takiego jakiego w życiu bym nie wybrał gdybym pojechał do schroniska wybierać.
jest przede wszystkim duża a ja się boję dużych psów. jak byłem dzieckiem rottweiler sąsiadów zapędził mnie w kozi róg, szybko został złapany przez właścicielkę więc zdążył mnie tylko lekko ugryźć i trochę podrapać ale za to wgrał mi traumę przed psami na całe życie.
ale w ogóle nie myśleliśmy o adopcji psa. cała historia zaczęła się w listopadzie zeszłego roku gdy zdecydowaliśmy się pojechać na weekendowe spacery w schronisku: wiadomo trochę ruchu połączonego z dobrym uczynkiem. za pierwszym razem dostaliśmy Kimko, który straszliwie ciągnął i się go bałem a za drugim razem dostaliśmy jeszcze większą Szyszkę, z którą spacer zacząłem kompletnie przerażony a gdy wróciliśmy pomyślałem "ale to jest w sumie miły pies". za trzecim razem poprosiłem żeby znów z nią wyjść ale jeszcze wtedy do głowy mi nie przyszło żeby wziąć do domu takiego wielkiego burka. ale weekendy mijały a my tydzień w tydzień jeździliśmy na spacery. najpierw braliśmy takie psy jakie nam przypisywano a potem co raz częściej Szyszkę a później już tylko Szyszkę. a ta z wielkiego wilkołaka stawała się co raz mniejsza i bardziej psia (w mojej głowie). potem zacząłem ją dotykać, później przytulać.
a w międzyczasie gadaliśmy, że fajnie byłoby mieć Szyszkę ale nie możemy, bo koty itd itd. a potem zaczęły się rozmowy, że może jednak by się dało, Szyszka szybko się uczy a nasze koty są inteligentne i łatwo adaptujące. poprosiliśmy więc fundację żeby Szyszka odwiedziła nas w domu, koty były w wolierze na ogrodzie a pies luźno biegał - reakcje zwierząt nie były agresywne i zostały ocenione jako mające przyszłość.
no i w piątek Szyszka do nas przyjeżdża po raz drugi i - jeżeli tylko nie wydarzy się nic naprawdę złego - nie wraca do schroniska.
https://glosemzwierzat.pl/adopcje/nasi- ... y/szyszka/