SithFrog
Obsypywana festiwalowymi nagrodami „Roma” Alfonso Cuaróna to murowany kandydat do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych. To jeden z najładniejszych filmów ostatniej dekady. Nakręcony tak, że niemal w dowolnym momencie można zatrzymać projekcję i uzyskany w ten sposób kadr oprawić w ramkę. Czarno-biała podróż do – z tego co przeczytałem – dzieciństwa reżysera w latach 1970-71 w Mexico City jest opus magnum Cuaróna i popisem jego możliwości artystycznych. Jest to także produkcja, przez którą zwątpiłem w swoje poglądy na kino i podejście do oceniania filmów, ale o tym za chwilę.
Cleo to służka w domu bogatej, lekarskiej rodziny. Mąż, żona, czwórka dzieci, piękny, wielki dom, pies. Obserwujemy naszych bohaterów podczas prozaicznych czynności, obiadów, sylwestra, wyjazdów rekreacyjnych. Prosta pochwała życia i pokazanie w sposób niezwyczajny zwyczajnych spraw. Cleo ma swoje perypetie i jesteśmy też świadkami jej walki z przeciwnościami losu, który powiedzmy sobie szczerze – nie oszczędza dziewczyny.
Cuarón jest tu jak wybitny malarz. Każda scena kryje miażdżącą ilość dopracowanych szczegółów. Cudowne kostiumy, wycyzelowane rekwizyty, cudownie autentyczne wnętrza. Niesamowite ujęcia i szerokie plany tak ładne, że dech zapiera. Czuć niemal w każdej chwili, że dla reżysera to jest bardzo osobiste przeżycie. Jakby odtwarzał swoje wspomnienia klatka po klatce. Nie ma miejsca na niepotrzebne najazdy kamery czy jakąś przesadną dynamikę. Wszystko nakręcono bardzo statycznie, jakby twórca chciał nam pokazać album ze swoimi przeżyciami tak dokładnie, jak je zapamiętał. Jedyny detal, do którego mógłbym się przyczepić, to specyficzny rodzaj filmowania, kiedy kamera śledzi bohaterów wolnym, poziomym ruchem w lewo lub w prawo. Dwa pierwsze razy robi to raczej pozytywne wrażenie, ale potem męczy. Jakby aktorów obserwowała kamera przemysłowa zainstalowana w dziwnym miejscu. Nie kruszyłbym jednak o to kopii i nie ma to wpływu na wizualne walory produkcji. Podobnie jest z dźwiękiem. Klasa światowa.
Dlaczego więc zwątpiłem w moje własne poglądy? Otóż… nie rozumiem za grosz zachwytów nad „Romą”. Może dla kogoś, kto zna reżysera albo jego biografię na pamięć, te wszystkie momenty będą przeżyciem nie z tej ziemi. Dla mnie – a ja o Cuarónie prywatnie nie wiem nic – to była okrutna męczarnia. Film jest nieprawdopodobnie wręcz nudny. Takiego przerostu formy nad treścią nie pamiętam. Przykład: kobieta siedzi; pies szczeka; ktoś ją woła; nie reaguje; ktoś trąbi; ona siedzi; jest smutna i nieobecna; zmiana ujęcia, dalej siedzi, ale widzimy jej twarz; siedzi i myśli; koniec sceny. Trwa taka sekwencja kilka minut i cały film zbudowany jest z tego typu obrazków.
Najpierw czekałem na to, co się wydarzy, potem kiedy cokolwiek się wydarzy, potem kiedy to się skończy, a pod koniec zastanawiałem się, co ja robię ze swoim życiem. Może taki był cel? Porównałbym „Romę” do obcej osoby, która zaczepia was na ulicy, zaprasza na ławkę i wyciąga album ze zdjęciami ze swojego dzieciństwa. Siedzicie tam dwie godziny, owa persona pooowoooooooli przewraca kolejne strony, na każdej fotografii zatrzymuje się na 2-4 minuty, ale nie mówi ani słowa… i tak bite dwie godziny. W ostatnich 20-30 minutach dzieje się ciut więcej i szybciej, ale ja już byłem tak bardzo zły i odseparowany emocjonalnie od tego świata i jego bohaterów, że nic nie było mnie w stanie poruszyć. Zresztą, nawet te bardziej dramatyczne wydarzenia nie są pokazane lepiej niż statyczne obrazy. Jakaś rewolucja, jakieś protesty studenckie, krwawe tłumienie tychże, ale zupełnie bez kontekstu. Nie znam historii Meksyku na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co się dzieje, więc znów – emocjonalna pustka. Pod sam koniec pojawia się jedna naprawdę wzruszająca scena, ale taka scena byłaby wzruszająca w dowolnym filmie.
Nie będę się dalej pastwił, bo to nie ma sensu. Wystarczy, że mam poczucie bezpowrotnej utraty dwóch cennych godzin życia. Być może zwyczajnie nie znam się na sztuce przez wielkie „S” i nie dostrzegam tutaj czegoś, co powinienem zauważyć i docenić. Dopuszczam taką możliwość i chętnie się dowiem, co mnie ominęło. Czytałem i oglądałem kilka recenzji – wszystkie chwalą obrazy, ale żadna nie przekonała mnie dlaczego to takie wybitne dzieło i gdzie kryje się ten geniusz. Technicznie film to – jak pisałem – majstersztyk, ale emocjonalnie „Roma” jest tak angażująca, jak oglądanie przez 2 godziny, jak farba schnie na ścianie. Alfonso Cuarón nakręcił film przepiękny, ale tak osobisty, że chyba tylko on i jego rodzina mogą w pełni docenić wszystkie smaczki, niuanse i znaczenie poszczególnych scen. Jeśli ktoś się chce przekonać na własną rękę – nie polecam, ale też nie odradzam. Może akurat komuś podpasuje idealnie chociażby ze względu na nastrój. Tym bardziej, że film jest na Netflixie, więc w razie czego, po jakimś czasie można po prostu przerwać seans i włączyć coś innego.
Pquelim
SithFrog ma wiele racji, kiedy pisze o najnowszym filmie Cuaróna. Jest to arcydzieło pod względem wizualnym, techniczny majstersztyk zdumiewający konsekwencją zastosowanej formy. „Roma” to film delikatny, pozbawiony emocjonalnej i wyrazistej dydaktyki, z której ostatnio Hollywood uczyniło swoje nowe-stare powołanie. Cuarón portretuje życie w Mexico City z początku lat 70., oddając swoje wspomnienia z tamtego okresu. Widz ogląda ten zestaw przepięknie skomponowanych scen, ujęć realizowanych w dużych pomieszczeniach przy pomocy kamery postawionej na statywie – jako neutralny obserwator. Uderzający jest chłód obranej w ten sposób formy wyrazu: brakuje ścieżki dźwiękowej, a powolne przejścia obiektywu, z jednego fragmentu sceny w drugi, budują bardzo stonowane i naturalistyczne tempo całego filmu.
Zachwycać się zastosowanymi w ten sposób środkami jest jednak bardzo trudno, o ile nie jesteśmy miłośnikami owego „przerostu”, o którym kolega redaktor wspomniał wyżej. Pierwszej połowie filmu zdecydowanie brakuje treści, zbyt mocno stawia na ową neutralną obserwację. Przypomina produkcję z Fabryki Warhola, z której najbardziej znany jest chyba 10-godzinny film o śpiącym człowieku, który chrapał. Podobnie jest z „Romą” – bardzo długo sprawia wrażenie pretensjonalnej „popisówki” reżysera, który w wybitny sposób opanował sztukę filmową. Historia Cleo ciągnie się niczym najdłuższe spaghettii na świecie – wciąż smakuje tak samo, a niepodlane żadnym sosem, ni przyprawą, może widza doprowadzić na skraj wytrzymałości.
Sytuacja zmienia się w drugiej części, która przyozdobiona zostaje treścią fabularną. Treść owa nadaje filmowi absolutnie zachwycający wyraz. Odsłaniając swoje zamiary i stosując czytelną symbolikę, Cuarón wreszcie opowiada: o niedoli kobiet pozostawionych na pastwę losu przez fatalnych mężczyzn (ktoś powie, że śmierdzi feminizmem – cóż z tego, skoro to prawda?), o górnolotnych ideach rewolucji podjudzanej słowami kłamliwych liderów, wreszcie – o solidarności i miłości, która staje się jedynym sposobem na dobre życie i ucieczkę przed cierpieniem. W drugiej części filmu nawet ta pretensjonalność w kreowaniu scen nabiera sensu, służy budowaniu pięknych, emocjonalnych i przejmujących obrazków, jednak wciąż konsekwentnie delikatnych i subtelnych. Jest jedna taka scena, zasługująca na wiele nagród filmowych wraz z tą najważniejszą – zapisaniem się w pamięci widza na bardzo długo.
„Roma” nie jest filmem dla każdego. Jej forma może odstraszyć wielu widzów, którzy podczas seansu mogą zupełnie słusznie stwierdzić, że tracą czas. Wymaga wrażliwości formalnej i dużej dozy cierpliwości, zwłaszcza w trakcie pierwszych 50-60 minut. Sam również miałem ogromne wątpliwości, chodził mi po głowie wielki, uwalniający przycisk spacji na klawiaturze. Niemniej, nie żałuję spędzonego z nią czasu – pomimo oddalenia kulturowego i nieznajomości wszystkich kontekstów, potrafiła mnie „Roma” zauroczyć swoją specyficzną atmosferą, wstrząsnąć emocjami. Szkoda tylko, że zrobiła to późno, po budującym ambiwalencję pierwszym akcie. Chętnie obejrzałbym podobnie zrobiony film, ale ze znacznie bardziej rozbudowanym scenariuszem. Cuarón zbliżyłby się wtedy do Kubricka – mistrza w kontrastowaniu formy i narracji. Na razie jedynie zgłasza swój akces do podobnego poziomu.
Oscary? Film nieanglojęzyczny zdecydowanie tak. Natomiast Film Roku winien być dziełem daleko bardziej uniwersalnym – „Roma” to kino autorskie, osobiste, wręcz intymne. Alfonso może jednak rezerwować miejsce w szafie na złotego ludka z podpisem „Reżyseria”.
Roma (2018)
-
Ocena SithFroga - 6/10
6/10
-
Ocena Pquelima - 8/10
8/10
można jeszcze liczyć na formę „użytkownicy głosują na film, który ma być recenzowany”? 😛 fajnie by było chociaż raz w miesiącu postarać się o coś takiego.
btw
„najbardziej znany jest chyba 10-godzinny film o śpiącym człowieku, który chrapał”
to jest jakaś metafora czy rzeczywiście coś takiego istnieje? 😀
Jak najbardziej prawdziwy przykład. Tutaj masz trailer:
https://www.youtube.com/watch?v=KaiEM2lUoZg
🙂
Będzie rywalizować z „Zimną wojną”.
Uważam wręcz, że „Zimna wojna” nie ma szans z „Romą” w żadnej kategorii. Ale mogę się mylić.
ale Zimna wojna jest lepsza od Romy i tyle. Meksyk jest blizej i bardziej ich, polska daleko dlatego traci szanse ,ale kto wie?
W pełni się zgadzam. Zimna wojna mnie nie zachwyciła, ale audiowizualnie jest tak samo dobra jak „Roma” i jeszcze przy okazji opowiada kurde jakąś historię. Mimo, że nie bardzo uwierzyłem w tę miłość, a końcówkę powinni byli sobie darować. Zimnej Wojnie dałbym 8 jak nic.
„Zimna wojna” meczyła mnie w podobnym stopniu jak „Roma”, chociaż innymi narzędziami: tam pretensjonalność stylu nie uderzała tak wyraziście (chociaż była obecna), ale film nadrabiał niezwykle irytującą postacią głównej bohaterki i jej niespecjalnie inteligentnym zachowaniem.
Gdybym miał rozstrzygać osobiście, mimo wszystko postawiłbym na Cuarona. Wzbudził we mnie bardziej pozytywne emocje, chociaż nie wiem czy potrafiłbym wytłumaczyć, dlaczego.
Może dlatego, że Pawlikowskiego również traktuje jak „formalistę”, a Cuaron wzbił sie jednak w tej poetyce na wyższy poziom.
Fabularnie oba filmy są moim zdaniem przeciętne: „Roma” ze względu na oszczedność treści, a „Zimna wojna” z powodu oklepanego lajtmotywu.
A mi się Kulig bardzo podobała, jej bohaterka była całkiem sensowna i wiedziała czego chce, to raczej neurotyczny inteligent Kot był irytujący.
Natomiast zimna wojna była o czymś, były tam dialogi i jakas historia, która miała początek i koniec. Roma to wycinek z życia Cuaróna, który tylko on kojarzy i rozumie, a reszta ma podziwiać… BO TAK. Bo ładnie pokazał.
BOTAKi atakują 😀
Dobra, to ja podziekuje za recenzje, ktora oszczedzila mi 2 godzin z zycia 🙂
Nawet jesli to piekne artystycznie, to braku fabuly bym raczej nie zniosl. Nie te czasy, zebym sie zachwycal wystudiowanymi wydmuszkami.
Co do Oscarow: faworyta 10 nominacji, lal. Czarna pantera! No bez przesady.
Ogolnie to wszystko bylo juz u nas omowione w dwoch tekstach, wiec czuje sie – chyba pierwszy raz w zyciu – porzadnie doinformowany 🙂
Fabuła jest, ale można by ją spokojnie zmieścić w 15-25 minutach gdyby film miał normalne tempo i nie przeciągał każdego ujęcia ponad granice rozsądku…
A z Czarną Panterą było do przewidzenia. Śmiech na sali, że taki film jest w kategorii Najlepszych 😉
Czarna panttera treściowo i fabularnie to tez nudna jak ta Roma. Zrobiona w innym klimacie, innym stylu ,ale nudne to do niewysiedzenia.Jak mogli takiemu to do Malin powinno isc a nie do Oskara.
a mnie się podobała. Z pewnością nie top5 marvelowych blockbusterów (co z marszu dyskwalifikuje ją jako kandydata do nominacji za Film Roku), ale była porządnie zrobiona, wjechała z popcornem i colą bez choćby cienia niestrawności.
Należy też zauważyć, że od kiedy Akademia nominuje 10 tytułów w najważniejszej kategorii, praktycznie zawsze znajdywało się tam miejsce na wakacyjną superprodukcję. Więc obecność „Czarnej Pantery” jakimś dużym zaskoczeniem dla mnie nie jest. Chociaż i tak wszyscy znamy klucz kategoryzacyjny w tym przypadku… ;>
No ale to już można było dać znacznie lepszą Wojnę bez granic. Wiadomo, za co Panter dostaje laury, ale to aż żal patrzeć, że akurat ten film ma spić śmietankę w imieniu uniwersum Marvela.
Mi się Ciorna Pantera podobała i dobrze nakręcili ten odcinek, ale w zeszłym roku Infinity War było równie dobre, a Spider-Man Uniwersum lepsze. Szkoda, że ten drugi nie jest nominowany w głównej kategorii.
Ja jednak wolę 'Panterę’ od 'Infinity war’. IW to jeden wielki efekt i jedna wielka rozwałka. Tyle. BP ma świetny duet antagonistów, dobre aktorstwo i kapitalnie pokazaną Wakandę. BP zaskakuje, jest czymś nowym, jest fajne i ciekawe. IW (6/10 ode mnie) to dokładnie to, czego się spodziewałem. Finał tego nie ratuje. Wiadomo, że w IW2 wszystko odkręcą.
Co oczywiście nie zmienia faktu, że BP (7/10 ode mnie) do Oscarów w głównych kategoriach totalnie nie pasuje.
A właśnie się zastanawiałam, czy to ze mną jest coś nie tak, iż Romy nie doceniam, a wszyscy chwalą…Niestety w tym przypadku były to stracone ponad 2 godziny. Świetne zdjęcia, ładne ujęcia….ale co z tego, skoro połowa filmu pokazuje psie kupy?
Miałem identyczne myśli. Do końca czekałem aż mnie oświeci i zrozumiem rozmiar dzieła. Nic takiego nie nastapiło. Za prości jesteśmy 😛
Połowa filmu pokazuje psie kupy? Ja rozumiem sens retoryki, ale chyba przegiąłeś. Albo obejrzałeś tylko sam początek. Tak liczbowo to w ilu minutach występują / pojawiają się psie kupy? W 10 minutach? A tobie wyszło pół filmu. Dziwne.
Jak chcesz krytykować 'Romę’, to rób to z sensem. Jak Sith.
Sith sam się przyznałeś- nie znasz się. To jest wybitny film. Formalny geniusz i emocjonalny roz… Poważnie, musiałem w kilku momentach pauzować żeby to wytrzymać. Sens filmu? Pokazanie ŻYCIA. Prawdziwego życia. I tyle. Linklater robiąc 'Boyhood’ poświęcił na to 13 lat. Cuaron zrobił to samo w 2 godziny z hakiem i zrobił to lepiej.
Dość gadania, zamiast tego moje ulubione sceny z 'Romy’. Te na których płakałem wraz z bohaterami i te, na których się wraz z nimi śmiałem.
1. Masaż bolącego brzuszka. Urocze po prostu.
2. Song noworoczny podczas pożaru.
3. Wzgórza może mają oczy…. ale nie mają majtek, Mistrzostwo świata!
4. Paco podsłuchujący matkę. Emocjonalna demolka.
5. Zamieszki. Od sceny zza szyby. I dziewczyna Jorge’a. Dla niewtajemniczonych: rząd Meksyku zabił wtedy ponad 300 osób.
6. Poród. Tę scenę oglądałem na raty. Nie dawałem rady. Jest za mocna.
7. Kolacja nad morzem.
8. Plaża. Piękne i symboliczne zarazem.
Czy film ma wady? Ja bym się mógł czepiać o feminizm. Przegięta ta kobieca solidarność. Ale Cuaron mówi o sobie i może wie, co mówi.
Trzeba to oglądać wnikliwie i się zaangażować.
Wielki film. Arcydzieło. 11/10. #fackzimnawojna.
„Sith sam się przyznałeś- nie znasz się.”
Chyba Ty! 😉
To jest chyba idealny papierek lakmusowy na pewne rodzaje gustu. Ja rozumiem, że jak ten film emocjonalnie „wejdzie” to może pozamiatać. Mój problem polega na tym, że doceniam kunszt, ale (dla mnie!) treść zieje emocjonalną pustynią. Nie przejąłem się niczyim losem, nie uderzyły mnie sceny mające mieć wpływ na widza. Nic się tam nie działo. Te kilka momentów, które wymieniasz ok, ale film trwa ponad 2 h i w większości opowiada o tym jak trawa rośnie. W Boyhood nie ma scen gdzie bohater siedzi i patrzy w dal przez 3 minuty. Albo przez 2 minuty zamiata psie kupy. Nie moja bajka.
Można pokazać ŻYCIE i jednocześnie nie zanudzić mnie na śmierć. Wspomniany Linklater zrobił to lepiej (emocjonalnie, bo rzemieślniczo wiadomo, że Roma to 3 klasy wyżej) mimo, że nie uważam Boyhooda za przełomowe arcydzieło. Albo o, Jarmush w Patersonie.
Po czasie przyczepiłbym się ponownie do tej pracy kamery, o której wspominałem. Jest momentami tak daleko od bohaterów, że niektóre sceny wydawały mi się sztuczne. Jak nakręcone w teatrze kukiełkowym gdzie kamera stoi, a bohaterowie poruszają się po wyznaczonych ścieżkach.
Kamera skupia się na całościowym planie i to też jest mistrzowskie. Ile na tych planach jest szczegółów, ile drobiazgów do zapamiętania! 3/4 kadrów warto oprawić w ramki i powiesić na ścianie. Formalnie poziom 'Twojego Vincenta’.
Mnie film złapał od sceny 'fajnego umierania’ (powinienem ją umieścić na liście). A to był sam początek. I już nie puścił. Mówisz, że te moje sceny to 'kilka momentów’- to pół filmu było! 🙂
'Paterson’ i cały Jarmusch to nie jest głupie skojarzenie, ale jednak Jim jest cichszy, skromniejszy i mniej pełny. 'Paterson’ pięknie pokazuje pojedynczą wrażliwość, Cuaron w taki sposób ogarnął cały świat. Bo 'Roma’ to jest taki świat. Linklatera uwielbiam, ale decydując się na 'Boyhooda’ zrobił błąd. Uznał, że dokumentowanie różnych aspektów życia wystarczy. Nie wystarczy. Cuaron połączył dokumentowanie z emocjonalną demolką. 'Romę’ należy oglądać w pełnym skupieniu. Najlepiej w samotności i na słuchawkach. Po prostu wejść w ten świat.
Nie mam problemu z tym, że nie każdy to kupuje. Szuflada: arthouse, slow cinema, film 'dla krytyków’ i takie tam. Na fw jest masa negatywnych komentarzy i one mnie nie dziwią.
Właśnie skończyłem oglądać 'Robin Hood początek’. Dziwna rozrywka, bez emocji. Po 'Romie’ emocji mam dość, jeszcze się nie otrząsnąłem. Drugi seans obowiązkowy! Oby posypały się Oscary! W kategorii filmu nieanglojęzycznego szczerze kibicuje… oczywiście 'Romie’.
Jako obrazki to jest przepięknę, ale tak jak pisałem w recenzji – obrazki nudzą po 15 minutach jeśli film nie szarpnie za emocje. A mnie nie szarpnął.
„Mówisz, że te moje sceny to ‘kilka momentów’- to pół filmu było! ”
No nie, nie do końca. Chyba, że liczyć każdą scenę kiedy nic się nie dzieje i trwa 4 minuty.
Romę oglądałem mniej więcej w takich warunkach, o jakich pisałeś i kompletnie w świat nie wszedłem. Czułem się jak obserwator za niewidzialną szybą. Kompletnie oderwany od tego po drugiej stronie. Pewnie to wkestia jakiejś indywidualnej wrażliwości i podatności na pewne artystyczne zabiegi.
I niekoniecznie bym szufladkował. Bo są filmy z kategorii slow/arthouse/dla krytyków i mi się podobają. Nie zapuść się za daleko, bo zaraz napiszesz, że to tylko dla koneserów dobrego kina, a nie dla gawiedzi 😀
„Właśnie skończyłem oglądać ‘Robin Hood początek’.”
Jesteś moim bohaterem. Piszę bez ironii. Ja dostałem lekkiego udaru po zwiastunie. Chyba bym się nie zdecydował na pełen seans. Wolałbym jeszcze 3 razy zobaczyć (mimo mojej opinii:) Romę 😛
’Nie zapuść się za daleko, bo zaraz napiszesz, że to tylko dla koneserów dobrego kina, a nie dla gawiedzi’. Trochę ciągle krążę wokół tego, ale nie chcę nikogo obrazić.
Ujmę to inaczej. Bergman, Antonioni, Tarr, Herzog, Tarkowski. Jakie filmy tych reżyserów widziałeś, i które cię zachwyciły? A które z nich uważasz za bzdety o niczym? Ja w rewanżu służę swoją listą i swoimi wrażeniami.
'No nie, nie do końca. Chyba, że liczyć każdą scenę kiedy nic się nie dzieje i trwa 4 minuty’.
Zdefiniuj 'nic się nie dzieje’. Taka scena pożaru i piosenka na jej koniec. Dzieje się mnóstwo! Albo inaczej: w KTÓREJ scenie filmu 'nic się nie dzieje’. Ja ci mogę opowiedzieć, co się w danej scenie dzieje. Może poza zbliżeniami na psie kupy w korytarzu, to rzeczywiście jest zbędne. Ale reszty mogę bronić. Strzelaj!
Filmy slow, które tobie się podobały… Są takie? Poza 'Patersonem’?
'Robin Hooda’ obejrzyj i daj reckę. Będzie o czym pogadać. Bo to wcale nie musiał być zły film.
Lubię Twoje komentarze, ale za dużo shitstormów na fwb czy nawet fsgk przezyłem, żeby nie wiedzieć w jaką stronę ta dyskusja zmierza. Nie będę się licytował na klasyków i na to kto lubi bardziej wymuskane i ę-ą filmy.
Napiszę tylko, że z nietypowych filmów które mogą się nie podobać komuś jak mi „Roma” widziałem ostatnio „A Ghost Story” i byłem zachwycony. Jak ktoś mi powie, że to nudny film o niczym – jestem w stanie zrozumieć.
„Zdefiniuj ‘nic się nie dzieje’. Taka scena pożaru i piosenka na jej koniec. Dzieje się mnóstwo! Albo inaczej: w KTÓREJ scenie filmu ‘nic się nie dzieje’. Ja ci mogę opowiedzieć, co się w danej scenie dzieje.[…]Strzelaj!”
Zbyt dosłownie bierzesz to co piszę. Nic się nie dzieje w sensie nic co ma jakikolwiek wpływ na mój odbiór filmu, immersję i zaangażowanie emocjonalne. Las płonie, jacyś obcy ludzie biegają z wiadrami, na koniec facet śpiewa.
Mi to przypomina reklamówkę z American Beauty tylko oglądana przez 2 h. No dzieje się. Reklamówka lata, liście sie poruszają, wiatr dmucha, ale co z tego? Tak samo mogę wyjrzeć teraz przez okno i patrzeć przez 2h – ludzie chodzą, auta jeżdżą, dzieje się! Tylko, że mnie to nie obchodzi i tak samo nie obchodzili mnie obcy ludkowie z „Romy” gaszący pożar. Albo zabijający się na ulicach w protestach, o których nie mam pojęcia z historii, a w filmie kontekstu nie mają żadnego.
Pozdro!