:22
        Permalink

        Ja oglądałem starą trylogię w dzieciństwie (można chyba tak powiedzieć, to była podstawówka) i też Bobba jakoś szczególnie mnie nie zainteresował. Podobnie zresztą jak później Darth Maul. Nie wiem co ludzie widzą w tej kukle? I to do tego stopnia, że aż postanowili go ożywić. Dla mnie najciekawszą postacią drugoplanową ze starej trylogii zawsze był Wielki Moff Tarkin (czy jak się wtedy u nas mówiło – Wielki Admirał Tarkin).

        Reply
    • 29 kwietnia 2022 at 11:46
      Permalink

      Czasem jest tak, że wystarczy wyglądać cool, by zostać ulubieńcem fanów. Darth Maul mi świadkiem. Jasne, design miał niesamowity, ale nie zmienia to faktu, że wiele nie zdziałał a na koniec dał się zabić padawanowi z low ground 😛 Dlatego coraz to głupsze pomysły jak go przywrócić na siłę są zwyczajnie śmieszne…

      Reply
      • 29 kwietnia 2022 at 11:49
        Permalink

        Według mnie lepiej go zrobili w serialu. W filmie to była jakaś bezmyślna diabelska istota do straszenia. Serial nadał jemu i jego ludziom głębi.

        Ale ożywienie chyba faktycznie przesadzili.
        Choć do Palpatine’a to się nie umywa.

        Reply
        • 29 kwietnia 2022 at 12:47
          Permalink

          Ciężko zrobić go gorzej skoro w TPM był aby tylko rogaczem bez osobowości. Niemniej serialowy pomysł na niego był groteskowy. Zamiast być zabrackim sierotą, okazał się nabytkiem z dathomirskiej hodowli henczmenów, po przepołowieniu odnalazł się w zupełnie innym miejscu Galaktyki z odwłokiem Króla Skorpiona zrobionym ze śmieci a potem przejął władzę na Mandalorze, gdzie mieszkańcy przeszli na pacyfizm i stworzył trzecie stronnictwo Wojny Klonów, o którym wszystkie źródła milczą. To jest kilkukrotne przeskoczenie nad rekinem… przez płonące obręcze.

          Reply
            • 29 kwietnia 2022 at 13:51
              Permalink

              Podoba Ci się ten koncept? Masz do tego prawo, ale dla mnie Gwiezdne Wojny były zawsze bliskie realizmowi a tutaj mamy fabułę rodem z gorszych komiksów Marvela 😛

              Reply
              • 29 kwietnia 2022 at 15:10
                Permalink

                Wojny Klonów mi się podobały i tyle 🙂

                Reply
                • 29 kwietnia 2022 at 15:25
                  Permalink

                  A mi nie bardzo. One były tak bardzo niekreatywne i odstające od klimatu filmowych SW… moim ulubieńcem jest Trylogia Mortis. “Dzień dobry, jesteśmy personifikacjami Mocy, zaspojlerujemy Wybrańcowy co zrobi a potem wyczyścimy pamięć” XD Co do kwestii takich jak Rozkaz 66 to wyjaśnili je w sposób infantylny i gorszy niż Legendy.

      • 29 kwietnia 2022 at 15:05
        Permalink

        To niestety pokazuje miałkość i beztalencie ludzi odpowiedzialnych za dalsze losy uniwersum. Zamiast tworzyć nowe ciekawe postaci, eksploatują do usrania postaci dotychczasowe, które z różnych powodów spodobały się fanom. Darth Maul byłby ciekawym akcentem, gdyby poprzestał na tym jednym filmie i w spokoju sobie zginął.
        I jeszcze to ożywienie. Tak kretyńskiego wyjaśnienia na przywrócenie postaci do życia jeszcze chyba nie spotkałem w żadnym uniwersum. A przecież wystarczyłoby podać, że rasa Maula ma zdolność regeneracji, o ile nie zostanie uszkodzony centralny układ nerwowy i mózg. Naciągane, ale nie niemożliwe. W przyrodzie występuje przecież coś podobnego. Ale nie, lepiej powiedzieć, że Maul poskładał się ze złomu… :/
        W ogóle zauważyłem, że wraz z “Księgą” zaczęli już nagminnie pakować to uzdrawianie, pakowanie części zamiennych i cyborgizowanie ludzi. I pomyśleć, że Vader musiał się męczyć w tym przyciężkim szajsie, choć właściwie stracił tylko nogi i trochę przypalonej skóry. 🙂

        Reply
        • 29 kwietnia 2022 at 15:28
          Permalink

          No dokładnie, w zamyśle Lucasa Odległa Galaktyka nie była futurystyczną wersją D’n’D, gdzie istniał czar na każdą okoliczność. Tutaj metafizyka była mocno ograniczona i jak Cię zabili to nie żyjesz. Maks na co mogłeś liczyć to pomachanie przez Ducha Mocy a teraz postacie masowo wracają zza grobu na podstawie nie klejących się kupy pretekstów…

          Reply
          • 29 kwietnia 2022 at 17:09
            Permalink

            Po prostu obecni zarządzający uniwersum zauważyli że nowe wykreowane postaci w stylu Finna, Rey, itp. nie budzą większych emocji u widzów (figurki wyżej wymienionych zalegały na półkach), więc zastosowano genialny trik polegający na dalszej eksploatacji starych bohaterów.

            Reply
            • 29 kwietnia 2022 at 19:20
              Permalink

              To prawda, ale to dowodzi tylko tego, że kreują kiepskie postaci (a przynajmniej większość ich jest kiepska, bo zdarzają się wyjątki).

              Reply
            • 29 kwietnia 2022 at 19:39
              Permalink

              Maula przywrócili jeszcze wcześniej. Ahsoka też zaczęła się pojawiać wcześniej. A nowe postacie nie wzbudzają emocji, bo są nudni…

              Reply
        • 29 kwietnia 2022 at 19:47
          Permalink

          “Tak kretyńskiego wyjaśnienia na przywrócenie postaci do życia jeszcze chyba nie spotkałem w żadnym uniwersum.”

          Pamiętaj, że w grze KOTOR2 był koleś, co się trzymał kupy tylko dzięki mocy. Dosłownie poskładany z kawałeczków. 😀 😉
          Mi się Maul z Wojen klonów podobał. Owszem wskrzeszenie go samo w sobie było idiotyczne, ale był świetnie dubbingowany, walczył jak trzeba i był zły, ale nie tak znowu bezmyślnie. Jak na standardy kreskówki mi wystarczyło.

          “To niestety pokazuje miałkość i beztalencie ludzi odpowiedzialnych za dalsze losy uniwersum. ”
          A to ogólnie powtarzam odkąd zetknąłem się z czymkolwiek stworzonym po Powrocie jedi. Dotyczy to zarówno postaci, jak i wszystkich innych elementów tego świata. Nikt nawet nie zbliżył się do wymyślenia czegoś tak fajnego jak gwiezdne niszczyciele, czy AT-AT. Wszystko to albo wariacje na ich temat albo jakieś pokraki. Tak samo kolejne wersje mieczy świetlnych, zakutych w zbroję łowców nagród, broni, planet, itp. Wydaje mi się, że odkąd wszystko można stworzyć na komputerach, sztuka tworzenia filmowych światów bardzo mocno podupadła. Tak jakby fakt, że nie trzeba tworzyć miniatur i modeli, które można pomacać i zobaczyć na żywo, zabił w ludziach kreatywność. A może po prostu przy tworzeniu tych modeli nie pracują tak kreatywni ludzie jak przy makietkach.

          Reply
          • 29 kwietnia 2022 at 20:42
            Permalink

            Podejrzewam raczej to drugie. A jeżeli wziąć pod uwagę kreowanie postaci i fabuły to bezapelacyjnie to drugie. 🙂

            Reply
    • 29 kwietnia 2022 at 19:36
      Permalink

      Z tym Hammilem to jesteś pewien? Nie ma nigdzie jednoznacznego potwierdzenia. Wiadomo, że użyczył “wizerunku”, ale w kilku miejscach czytałem, że było dwóch jego dubli i Mark nie odgrywał niczego, a nawet nie nagrał żadnych kwestii. Jego głos został podobno stworzony w 100% przez sieć neuronową. No ale Disney oficjalnie milczy w tej sprawie, więc przyznaję, że mogę się mylić.

      Reply
      • 29 kwietnia 2022 at 20:37
        Permalink

        Pewnym na 100% oczywiście być nie mogę, bo o tym musiałby opowiedzieć sam Hamill, ale ta rola jest przecież w jego “CV”, że tak powiem. Był wymieniony w napisach końcowych. Taka informacja jest też na profilach jego oraz samego odcinka “Księgi” na różnych branżowych stronach, m.in. imdb. O żadnych dublerach ani zastępcach nie ma tam mowy, a wiemy przecież kto “grał” np. animowanego Tarkina czy Leię. Poza tym czemu by miała służyć taka mistyfikacja? Mieliby mu zapłacić i nie wykorzystać go? Mnie to wygląda na typową fandomową “sensację”. Inna rzecz, na ile go było w tym co zobaczyliśmy? Czy w ogóle aktor musi jeszcze coś grać sam, czy już całą robotę odwala za niego animowany awatar? Tego nie wiem.

        Reply
        • 29 kwietnia 2022 at 21:42
          Permalink

          Nie no, wiadomo, że grało go dwóch dublerów – Scott Lang, jako “stunt double – Jedi” oraz Graham Hamilton jako “performance artist”. Są wymienieni w napisach końcowych odcinka. Z kolei Richard Bluff z ILM w jednym z wywiadów opisywał trochę proces powstawania cyfrowego Luke’a, ale nie mogę teraz tego wywiadu znaleźć. Nie powiedział tego wprost, ale z wypowiedzi wynikało właśnie, że twarzy Hamilla używali jako podstawy do stworzenia tekstury twarzy Luke’a.
          W Mando robili to inaczej. Dubler i Hamill kolejno odegrali te same sceny, a potem jakoś to ze sobą połączyli, tworząc młodego Luke’a.

          Reply
          • 29 kwietnia 2022 at 22:39
            Permalink

            “Nie no, wiadomo, że grało go dwóch dublerów – Scott Lang, jako “stunt double – Jedi” oraz Graham Hamilton jako “performance artist”. Są wymienieni w napisach końcowych odcinka.”
            Musiałem przeoczyć. Tym niemniej fakt, iż miał dublerów, nie oznacza, że sam też nie zagrał, a już z pewnością nie oznacza, że “nie było potrzeby zatrudniania Marka Hamilla”, bo w caście stoi jasno jako odtwórca roli Luke’a. Nie wiem, może odgrywał osobiście jakieś sceny, a może przyjechał tylko, żeby dać się zeskanować, to już tajemnice kuchni technicznej. Jednak nie można powiedzieć, że nie grał w odcinku, bo grał (mniej lub bardziej). Pokręcone to wszystko się robi. 🙂

            Reply
      • 29 kwietnia 2022 at 20:56
        Permalink

        A z głosem to się wcale nie dziwię. Z całym szacunkiem, ale dzisiejszy Mark Hamill nie brzmi już jak młodzieniaszek. 🙂 Niestety, głos starzeje się razem z człowiekiem.

        Reply
        • 29 kwietnia 2022 at 21:44
          Permalink

          To prawda, chociaż dobry z niego aktor dubbingowy właśnie.
          Ciekawostką jest fakt, że w Bobie jego głos jest wytworzony całkowicie sztucznie. Napisali maszynie, co ma powiedzieć, a ona stworzyła mowę. Disney ewidentnie kombinuje, żeby za niedługo “wskrzeszać” nieżyjących aktorów.

          Reply
  • 28 kwietnia 2022 at 18:02
    Permalink

    “z niby bezpłciowego designu statków z prequeli” Say what?

    Reply
    • 29 kwietnia 2022 at 19:49
      Permalink

      W sensie że myśliwce Naboo były kompletnie nijakie, a wystarczyło je inaczej pomalować, dorobić parę rurek, zdjąć kilka paneli i ten nowy statek Mando wygląda całkiem fajnie. Jak prawdziwy przerobiony statek, a nie zabawka.

      Reply
  • 4 czerwca 2022 at 21:27
    Permalink

    Moja ocena: 7/10

    Reply
  • 27 października 2022 at 18:54
    Permalink

    “Kto normalny w ogóle pamięta, kim byli modsi?”

    Ja pamiętam. No, nie osobiście ma się rozumieć, ale też oglądałem Quadrophenię. 🙂 Wiem, wiem, pytałeś kto normalny.

    Reply

Skomentuj Kwiliniosz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków