FilmyRecenzje Filmowe

Terminator: Genisys (2015)

Czas na ostatni film z serii Terminatorów, którego tu jeszcze nie opisałem. Anglojęzyczni mawiają „last but not least”, w tym wypadku lepiej byłoby „last and forgotten”. Niestety, o piątej odsłonie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że łatwo ją zapomnieć. Wręcz przeciwnie, choć coś mi mówi, że nie z powodów, na jakie liczyli twórcy…

Ktoś najwyraźniej wziął sobie do serca porażkę Salvation: wystraszył się oryginalności i świeżych pomysłów. Niestety, dzięki takiemu podejściu dostaliśmy piąty film o podtytule „Dżenisys”, chociaż powinno być „Oł dżizys!” albo „Hell no!”. Dostajemy bowiem gwałt na ekranie. Dosłownie. Zgwałcono wszystko, co było dla mnie cenne w tym wymyślonym uniwersum.

Kadr z filmu "Terminator: Genisys"
Jason Clarke jest w filmie niezły, szkoda takiego aktora.

Niezły początek tylko niepotrzebnie budzi w człowieku nadzieję. John Connor i jego partyzanci dzielnie walczą ze SkyNetem, przypuszczają ostateczny atak, a maszyny w ostatniej chwili uruchamiają plan B – wysyłają T-800 do 1984 roku, żeby zabił Sarę Connor. Chwilę później John wysyła Kyle’a Reese’a, żeby ją ochronił. Nie powiem, fajnie było zobaczyć wydarzenia, które do tej pory znało się tylko z dialogów w poprzednich filmach. Potem jednak jest już tylko gorzej.

Kyle przenosi się do 1984 roku, ale nic nie jest takie, jakie miało być. Zaczyna się festiwal „rebootowania” serii, zaczyna się przeinaczanie wszystkiego, co było dobre. Zaczyna się kalanie legend. Zaczyna się wreszcie niekończąca seria nawiązywania, mrugania do widza, odwoływania się, a momentami wręcz kopiowania scen z dwóch filmów reżyserowanych przez Camerona.

Kadr z filmu "Terminator: Genisys"
Niespodziewane zdjęcie rodzinne.

Sara Connor w 1984 nie jest kelnerką. Jest żołnierzem i (o ironio) maszyną do zabijania. Okazuje się, że SkyNet wysłał jeszcze jednego terminatora (model T-1000) wcześniej, żeby ją zabił, kiedy miała 9 lat. Ktoś inny wysłał jeszcze jednego T-800, żeby ją ochronił. Kto? Tego się nie dowiemy, bo nie i koniec. Scenarzyści nie muszą się tłumaczyć… Arnie mówi „it’s clasified” – tyle musi widzowi wystarczyć. W każdym razie rodzice giną, Sara nie (fatalną skuteczność mają te przyszłościowe „maszyny do zabijania”). Dziewczynka żyje od tego momentu pod opieką terminatora-ojca (nawet nazywa go „tatko”) i szkoli się do walki. Brzmi głupio? Spokojnie, scenarzyści dopiero się rozkręcają.

Oryginalnego terminatora, wysłanego do zabicia Sary (również T-800), tatko i młoda Sara ubijają w 1984 w minutę. Problem z głowy? Nie! Bo tam, gdzie zjawia się Kyle, pojawia się kolejny T-1000, (w 1984!!!) w dodatku ubrany bez przyczyny akurat w mundur policjanta. Dlaczego? Bo nawiązanie! Mało tego, Tatko i Sara są na jego nadejście przygotowani. Jakim cudem? Phi, kto by się przejmował ciągiem przyczynowo skutkowym? Jest akcja, terminatory się „szczelajo”, nie myśleć, nie marudzić, „paczeć”!

Kadr z filmu "Terminator: Genisys"
Szkoda, że Simmonsa jest tak mało, może uratowałby kilka scen.

Już jest kompletnie bez sensu, a to ledwie pierwsze piętnaście minut filmu. Potem okazuje się, że T-800 to model nie tyle bojowy, co popularnonaukowy. Nie tylko potrafi strzelać i walczyć. Jest w stanie sam zbudować wehikuł czasu, opierając się na technologii z lat 80. Bohaterowie skaczą w przyszłość, do 2017 roku. SkyNet bowiem nie jest już projektem wojskowym, o nie. Teraz to jest apka czy tam OS na smartfony i tablety. Jak się uruchomi i wbije na te urządzenia, to nadejdzie dzień sądu. Zastanawiam się, jakim cudem? Ile wyrzutni rakiet balistycznych obecnie jest podłączonych do internetu? A kogo to obchodzi? Bo znów się „szczelajo”!

Do tego dochodzi John Connor, którego terminator (model T-Dr-Who) zamienił w terminatora (model T-Pixel-Art), dotykając dłonią jego ust. Tak właśnie, jak Agent Smith z sequeli Matrixa produkujący swoje klony. Matt Smith (którego udziałem fani serialu podniecali się niewąsko, a w filmie widać go w sumie przez 2 minuty) gra tu bezprzewodowe ucieleśnienie SkyNetu i dotykiem zmienia ludzi w maszyny do zabijania. Zły dotyk Terminatora najwyraźniej boli przez całe życie.

Kadr z filmu "Terminator: Genisys"
Arnie stary, ale jary, szkoda, że głównie jako maszyna do robienia gagów.

Napisałbym „spoiler alert”, ale przecież to wszystko wiadomo było już ze… zwiastuna. Dałbym Oscara albo Nobla osobie, która wymyśliła, że w trailerze do filmu powinien się znaleźć największy zwrot akcji. Nie chce mi się dalej znęcać nad fabułą. Próba ogarnięcia jej rozumem może powodować palpitację albo lekki udar. Nic tu nie ma sensu, a podróże w czasie namnażają dziur fabularnych w tempie geometrycznym. Nie czepiam się na siłę, o nie. Wiele problemów ze skokami w przeszłość można przykryć dobrą historią, ciekawymi postaciami, czymś, co odwróci uwagę widza od zastanawiania się, czy to w ogóle ma sens. Dżenisys nie ma praktycznie żadnego z tych elementów.

Kadry z filmu "Terminator: Genisys" i "Terminator 2: Dzień sądu"
Bezpośrednie porównanie dwóch wersji Sary Connor. Obraz wart więcej niż 1000 słów.

Nie wiem, kto był odpowiedzialny za casting, ale powinien zostać oskarżony o sabotowanie projektu. Aktorzy są fatalni. Jai Courtney chyba ma bogatego wujka. Najbardziej drewniany aktor od czasów Anakina z Ep 2-3. Gość, który pomógł zarżnąć „Szklaną pułapkę”, postanowił zatopić drugą znaną markę. Nawet one-linery, które mogłyby być zabawne w ustach prawdziwego aktora, tu brzmią jak dowcipy Strasburgera. Nie lepiej jest z Sarą Connor. Emilia Clarke przy Lindzie Hamilton wygląda jak zagubiona dziewczynka z gimnazjum. Kiedy strzela i walczy, wygląda jak moja dwuipółletnia córka próbująca robić groźne miny.

Skoro już przy odtwórcach Kyle’a i Sary jesteśmy – przecież to rodzice Johna Connora, prawda? W tej linii czasu John zapewne powstanie dzięki in vitro, bo takiego braku chemii między postaciami nie widziałem od bardzo, bardzo dawna. Prędzej uwierzyłbym w związek T-800 i Sary niż jej i Kyle’a. Znów, to zapewne wina słabej gry aktorskiej i kiepskiego scenariusza, ale ta para na ekranie po prostu wzbudza zażenowanie. Nie najgorszy jest Jason Clarke jako John Connor. Szkoda też J.K. Simmonsa. Dobry aktor, a w Genisys gra postać z potencjałem, który w ogóle nie został wykorzystany.

Kadr z filmu "Terminator: Genisys"
Jai Courtney… słów brakuje, żeby opisać, jak fatalnie odegrał swoją rolę.

W końcu dochodzimy do jakiegoś plusa. Arnold to Arnold i w filmie o terminatorach po prostu musi być. No więc jest i mimo wieku nadal prezentuje się nieźle. Nie stracił dawnego wdzięku, a jego austriacki akcent jest po prostu nieśmiertelny. Jednak nawet tu jest problem. Nie dość, że Schwarzeneggera jest wg mnie za mało, to jeszcze zbyt często odgrywa rolę komediową. Po nabijaniu się z jego kultowych tekstów w „Terminatorze 3” i „Expendables” naprawdę jeszcze kogoś bawi sto siedemdziesiąte trzecie „ajlbibak”?

Scenariusz leży, reżyseria kwiczy, aktorzy w większości niedomagają. No to może sceny akcji? Owszem są i są niezłe. I tyle. Absolutnie żadna nie zapadnie widzom w pamięć tak, jak chociażby pościg z „Dnia sądu„, kiedy w kanale burzowym ciężarówka ściga motocykl.

Genisys to porażka. Podróba. Film żerujący na nostalgii fanów, depczący jednocześnie legendy, które zapoczątkowały serię. Gdyby wyciąć z tego filmu sceny, gdzie są mniejsze lub większe nawiązania do jedynki czy dwójki – z dwóch godzin zostałoby pewnie ze 45 minut miałkiego, bezpłciowego i beznadziejnie zagranego kina akcji klasy C. Dla mnie, wielbiciela terminatorów Camerona, Genisys jest jak beznadziejny, dubstepowy cover ukochanej piosenki. Wolałbym, żeby nigdy nie powstał.

Terminator: Genisys (2015)
  • Ocena SithFroga - 2/10
    2/10

Related Articles

Komentarzy: 28

  1. Tutaj się różnimy SithFrog, dla mnie Genisys to przykład filmu 1/10 – nie do oglądania

    1. Nie wyszedłem z kina, nie wydrapałem oczu, a kilka razy dzięki Arnoldowi się zaśmiałem. No i Jason Clarke nawet w takim filmie potrafi pokazać klasę więc +1 za te elementy.

      1. To ja przy oglądaniu na DVD nie dałem rady bez przerw
        1Fabuła, spójność, reżyseria, aktorzy pierwszoplanowi – te elementy nie istnieją
        2Aktorzy drugoplanowi, zdjęcia, efekty specjalne – od złych do miejscami średnich
        (1+2)/2= 1,5 więc można zaokrąlić w górę lub w dół

    1. No moim zdaniem nie był. Wystarczy obejrzeć pierwszego Terminatora gdzie widać po Reesie, że to weteran wojenny, a nie licealista, żeby zobaczyć różnicę.

      1. ”Jason Clarke jest w filmie niezły, szkoda takiego aktora.”
        podpis pod zdjęciem – nie Twój ?
        chodziło mi o aktora który grał Johna Connora – Jasona Clarke’a
        na licealistę to wygląda raczej aktor grający Reese’a

        1. Przepraszam, nie wiem czemu myślałem od początku o Reesie (Jaiu Courtneyu) czytając Twój komentarz. Moja culpa. Brain fart. Masz rację, Jason Clarke był dobry, szkoda, że reszta nie dowiozła.

          1. ojtam, nie było tematu

            myślę że nawet jakby cała obsada 'dała radę’ to i tak.. byłby to słaby film i najgorsza część tego uniwersum

  2. T5 to sequel unikatowo zły. Wielu kontynuacjom można zarzucić albo pogwałcenie materiału źródłowego, albo zbyt kurczowe trzymanie się go, ale żeby być winny obu grzechów naraz? To się tylko Genisyfowi udało. Na zmianę rozwala kultowe sceny od środka i puszcza oczko do widza fanserwisem. Jakbym miał przyrównać do sytuacji z życia to wyobraźcie sobie, że ktoś przychodzi Wam do domu w zabłoconych butach, ale podaje mop. Tak mniej-więcej czułem się na seansie. Nie wiem, chyba nie mogli się zdecydować czy bardziej rozprawiają się ze starymi tropami, czy oddają im hołd.

    Co do fabuły to co tu dużo mówić, sci-fi klasy B. Skaczą w czasie i nie potrafią ustalić jakie reguły tym rządzą. Dlatego też zmiana wydarzeń z ’84 nie wymazała Johna z istnienia, ale rzecz powiedziana Present Young Kyle’owi była pamiętana przez Future Adult Kyle’a. Plot driven physics. Wątku Connora przerobionego na Terminatora nie umiem skomentować, bo jak mam powiedzieć jakie wywarł na mnie wrażenie w kinie jeśli zaspojlerowano mi go kilka miesięcy przed premierą? Doktor Who jako uosobienie Skynetu wyszedł meh. Głupie natomiast było przerobienie originu z projektu wojskowego na e… um… co to właściwie miało być? Z opisu wynikałoby, że był to ekosystem coś a’la Chmura Googla. Ech, ja rozumiem, obawa o bezpieczeństwo naszych danych to temat na czasie, ale jak to miało doprowadzić do zagłady ludzkości?

    Co do obsady to za angaż Jaia Courtneya i Emilii Clarke ktoś powinien dostać naganę z wpisaniem do akt. Ten pierwszy to ostatnie drewno, Rasiak kina akcji. Ta druga nadaje się na Sarę Connor, jak Michael Rooker na Mary Poppins 😉 No i Smocza Mać ma wyraźne problemy ze skupieniem się na roli. Widziałem nagrania zza kulis, robi jeden stunt i zanosi się śmiechem. Jakby to był wypad ze znajomymi na karaoke, a nie blockbuster kosztujący setki milionów…

    1. „Nie wiem, chyba nie mogli się zdecydować czy bardziej rozprawiają się ze starymi tropami, czy oddają im hołd.”

      Podobnie jest w „Dark fate”, a jednak da się to spokojnie oglądać. Bo inne elementy w miarę się udały.

      „Głupie natomiast było przerobienie originu z projektu wojskowego na e… um… co to właściwie miało być? Z opisu wynikałoby, że był to ekosystem coś a’la Chmura Googla. ”

      Ja zrozumiałem, że to takie wszystko z wszystkim, nowy ekosystem, android+chmura+apki. Ale nadal, beznadziejnie durne i bez szans na dostęp do rakiet 😛

      „Ta druga nadaje się na Sarę Connor, jak Michael Rooker na Mary Poppins 😉”

      Ej, bez takich, nadal boli. Yondu [’]

      ” Jakby to był wypad ze znajomymi na karaoke, a nie blockbuster kosztujący setki milionów…”

      Może wszyscy mieli świadomość skąd w ogóle pomysł na produkcję i mieli po równo w zadzie ten film? Kasa się zgadzała, a że do produkcji doszło tylko dlatego, że kończył się jakiś tam okres praw do marki dla studia to na chybcika wysmażyli takie… „coś”.

  3. > Ja zrozumiałem, że to takie wszystko z wszystkim, nowy ekosystem, android+chmura+apki. Ale nadal, beznadziejnie durne i bez szans na dostęp do rakiet 😛
    Bo ja wiem? Jeśli Clinton potrafiła czytać czytać poufne maile w McDonaldzie to może znajdzie się jakiś generał trzymający kody atomowe na telefonie? A wszyscy wiemy jak działa system uprawnień na Androidzie 😉 „Czy chcesz dać aplikacji Judgement Day dostęp do kamery, telefonu, kontaktów, głowic rakietowych, danych pakietowych, lokalizacji i mikrofonu? Ok, ok, ok, wszystko ok! Zaraz… dane pakietowe!? No nie, to mi zaraz limit zjedzie. BUUUUUUUM!” Tak to sobie wyobrażam 😉

    1. Hahaha, w sumie. Biorąc od uwagę, że nasi parlamentarzyści brali za darmo wypasione telefony od Huaiwei i korzystali z nich jak ze służbowych to jednak nie jest taka nierealna wizja 🙂

        1. Ale to jest akurat norma. Tak się ustawia przetargi na legalu. Jak robia przetarg na limuzyny to też biorą jakieś konkretne Audi czy BMW i spisują dane tak, żeby nic innego się nie załapało. Wtedy rozkłada się ręce „panie, no co zrobić, takie są wymagania, nie moja wina, że tylko to pasuje”. A znajomy dealer przytula milionowe zamówienie publiczne.

          1. A można jeszcze lepiej. Wkleić do dokumentacji na bezczela opisy ze strony producenta. Dać wykonawcy zamontować urządzenia, które okazują się być gówniane i powiedzieć mu, że to były tylko ogólne opisy, bo przecież nie można sugerować producenta. I dowalić kary za opóźnienia obowiązkowo. Been there, seen that.

  4. Wystarczy poczytać streszczenie fabuły, żeby dostać mózgopląsu. 🙂 Zawsze mówiłem, że filmy o podróżach w czasie są durne, a ta seria tylko to potwierdza. Pierwsza część była spoko, bo była jeszcze czymś w miarę oryginalnym (powiedzmy) i przede wszystkim dlatego, że była pierwsza. Ale podczas mnożenia kolejnych części fabuła siłą rzeczy staje się coraz bardziej zakręcona, niczym domek ślimaka, bo i inna być nie może. Po prostu nie da się już wymyślić nic sensownego pozostając wciąż w tej konwencji. To nie brak talentu autorów, po prostu tematu terminatorów z przyszłości mogło starczyć tylko na jeden porządny film i dalsze ich forsowanie musiało skończyć się wymyślaniem coraz głupszych scenariuszy. Nie wiem, skoro autorzy koniecznie chcieli już poodcinać kupony, to może należało pójść w stronę przygód Sary i Connora już w ichniej rzeczywistości? Bez dosyłania kolejnych terminatorów i anty-terminatorów?

      1. Koncept był słuszny tylko trzeba było dać reżyserię i scenariusz ludziom bardziej kompetentnym, a nie ziomkowi od słabego kina akcji, który podpisuje się „McG”.

    1. Prawda, po slasherowej Jedynce (człowiek kontra maszyna) i akcyjnej Dwójce (maszyna kontra maszyna) formuła została wyczerpana i nie da się już w jej ramach wymyślić nic świeżego. Dlatego Salvation uciekło do przodu, dosłownie i w przenośni. No, ale z takim scenariuszem to nie było szans na powodzenie. A potem to już odgrzewanie kotletów i płacenie Cameronowi by mówił, że ta część to duchowy spadkobierca jego filmów 😛

      1. „A potem to już odgrzewanie kotletów i płacenie Cameronowi by mówił, że ta część to duchowy spadkobierca jego filmów 😛”

        Śmiech przez łzy. Do dziś pamiętam te jego słowa o Genisys, że czuł się jak w domu i w ogóle super. Jak nisko można upaść zajmując się 12 częściami Avatara.

    2. Wszystko kwestia skomplikowania. Im bardziej film stawia na prostotę, tym lepiej. Pierwszy „Powrót do przyszłości” jest prosty. „Looper” był prosty. A „Genisys” jest bezsensownie skomplikowany.

  5. Dalej uważam, że najgorsza była trójka 🙂 Genisys choćby samym mruganiem okiem przebija skrajnie bezpłciową trójkę.

    T2 -> T1 -> Salvation – T3. Dark fate nie oglądałem, ale po opiniach sądzę, że zajęłaby w tej wyliczance czwarte miejsce.

    1. Oj nie nie nie nie. Wezmę trójkę na maraton tygodniowy i obejrzę codziennie raz zanim w ogóle pomyślę o seansie Genisys. To byłaby tortura. Trójka próbowała obśmiać trochę własną konwencję, ale Genisys to jest fanserwis, niezamierzona parodia, scenariusz pisany przez 7-latka, okropne aktorstwo poza Clarkiem (Jasonem, nie Emily) i Arnim. Nie będę bronił trójki jako filmy dobrego, ale w porównaniu z Genisys to jest o dwie klasy wyżej.

    2. Ja Salvation i trójkę „cenię” równie nisko. Według mnie oba są koszmarne. T3 wygląda dziś jak jakaś niskobudżetówka bez ładu i składu, z beznadziejną obsadą oraz idiotycznym poczuciem humoru. Salvation to był dobry pomysł z koszmarnym wykonaniem, zamordowany ostatecznie przez idiotyczną fabułę. W sumie to Genisys niepodobał mi się najmniej z tej trójki. Może dlatego, że spodziewałem się po nim wszystkiego najgorszego, a po tamtych dwóch nie wiadomo czego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button