Ostrze (Joe Abercrombie)

Trudno zliczyć ile razy zachwalano mi jakiegoś autora, przekonując, że pisze on lub ona zupełnie jak George R.R. Martin. Ileż to razy sięgałem więc po nowe powieści i cykle, łudząc się, że zaspokoją mój głód fantasy w stylu martinowskim. I choć nie wszystkie rekomendowane książki były słabe (przeciwnie, kilka nawet całkiem mi przypadło do gustu), to w końcu ogłuchłem na te podszepty, celowo je ignorując, bo następcy Martina naprawdę znaleźć się nie dało. A jak mówi amerykańskie przysłowie: “Oszukasz mnie raz – to wstyd dla ciebie, oszukasz mnie dwa razy – to już wstyd dla mnie”. (W wersji podanej przez byłego amerykańskiego prezydenta, George W. Busha brzmiało to bodajże: “Oszukasz mnie raz, wstyd… dla ciebie… Oszukujesz… no, nie można dać się oszukać.”).

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o trylogii “Pierwsze prawo” Joe Abercrombiego, było to właśnie w kontekście twórczości GRRM-a. Polecano mi pierwszą powieść tego pisarza (wówczas noszącą tytuł “Samo ostrze” – potem zmienił się wydawca, a co za tym idzie przekład tytułu) jako fenomenalny przykład grimdarku w literaturze fantasy, a jednocześnie rzecz bardzo martinowską. Nie uwierzyłem.

Po “Ostrze” sięgnąłem dopiero kilka tygodni temu, z powodu czysto pragmatycznego. Potrzebowałem  jakiegoś lekkiego audiobooka żeby wytrzymać wiele godzin spędzonych w weterynaryjnej poczekalni. I bardzo szybko pożałowałem, że na Abercrombiego nie dałem się skusić wcześniej. Bo “Ostrze”, debiutancka powieść tego autora, to naprawdę kawał solidnej fantastyki, a jak wnioskuję przeczytawszy jakieś 3/4 kolejnej jego książki, to zaledwie wstęp do naprawdę znakomitej opowieści.

A ta toczy się w świecie, który na pozór jest dość sztampowy. Ot, kilka kontynentów (czy może wielkich wysp) z kilkoma typowymi dla fantasy kulturami. Mamy tu zatem Unię reprezentującą z grubsza późnorenesansową Europę Zachodnią (mowa o rozwoju polityczno-technologiczno-kulturowym), Północ, która (jakże by inaczej) jest zimna, dzika i pełna quasi-wikingów, no i Cesarstwo z południa, które powtarza większość tropów i klisz, jakie odnajdujemy w przedstawieniach Bliskiego Wschodu w ogóle, a Imperium Osmańskiego w szczególności.

“Pierwsze prawo” ma też swoją komiksową adaptację. Ale radzę jednak zacząć od powieści. Proza Abercrombiego jest po prostu świetna.

Ale pal licho jak skonstruowany jest ten świat, w pierwszej powieści worldbuilding jest naprawdę raczej drugorzędny, ciekawe rzeczy zaczną się tu dziać dopiero w kolejnej części trylogii. Natomiast tym, czym Abercrombie naprawdę mnie ujął i co rzeczywiście ma pewien martinowski posmak, są bohaterowie (czy może raczej – protagoniści – bo nie do każdego pasuje określenie bohater) tej historii. Jakże cudowne i kolorowe są to postaci! Pierwsze skrzypce grają tu Logen Dziewięciopalcy, zwany też Krwawą Dziewiątką, prawdziwy barbarzyńca, morderczy wojownik z wieloma niewinnymi żywotami na swoim sumieniu oraz Sand dan Glokta, niegdyś śmiały żołnierz i wybitny szermierz, obecnie potwornie okaleczony i zdeformowany inkwizytor, który całe swoje rozgoryczenie, ból i inteligencję wykorzystuje, by efektywnie torturować i wydobywać z ludzi przydatne sobie zeznania. Robi to głównie dla dobra królestwa. Ale częściowo również dla przyjemności. A towarzyszą im postaci nie mniej intrygujące. Jezal dan Luthar, młody, szlachetnie urodzony szermierz, który pewnie pasowałby nam do roli głównego bohatera serii, gdyby nie był strasznym dupkiem. Co gorsza – dupkiem wcale nie przerysowanym, wyposażonym po prostu w niezbędne (i realistyczne) minimum egoizmu i elitaryzmu, przez które najzwyczajniej nie da się go polubić. Ferro Maljinn, była niewolnica, pewnie łatwiej wzbudziłaby sympatię, gdyby nie fakt, że jest kompletnie obłąkana żądzą zemsty, realizowaną najgłupiej jak się tylko da. Collem West to w równiej mierze solidny i inteligentny żołnierz, co – używając współczesnej nomenklatury – osoba przemocowa z tendencjami do patologicznych eksplozji gniewu. A Bayaz, Pierwszy z Magów, nasz stary mentor, zdeterminowany, by walczyć ze złem, inicjator wydarzeń, wokół których toczy się akcja trylogii? Oj, nawet mnie nie podpuszczajcie, bym powiedział wam co myślę o Bayazie. Ilekroć dowiadujemy się o nim czegoś więcej, ilekroć pokazuje kawałek swojego charakteru, to na jaw wychodzą fragmenty mocno nieprzyjemnego obrazu. Na razie pewnych rzeczy się tylko domyślam. Ale nie są to rzeczy miłe.

Rzecz w tym, że wymienione tu postacie (a to jeszcze nie wszyscy protagoniści, bo Abercrombie – jak Martin – lub prezentować wydarzenia z perspektywy różnych bohaterów) to czeredka bardzo interesująca, zaś autor w nadawaniu im własnych głosów, w przedstawianiu tego jak widzą i pojmują świat, jest doprawdy znakomity. Można byłoby wziąć z książki dowolny akapit opisujący dowolny fragment świata, i na postawie samych słów i związanych z nimi emocji, bez najmniejszych problemów orzec z czyjej perspektywy obserwujemy akcję. Glokta rozważa i analizuje, okraszając wszystko, co dzieje się wokół cynicznym komentarzem. Myśli Ferro są zwięzłe i zazwyczaj agresywne. Tego nie sposób pomylić, to dwa kompletnie odmienne sposoby postrzegania rzeczywistości. Zdarzają się też sceny, które w literaturze czy filmie widzieliśmy już tysiąc razy, a które u Abercrombiego zyskują pewną świeżość i rzadką ostrość. Ot, żeby wziąć coś z brzegu (i zanadto nie spoilerować) – w jednym z rozdziałów nasz człowiek z północy, Logen, trafia do wielkiej metropolii. Sam pamiętam dziesiątki podobnych scen w innych książkach (zwłaszcza fantasy), i zawsze było to robione trochę od sztancy – barbarzyńcy się nie podoba, że tłok, że brud, że ludzie się tykają, etc… Abercrombie idzie znacznie dalej, jego bohater ma na widok tłumu ludzi autentyczny atak paniki, przez który nie może oddychać, a – choć od samego początku jest prezentowany jako człowiek obdarzony niemałą inteligencją – przez swoje nieobeznanie z “cywilizacją” wychodzi nieustannie w oczach innych ludzi na durnia.

Inkwizytor Glokta

Abercrombie ma też świetne ucho do dialogów, które są wartkie, bystre, nierzadko udekorowane ironicznym poczuciem humoru. Nie nazwałbym “Ostrza” książką szczególnie zabawną, ale zdarzyło mi się ze 3-4 razy parsknąć śmiechem, a momentów w których kącik ust sam unosił się do góry w lekkim uśmiechu było znacznie więcej. Nie jest to przy tym humor niezasłużony, czy – w iście marvelowskim stylu – psujący suspens. Pisarz po prostu wie, kiedy może pozwolić sobie na przemycenie jakiejś zgryźliwej uwagi czy zabawnej sytuacji, pozostając zanurzonym całkowicie  grimdarku, czyli realiach świata mrocznego, amoralnego, brutalnego i pesymistycznego.

A zatem dwa atuty powieści – jej bohaterów i warsztat pisarski autora, przejawiający się szczególnie w konstrukcji dialogów – mamy za sobą, warto więc wspomnieć o trzecim. Abercrombie potrafi konstruować całkiem satysfakcjonujące zwroty akcji i jeszcze bardziej angażujące emocje zwieńczenia wątków (na razie pobocznych). Wydaje mi się, że nie kryguje się za bardzo z morałem czy przesłaniem snutej opowieści, jeśli miałoby to przeszkodzić w zaprezentowaniu jakiejś naprawdę szalonej czy po prostu dostarczającej czytelnikowi frajdy sceny. W “Ostrzu” było przynajmniej kilka rozdziałów, które niby nie posuwały akcji mocno naprzód, ale właśnie przez takie podejście autora pochłaniały mnie doszczętnie, sprawiając, że z zapartym tchem przerzucałem stronę za stroną. Wiem, to nie jest wielka literatura, ale w swym rzemiośle Abercrombie naprawdę sięga wyżyn.

Jezal dan Luthar

Wspomnę więc o atucie czwartym, swoistej wisience na torcie, szczególnie miłej miłośnikom prozy Martina. To foreshadowing, przygotowywanie podświadomości czytelnika na określone zwroty akcji, delikatne ich anonsowanie w taki sposób, aby ostatecznie wybrzmiały dwa razy silniej. Oj, sprawił się tu nasz pisarz naprawdę znakomicie, wiele dyskusji, opowieści czy pouczeń ma zastosowanie (często przewrotne) w zupełnie innym kontekście. Niektóre z tych przypadków foreshadowingu objawiają się już w pierwszych dwóch książkach, choć jestem przekonany, że ujawnienie najciekawszych z nich jest dopiero przed nami. Czy raczej przede mną, bo kończę właśnie lekturę drugiego tomu – “Nim zawisną”.

Na razie było o powieści w samych superlatywach, to może pora na odrobinę uzasadnionej krytyki. “Ostrze” to książka za krótka. Nie mówię tu o samej objętości – ponad 600 stron (albo 20 godzin słuchania, jeśli ktoś preferuje audiobook) to wynik całkiem przyzwoity. Rzecz raczej w tym, że przez bogactwo postaci z perspektywy których obserwujemy opowieść, spory kawałek książki to takie swoiste wprowadzenie kolejnych bohaterów mające dość luźny związek z główną osią fabuły. Zresztą sam autor przyznał, że w “Ostrzu” jest “za mało fabuły”, bo gdy książkę pisał, miał w głowie tylko zlepek ciekawych scen z równie ciekawymi postaciami, i połączył je ze sobą zbyt szybko, nie pozwalając opowieści odpowiednio urosnąć. I to rzeczywiście można odczuć. Niektóre fascynujące wątki związane z polityką i intrygami są ledwo zarysowane. A zakończenie powieści jest po prostu zbyt raptowne. Powiem więcej – logiczne (i znakomite) zakończenie tego pierwszego tomu znajduje się… mniej więcej w połowie książki kolejnej – “Nim zawisną”.

Jest jeszcze jedna rzecz, której wadą bym nie nazwał, ale która wymaga podkreślenia. Owszem, Abercrombie bywa porównywany z Martinem. Ale jeśli patrzeć na to przez pryzmat worldbuildingu, to jest to zdecydowanie “Martin light”. Czyta się niesamowicie lekko, łatwo i przyjemnie, ale brak tu tego ogromnego bogactwa świata, wylewające się z powieści GRRM-a. To powiedziawszy – i tak książka przypadła mi do gustu szalenie i nie wątpię, że fanom “Pieśni Lodu i Ognia” też się bardzo spodoba. A wszystko wskazuje na to, że “Ostrze” jest zaledwie przedsmakiem, bo drugi tom jest napisany jeszcze lepiej. I jeszcze bardziej wciąga. Polecam!

-->

Kilka komentarzy do "Ostrze (Joe Abercrombie)"

  • 7 stycznia 2024 at 09:39
    Permalink

    Świetna recenzja! O tym autorze już od jakiegoś czasu jest głośno, a ja zawsze mam problem z takimi nazwiskami. Bardzo długo się przekonuje po sięgnięcie po coś takiego. Jeszcze chyba nigdy nie żałowałem, ale zawsze muszę zrobić te co najmniej kilka podejść.

    Reply
  • 7 stycznia 2024 at 10:04
    Permalink

    A ja właśnie skończyłem wychwalany tu kiedyś pierwszy tom Archiwum Burzowego Światła.
    Doskonałe, naprawdę. Podróż ponad celem, czyli coś co lubię najbardziej 😊

    Reply
    • 7 stycznia 2024 at 10:28
      Permalink

      Sanderson to totalna topka. Niestety w Archiwum ma tendencję do filozofowania na tematy, które niezbyt wielu w ogóle zrozumie w czwartym tomie np obsesyjnie pisze i pisze o budowaniu fabrali. Niemniej Kaladin Burzą Błogosławiony to najlepiej napisana fantasy ever, to jak jest skomplikowany wewnętrznie i jak jest traktowany przez ludzi to jest mistrzostwo świata. Scena na arenie z drugiego tomu (jeśli się pomyliłem to niech mnie ktoś poprawi) to najlepsze potwierdzenie.
      No i każda seria Sandersona to inny styl i inny rodzaj magii.

      Reply
      • 7 stycznia 2024 at 15:30
        Permalink

        Pełna zgoda, czekam tu na recenzję Archiwum. Martin jest leszczem przy Sandersonie.

        Abercrombie go przerabiałem już dekadę temu, zdecydowanie bardziej ‘action fantasy ‘ i czyta się z zapartym tchem momentami. Najbardziej podobalo mi się “Bohaterowie” a i “zemsta najlepiej smakuje na zimno” też była w pyte. Tego wyżej nie czytałem.

        Reply
        • 7 stycznia 2024 at 15:49
          Permalink

          Oj nie wiem ile czasu trzeba by poświęcić żeby dobrze zrecenzować choćby jeden tom Archiwum, to jest kolos z MNÓSTWEM smaczków. Archiwum to jest gigant i dzieło wielkie, ale ja najbardziej lubię Sandersonowego “Z mgły zrodzonego” pierwszy tom pierwszej ery. Powieść gangsterska w klimacie ultra-fantasy z niezwykłą magią.
          Siewca Wojny aka Rozjemca też ma swój klimat no i przede wszystkim znów postaci: Dar Pieśni to jest sztos koleś. Choć tu akurat jest najmniej zrozumiały dla mnie system magiczny. No i jest jeszcze Elantis, którego jeszcze nie czytałem choć mam na półce.

          Reply
          • DaeL
            7 stycznia 2024 at 15:53
            Permalink

            Z wielkimi cyklami Sandersona to mam ten problem, że boję się je zaczynać, bo on pisze szybciej niż ja czytam 🙂
            Ale “Z mgły zrodzony” to książka (i cykl) naprawdę ciekawa. Podobają mi się u Sandersona jego systemy magii. Fajnie to jest wszystko przemyślane i wiele wnosi do budowanego świata.

            Reply
            • 7 stycznia 2024 at 16:46
              Permalink

              Wolisz takie cykle, gdzie autor przestaje tworzyć? 😂

              I tom Archiwum chyba pisał z 20 lat, coś jak Tolkien ze swoim Władcą.

              Reply
              • 7 stycznia 2024 at 17:11
                Permalink

                Ja sie teraz wkrecilem w MKP – a własciwie w poboczne wątki, no tylko ze jest problem ze w Polsce wychodzi to w slimaczym tempie. Esslemont napisal 10 książek. W Polsce wydali dopiero drugą, i to taka ktora dawno temu juz w polsce byla, a teraz bardzo powoli tlumacza nastepne. Podobno ma wychodzic jedna rocznie. Czyli na Dancer’s lament poczekam pewnie z pięć-sześć lat 🙁

                Reply
  • 7 stycznia 2024 at 18:51
    Permalink

    A ja – cytując klasyka – najbardziej lubię melodie, które już raz słyszałem. 🙂 Więc bardzo mała szansa, żebym sięgnął po nowego autora. Zwłaszcza, że fantasy to trudny gatunek. Znakomita większość fantasy (nawet tej najbardziej zachwalanej) zawsze okazywała się na plaster do dupy. Nuda i bzdura rozwleczona na milion stron i czytanie tego grafomaństwa było stratą czasu z mojej strony. Nie mówię, że i teraz tak jest, ale poczekam. Poczekam aż ktoś wyłoży sto milionów dolarów z własnej kieszeni na serial, a ten nie tylko zdobędzie rzesze fanów na całym świecie, ale i zarobi na siebie. To naprawdę dobry weryfikator. Tak właśnie sięgnąłem po Grę o Tron. 🙂

    Reply
    • DaeL
      7 stycznia 2024 at 19:04
      Permalink

      No, Abercrombie właśnie nie rozwleka. Powiedziałbym, że akcja leci (przynajmniej w “Ostrzu”) od fajnej scenki do następnej, i to tak szybko, że autor zapomina czasem poprzetykać to jakąś fabułą 🙂
      Ale tak na poważnie – ja polecam. Jutro powinienem skończyć lekturę drugiego tomu i chyba polecam go jeszcze bardziej.
      A co się tyczy ekranizacji – o serialu nie słyszałem, natomiast trwają prace nad filmem. Odpowiada za niego reżyser pierwszego Deadpoola (to plus) i ostatniego Terminatora (to minus). I – co ciekawe – jest oparty nie na głównej trylogii, lecz na jednej z samodzielnych powieści toczących się w tym świecie (“Zemsta najlepiej smakuje na zimno”).

      Reply
      • 7 stycznia 2024 at 19:19
        Permalink

        Będę pamiętał. 🙂

        Reply
    • 7 stycznia 2024 at 20:11
      Permalink

      Dla mnie niekoniecznie dobry.
      Diuna to fajny film, ale kompletnie mnie nie przekonał do sięgnięcia po książkę. Nie z powodu jakichś błędów, tylko po prostu wiem że to nie dla mnie.

      Z kolei gdybym przez Pierścienie Władzy miał nie czytać Władcy i Silmarillion, to by była największa zbrodnia wszechczasów.

      Wiedźmin… To już sam możesz sobie odpowiedzieć tutaj 🙂

      Zresztą, teraz lepiej żadnej ekranizacji nie robić. Niech się książka broni sama i sama za siebie odpowiada.
      Sam nie lubię sięgać po fantasy już w zasadzie z podobnych powodów. Pojedyncze polecenie nie jest wiele dla mnie warte, ale w końcu uznałem by dać czemuś szansę. Archiwum Burzowego Światła uzyskało przeważająca liczbę zachwytów i nie żałuję że się skusiłem. Mam teraz nowego autora, którego twórczość mogę zgłębić.

      W ogóle z polecaniem książek różnie bywa. Moja żona ma dalej traumę, bo poleciła mi jako 10/10 coś co uznałem za gniot. Teraz przynajmniej wie czego nie lubię 😆

      Reply
      • 7 stycznia 2024 at 21:40
        Permalink

        Ja jestem mega fanem Harrego Pottera, ale po książkę jakoś nie sięgnąłem, z bardzo różnych powodów.
        Co do ekranizacji to nie wiem jak ludzie oceniają koło czasu? Mi się podobał umiarkowanie, nie czytałem książki.
        Chciałbym żeby coś ruszyło się z ekranizacjami Sandersona. A już w ogóle żeby kiedyś powstał polski super-serial np: na podstawie Mekkhanu, ale to drugie nie wydarzy się nigdy.

        Reply
      • 8 stycznia 2024 at 17:24
        Permalink

        Tolkien broni się sam, bo nawet ten kto nie czytał, to przynajmniej słyszał, z grubsza wie o co chodzi i wie, że dobre. Sprawdzona klasyka nie musi się reklamować. Zaś Sapkowskiego czytałem już od lat 80′ w “Fantastyce”, gdy publikował tam pierwsze opowiadania. Wiem od wieków, że dobre i nawet on sam tego nie spier… (choć stara się, stara). 🙂

        Martina znałem tylko z Piaseczników (i szczerze mówiąc nie porwał mnie wtedy stylem), więc potrzebny był mi taki impuls, jak serial, żeby się przekonać.

        Reply
  • 8 stycznia 2024 at 10:17
    Permalink

    Swoją drogą – czytałem chyba ze 3 lata temu – bardzo mi się podobała.

    Reply
  • 8 stycznia 2024 at 10:23
    Permalink

    Opowiem wam fraszkę:
    Bayaz, Bayaz ty…
    😉

    A samo uniwersum pierwszego prawa czyta się błyskawicznie, druga trylogia chyba jest nawet lepsza niż pierwsza o ile lubi się akcyjniaki w szatach fantasy.

    Reply
  • 9 stycznia 2024 at 01:13
    Permalink

    Jakiś czas temu pisałem czy ktoś czytał cykl “Schronienie” Webera. Dzisiaj zauważyłem że Dael odpisał po paru dniach(nie odpisałem wtedy, więc napiszę teraz :p)

    Fabuła wygląda następująco. Mamy zaawansowaną międzygwiezdną Ziemską cywilizację, która została zaatakowana przez kosmitów. Władze wojskowe postanowiły wdrożyć projekt arka, który polegał na zahibernowaniu części mieszkańców i wysłanie ich do planety która posiada warunki podobne do Ziemskich. Kadra oficerska pod znalezieniu takiej planety postanowiła wyprać mózgi cywilom, aby myśleli że zostali stworzeni na tej planecie przez “boga”, a oficerowie przedstawiali się tym cywilom jako archanioły przekazujący wolę “boga”. Dzięki zaawansowanej technologii im się to udaje.

    Wznoszą świątynie w której zawsze jest ciepło, niezależnie od temperatur na zewnątrz. Świątynia posiada dokładne mapy, święte pisma, czy szyby niepodatne na zniszczenie ponieważ zostały stworzone przez “archaniołów”. Więc nawet jak “archaniołowie” umarli, to ludzie nie mają powodu do wątpienia w ich istnienie, oprócz tych artefaktów posiadają “świadectwa” od ludzi którzy widzieli archaniołów na własne oczy.

    Z tego powodu na Schronieniu(tak się nazywa ta planeta), jest tylko jeden religia. Nazywa się “Kościołem Boga oczekiwanego”, ale autor nie wyjaśnia dlaczego “Boga oczekiwanego” duży minus dla mnie. Doktryna zakazuje używania zaawansowanych technologii, wszelkie nowe wynalazki muszą posiadać atest kościoła. I tu dochodzimy do rozdźwięku między oficerami, część uważała że to ma być przejściowe, a część że tak ma być już na zawsze. Dochodzi do buntu, wygrywają zwolennicy tej drugiej opcji, osoby opowiadające się za “okresem przejściowym” zostaną zapamiętani jako “upadli archaniołowie”. “Upadłym” udało im się ukryć w jaskini, androida z wgranymi wspomnieniami takiej jednej kobiety o imieniu Nimue. I ten android budzi się po ok. ~950latach od “stworzenia”. Postanawia walczyć z tym istniejącym porządkiem, i pomaga Charisowi który został uznany przez kościół za siedlisko herezji. Ponieważ w ostatnich 100latach pojawiło się tam kilka nowych wynalazków. Nimue pomaga tam, czasami bezpośrednio zabijając skrytobójców, bądź ujawniając szpiegów i ruchy wojsk. Czasami pośrednio w postaci podsuwania pomysłów na wynalazki. Dzięki sieci satelitów, bądź miniaturowych robotów szpiegujących jest w stanie obserwować wszystko na tej planecie. Dzięki swojemu pojazdowi potrafi zawsze “pojawić się w samą porę”. Mamy więc ładne wyjaśnienie dlaczego nasz główny bohater stanowi takie “Deus ex machina”.

    Reply
    • 9 stycznia 2024 at 01:31
      Permalink

      Mamy więc na start taki “renesans” z większą wiedzą na temat medycy*. Który potem zaczyna konsumować kolejne wynalazki i to ciekawie się czyta. Ale autor nie potrafi pisać realistycznych postaci, władca Charisu jest oczywiście wzorem cnót, jego małżonka oczywiście również. Nawet pewien Charisjański przemysłowiec ma taki dialog gdzie rozmawia o tym że powinno się zakazać pracy dzieci, ograniczać wypadki w manufakturach/fabrykach, wypłacać renty robotnikom którzy doznali wypadków. Przewracałem wtedy oczami jak to czytałem xd Jedyną złą rzeczą jaką “ci dobrzy” zrobili, to zabicie przez Nimue cywilów obsługujących stację semaforową*, aby nie nadali wiadomości o pojawieniu się wojsk.

      Głównym przeciwnikiem jest Inkwizytor, który jest “stereotypowym złym” łatwo wpada gniew rozwalając….. okoliczne meble, z jednej strony fanatyczny z drugiej strony lubi sobie pofolgować z nałożnicami, jest bardzo okrutny i z jakiegoś powodu udało mu się roztoczyć wpływ nad całym kościołem. Od pewnej książki zakłada obozy koncentracyjne dla heretyków xD

      Autor umie opisywać bitwy zarówno na lądzie i na morzu. Choć pomimo dołączonej mapki do książki ciężko mi zlokalizować gdzie toczy się większość z nich. Nazwy lokacji są bardzo podobne do siebie.

      Ten cykl powstał trochę jak taki sandbox gdzie autor wrzuca kolejne wynalazki dla jednej frakcji i ogląda jak ta frakcja sobie z nimi poradzi.

      Więc podsumowując. Jeśli ktoś zacznie to czytać, to polecam pomijać niektóre rozdziały. Najciekawsze są pisane z perspektywy kościoła i Nimue.

      *W tych świętych pismach, jest jedna księga która opisuje zalecenia medyczne i higieniczne.
      **Kościół posiada semafory które potrafią nadawać i odbierać wiadomości na lądzie.

      Reply
      • 9 stycznia 2024 at 19:26
        Permalink

        Brzmi jak stereotypowe wypociny jakiegoś wojującego lewaka. 🙂

        Reply
        • 10 stycznia 2024 at 00:38
          Permalink

          O nie, nie, nie. on nie jest wojującym lewakiem

          https://katedra.nast.pl/artykul/5373/Wywiad-z-Davidem-Weberem/

          Jeśli tak wygląda z mojego opisu to przepraszam za uproszczenie przekazu.

          Nimue z jakiegoś powodu wolała wybrać charisjańską monarchię konstytucyjną, niż Siddmańską republikę 😄

          A i sam Charis dorabia się własnego kościoła po rozpoczęciu wojny. Lokalny biskup ogłosił się arcybiskupem, głosi potrzebę samodzielnego szukania boga. Czym różni się od głównego kościoła który ma oficjalne interpretacje i inkwizycję. Później dowiadujemy się że ten arcybiskup pochodzi z pewnego niszowego zakonu w Charisie. Który przechowywał informację że święte pisma, są sfałszowane. Więc ten zakon skupiał się na indywidualnym poszukiwaniu boga.

          Reply
          • 10 stycznia 2024 at 14:21
            Permalink

            Spoko. 🙂 Nie lubię jednak “religijnych” książek. Nigdy też nie podeszła mi seria Piekary o Mordimerze Madderdinie. Wolę jednak sposób pisania o religii jak u Martina. Np. taka Wiara Siedmiu zachowuje wszystkie znane nam z naszej rzeczywistości przywary, ale nie wyklucza, że stoi za nią rzeczywiście jakaś prawda.

            Reply
  • 9 stycznia 2024 at 09:01
    Permalink

    Ja chętnie mogę polecić Trylogie Magów Prochowych wraz z kontynuacją oraz Trylogie Magów Szkła autorstwa Briana McClellan. W przypadku magów prochowych mamy nowe podejście do magii, niesztampowych bohaterów, mnóstwo zwrotów akcji i brak armom plotów dla bohaterów. Fantastyczny debiut. Kontynuacja, Bogowie Krwi i Prochu wyciąga ze świata jeszcze więcej. Jeśli ktoś lubi klimat karabinów muszkietowych, potyczki wielkich armii oraz spiski i intrygi będzie zachwycony.

    W Trylogii magów szkła, prezentuje nowy świat, z nowym podejściem do magii, a styl jego pisania wchodzi na totalnie nowy level.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków