Niedzielne Fiszki: Booth uratował Lincolna

Za oceanem atmosfera gorąca, a w mediach co i rusz porównania do czasu wojny secesyjnej, pomyślałem więc, że warto przypomnieć historyjkę o tym, jak Booth w 1865 roku uratował życie Lincolna.

Zaraz, zaraz! – zakrzykną Ci spośród Was, których interesuje historia Stanów Zjednoczonych. Przecież John Wilkes Booth zamordował Lincolna! Wszyscy wiemy jak to było. John Wilkes Booth był szekspirowskim aktorem, który sprzyjał stronnictwom politycznym związanym z amerykańskim Południem. W 1859, gdy zbliżało się widmo wojny, chciał się nawet zaciągnąć do wojsk jednego ze stanów, który później utworzyłby Skonfederowane Stany Ameryki, ale ostatecznie od tego zamiaru odwiodła go krwawa egzekucja abolicjonisty Johna Browna, której był świadkiem. Przez okres wojny secesyjnej sprzyjał jednak bardziej Konfederacji, szmuglując lekarstwa dla jej armii. A gdy wojna zakończyła się zwycięstwem Północy (co pociągnęło za sobą brutalny – z punktu widzenia mieszkańców Południa – okres rekonstrukcji), Booth wziął sprawy w swoje ręce. 15 kwietnia 1865 wszedł do prezydenckiej loży w Teatrze Forda i strzelił Abrahamowi Lincolnowi w tył głowy. Następnie zeskoczył na scenę, wykrzyczał “Sic semper tyrannis” (słowa przypisywane Markowi Juniuszowi Brutusowi, znaczące – w wolnym tłumaczeniu – “Taki zawsze los tyranów”). Booth zmarł 11 dni później, w strzelaninie podczas próby pojmania.

Zamach na Lincolna.

No dobrze, ale skoro John Wilkes Booth zamordował Abrahama Lincolna, to jak u licha miałby ocalić mu życie? Otóż mowa jest tu nie o Johnie Wilkesie, ale jego bracie – Edwinie. Nie o Abrahamie Lincolnie, ale jego synu – Robercie. I nie 15 kwietnia 1865… ale kilka tygodni wcześniej. Ten zadziwiający przypadek Robert Lincoln odnotował w swym dzienniku, a następnie, już w roku 1909, wspomniał w liście do redaktora naczelnego The Century Magazine. Lincoln wspomina to tak:

Incydent miał miejsce, gdy późno w nocy grupa pasażerów kupowała bilety do wagonu sypialnego od stojącego na peronie konduktora. (…) Gdy czekałem na swoją kolej, tłum popchnął mnie w stronę wagonu, Pociąg delikatnie się poruszył, przez co spadłem z peronu, a moje nogi utknęły tak, że nie mogłem się poruszyć. Byłem bezradny, gdy nagle ktoś szarpnął mnie do góry za kołnierz płaszcza i podniósł na peron. Odwróciwszy się by podziękować wybawcy, zobaczyłem Edwina Bootha, którego twarz była mi dobrze znana i wyraziłem swą wdzięczność, wymawiając jego nazwisko.

Edwin Boothe, tak jak brat, był aktorem.

I chyba nie ma lepszej ilustracji dla skomplikowanej historii Stanów Zjednoczonych, niż opowieść o dwóch braciach, z których jeden ratuje syna, a drugi zabija ojca.

PS A jeśli ktoś jest ciekawy, to poniżej znajdzie rekonstrukcję pamiętnego zamachu. Taką z przymrużeniem oka.

-->

Kilka komentarzy do "Niedzielne Fiszki: Booth uratował Lincolna"

  • 29 listopada 2020 at 15:42
    Permalink

    Szanowny Panie,

    Bardzo mocny artykuł do popołudniowej kawy. Szanuję za podejście do tematu. Za takie teksty cenie sobie tę stronę.

    Pozdrawiam,
    Prawak

    Reply
  • 29 listopada 2020 at 16:21
    Permalink

    Tekst w sam raz do Radia Erewań 😉

    Reply
  • 29 listopada 2020 at 16:25
    Permalink

    Uratował mu też przede wszystkim dobre imię. Lincoln był kanalią i hipokrytą. Na swoje szczęście nie pożył wystarczająco długo, żeby ludzie zdążyli się o tym przekonać. Nie pierwszy raz nagła śmierć czyni zwykłego łajdaka świętym (casus św. Stanisława).

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków