Sex Education (2019)

Pierwszym chwilom z serialem Sex Education towarzyszyło mi uczucie zagubienia, żeby nie powiedzieć wręcz, że doznałem dysonansu poznawczego. Oto bowiem Netflix stworzył ośmioodcinkową produkcję, która dzieje się niby na angielskiej prowincji, gdzie szesnastolatkowie zachowują się jak upośledzeni umysłowo dwudziestoparolatkowie z amerykańskich seriali młodzieżowych, mają problemy trzynastolatków, uczą się w czymś, co przypomina nieco amerykańską szkołę średnią skrzyżowaną z koledżem, słuchają muzyki punkowej i new romantic, ich rodzice jeżdżą samochodami z lat 80., a oni sami mają nosy stale wbite w smartfony. W pierwszym odcinku wydawało mi się, że to po prostu pójście na skróty w budowaniu świata. Że chodziło o nawrzucanie jak najwięcej wabików na widzów spragnionych kolejnych porcji nostalgicznego nastroju, na który ostatnio panuje moda, ale żeby nie było zbyt “staro”. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że to tylko pozory.

Otis i Eric, czyli dwóch nastolatków, którzy pokażą wam, czym naprawdę jest przyjaźń.

Główny bohater – Otis ma szesnaście lat i mieszka razem z samotną matką w malowniczo położonym domu gdzieś na prowincji. Mama to uznana pani seksuolog, więc chłopak ma ogromną wiedzę o “pszczółkach i zapylaniu kwiatków”, a jednocześnie trapią go poważne wątpliwości dotyczące własnej seksualności. Z chwilą rozpoczęcia nowego roku szkolnego, Otis i jego najlepszy przyjaciel Eric wchodzą w świat szkolnych romansów i problemów związanych z wkraczaniem w dorosłość. Tam poznają Maeve, szkolną outsiderkę i buntowniczkę, która namawia Otisa na wspólny biznes: udzielanie płatnych porad seksualnych, przy czym chłopak ma robić za terapeutę, a jego partnerka naganiać klientów i zajmować się finansami.

Poradnia seksualna. W tym serialu nic nie jest na serio, a jednocześnie wszystko jest ważne.

Fabuła Edukacji seksualnej jest w gruncie rzeczy pretekstowa i bardzo sztampowa, jakby żywcem skopiowana z amerykańskiego serialu młodzieżowego sprzed 25 lat. Na każdym kroku i w każdej kolejnej scenie schemat goni schemat i schematem pogania. Nie ma absolutnie nic, czego już ktoś wcześniej na ekranie by nie pokazał. W nastolatkach buzują hormony, rodzą się miłości i zauroczenia, mamy szkolne bale i domowe imprezy, picie, ćpanie i bzykanie w każdej możliwej konfiguracji. Mało tego: postacie wzięto jakby z listy serialowych archetypów. Jest więc nieśmiały dziwak, buntowniczka, elitarne towarzystwo wzajemnej adoracji, szkolny osiłek, nieśmiałe grubasy, nadopiekuńczy rodzice, srogi dyrektor, jest tu nawet hydraulik, który zaciąga do łóżka dojrzałą panią domu, wzorem najlepszych produkcji kina ślizganego. I kiedy człowiek zastanawia się, o co tu właściwie chodzi i po co mu kolejna banalna historia, dociera do niego fakt, że przecież nie o fabułę i o tych konkretnych bohaterów tu chodzi. Sex Education to postmodernizm w czystej postaci i bezpretensjonalna, w pełni zaplanowana zabawa stereotypami.

Każdy marzy o takiej mamie. Gillian Anderson daje prawdziwy popis i nie sposób jej nie polubić.

Tylko na pierwszy rzut oka jest to nastoletnia wersja Californication, gdzie co i rusz na ekranie migają nagie biusty, a większość żartów dotyczy organów płciowych. Szybko da się zauważyć, jak bardzo przewrotnie podeszli do tematu twórcy i jak wiele treści przekazują w delikatnie ukryty sposób. No i jak gigantyczny dystans mają do swojej produkcji. Kto bowiem, w dzisiejszych poprawnych politycznie czasach, odważy się napisać jedną z głównych ról serialu jako pajacującego, czarnoskórego geja, który przez większość sezonu robi z siebie idiotę i pośmiewisko, tylko po to, żeby potem umieścić go w najmocniejszych scenach całej serii? Gdzie matka zawstydza syna swobodą seksualną, a on z kolei udaje, że się masturbuje, aby ukryć swoje problemy. Albo na pierwszy rzut oka najbardziej wyluzowana osoba we wszechświecie, w rzeczywistości jest przerażona niemożnością kontrolowania swojego syna, a w dodatku ma w głowie demony przeszłości, które powodują podobne problemy do tych, które sama pomaga rozwiązywać swoim pacjentom. Otis na pozór jest skrępowany zachowaniami mamy, ale tak naprawdę to trauma z dzieciństwa odciska na nim piętno. Rodzice Erica nie rozumieją jego podejścia do życia, ale to oni okażą się być jego najlepszymi przyjaciółmi. I wszystko to jest pokazane lekko, żartobliwie, czasami wręcz obrazoburczo. Każdy z takich drobnych wątków symbolizuje jakiś problem, każdy jest na pozór banalny, a naprawdę odnosi się do prawdziwych ludzkich uczuć i zmartwień. W jednej ze scen matka Otisa mówi o odpowiedzialności, jaka na niej ciąży w czasie wykonywania swojego zawodu, bo jedno źle wypowiedziane zdanie może spowodować traumę na całe życie. W późniejszych odcinkach są fragmenty, które dobitnie tę tezę potwierdzają i pomiędzy kolejnymi parsknięciami śmiechu każą się poważnie zastanowić nad fundamentalnymi sprawami.

Ujęła mnie gracja, z jaką scenarzyści mieszają głupawą komedię młodzieżową z nienachalnym filmem obyczajowym, unikając przy tym napuszonego dydaktyzmu. Nie jest przypadkiem, że serial jest produkcją brytyjską, bo na każdym kroku widać tu ten charakterystyczny luz i bezpretensjonalność, przy jednoczesnym umiejętnym balansowaniu na styku różnych konwencji i zachowaniu dużego dystansu.

Szybki konkurs bez nagród: co zobaczyli uczniowie?

Od wysokiego poziomu nie odstaje obsada. Przede wszystkim błyszczy tu Gillian Anderson w roli matki Otisa. Wygląda jak Emma Thompson, mówi jak Emma Thompson, z przeuroczym podrabianym angielskim akcentem i chociaż jej postać jest drugoplanowa, to kradnie każdą scenę ze swoim udziałem. Jak każdy z bohaterów wprowadza dużo elementów komicznych, ale kiedy przychodzi moment refleksji, jej reakcje i postawa stają się tym bardziej naturalne. Świetna jest młodzież na czele z Asą Butterfieldem w roli Otisa. Nie dość, że skutecznie udają nastolatków z typowych komedii dla nieco starszych dzieci, to, kiedy trzeba, znakomicie potrafią wczuć się w bardziej emocjonalne fragmenty. Odniosłem też wrażenie, że duża część obsady została dobrana tak, aby ucharakteryzować ich na postacie z innych produkcji. Oprócz wspomnianej Anderson, będącej kalką Emmy Thompson, mamy jeszcze Emmę Mackey, jak żywo przypominającą Margot Robbie w roli Harley Quinn; Kedara Williams-Stirlinga w roli niejakiego Jacksona, który wygląda jak… Michael Jackson z teledysku do utworu Thriller; Ncuti Gatwa, kiedy pajacuje, mógłby z powodzeniem wygłupiać się w Whose Line Is It Anyway? w zastępstwie Wayne’a Brady’ego i w zasadzie większości bohaterów można by przypisać jakiś ich wizualny pierwowzór. Może tylko mi się wydawało, ale znając przewrotność autorów, mógłbym postawić orzechy przeciwko kasztanom, że te podobieństwa nie są przypadkowe.

Relacje między Meave i Otisem są skomplikowane, jak przystało na nastolatków. Młodzi aktorzy znakomicie podołali swoim rolom.

Jeszcze inną rzeczą, która rzuca się w oczy, jest gracja, z jaką Sex Education promuje otwartość i tolerancję. Jeśli komuś takie zapewnienie mrozi krew w żyłach, uspokajam – to nie jest serial poprawny politycznie. Albo i jest, zależy jak na to patrzeć. Powiedziałbym, że swoim bezpretensjonalnym podejściem Sex Education promuje tolerancję milion razy lepiej od każdej nachalnej, śmiertelnie poważnej agitki. To kolejna zabawa twórców, że celowo swatają ze sobą bohaterów w każdej możliwej konfiguracji, zarówno jeśli chodzi o kolor skóry, jak i orientację seksualną. I robią to bez absolutnie żadnego komentarza. Poza jedną sytuacją, gdzie gej staje się ofiarą bezsensownej przemocy (co służy tylko wyeksponowaniu innego, znacznie ważniejszego wątku rodzinnego), nikt nie wspomina słowem pochodzenia etnicznego, ani upodobań seksualnych kogokolwiek – chyba że dla żartu, albo dlatego, żeby dotknąć zupełnie innego problemu. Miłość, zaufanie, odpowiedzialność nie znają pojęcia rasy i są wartościami uniwersalnymi. Wszyscy powinni się uczyć takiego podejścia, bo okazuje się, że można poruszać wrażliwe tematy, bez sztucznego narzucania poprawnej politycznie narracji. Że da się, w na pozór banalnej komedyjce, oddać prawdziwego ducha humanizmu i tolerancji, po prostu umieszczając w centrum człowieka, bez zwracania uwagi na jego przymioty i powierzchowność. Twórcy zostawiają widzowi pełną swobodę w interpretowaniu i ocenianiu zachowań postaci na ekranie i to jest po prostu piękne. Jedyny zgrzyt, jaki spowodował u mnie pewne poczucie dyskomfortu, to sposób, w jaki potraktowano wątek aborcji, który pojawia się w środku sezonu. Z jednej strony zrobiono to tak samo bezpretensjonalnie, jak całą resztę, ale zupełny brak jakichkolwiek konsekwencji tego całego zajścia w moim odczuciu zbyt mocno strywializował sprawę. To taka drobna rysa, którą jednak szybko puściłem w niepamięć.

Misja wykonana! Mama nigdy się nie zorientuje, że mam problemy z masturbacją.

Byłem bardzo zdziwiony, jak wiele treści ukryte jest pod wierzchnią warstwą scenariusza Sex Education, ale zaskoczyło mnie również, jak szybko wciągnąłem się w perypetie Otisa i spółki. Serial nie pozwala wątkom rozciągać się ponad miarę i kompletnie unika niepotrzebnych dłużyzn. W zasadzie cały czas jest wypełniony jakąś konkretną treścią i nie nudzi. Ponadto w pełni świadomie żeruje na nostalgicznej nucie i każdy, kto oglądał kiedykolwiek Beverly Hills 90210, Jezioro marzeń, Różowe lata siedemdziesiąte, czy co tam jeszcze podobnego, poczuje się w czasie seansu młodszy o 25 lat. Efekt podobny jak przy Stranger Things, tylko grupa docelowa trochę młodsza, za to muzyka równie dobra, a kto wie, czy nie jeszcze lepsza.

Rowery to amerykański symbol dzieciństwa. Tym razem zamiast BMXów, bohaterowie używają takich oto maszyn. Retro pełną gębą.

Obawiam się, czy zapowiedziany właśnie drugi sezon będzie trzymał poziom i nie zagubi się w kolejnych wątkach. Nie chciałbym, żeby pojawili się kolejni zaginieni bracia, dawno nie widziani ojcowie, byli mężowie i inne postacie od czapy. Jest dużo wątków do zamknięcia i liczę na to, że na nich właśnie scenarzyści skupią swoją uwagę. Wtedy na pewno druga seria ma potencjał być równie dobra, co pierwsza. Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie i gorąco zachęcić was do poznania Otisa i jego paczki. Ocena końcowa może wydać się zdecydowanie zawyżona, jeśli wziąć pod uwagę, że na pozór mamy do czynienia z głupkowatą komedią dla nastolatków. Ja jednak odkryłem w Sex Education mnóstwo dodatkowej treści, a lekka i pogodna forma sprawiły, że cały sezon wciągnąłem niemal za jednym posiedzeniem. Biorę więc na siebie odpowiedzialność, jeśli nie podzielicie moich zachwytów. Myślę jednak, że nie pożałujecie, a choćby dla samej szalonej i przeuroczej Gillian Anderson warto dać temu serialowi szansę.

-->

Kilka komentarzy do "Sex Education (2019)"

  • 12 lutego 2019 at 21:09
    Permalink

    “(…)gdzie szesnastolatkowie zachowują się jak upośledzeni umysłowo dwudziestoparolatkowie z amerykańskich seriali młodzieżowych, mają problemy trzynastolatków(…)” Brzmi jak krótki opis wykopu xD

    Reply
  • 16 lutego 2019 at 09:20
    Permalink

    Panie Crowley, chyba się Pan zapędziłeś. Ten serial, jak wszystkie produkcje Netflixa, jest wręcz nasączony polityczną poprawnością. Wrzucanej chamsko i na siłę. Właśnie to parowanie wszystkich bez patrzenie na rasę i kolor skóry, którym się Pan tak zachwycasz, jest właśnie tą poprawnością polityczną, której Pan w swojej recenzji nie zauważasz. Mamy tu wszystko z mokrego snu Razem czy tam Teraz, czy Jesieni i podobnych środowisk: słaby biały mężczyzna bez kręgosłupa; sympatyczny i mądry czarny gej; biała zbuntowana feministka zakochana oczywiście w Murzynie; silny, męski, najseksowniejszy i najbardziej pożądany czarny chłopak; brutalny biały chłopak, homofob, który sam się okazuje gejem (najbardziej popsuta postać,jego historię można było rozegrać o wiele ciekawiej). No i rozwiązła pani seksuolog – nimfomanka. To tylko główne postacie, a poza tym jest szalona dziewczyna, która oczywiście, kiedy biały chłopak nie dał rady odnalazła pocieszenie u sympatycznego Murzyna; dziewczyna głównego bohatera – która bardziej pasowałaby na lesbijkę, i wygląda jak chłopak – na cholerę dać bohaterowi ładną dziewczynę. Mamy również dwie matki czarnego atlety – oczywiście mieszana rasowo lesbijska para, w której oczywiście biała matka jest ta bardziej wymagająca i niszcząca marzenia przyszywanego syna. Dość negatywnie przedstawiono także dwójkę protestujących przeciwko aborcji – jako niekompetentnych głupków, nawiedzonych oczywiście, bo wierzących. Oczywiście jedyne białe pary jakie mamy są albo zwyczajnie niegrające ze sobą i fatalnie dobrane – syn dyrektora i jego dziewczyna się rozstają, a główny bohater okaże się impotentem. Każdy z młodych znajduje dopiero szczęście w jedynie mieszanym związku. Zatem nie umniejszając wartości komediowych serial jest wręcz naszpikowany i obnosi się ze swoją poprawnością polityczną. Jest to więc Panie Crowley typowa agitka – która widocznie Panu odpowiada i jest Pan nią zachwycony, Pana prawo – ale minimum rzetelności dziennikarskiej powinno Pana skłonić do zauważenia tego. Lub może chociaż powstrzymać o fałszywych zachwytach nad brakiem poprawności – to właśnie, jak w jednym z akapitów raczył Pan zauważyć – jest celowe i po prostu zwyczajnie nachalne działanie agitujące. To nie jest jak Pan ujął bezinteresowne promowanie humanizmu i tolerancji bez patrzenia na powierzchowność. Wykorzystanie wszystkich możliwych konfiguracji płciowych i między-rasowych jest właśnie specjalnie wykreowaną agitką, kłującą w oczy. Serial miewa momenty i bywa śmieszny, ale ocena i zachwyt jest moim zdaniem na wyrost. Ot, głupawa komedyjka do zapomnienia po kilku dniach ze względu na banalne rozwiązanie większości problemów.

    Reply
    • 20 lutego 2019 at 14:57
      Permalink

      Większość przykładów, o których piszesz odebrałem zupełnie inaczej.
      “słaby biały mężczyzna bez kręgosłupa” – zagubiony i wrażliwy owszem, ale słaby?
      “sympatyczny i mądry czarny gej” – raczej błaznujący. Kto dziś odważa się pokazywać homoseksualistów niepoważnie? W dodatku oświecenie spływa na niego dopiero kiedy wraca do tradycyjnych rodzinnych wartości. Tam znajduje podporę.
      “silny, męski, najseksowniejszy i najbardziej pożądany czarny chłopak” – ale jak bardzo nieszczęśliwy pomimo to!
      “brutalny biały chłopak, homofob, który sam się okazuje gejem” – ja tu widzę nabijanie się ze sztampowych filmowych osiłków, którzy w rzeczywistości okazują się bardziej miękcy od swoich ofiar.
      “No i rozwiązła pani seksuolog – nimfomanka” – ucieka w niezobowiązujące związki z powodu nieudanego małżeństwa. Sama nie potrafi rozwiązać problemów, które pomaga rozwiązywać innym. Co w tym złego? Życie.
      “dziewczyna głównego bohatera – która bardziej pasowałaby na lesbijkę” – nie wiem, nie potrafię rozpoznać lesbijki po wyglądzie.
      “Mamy również dwie matki czarnego atlety – oczywiście mieszana rasowo lesbijska para, w której oczywiście biała matka jest ta bardziej wymagająca i niszcząca marzenia przyszywanego syna” – no ale sam fakt, że homo-małżeństwo może być tak samo popaprane jak każde inne i że nie jest słodko-pierdząco? Przecież to absolutnie niepoprawne politycznie!
      “Dość negatywnie przedstawiono także dwójkę protestujących przeciwko aborcji” – tu się zgadzam. Wątek z aborcją był słaby. Ale jak większość tematów zamiast ciągnąć się jak makaron, został szybko zamknięty.
      “Oczywiście jedyne białe pary jakie mamy są albo zwyczajnie niegrające ze sobą i fatalnie dobrane – syn dyrektora i jego dziewczyna się rozstają, a główny bohater okaże się impotentem. Każdy z młodych znajduje dopiero szczęście w jedynie mieszanym związku.” – a pan hydraulik? Człowiek dotknięty osobistą tragedią, biały, w dodatku Europejczyk, okazuje się bardzo ludzki i zwyczajnie zakochany w białej(!) kobiecie.
      Wszystko jak widać to kwestia spojrzenia. Według mnie scenarzyści na tyle często puszczają oko do widza i grają konwencjami oraz stereotypami, że można do tej “poprawności politycznej” podchodzić z dużym dystansem. Nie ma tu pustej agitki obliczonej na tani efekt jak w Czarnym bractwie, czy oscarowym Moonlight.
      I jeszcze na marginesie mogę zapewnić (a kto mnie zna trochę dłużej potwierdzi), że do lewackich poglądów jest mi równie daleko, jak politykom do przyzwoitości i nie znoszę wszystkich tęczowych agitacji, “black life matters”, “Oscars so white” i tym podobnych. Uważam, że te same kwestie można poruszać w sposób cywilizowany i tak właśnie odebrałem Sex Education, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie mam monopolu na słuszność. Recenzja czegokolwiek to (nie)stety z gruntu rzeczy tekst subiektywny, nie mam więc absolutnie zamiaru przekonywać kogokolwiek do swojej interpretacji, ale nie będę też przepraszał, jeśli ktoś uzna, że stracił przeze mnie czas na oglądanie badziewia.

      Reply
  • 17 lutego 2019 at 21:38
    Permalink

    Obejrzałem dwa odcinki i wymiękłem. Trzeba mieć 13-14 lat, żeby coś w tym serialu śmieszyło.
    American Pie to przy tej żenadzie arcydzieło. No i wspomniana powyżej poprawność polityczna faktycznie czyni oglądanie tego “dzieła” uciążliwym.

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 08:18
    Permalink

    A ja Wam proponuje zluzowac czasami te rekawy, przez ktore patrzycie na swiat.
    Serial jest mega smieszny, a poprawnosc polityczna ma w dupie w wielu momentach: nie pokazuje swiata jakim POWINIEN byc, ale takim jaki jest naprawde. Mieszane pary to zadna nowosc, szczerze mowiac to oburzenie powyzej jest zdecydowanie bardziej zastanawiajace, niz prosta I naturalna konsekwencja faktu, dobierania sie w mieszane pary w wyniku ciekawosci.
    Seksualnosc u mlodych dojrzewajacych w glownej mierze wlasnie na tym sie opiera.

    Poza tym smutno tak: szukac propagandy wszedzie, zamiast dobrej zabawy.

    Reply
    • 20 lutego 2019 at 15:01
      Permalink

      No właśnie. Co innego agitacja i wmawianie komuś, że ma kochać albo nienawidzić tak a nie inaczej, a co innego pokazanie, że ludzkie uczucia mogą przejawiać się w każdej możliwej konfiguracji i po pierwsze nie ma w tym nic nienormalnego, a po drugie nie ma co do tego dorabiać jakiejś wielkiej ideologii.

      A to, że kogoś może jakiś typ humoru nie śmieszyć, akurat jest absolutnie normalne i też nie ma co się oburzać. Na szczęście można po jednym odcinku odpuścić sobie dalsze oglądanie.

      Reply
  • 20 lutego 2019 at 16:32
    Permalink

    Jest to serial po którym nie spodziewałem się nic specjalnego, czyli jednego z wielu średnich seriali Netflixa o którym zapomni się zaraz po seansie, a okazała się „Edukacja seksualna” jednym z fajniejszych komediodramatów jakie widziałem ostatnio. Co prawda i tak bym obejrzał SE z jednego powodu czyli Anderson z którą oglądam wszystko, a okazało się, że ona jest tylko dodatkiem do bardzo fajnej całości.

    Przyznam, że nie przepadam za komediami takimi jak np. „American Pie” i trochę takiego serialu spodziewałem się po trailerach, a jak się okazało mamy do czynienia z produkcją brytyjską gdzie pod płaszczykiem komedii poruszane są poważne problemy z jaką boryka się młodzież, nie tylko związane z seksem. Pierwsze dwa odcinki sugerują trochę taką właśnie komedię, ale wcale tych żartów niskich lotów tak dużo nie ma, a jak są to potrafiła showrunnerka, Laurie Nunn ze swoją ekipą, sprzedać je w taki sposób że nie wypadają żenująco i niesmacznie, ale można się uśmiać (jedyny dowcip co mi nie wszedł to z bananami).

    Jeśli miałbym porównywać z czymś tą produkcję to kojarzyła mi się z komediami, ale nie takimi jak „American Pie”, tylko z młodzieżowymi komediami z lat 80 jak „Wieczór Kawalerski” z Hanksem, czy z takim filmem Johna Hughesa jak kultowe w USA „The Breakfast Club”. Zresztą serial niby dzieje się współcześnie w Anglii, ale jest tak zrealizowany, że gdyby nie kilka dialogów sugerujących miejsce akcji to równie dobrze mógłby dziać się w USA, czy w innym kraju. Nie jest to zarzut, tylko stwierdzam fakt. Pewnie w Netflixie tak zdecydowali, żeby serial trafił do każdego widza na całym świecie, nie tylko do anglików. I chyba to zadziało bo Sex Education zbiera dobre opinie wśród widzów w USA i w innych krajach, tak samo ciepło serial przyjęła większość dziennikarzy i krytyków. Ale czym dalej to w serialu komedii jest coraz mniej, są nawet odcinki takie gdzie w ogóle nie ma humoru a dominują poważne tematy i wybory życiowe.

    Co do obsady to Asa Butterfield jest świetny. Chłopak od początku kupił mnie swoją rolą i od razu Otisa polubiłem co dotyczy wszystkich bohaterów. Cała obsada tworzy tak sympatyczną ekipę, że od początku serial mnie kupił. Świetna jest Meave z którą zakłada Otis biznes w szkole wyglądająca jak klon Margot Robbie. Bardzo sympatyczną i ciekawą postacią jest też przyjaciel Otisa, Eric, grany przez Ncuti Gatwa, czy syn dyrektora szkoły, Adam, czy Jackson , któremu podoba się klon Margot Robbie. Tutaj nawet drugo i trzecioplanowe postacie są fajne, których się od razu lubi, jak np. pan budowniczy i jego córka, Ola, oraz ojciec Erica. Podoba mi się też że każda z postaci jest jakaś, ma kilka warstw.

    Zacząłem oglądać dla Anderson, która świetnie bawi się rolą inną od tych jakie do tej pory grała, gra tak jakby spędzała wakacje życia, ale polubiłem wszystkich bohaterów i cały ten świat. Bardzo fajna rozrywka ze świetnymi piosenkami, muzyką i ciekawymi bohaterami. No i technicznie serial spoko wygląda, podoba mi się kolorystyka serialu.

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 16:56
    Permalink

    A co do akcentu podrabialnego Anderson to nie zgadzam się z tym, to jest jej akcent. GA jest amerykanką ale spędziła bodaj 8 lat w UK gdzie mieszkała będąc dzieckiem i dlatego z taką samą łatwością posługuje się angielskim akcentem jak amerykańskim, jakby urodziła się z nim. Pamiętam jak wyjechała w 2002 roku do UK to od tej pory w każdym wywiadzie, talkshow amerykańskim i angielskim przez kilka lat aż do znudzenia wszyscy pytali ją o jedno, czy jest amerykanką czy angielką i tłumaczyła czemu tak dobrze mówi z angielskim akcentem. Zresztą nawet były artykuły w prasie i internecie na temat jej podwójnego akcentu, amerykańskiego i angielskiego. Temat wraca nawet ostatnio gdy gra w serialach, filmach amerykańskich gdzie mówi z amerykańskim akcentem i w serialach angielskich gdzie mówi jak angielska królowa, czystą angielszczyzną, np w The Fall.

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 17:00
    Permalink

    Jest to serial po którym nie spodziewałem się nic specjalnego, czyli jednego z wielu średnich seriali Netflixa o którym zapomni się zaraz po seansie, a okazała się „Edukacja seksualna” jednym z fajniejszych komediodramatów jakie widziałem ostatnio. Co prawda i tak bym obejrzał SE z jednego powodu czyli Anderson z którą oglądam wszystko, a okazało się, że ona jest tylko dodatkiem do bardzo fajnej całości.

    Przyznam, że nie przepadam za komediami takimi jak „American Pie” i trochę takiego serialu spodziewałem się po trailerach, a mamy do czynienia z produkcją brytyjską gdzie pod płaszczykiem komedii poruszane są poważne problemy z jaką boryka się młodzież, nie tylko związane z seksem. Pierwsze dwa odcinki sugerują trochę taką właśnie komedię, ale wcale tych żartów niskich lotów tak dużo nie ma, a jak są to potrafiła showrunnerka, Laurie Nunn ze swoją ekipą, sprzedać je w taki sposób że nie wypadają żenująco i niesmacznie, ale można się uśmiać (jedyny dowcip co mi nie wszedł to z bananami).

    Jeśli miałbym porównywać z czymś tą produkcję to kojarzyła mi się z komediami, ale nie takimi jak „American Pie”, tylko z młodzieżowymi komediami z lat 80 jak „Wieczór Kawalerski” z Hanksem, czy z takim filmem Johna Hughesa jak kultowe w USA „The Breakfast Club”. Zresztą serial niby dzieje się współcześnie w Anglii, ale jest tak zrealizowany, że gdyby nie kilka dialogów sugerujących miejsce akcji to równie dobrze mógłby dziać się w USA, czy w innym kraju. Nie jest to zarzut, tylko stwierdzam fakt. Pewnie w Netflixie tak zdecydowali, żeby serial trafił do każdego widza na całym świecie, nie tylko do anglików. I chyba to zadziało bo Sex Education zbiera dobre opinie wśród widzów w USA i w innych krajach, tak samo ciepło serial przyjęła większość dziennikarzy i krytyków. Ale czym dalej to w serialu komedii jest coraz mniej, są nawet odcinki takie gdzie w ogóle nie ma humoru a dominują poważne tematy i wybory życiowe.

    Co do obsady to Asa Butterfield jest świetny. Chłopak od początku kupił mnie swoją rolą i od razu Otisa polubiłem co dotyczy wszystkich bohaterów. Cała obsada tworzy tak sympatyczną ekipę, że od początku serial mnie kupił. Świetna jest Meave z którą zakłada Otis biznes w szkole wyglądająca jak klon Margot Robbie. Bardzo sympatyczną i ciekawą postacią jest też przyjaciel Otisa, Eric, grany przez Ncuti Gatwa, czy syn dyrektora szkoły, Adam, czy Jackson , któremu podoba się klon Margot Robbie. Tutaj nawet drugo i trzecioplanowe postacie są fajne, których się od razu lubi, jak np pan budowniczy i jego córka, Ola, oraz ojciec Erica. Podoba mi się też że każda z postaci jest jakaś, ma kilka warstw.

    Zacząłem oglądać dla Anderson, która świetnie bawi się rolą inną od tych jakie do tej pory grała, gra tak jakby spędzała wakacje życia, ale polubiłem wszystkich bohaterów i cały ten świat. Bardzo fajna rozrywka ze świetnymi piosenkami, muzyką i ciekawymi bohaterami. No i technicznie serial spoko wygląda, podoba mi się kolorystyka serialu.

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 17:02
    Permalink

    Co do wątku aborcji to uważam ten epizod za jeden z najlepszych, a że później nie ma o nim mowy to dlatego, bo bohaterka, której dotyczy nie życzy sobie o tym rozmawiać.

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 17:03
    Permalink

    A co do roli Anderson to pomimo tego, że wymieniona jest jako druga w obsadzie, czyli niby jedna z głównych ról to jej w odcinkach jest mało, może na 10-20 minut pojawia się, ale jest rewelacyjna w roli mamy Otisa. Scen z GA mało, ale za to każda to złoto. Widać jaką miała zabawę na planie co mnie specjalnie nie dziwi, bo SE to serial idealny pod jej poczucie humoru. GA znana jest z wygłupów z Duchovnym i Pileggi (Skinner) na planie XFiles co można obejrzeć w blopersach z XF na youtube, gdzie sypią żartami mocnymi, tak samo jest na spotkaniach z fanami i w różnych talkshow czy wywiadach gdzie potrafi aktorka swoim mocnym żartem erotycznym każdego zawstydzić. Gdyby wydali na dvd i blu blopersy z XF to chyba z kategorią +18 i dziwne, że nikt nikogo nie oskarżył po latach o molestowanie seksualne na planie serialu, ale widocznie aktorzy co wcielają się w Muldera, Skinnera i Scully mają podobne poczucie humoru. Odniosłem wrażenie, że Gillian Anderson tutaj nie tyle gra co jest po prostu sobą w podkręconej mocno i przerysowanej wersji. Miejscami miała Jane zupełne takie same gesty jak aktorka ma w wywiadach, talkshow, blopersach. Potrafi sprzedać nawet takie wątki jak przychodzi pan budowniczy, które brzmią jak z pornosa, a wypadają super (tak na marginesie fajnego aktora wzięli do tej roli). W ogóle każdą scenę głupią, komediową, dramatyczną świetnie zagrała, tak jak reszta obsady.

    Po obejrzeniu SE nie mam nic przeciwko temu by Anderson zaczęła więcej komediowych ról brać, bo już nacierpiała, napłakała i umierała w serialach, filmach i teatrze z milion raz. Jest świetną aktorką dramatyczną co pokazała w serialach XFiles, Hannibal, Amerykańscy Bogowie (tutaj akurat nie cierpi, ale dlatego bo gra boga:)), angielskich serialach BBC jak The Fall, Bleak House, Great Expectations, filmach jak House of Mirth czy w teatrze jak np. jej rola Blanche, którą wszystkich zachwyciła w Tramwaju zwanym pożądaniem, ale dla mnie od teraz może grać cały czas takie role, czyli gdzie może szarżować sobie na co wcześniej okazji za bardzo nie miała. Bo nawet jak w XFiles były komediowe odcinki (a jest ich bardzo dużo) to Scully zawsze była poważna (poza paroma odcinkami), a to Mulder zawsze się wygłupiał. Uwielbiam wszystkie sceny w SE gdy np. Anderson robi wstyd synowi, mam na myśli jej aktorstwo. Ale nawet jej wątek czym dalej staje się mniej komediowy, a bardziej poważniejszy – ładnie pokazano relacje Jane z jej synem.

    Więc nie jest tylko tak, że jedynie szarżuje i może się powygłupiać na planie, bo też ma kilka poważniejszych scen do zagrania. Jane to zupełnie inna rola jak wszystkie jej dotychczasowe, nawet jak grała w komediach, „Johny English” i „Szpieg który mnie rzucił”, to miała role takie jak te poważniejsze, czyli gra twarde i zimne babki, a tutaj gra zwykłą mamę, która nie radzi sobie z wychowywaniem syna.

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 17:04
    Permalink

    Nie miałbym nic przeciwko gdyby w 2 serii pojawili się Jamie Dornan, który grał w serialu BBC The Fall razem z Anderson i David Duchovny jako para, która przychodzi do Gillian Anderson z powodu problemów łóżkowych. Byłby to doskonały dowcip na poziomie meta. Fani chyba by zwariowali ze szczęścia:-)

    Reply
  • 20 lutego 2019 at 17:08
    Permalink

    est to serial po którym nie spodziewałem się nic specjalnego, czyli jednego z wielu średnich seriali Netflixa o którym zapomni się zaraz po seansie, a okazała się „Edukacja seksualna” jednym z fajniejszych komediodramatów jakie widziałem ostatnio. Co prawda i tak bym obejrzał SE z jednego powodu czyli Anderson z którą oglądam wszystko, a okazało się, że ona jest tylko dodatkiem do bardzo fajnej całości.

    Przyznam, że nie przepadam za komediami takimi jak np. „American Pie” i trochę takiego serialu spodziewałem się po trailerach, a jak się okazało mamy do czynienia z produkcją brytyjską gdzie pod płaszczykiem komedii poruszane są poważne problemy z jaką boryka się młodzież, nie tylko związane z seksem. Pierwsze dwa odcinki sugerują trochę taką właśnie komedię, ale wcale tych żartów niskich lotów tak dużo nie ma, a jak są to potrafiła showrunnerka, Laurie Nunn ze swoją ekipą, sprzedać je w taki sposób że nie wypadają żenująco i niesmacznie, ale można się uśmiać (jedyny dowcip co mi nie wszedł to z bananami).

    Jeśli miałbym porównywać z czymś tą produkcję to kojarzyła mi się z komediami, ale nie takimi jak „American Pie”, tylko z młodzieżowymi komediami z lat 80 jak „Wieczór Kawalerski” z Hanksem, czy z takim filmem Johna Hughesa jak kultowe w USA „The Breakfast Club”. Zresztą serial niby dzieje się współcześnie w Anglii, ale jest tak zrealizowany, że gdyby nie kilka dialogów sugerujących miejsce akcji to równie dobrze mógłby dziać się w USA, czy w innym kraju. Nie jest to zarzut, tylko stwierdzam fakt. Pewnie w Netflixie tak zdecydowali, żeby serial trafił do każdego widza na całym świecie, nie tylko do anglików. I chyba to zadziało bo Sex Education zbiera dobre opinie wśród widzów w USA i w innych krajach, tak samo ciepło serial przyjęła większość dziennikarzy i krytyków. Ale czym dalej to w serialu komedii jest coraz mniej, są nawet odcinki takie gdzie w ogóle nie ma humoru a dominują poważne tematy i wybory życiowe.

    Reply
    • 20 lutego 2019 at 17:11
      Permalink

      Co do obsady to Asa Butterfield jest świetny. Chłopak od początku kupił mnie swoją rolą i od razu Otisa polubiłem co dotyczy wszystkich bohaterów. Cała obsada tworzy tak sympatyczną ekipę, że od początku serial mnie kupił. Świetna jest Meave z którą zakłada Otis biznes w szkole wyglądająca jak klon Margot Robbie. Bardzo sympatyczną i ciekawą postacią jest też przyjaciel Otisa, Eric, grany przez Ncuti Gatwa, czy syn dyrektora szkoły, Adam, czy Jackson , któremu podoba się klon Margot Robbie. Tutaj nawet drugo i trzecioplanowe postacie są fajne, których się od razu lubi, jak np. pan budowniczy i jego córka, Ola, oraz ojciec Erica. Podoba mi się też że każda z postaci jest jakaś, ma kilka warstw.

      Zacząłem oglądać dla Anderson, która świetnie bawi się rolą inną od tych jakie do tej pory grała, gra tak jakby spędzała wakacje życia, ale polubiłem wszystkich bohaterów i cały ten świat. Bardzo fajna rozrywka ze świetnymi piosenkami, muzyką i ciekawymi bohaterami. No i technicznie serial spoko wygląda, podoba mi się kolorystyka serialu.

      Serial oparty na schematach, ale przez to jak prawdziwe i sympatyczne postacie stworzono to w ogóle nie przeszkadza. Też dlatego, że czym dalej to widać, że był pomysł na każdą postać, która ma kilka warstw. Każdy z bohaterów jest odpowiednio rozwinięty, z odcinka na odcinek o wszystkich dowiadujemy się coraz więcej. Bardzo mi się spodobało też, że dzieciaki nie są idealne, zachowują się odpowiednio do wieku i podejmują też czasami głupie i wkurzające decyzje, ale pomimo tego nie tracą sympatii widza. Zresztą to samo dotyczy to też dorosłych, którzy też podejmują czasami wkurzające i dziecinne decyzje, ale rozumie się dlaczego zachowują się tak a nie inaczej.

      Nie spodziewałem się tak dobrej rozrywki, która bawi, wzrusza i uczy. Bardzo miłe zaskoczenie początku roku. Jak dla mnie to produkcja nie tylko dla młodzieży, nastolatków, ale też starsi widzowie będą się dobrze bawić na serialu czego jestem najlepszym przykładem.

      Reply
      • 20 lutego 2019 at 18:58
        Permalink

        O rety. Jestem pod wrazniem aż tak długiego wywodu. W zasadzie mogę jedynie przytaknąć, bo najwyraźniej mamy bardzo podobne odczucia po pierwszym sezonie.

        Reply

Skomentuj michax Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków