Demaskuj z DaeLem: Mokele-mbembe

Podobno można go odnaleźć gdzieś na pograniczu Konga i Angoli. W najgłębszej, nieskażonej obecnością białego człowieka dżungli. Niewielu śmiałków zapuściło się w te rejony. To miejsce nieprzyjazne i niebezpieczne, dżungla pełna mokradeł, chorób, drapieżników… Ale ci badacze, którzy zdołali tu dotrzeć, wspominają przerażającego, majestatycznego stwora, którego rdzenne afrykańskie plemiona nazywają trwożliwie mianem mokele-mbembe. Biały człowiek ma jednak na niego inną nazwę. Brontozaur.

Taka przynajmniej wersja wyłania się z prac niemieckich badaczy z początku XX wieku. Wszystko zaczęło się w roku 1907, gdy na terytorium niemieckich kolonii w Afryce odkryto dobrze zachowane kości dinozaurów. Znalezisko to zachęciło pierwszych niemieckich paleontologów do rzucenia wyzwania anglosaskim kolegom, którzy dominowali w dziedzinie badania szczątków dinozaurów. Ba, doprowadziło nawet do czegoś więcej – rozbudzenia wyobraźni. Dwa lata później, Carl Hagenbeck, kolekcjoner egzotycznych zwierząt, właściciel ogrodu zoologicznego i cyrku, postawił tezę, iż niektóre gatunki dinozaurów przetrwały w głębi afrykańskiej dżungli do dziś. Hipoteza jak najbardziej trafna. Rzeczywiście, ptaki są częścią nadrzędu dinozaurów (a ściślej rzecz biorąc podrzędu teropodów). Ale Hagenbeck miał na myśli co innego. W jego wyobrażeniach, po Afryce wciąż hasały gigantyczne, przerażające jaszczury. Na poparcie swej hipotezy kryptozoolog nie miał zbyt wielu argumentów. Ot, wskazywał na rzekomo zasłyszane historie, których źródła nie sposób było odnaleźć, tudzież na średniowieczne i renesansowe wyobrażenia o tajemniczych zwierzętach zamieszkujących kontynent. Dodajmy – rzadko wyobrażenia konkretne, czy rzeczywiście wskazujące na stwory przypominające dinozaury. Hagenbeckowi wystarczyło to wszakże do zwrócenia uwagi, że coś dziwnego musiało dziać się w Afryce dziać.

A ja po raz pierwszy zetknąłem się z mokele-mbembe w komiksie The Punisher wydanym w Polsce w latach 90. przez TM-Semic. W komiksie tym Punisher walczył z Wolverinem. A w tle łaziły majestatyczne bestie.

Cztery lata później, kapitan Ludwig Freiherr von Stein zu Lausnitz (w duchu daleko posuniętego republikanizmu skasujemy mu te tytuły szlacheckie i będziemy dalej nazywać Ludwigiem) dowodzący ekspedycją przyrodniczą, która wyruszyła z niemieckiej kolonii w Kamerunie, miał natknąć się na rdzennych mieszkańców, którzy opowiedzieli mu o stworze zwanym mokele-mbembe. W swych dziennikach, kapitan Ludwig opisał go tak:

Zwierze ma brązowo-szarą, gładką skórę i jest rozmiaru słonia, a przynajmniej hipopotama. Ma bardzo długą i giętką szyję z jednym, długim zębem, niekiedy określanym jako róg. Niektórzy mówili też, że ma długi umięśniony ogon jak aligator. Łódki, które się do niego zbliżą są stracone, zwierze je atakuje, ale nie zjada swych ofiar. Stwór ma ponoć żyć w jaskiniach wydrążonych przez rzekę na zakolach.

Najmniejszy szacunkowy rozmiar mokele-mbembe z opisu kapitana Ludwiga.

Mokele-mbembe ponownie wzbudził zainteresowanie niemieckiej opinii publicznej w latach 30., na fali krążącej w niektórych kręgach partii narodowo-socjalistycznej fascynacji pseudo-historią i okultyzmem. Za granicę wyeksportowano tę nieco skarłowaciałą wersję brontozaura w latach 50. za sprawą książki francuskiego kryptozoologa Bernarda Heuvelmansa. W swym dziele Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Na tropie nieznanych zwierząt, Francuz przedstawił nie tylko oryginalny opis kapitana Ludwiga, ale również cały szereg współczesnych świadectw Niemców z Kamerunu, którzy mieli – rzekomo – okazję spotkać potężnego gada. Idący w ślad za Hevelmansem kryptozoologowie odnotowali nawet, że sylwetki dinozaurów są rozpoznawane przez rdzenną, czarnoskórą populacje tego rejonu świata. Wspomniał o nim również Eugene Thomas, misjonarz z Konga, który miał spotkać zwierzę aż dwa razy – najpierw na brzegu jeziora Tele, a potem gdy mokele-mbembe zaatakował wioskę. Na szczęście tubylcy ubili zwierza i go zjedli. Pechowo, nie zachowały się kości.

Z czasem historia mokele-mbembe zaczęła zdobywać popularność również w kręgach kreacjonistów młodej Ziemi, którzy zwracali uwagę, że przetrwanie w niezmienionej postaci wielkiego zauropoda byłoby argumentem mogącym wywrócić narrację o milionach lat, jakie musiały upłynąć od wyginięcia dinozaurów. Sfinansowano nawet szereg ekspedycji, które miały wytropić stwora. Niestety jak dotąd najlepszym dowodem na jego istnienie (nie będącym oczywistą mistyfikacją), jest poniższe zdjęcie.

Najlepsze zdjęcie mokele-mbembe. Mało fotogeniczna gadzina.

Czy zatem mokele-mbembe to prawdziwy zauropod? Czy w kongijskiej dżungli przetrwał jakiś skarłowaciały krewny brontozaura? Cóż, ja chyba zaryzykuję hipotezę alternatywną. Mianowicie – to wszystko duby smalone. I to niemal od początku. Kryptozoolodzy często zapominają, że już człowiek, który zaniósł do Europy wiedzę o mokele-mbembe, uważał to za przejaw folkloru. Wskazywał, że zmieniające się szczegóły jego wyglądu wskazują na fakt, że mokele-mbembe jest po prostu tworem do straszenia dzieci i młodych członków plemienia przed zapuszczaniem się w niebezpieczne rejony dorzecza Kongo. Mocno wątpliwe są także rzekome opowieści Afrykanów. Nawet kreacjoniści William Gibbons i Robert Mullin, którzy poszukiwali mokele-mbembe, przyznali, że czarnoskórzy mieszkańcy Afryki widzą w wielkim jaszczurze sposób na wyciągnięcie pieniędzy od podróżników. Co gorsza – wiedzą o dinozaurach z innych źródeł niż obserwacja kongijskich gadów. Pozostaje również kwestia środków technicznych takich jak zdjęcia satelitarne, które jak dotąd nie wytropiły żadnego zauropoda. No i w końcu rzecz, która jest największą zmorą kryptozoologii – kwestia stabilności populacji. Aby przetrwać tysiące lat (nie mówiąc o milionach), populacja musi mieć kilka tysięcy sztuk zwierząt danego gatunku. W przeciwnym wypadku dochodzi do chodu wsobnego, skutkującego tzw. depresją inbredową, czyli drastycznym zmniejszeniem płodności i odporności na choroby i w konsekwencji wyginięciem. To zresztą jeden z powodów dla których tak wiele wysiłku wymaga odrodzenie populacji zwierząt zagrożonych wymarciem. Problemem są bowiem nie tylko czynniki zewnętrzne, ale również krzyżowanie zwierząt w taki sposób, aby w małej populacji nie doszło do inbredowania. Innymi słowy – jeśli mokele-mbembe istnieją… to muszą ich być tysiące. A tysięcy zauropodów raczej nie byłoby nam łatwo przegapić.

 

-->

Kilka komentarzy do "Demaskuj z DaeLem: Mokele-mbembe"

  • 14 czerwca 2020 at 13:29
    Permalink

    Ciekawa historia Daelu. Pomysł na to, że w odizolowanej dziczy nadal mogą żyć dinozaury, miał także Arthur Conan Doyle. W swoim dziele “Zaginiony świat” opisał taką właśnie sytuację, a inspiracją miał być widok niedostępnego płaskowyża, którego zobaczył podczas swojej podróży do Ameryki Południowej.

    Reply
  • 14 czerwca 2020 at 13:35
    Permalink

    Jedyny świat w którym mokele-mbembe istnieje oficjalnie, to Monsterwers. Żyje tam sobie spokojnie obok Rodana, Godzilli, Mothry czy Behemotha.

    Reply
  • 14 czerwca 2020 at 22:29
    Permalink

    Był i u nas taki badacz i podróżnik, który legendę o Smoku Wawelskim podawał za przykład koegzystencji wielkich gadów i ludzi w nie tak odległej przeszłości. 😉

    Reply
  • 15 czerwca 2020 at 02:17
    Permalink

    Mokele-mbembe jest też wspomniany w książce “Potwór Heu-Heu” Henry’ego Ridera Haggarda. Niestety, także jako stwór raczej mityczny. 🙂

    Reply
  • 15 czerwca 2020 at 07:57
    Permalink

    Najstarsi górale pamiętają też, że Mokele-mbembe można spotkać również w grze “Uncharted Waters II: New Horizons”. Jak zresztą wiele innych cudów.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków