Ninja Terminator (1985) i Ninja Dragon (1986) – podwójna recenzja

Kto jest największym reżyserem w historii? Scorsese? Hitchcock? Kubrick? Kurosawa? Welles? Eastwood? Tarantino? Lynch? Fincher? Forman? Eisenstein? Fellini? Odpowiedzi jest wiele i wszystkie są błędne. No bo który z wymienionych mężczyzn mógłby dorównać Godfreyowi Ho i w ciągu 20 lat wyprodukować… 115 pełnometrażowych obrazów?

To jak mało wiemy o pochodzącym z Hong Kongu mistrzu kina Z, uważam za skandal. I – jako autentyczny entuzjasta podobnych produkcji – uważam, że jest moją misją uświadomienie Wam, jak wiele straciliście, nie oglądając jego filmów. Ale najpierw odpowiem na najbardziej palące pytanie. W jaki sposób reżyser zdołał kręcić średnio ok. 4 pełnometrażowych filmów rocznie?

Plakat promujący film Ninja Dragon mówi wszystko.

Ninja Dragon. Gdy chwila słabości kosztuje życia i nikomu się nie przebacza.
Ninja Dragon. Życie to tania żywa waluta za informacje pożądane.
Ninja Dragon. Opowieść o chciwości i rywalizacji, starożytnej i nowoczesnej.
Ninja Dragon. Zdrada i przemoc, z chwilami pasji i miłości.
Ninja Dragon. Dyktatura, dominacja i destrukcja.
—Materiał promujący film Ninja Dragon—

Cóż, po prostu wypracował niezawodną metodę. Najpierw zatrudniał kilku zachodnich aktorów kina klasy B. Jego ulubieńcem był Richard Harrison, który łaskaw był potem powiedzieć, że grając w filmach Ho, czuł się jak prostytutka. Zatrudniwszy tych kilku aktorów, reżyser, scenarzysta i producent w jednym kazał im odegrać całą masę scenek, najczęściej związanych z tematem ninja (ponad połowa filmów Ho zawiera słowo “Ninja” w tytule). Aktorzy nigdy nie mieli w rękach całego scenariusza danej produkcji, a wyłącznie strony z absurdalnymi dialogami napisanymi przez faceta, dla którego angielski nie był nawet ojczystym językiem (Ho mówił po kantońsku). Gdy zdjęcia do danego filmu dochodziły do końca, Godfrey Ho brał materiał oraz kilka starych filmów, do których prawa autorskie wygasły (a zresztą nie zawsze wygasły – o czym napiszę później) i z całego tego materiału montował kilka różnych produkcji. W jednym wypadku potrafił wyczarować w ten sposób osiem filmów z dwóch tygodni zdjęć. I to wszystko na maleńkim budżecie. Cuda.

To prawdziwa scena z filmu Ninja Terminator. Mistrz ninja Harry korzysta z oryginalnego telefonu.

Zaraz, zaraz! – zakrzykniecie pewnie. Ale w jaki sposób Ho zdołał połączyć wątki nakręcone na nowo ze starymi filmami. Hmmm… “zdołał” to może trochę za duże słowo. Filmy Ho mają generalnie strukturę dwuwątkową. Wątek pierwszy opowiada o rywalizacji różnych mistrzów ninja. Wątek drugi pochodzi z przemontowanych i zdubbingowanych na nowo filmów chińskich, tajskich czy filipińskich, i opowiada o walce gangsterów lub szkół kung-fu. Godfrey Ho łączy oba wątki poprzez rozmowy telefoniczne, w których postaci z pierwszego wątku rzekomo wydają polecenia postaciom z wątku drugiego. Oczywiście nie trzyma się to kupy, a na dodatek wygląda komicznie, bo na pierwszy rzut oka widać, że oba wątki toczą się w różnych dekadach (“pożyczone” filmy na ogół pochodzą z lat 60. lub 70.).

Robot: Zdrajco, słuchaj! Masz trzy dni, by oddać Złotego Wojownika Ninja naszemu mistrzowi. Słuchaj i bądź posłuszny!
[dzwoni telefon]
Antagonista: [przez telefon] Posłuchaj mnie zdrajco! Sądzę, że dostałeś już groźbę śmierci od naszego Imperium Ninja. Ninja są najważniejsi, a ty nas oszukałeś. Dlaczego to zrobiłeś?
Mistrz ninja Harry: Imperium Ninja jest złe! Chcę zreformować Imperium Ninja! Dlatego wziąłem Złotego Wojownika Ninja!
Antagonista: Masz trzy dni, by zwrócić Złotego Wojownika Ninja, albo zginiesz!
Mistrz ninja Harry: Idź do diabła!
—Ninja Terminator—

Podkreślenie oka eyelinerem to jedna z pierwszych lekcji, jakie przyswaja świeżo upieczony ninja.

Żeby było jeszcze zabawniej, to warto dodać, że Ho nagminnie kradł ścieżkę dźwiękową z innych produkcji (Gwiezdne Wojny, Miami Vice, itd…). Ba, wykorzystywał też piosenki Pink Floydów czy Vangelisa – choć przypuszczam, że bez zakupienia odpowiedniej licencji. No i powiem Wam, że usłyszawszy motyw przewodni z The Thing Johna Carpentera podczas gry w pokera, o mało nie spadłem z krzesła.

No dobrze, ale przejdźmy do omówienia samych filmów. Chciałbym przedstawić Wam dwa tytuły, od których ja sam zacząłem przygodę z kinematografią pana Ho. W obu produkcjach w głównego bohatera wciela się ten sam aktor – Richard Harrison. W Ninja Terminatorze jego postać to “mistrz ninja Harry”, w Ninja Dragon – “mistrz ninja Gordon”. Nie ulega wątpliwości, że obie produkcje były kręcone w tym samym czasie. Również ze względu na podobieństwo wątku głównego. Pierwszy film opowiada o trzech ninja, którzy kradną figurkę Złotego Wojownika Ninja, ściągając na siebie gniew Imperium Ninja. Ninja Dragon opowiada o zemście jakiegoś kartelu ninja za wygraną mistrza ninja Gordona w pokera… No, przynajmniej tyle zrozumiałem z filmu. W przypadku obu filmów wątek drugoplanowy to po prostu przedubbingowany film gangsterski wyprodukowany w Hong Kongu w latach 70.

Złoczyńcy w filmach Ho są naprawdę przerażający.

Paul: Jesteś taki głupi. Zabiłeś Foksa i moich ludzi.
Mistrz Ninja Gordon: A ty, ty zacząłeś wojnę.
Paul: Byłeś zwycięzcą, ale tym razem nie dam ci szansy.
Mistrz Ninja Gordon: Stoi. Nie wiesz, jak grać w tę grę. Zapominasz o ważnej chińskiej zasadzie.
Paul: Moja zasada to zabić cię.
Mistrz Ninja Gordon: Hmmm. Musisz użyć Chińczyków przeciw Chińczykom. Grasz w grę śmierci!
Paul: Nonsens! Oddasz mi wszystko, co zabrałeś.
Mistrz Ninja Gordon: Chyba że umrzesz jak ninja.
Paul: OK
—Ninja Dragon—

A jak się to ogląda? Fantastycznie. Nie zrozumcie mnie źle, filmy kompletnie nie mają sensu i nie trzymają się kupy. Ale nagromadzenie absurdów jest tu tak spektakularne, że produkcje zaczynają być autentycznie śmieszniejsze od większości współczesnych komedii. Jest tym zabawniej, że Ho kompletnie nie czuje “świata zachodu”, ani nie umie pisać dobrze brzmiących po angielsku dialogów. Rezultatem są przekomiczne rozmowy, dziwaczne akcenty, groteskowe zwyczaje (złoczyńcy podczas gry w pokera siedzą przy stoliku z flagami sygnalizującymi ich narodowość – niczym w ONZ). Na dodatek sceny walki mają w sobie autentyczny czar kina klasy B. No i muzyka – jak wspomniałem dość bezwstydnie ukradziona – sprawia, że seans dostarcza masę przyjemności. To bardzo złe filmy. I gorąco je Wam polecam.

PS Oba filmy można znaleźć w serwisie youtube. A poniżej – na zachętę – wklejam zwiastuny.

 

 

-->

Kilka komentarzy do "Ninja Terminator (1985) i Ninja Dragon (1986) – podwójna recenzja"

  • 26 listopada 2019 at 21:42
    Permalink

    He he, pamiętam wiele podobnych “dzieł” z okresu gorączki video w Polsce. 🙂 Niestety większość o niezapamiętywalnych tytułach. Zresztą jeden i ten sam film mógł mieć 5 różnych tytułów, w zależności od inwencji “dystrybutora” (czyli pana z łóżkiem polowym na targowisku).

    Reply
  • 26 listopada 2019 at 22:17
    Permalink

    Uśmiałam się 🙂 dzięki za te recenzje!

    Reply
  • 27 listopada 2019 at 08:21
    Permalink

    Warto zauważyć, że Ho masz też na koncie co najmniej dwa porządne filmy kopane: ‘Honor i chwała’ oraz ‘Niepokonani’. Oba z rewelacyjną Cynthią Rothrock w roli głównej, a do tego pierwszego załapał się także Robin Shou- filmowy Liu Kang.

    I jeszcze jeden ciekawy przypadek. ‘Jednostka 731- laboratorium diabła’. Ni to remake ni to sequel (niesławnego) ‘Oddziału 731’. Zainteresowanych odsyłam do internetu 🙂

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków