Taken (2008)

Wróćmy na chwilę do czasów, gdy film Taken, noszący też po polsku tytuł Uprowadzona (co jest problematyczne w kontekście sequeli), nie wzbudzał salw śmiechu. Do czasów sprzed kontynuacji kręconych przez mało zręcznych reżyserów. Do czasów, gdy scena przeskakiwania Liama Neesona przez ogrodzenie nie miała dwunastu cięć, ukrywających nieporadność aktora i nadających błahej czynności pozornego dynamizmu (nie żartuje z ilością cięć, to autentyk). Do czasów, gdy jeszcze nie wszyscy członkowie rodziny Neesona doświadczyli na swojej skórze co znaczy porwanie. Wróćmy do tego pierwszego filmu akcji, nakręconego przez Pierre’a Morela, który wcześniej – z sukcesami – pracował jako zdjęciowiec u Luca Bessona. Ów Luc Besson był zresztą współautorem scenariusza do filmu. I to tak naprawdę, bo przy sequelach, to już tylko na niby, kasując po prostu pieniądze, za użycie wymyślonych przez niego postaci i wątków.

Nie pamiętam w tej chwili, czy Taken był w ogóle wyświetlany w moim lokalnym multipleksie. Na pewno go wówczas nie zauważyłem, a po produkcję sięgnąłem już w formie elektronicznej, gdy mi ktoś podszepnął że warto. Był bodajże rok 2009, siedziałem sobie w poczekalni u okulisty i z ciekawości odpaliłem produkcję na stosunkowo niewielkim (wówczas) ekranie smartfona. I już po jakichś 20 minutach nie mogłem się oderwać, nawet, gdy mnie wzywano na badania. Po powrocie do domu obejrzałem go już prawidłowo, na dużym ekranie. Nie wiązałem z filmem wielkich nadziei, a tymczasem otrzymałem absolutnie fenomenalne kino akcji, lepsze od święcących wówczas triumfy Transporterów czy Bourne’ów. Taken nie miał jakichś nadzwyczajnych zakrętów fabularnych czy zwrotów akcji. Ale reprezentował mistrzowskie rzemiosło.

Neeson będzie strzelał.

Początek filmu nie zwiastował wszakże takiej uczty. Ot, dowiadujemy się, ze Liam Neeson to nie jest taki sobie zwyczajny czterdziestoparolatek, lecz facio, który potrafi zrobić komuś krzywdę i że nauczył się tego w Langley (które to Langley, jak wiedzą fani filmów szpiegowskich, jest siedzibą CIA). Film zgrabnie buduje też więź emocjonalną pomiędzy protagonistą, a widzem. Postaci granej przez Neesona (Bryan Mills się on zwie… muszę zacząć używać w recenzji tego nazwiska) trochę współczujemy, mając nadzieję, że życie mu się jakoś ułoży. Bo chwilami przypomina taką fajtłapę życiową, odeszła od niego żona, rzadko widuje córkę – nie ma tu jakiegoś wielkiego konfliktu, ale na pewno pojawia się cień zainteresowania dalszym losem bohatera. A zatem – pierwsze piętnaście minut rozegrane jest poprawnie, bez zbędnego przeciągania czy nierealistycznie cukierkowych obrazków miłości ojca do córki.

Potem zaczyna się budowanie napięcia. Córka chce wyjechać do Francji, tatko ma obiekcje, my nie wiemy jeszcze o co chodzi, ale sposób ukazywania tych wszystkich dyskusji, a później wyprawa na drugi kontynent przypominają tę scenę ze Szczęk, kiedy jeszcze nie widzimy rekina, ale już słyszymy muzykę. Wiemy, ze stanie się coś niedobrego. Jest to o tyle zgrabnie przedstawione, że nie widzimy żadnych irracjonalnych zachowań. Córka bohatera i jej koleżanka zachowują się najzupełniej normalnie. Owszem, rozmawiają z nieznajomymi ludźmi, lecz nie ma w tych rozmowach niczego nadzwyczajnego. Oczywiście wszystko prowadzi do kulminacyjnego punktu, w których dziewczyny zostają porwane. W czasie gdy Bryan Mills rozmawia z córką przez telefon. Ten moment sparodiowano tysiąc razy, a jednak wciąż ma on w sobie niesamowitą siłę. Ojciec zamiast panikować daje córce instrukcje postępowania. I już wiemy że to profesjonalista. Gdy telefon podnosi porywacz, krótkie zdanie: “Nie mam pieniędzy, ale mam pewne umiejętności, które nabyłem w toku wieloletniej kariery…”, sprawia, że dreszcz przechodzi po plecach.

Legendarna scena pogaduszek.

I tak zaczyna się właściwy film, w którym Neeson owe umiejętności demonstruje na ulicach Paryża. W sposób brutalny, acz dość realistyczny. Walki wyglądają na naturalne, bez jakiejś przesadzonej choreografii. Wyjąwszy kilka wypadków, wszystko przebiega tak, jak wyobrażalibyśmy sobie prawdziwe starcia zdesperowanego ojca i zakapiorów z półświatka – mocny cios w łeb powala na ziemie, facet któremu bohater złamie rękę nie będzie mógł potem tą ręka walczyć… No i bijatyka kończy się szybko. Żadnych wielominutowych wymian ciosów. Wiem, że może taka pochwała realistycznej brutalności w kinie brzmi dziwnie… ale naprawdę było to wówczas coś niesamowicie odświeżającego. Zwłaszcza dla takich entuzjastów przemocy (ekranowej) jak ja.

Mało kto o tym pamięta, ale Maggie Grace była kiedyś popularną aktorką, którą w wieku 25 lat obsadzano w rolach nastolatek.

Ale najważniejszy był realizm w zachowaniu bohatera. Znów – zapomnijcie o trącących pastiszem kreacjach z sequeli filmu. W Taken Neeson jeszcze grał na poważnie. I pozwalał uwierzyć, że jest zwykłym facetem, który pragnąc uratować ukochaną osobę potrafi złamać wszystkie zasady. Nie ma tu miejsca na ckliwość, a ratunek nie przybywa w postaci rycerza w lśniącej zbroi. Rycerz przybywa, ale cały we krwi, a na włóczni niesie nabite łby przeciwników. To fascynujące, ale mam takie przekonanie, że w niektórych scenach, na przykład gdy Bryan Mills torturuje jednego z ludzi zaangażowanych w handel żywym towarem, Taken odsłania przed nami fragment wiedzy o nas samych. Bo to zachowanie wydaje się równie odrażające, co… zrozumiałe. I być może niejeden widz pomyślał sobie, że zrobiłby na miejscu bohatera filmu to samo. Że też by torturował, a nawet strzelił do niewinnej osoby. Wiem, że  to tylko głupiutki film, ale na serio pokazuje do czego posunie się zdesperowany człowiek.

I tak oto wyszedł film wyjątkowy. Brutalny, dynamiczny, zgrabnie nakręcony, ale przede wszystkim potrafiący wykrzesać z widza ogrom emocji. Potem przyszły dramatycznie słabe sequele. Ale na ocenie Taken nie powinny zaważyć.

-->

Kilka komentarzy do "Taken (2008)"

  • 7 lipca 2020 at 14:38
    Permalink

    Dla mnie ten film to jest 10/10 w swojej kategorii, po prostu rewelacja, może zepsuty trochę w stylu amerykańskim przez końcówkę, gdzie tytułowa uprowadzona szybko wraca do normalnego życia i spotyka się ze swoją idolką by uczyć się śpiewać. Dynamiczny brutalny mało przerysowany dla mnie fajna była scena kiedy strzela do żony kolegi z francuskiej policji, i tak jak dwójka jest naprawdę słaba, tak trójka ma pewne przebłyski. A przecież jeszcze powstał serial (teraz jest taka dziwna moda na te dziwne seriale, bo przecież Zabójcza Broń też ma swój serial, z aktorem znanym z On Ona i Dzieciaki). Ostatnio oglądałem po raz enty i naprawdę warto. A scena z telefonem w pierwszej części jest świetna potem zrobił się z tego nie wiem czemu mem.

    Reply
  • 7 lipca 2020 at 16:40
    Permalink

    To kto jest autorem recenzji? Bo przy ocenie jest SithFrog ale jako autor Dael. Bo stylu obstawiam raczej Daela.

    Reply
    • DaeL
      7 lipca 2020 at 16:54
      Permalink

      SithFrog huncwot wpisał się do szablonu oceny jako pierwszy, bo robił pierwszą recenzję na stronie. I teraz za każdym razem jak wstawiamy ocenę, to musimy ręcznie zmienić ksywkę. A czasem człowiek zapomina. Pewnie to jakoś można zmienić grzebiąc w kodzie, ale nikomu się nie chce 😛

      Reply
  • 7 lipca 2020 at 16:44
    Permalink

    Wszystkie oceny na fsgk tak naprawdę wystawia SithFrog. Reszta chłopaków tylko dopisuje pasujący tekst 🙂

    Reply
    • 7 lipca 2020 at 21:15
      Permalink

      Ewentualnie wszyscy autorzy tekstow to tak naprawde dael udajacy szereg postaci zeby ludzie mysleli ze to większy serwis niz jest w rzeczywistości

      Reply
  • 7 lipca 2020 at 17:37
    Permalink

    Scenarzysta do reżysera:
    – Ty, Pierre, od naszego bohatera odeszła żona, rzadko widuje córkę… Tego chyba jeszcze nie było?
    – Dla pewności dorzućmy jeszcze, że ma problemy alkoholowe…

    Reply
  • 7 lipca 2020 at 20:49
    Permalink

    Super film! Naprawdę potrafił pochłonąć. Też skłaniał bym się do oceny 9 być może 10/10.. Od tego filmu naprawdę polubiłem liama 🙂

    Reply
  • 8 lipca 2020 at 16:33
    Permalink

    Miałem podobne odczucia. Filmu nie znałem, siadałem ze świeżym umysłem, nie oczekując wiele. I praktycznie wgniótł mnie w fotel. U mnie 8.5/10.

    Reply
  • 12 lipca 2020 at 16:42
    Permalink

    Obejrzałem pierwszy raz gdzieś około 2011, mieszkając uż wtedy przez jakiś rok w Paryżu. Pamiętam, że strasznie mnie rozbawiły sceny, gdzie Neeson dogaduje się bez problemu po angielsku z każdym albańskim obszczymurkiem w Paryżu 😀 Ale poza tym film bardzo dobry.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków