Glass (2019) – trójgłos Pquelima, SithFroga i DaeLa

Pquelim

M. Night Shyamalan znów to zrobił. Najpierw rozpalił nadzieję miłośników kina niekonwencjonalnego – odgrzebując jeden z nielicznych, powszechnie uznanych projektów spod swojej ręki (“Niezniszczalnego” chwalił na naszych łamach DaeL), pożenił go ze świetnie zrealizowanym, oryginalnym thrillerem o rozszczepionej osobowości (“Split” chwaliłem ja sam). Skomponował w ten sposób własne, anty-superbohaterskie uniwersum, w którym zebrał wyraziste postaci, rozpalając płomień oczekiwań na dalsze rozdziały interesującej historii. A potem zdmuchnął ten płomień jak świeczkę.

Miałem co do “Glass” obawy. Rzecz normalna w przypadku Shyamalana – autora wymienionych wyżej, dobrych utworów, a nade wszystko reżysera kultowego już dzisiaj “Szóstego zmysłu”. Z drugiej strony – kolekcjonera Złotych Malin, czyli nagród przyznawanych dla najgorszych filmów roku. Człowieka odpowiedzialnego za absolutnie niestrawne, przekombinowane filmowe kaszaloty takie jak “1000 lat po Ziemi” (trzy Złote Maliny), “Ostatni władca wiatru” (pięć Złotych Malin), czy “Zdarzenie” (zaledwie cztery nominacje).

Co by tu skręcić, jak by tu zamieszać… Shyamalan znów dał się ponieść swoim demonom.

Paradoks Shyamalana jest łatwy do zdiagnozowania: wstępując na filmowy firmament “Szóstym zmysłem” dał do zrozumienia, że jest reżyserem z ogromnym potencjałem. Oryginalnym twórcą, któremu najlepiej wychodzą zwroty akcji, fabularne wolty i zaskoczenie widza. Oczekiwania względem jego kolejnych produkcji były, być może przesadnie, wygórowane. Nie podołał im i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie sposób, w jaki doznawał swoich klęsk i porażek. A ten jest zastanawiająco wręcz spektakularny. Oglądając jego filmografię obcujemy z trudną do wytłumaczenia sinusoidą – jeden film wzbijający się na wyżyny subtelnej i oryginalnej narracji, poprzedzony kolejnymi produkcjami wyglądającymi jakby w ogóle nie miały jednolitego scenariusza, ani pomysłu na reżyserię.

Ostatnio, jak wspomniałem, Shyamalan zaliczył kolejna zwyżkę formy – “Split” zaskoczył widzów i krytyków: wyważoną stabilnością formuły, świetną grą Jamesa McAvoya, a nade wszystko oryginalnym zwieńczeniem i pomysłem na budowę swojego własnego filmowego uniwersum. Teraz przyszedł czas na “Glass”.

Trzymająca reżysera w ryzach sensownej narracji szyba pękła z trzaskiem.

Film nie udaje, że będzie czymś konwencjonalnym. Już w pierwszych 20 minutach seansu, pan Shyamalan odmalowuje przed widzem wielki billboard ze sloganem: “TO NIE JEST TAKI FILM, JAK MYŚLISZ”. Tutaj następuje pierwszy fałsz, pierwszy filmowy występek przeciw odbiorcy. Reżyser zakłada, że trzecią część jego serii oglądają zatwardziali fani “Niezniszczalnego” i “Split”. Nie ma żadnego wprowadzenia. Są bohaterowie, których musisz znać, bo przecież wybrałeś się do kina na kontynuację historii, w nadziei na pasjonującą konfrontacje trzech superbohaterów.

Kulminacyjna scena absurdalnej ‘terapii’, której poddani zostają bohaterowie. Ta koncepcja nie ma sensu i od początku budzi zastrzeżenia widza. Jak się później okazuje – zupełnie słusznie.

Więc Shyamalan przez większość część seansu robi wszystko, żeby Cię – drogi zaaferowany widzu – zaskoczyć. Najpierw pozbawia bohaterów możliwości działania. Trójka protagonistów – Elijah (Samuel L. Jackson), David (Bruce Willis) i 24 osobowości portretowane przez McAvoya zostają zamknięci w zakładzie psychiatrycznym, pod czujnym okiem sprawiającej wrażenie najbardziej niepoczytalnej ze wszystkich doktor Ellie Staple (Sarah Paulson). W nieco zastanawiającej i niezrozumiałej atmosferze rozpoczyna się terapia mająca na celu… przekonanie głównych postaci, że ich superbohaterskie moce są jedynie wyimaginowane.

W ten sposób pisze Shyamalan kolejny rozdział swojej oryginalnej serii, stojącej naprzeciw blockbusterowym produkcjom Marvela i DC. Sięga do psychiki bohaterów, poszukuje powtarzających się w popkulturze wspólnych punktów budujących społeczną potrzebę posiadania masowych herosów. Problem polega na tym, że to nie ma żadnego sensu. Ba – nawet nie musi mieć, co dobitnie reżyser artykułuje w fatalnej, pełnej powtarzających się ekspozycji, końcówce.

James McAvoy daje z siebie dużo, chociaż jako jedyny z głównej trójki w ogóle dostał coś do zagrania. Szkoda, że zupełnie bezpłciowe “coś”. A widoczna wyżej scena na parkingu to przedłużona do granic katastrofa. Suspens rodem z teatrzyku.

Jakie są tego efekty? Przez cały seans przebija się silna potrzeba twórcy do niewychodzenia naprzeciw oczekiwaniom widzów, wewnętrzny imperatyw każący mu za wszelką cenę wywołać zdziwienie i zaskoczenie.

Cierpi na tym każdy element filmowego rzemiosła: scenariusz jest wątpliwy – w tym sensie, że w natłoku zwrotów akcji trudno jest za nim nadążyć, lecz sprawia wrażenie mocno naciąganego, a następujące po sobie wydarzenia czasami nie mają nic wspólnego z – i tak już nadwyrężoną przez konwencję – filmową logiką. Bohaterowie też cierpią, bo nie pozostało z nich nic wartego uwagi. David dostaje cztery pół-dialogi – urwane celowo, na poczet przyszłych zaskoczeń – w których Bruce Willis nawet nie próbuje nas przekonać, że mu się chce.

Gatunkowy kolaż, będący w istocie niestrawną breją, postanowił Shyamalan doprawić… wątkiem romantycznym. Prosto z kart medycznych pacjentów leczonych na syndrom sztokholmski. Na szczęście nie ma tego zbyt wiele, ale marna to pociecha.

Postać Jamesa McAvoya została poddana brutalnemu regresowi scenicznemu – z intrygującej i przerażającej postaci o nieskończonych niemal możliwościach scenariuszowych i narracyjnych – została dziwadłem bez głębi. Jej rola w całym filmie ograniczona została do produkcji zagrożenia dla innych ekranowych bohaterów. Wielość osobowości została wykorzystana do prezentacji umiejętności aktorskich, zniknęły – obecne w “Split” – konflikt, tragizm i tajemnica.

Elijah to najłatwiejszy w życiu rachunek za rolę dla Samuela L. Jacksona. Wybaczcie niewielki spoiler, ale dla poparcia tej tezy jest on argumentem koniecznym: tytułowy Glass przez połowę filmu po prostu siedzi bez słowa i nic nie robi. No, gwoli ścisłości dodam, że mruga oczami.

Najtrudniejsze zadanie aktorskie w karierze Samuela L. Jacksona: siedzieć.

Cierpi również widz, bo oglądając “Glass” ma do czynienia z zaskakującym, bez dwóch zdań, ale niestety rozczarowaniem. Film nie trzyma żadnego tempa. Motywacje bohaterów nie wybrzmiewają w żadnej scenie, a motywacje pani doktor rodzą podejrzenia o poczytalność twórcy scenariusza. Mam wrażenie, że Shyamalan, chcąc za wszelką cenę swoich widzów zaskoczyć, zapomniał przy okazji potraktować ich jako istoty myślące i zdolne do analizy.

Ani to thriller, ani dramat psychologiczny. Gatunkowych elementów jest w nim zbyt mało, żeby go gdziekolwiek zakwalifikować. Nie brakuje za to dziwactw, zastanawiających wydarzeń i zupełnie niepotrzebnej, boleśnie rozczarowującej ekspozycji – to już w finale. Zakończeniem Shyamalan bardzo dobitnie i wielokrotnie – najpierw w trzech dialogach, a potem w jednym monologu – podkreśla swój kinematograficzny tryumf: opowiada widzowi dokładnie, z powtórzeniami, dlaczego właśnie teraz udało mu się go zaskoczyć. A potem zaskakuje jeszcze raz i – ponownie – dokładnie tłumaczy, jak to zrobił.

Sarah Paulson jako doktor Ellie Staple. Do tego stopnia dziwaczna to postać, że trudno ją traktować inaczej, niż jak celową zasłonę dymną.

To nie jest udany film. To kaszalot, w którym reżyser “powrócił do formy” każącej mi kwestionować jego filmową poczytalność. Przy okazji zaprzepaścił trójkę świetnie skonstruowanych bohaterów, a wraz z nimi pogrzebał potencjał dopiero co otwartej serii filmów.

Zachodzę w głowę, jakim cudem Shyamalan jest w stanie osiągać naprzemiennie takie szczyty i upadki filmowej jakości?

Prawdziwy reżyserski Dr Jekyll i Mr Hyde.

SithFrog

Wiele od siebie nie dorzucę, bo Pquelim całkiem nieźle podsumował najnowsze “dzieło” Shyamalana. Przez większą część seansu siedzimy razem z pacjentami, zamknięci w czterech ścianach ich pokojów w zakładzie psychiatrycznym. Nic ciekawego się nie dzieje, nie ma żadnego pojedynku psychologicznego między nimi a doktor Staple. Wiadomo co się dzieje z Glassem, który niby jest w jakiejś dziwnej formie katatonii. W podobnej katatonii jest Bruce Willis, któremu każą grać jakąś rolę, ale on by chyba chciał być gdzie indziej. No i Bestia, czyli Horda, czyli tysiąc pięćset osobowości i akcentów Jamesa McAvoya – w “Split” wielka niewiadoma i pełzająca groźba, tutaj postać zupełnie pozbawiona ciężaru, a momentami niemal “comic relief”. Trzy wybitne jednostki, herosi i złoczyńcy, siedzą w pokojach i nic nie robią. Każdy osobno, żadnych interakcji między nimi. Z każdym pogada (albo nie pogada) pani doktor i… tyle. Cały drugi akt tak wygląda.

Finał to katastrofa. Walka dwóch czubków na parkingu, kibicuje im śmieszny gość od komiksów na wózku, a wszystko kończy się tak głupio i bez sensu, że warto… obejrzeć, bo tego się nie da opowiedzieć. Shyamalan do potęgi M. Night! Zwrot fabularny na zwrocie fabularnym zwrot fabularny pogania. Jakieś dziesięć minut kiepsko nakręconej akcji  – policjanci z tarczami kontra Dunn i Bestia, kręceni na poziomie stóp – to wygląda jak debiutancki film youtube’owy jakiegoś dzieciaka z gimnazjum. Potem mamy, nie zdradzając za wiele, baaaaaaardzo przeciągnięte sceny, gdzie bohaterowie albo wygłaszają “ciężkie i poważne” monologi, albo dorzucają jeszcze więcej ekspozycji, żeby wyjaśnić o co reżyserowi chodziło.

Generalnie koncept wcale nie był zły. Shyamalan miał sensowne postaci i ciekawy pomysł na punkt kulminacyjny, tylko nie wiedział jak doprowadzić historię do finału, żeby było ciekawie i logicznie. Wcześniej scena terapii też bardzo mi się podobała, ale temat został ledwie naszkicowany i potem już nic za tym nie poszło. Szkoda, bo kiedy jeden z bohaterów wydaje się wierzyć pani doktor, robi się naprawdę interesująco. Gdyby tak przekonała wszystkich – mogłoby to pójść w dużo ciekawszym kierunku niż ostatecznie idzie.

Samuel L. Jackson gra… niewiele.

Cel był ambitny, ogólny schemat filmu mógłby się obronić, ale diabeł tkwi w szczegółach. Nudny i przewidywalny drugi akt, skopana kulminacja, nagromadzenie “twistów”, nieznośne ilości ekspozycji oraz słabo nakręcona scena walki zabiły ten film. Mam nadzieję, że to ostatnia produkcja w tym uniwersum, bo więcej już chyba nie dam rady znieść w kinie. Jeśli interesuje was dekonstrukcja gatunku “superhero”, polecam powrót do “Kick-Assów” czy świetnego “Super” Jamesa Gunna. “Glass” można sobie odpuścić, ewentualnie poczekać aż będzie na jakimś Netflixie czy innym Amazon Prime.

P.S. Brawa za charakteryzację i dobór aktorki na mamę Glassa, która… wygląda jakby była rówieśniczką syna (w rzeczywistości aktorka jest o 5 lat… młodsza od Samuela L. Jacksona).

DaeL

Najdziwniejszy zwrot akcji, jaki się Shyamalanowi udał, polega na tym, że ja – który jeszcze niedawno apelowałem, aby studzić zapał związany z “powrotem do formy” tego reżysera – teraz będę go brał w obronę. O samym twórcy napisał już Pquelim. Shyamalan ma w dorobku filmy wybitne (“Szósty zmysł”, “Niezniszczalny”), dobre (“Znaki”, “Osada”), bardzo słabe (“Pani w wodzie”, “Zdarzenie”), kompletnie żenujące (“Ostatni Władca Wiatru”, “1000 lat po Ziemi”) i… niezłe (“Wizyta”, “Split”). Jeśli ktoś chce, to może sobie filmografię twórcy rozrysować na jakimś grafie, z którego wynikałoby, że kolejny film będzie co najmniej dobry. Tyle, że ja za bardzo w takie prawidłowości nie wierzę.

Poszedłem więc na seans bez wielkich oczekiwań. I przez sporą część filmu byłem pozytywnie zaskoczony. Zacznijmy więc od superlatywów. Wizualnie film jest bardzo ciekawy. Shyamalan eksperymentował z pracą kamery i momentami wychodziło mu fantastycznie. Wspominałem przy okazji recenzji “Niezniszczalnego”, że scena, w której David Dunn wychodzi z basenu, jest prawdopodobnie najlepiej zrealizowanym ujęciem w historii filmów o superbohaterach – łączącym prostotę, heroizm i patos. W “Glass” Shyamalan też nas kilka razy zaskoczy interesującą pracą kamery. Co więcej – kilkukrotnie pozwoli mu to osiągnąć niesamowity efekt dramatyczny. Bez wchodzenia w spoilery, powiem tylko jedno słowo – karuzela.

Wiele dobrego można też powiedzieć o grze aktorów – to znaczy tych, którym chciało się grać. James McAvoy jest jak zwykle fantastyczny, na wysokości zadania stają też Samuel L. Jackson (gdy zaczyna działać) oraz Sarah Paulson (choć jak rozumiem nie wszyscy się ze mną zgodzą). Niestety Bruce Willis nie zechciał uraczyć nas grą aktorską, ale to akurat nie jest nic nowego. Facet od kilkunastu lat w filmach wprawdzie występuje, ale nie próbuje nawet tworzyć aktorskich kreacji.

No i wreszcie scenariusz. Tu będę się najmocniej sprzeczał z moimi przedmówcami (szczególnie z Pquelimem). Nie zgadzam się, jakoby pomysł na terapię był idiotyczny, niewiarygodny, etc… Przeciwnie, świadom tego, że Shyamalan mógł wykonać zwrot akcji w stylu “supermocy wcale nie ma”, byłem autentycznie zaciekawiony rozwojem scen terapeutycznych. Nawiasem mówiąc – gdyby Shyamalan zdecydował się poprowadzić akcję właśnie w tę stronę, to film byłby dużo ciekawszy. Ale o tym za chwilę. Póki co musisz wiedzieć drogi czytelniku, że znaczna część filmu opowiada o sesji terapeutycznej, w trakcie której doktor Ellie Staple próbuje wytłumaczyć Davidowi Dunnowi, Elijah Price’owi oraz Kevinowi Wendellowi Crumbowi, że cierpią z powodu pewnego podtypu urojeń wielkościowych, który każe im dopatrywać się w zwyczajnych zdarzeniach śladów swych nadnaturalnych talentów. Ja – inaczej niż Pquelim – byłem skłonny przymknąć oko na drobne nieścisłości i dałem się w tych scenach poprowadzić reżyserowi. Przyszło mi to o tyle łatwiej, że pamiętałem bardzo dobrze fabułę zarówno “Niezniszczalnego”, jak i “Split” i byłem emocjonalnie zaangażowany w losy jego bohaterów. Żałuję nawet, że właśnie ten wątek nie został w filmie jeszcze bardziej uwypuklony. Choć nie wątpię, że dla kogoś, kto poprzednich filmów nie oglądał (względnie – oglądał dawno temu), sceny szpitalne mogą się wydać niezrozumiałą, nudną mordęgą.

McAvoy zasłużył jeszcze w “Split” na nominację do Oscara.

No dobrze, ale skoro reżyseria jest w porządku, gra aktorska również, a pomysł na fabułę – choć niepozbawiony pewnych problemów – jest do przyjęcia, to co poszło nie tak? W największym skrócie – ostatnia 1/3 filmu. Przez pierwsze dwa akty pociąg jechał po przewidywalnych torach. Ale zwroty akcji (bo jest ich kilka), kompletnie go wykoleiły. Zaczęło się chyba od ucieczki i planów “terrorystycznych”, które każdemu, kto oglądał zwiastun, musiały się wydawać śmieszne. Widzieliśmy przecież urywki finalnej konfrontacji, więc odczytujemy zaplanowaną zmyłkę. Potem jest jeszcze gorzej. Okazuje się, że owa zmyłka prowadzi nas do wysoce niesatysfakcjonującej sceny akcji i kolejnego zwrotu, przeplatanego przydługawymi scenami ekspozycji fabuły. Na koniec dostajemy jeszcze jeden zwrot akcji, a reżyser mówi nam, że mamy się cieszyć z triumfu postaci, które nas w ogóle przez cały seans nie interesowały.

Ach, gdyby tak wyjść po 2/3 filmu z kina… Mógłby człowiek dać dużo lepszą ocenę. Zastanawiam się, w jakim stopniu na ostatecznym kształcie filmu zaważyła interwencja studia. Powrót Shymalana do kina “średniobudżetowego” miał swoją cenę, a jak wieść gminna niesie, z produkcji wycięto ponad godzinę materiału (co naprawdę jest pod koniec bardzo widoczne!). Cóż, może doczekamy się kiedyś wersji reżyserskiej. Póki co mogę jednak powiedzieć, że pomimo, iż “Glass” w ostatnich 30 minutach kompletnie się na naszych oczach rozpada, to i tak warto film obejrzeć. Na pewnie nie jest to dzieło na miarę “Niezniszczalnego”. Ale nie nazwałbym tego filmu złym.

-->

Kilka komentarzy do "Glass (2019) – trójgłos Pquelima, SithFroga i DaeLa"

  • 23 stycznia 2019 at 12:30
    Permalink

    Może Dael w 3 zdaniu od końca ujął sens tego filmu.Może to wszystko, tak jak to szkło ma w zwyczaju, miało się właśnie rozpaść.A widz po seansie miałby być jak ta przysłowiowa szklanka – do połowy pełna albo… do połowy pusta.

    Reply
    • 23 stycznia 2019 at 14:18
      Permalink

      niezła szalona teoria

      Reply
  • 23 stycznia 2019 at 13:29
    Permalink

    Cóż, póki co jedynie Dael się nie kompromitował tutaj z recenzjami, więc liczę, że faktycznie będzie to taki film 6-7/10. Pozostali panowie już nieraz się błaźnili, więc mam nadzieję, że w tym przypadku jest tak samo 🙂 Dowiem się w weekend

    Reply
    • 23 stycznia 2019 at 13:51
      Permalink

      “Pozostali panowie już nieraz się błaźnili…”

      No jak dla mnie, to zaden z recenzentow sie nigdy nie zblaznil. Rozumiem sie nie zgadzac z ostatecznym werdyktem, ale zblaznic to sie mozna robiac cos horrendalnie glupiego. Poprosze przyklad, bo ja z reckami Pq i SithFroga mam tak, ze nnawet jesli sie nie zgadzam, to rozumiem argumentacje.

      Pq w gruncie rzeczy pisze eseje filmoznawcze, a nie recenzje. Argumenty merytoryczne zawsze sa bardzo rozbudowane, nie widze jakby mogl sie zblaznic. A dzieki omowieniu tutaj takich filmow jak (pierwsze z glowy) Split, Upgrade, czy Blok 99 lub Geniusz, obejrzalem naprawde super filmy o ktorych bym nie uslyszal. Ze nie wspomne nawet o Kubricku.

      Sith z kolei ‘specjalizuje’ sie w nowosciach i tez wielokrotnie okazal sie pomocny w wyborze filmu na wieczor. Nawet jesli np. mnie nie podszedl Deadpool 2, ktorym sie zachwycal, to film na pewno nie byl gniotem, dalo sie ogladac z przyjemnoscia. Czesciej zdecydowanie zgadzam sie z opiniami po seansie, a juz za odradzenie mi nowego ‘Predatora’ ma u mnie respekt, bo chcialem isc na hajpie, tymczasem zaoszczedzilem wlasne pieniadze. Jak pozniej nadrobilem okazalo sie ze bardzo slusznie.

      Takze #TeamSith&PqForLife here. Co do ‘Glass’, to przeczuwalem spektakularna wtope. Shyamalan nie potrafi utrzymac rownej formy juz trzecia dekade.
      Poczekam na BRrip. W kinach za chwile bedzie kilka ciekawszych, oscarowych opcji.

      Reply
      • SithFrog
        24 stycznia 2019 at 08:06
        Permalink

        Dzięki tolkien. To naprawdę miłe i nie ma w mojej wypowiedzi grama ironii.

        Reply
  • 23 stycznia 2019 at 15:01
    Permalink

    Oj zepsuliście mi smaka, recenzji nie czytałem bo nie mialem okazji na film się wybrać. Ale wasze oceny zalęgły się w mojej głowie w postaci obaw. Może to i nawet lepiej, podejde do filmu z rezerwą i najgorsze co mnie może czekać to spełnienie oczekiwań, a najlepsze to możliwe miłe zaskoczenie i pozytywny odbiór. Nie mniej już jestem pewny, że nie dosięgnie to poziomu Split, a o pierwszej części nawet nie ma mowy.

    Reply
    • SithFrog
      23 stycznia 2019 at 15:34
      Permalink

      Nie ma się sensu nastawiać. Na rotten tomatoes recenzje krytyków są miażdżące, a publiczność w 80% dała 6/10 lub więcej. Mocno niejednoznaczny odbiór 😉

      Reply
      • 24 stycznia 2019 at 12:36
        Permalink

        na imdb.com też ma powyżej 7.0.
        jeszcze.

        bo z recepcją ‘fanów’ to trzeba poczekać dobre kilka tygodni od premiery – tak już jest, że pierwszi do ocen rzucają się Ci, których filmy zachwycają i ładują po dyszkach. potem średnia spada, w niektorych przypadkach pikuje mocno w dół.

        ale ja w sumie to mam wiedzę o imdb. na zgnile pomidory i inne metacritici nie zagladam, bo tam ratingi niektorych filmow są po prostu absurdalne – i w gorę i w dół.

        Reply
  • 23 stycznia 2019 at 15:11
    Permalink

    W sumie to chciałem się wybrać do kina, lecz, jak widać, chyba obejrzę po raz enty ,, Władcę Pierścienia”

    Reply
    • 24 stycznia 2019 at 12:37
      Permalink

      high five!
      Władca Pierścieni dobry na wszystko 🙂

      Reply
  • SithFrog
    23 stycznia 2019 at 15:29
    Permalink

    “dobre (“Znaki”, “Osada”), […] i… niezłe (“Wizyta”, “Split”)”

    Panie Naczelny, Pan wybaczy, ale czy jest na sali lekarz? 😛 Split czy Wizyta są o klasę lepsze niż Osada i Znaki. Dla mnie tym dwóm ostatnim bliżej do After Earth niż do czegoś, co w ogóle bym rozważał żeby obejrzeć drugi raz… 😛

    Reply
    • 23 stycznia 2019 at 15:58
      Permalink

      ‘Znaków’ będę bronił. Drugi najlepszy film Szjama. Po ‘6 zmyśle’. ‘Dzień niepodległości’ z perspektywy wiejskiej chałupy. Kapitalna samoświadoma i inteligentna komedia s-f. Może ktoś z redakcji pokusi się o powtórkę i o recenzję? 🙂

      Reply
      • 23 stycznia 2019 at 16:11
        Permalink

        O to to! Znaki były bardzo fajne.

        Reply
        • SithFrog
          24 stycznia 2019 at 08:07
          Permalink

          No dobra, przekonaliście mnie. Chyba wrócę i obejrzę ponownie. Ale to nie był ten kaban na farmie, co Mel Gibson bał się kosmitów, a kosmici bali się wody? 😛

          Reply
          • 24 stycznia 2019 at 12:38
            Permalink

            tak, to ten 🙂

            moim zdaniem – również pierwszorzędny kaban.

            Reply
          • 24 stycznia 2019 at 19:58
            Permalink

            I jeszcze były czapki z folii aluminiowej!

            Reply
  • 23 stycznia 2019 at 17:43
    Permalink

    Po wyjściu z kina byłem w szoku bo nie potrafiłem uwierzyć w to co widziałem. Reżyser, posiadając kilka ciekawych pomysłów oraz wyraźne i interesujące postacie, postanowił zrobić jeden wielki paszkwil. Po naprawdę udanym początku, kiedy dowiadujemy się co tam u naszego starego znajomego Davida i uroczej Hordy widać było duży potencjał w tej historii. Następnie, otrzymujemy niestety fatalnie zrealizowany pomysł terapii. Coś co naprawdę mogło być osią filmu i kopalnią ciekawych scen i dialogów szybko przeradza się w miszmasz nudnych ujęć i jeszcze gorszych monologów. Doprawdy, występuje tu zlepek pomysłów który nie ma większego sensu. Świetnym przykładem jest Elijah, który za dnia jest katatonikiem a w nocy po kryjomu popyla na swoim wózku po całym ośrodku (i niby każdy o tym wie). Jedynym przebłyskiem jest tutaj scena terapii grupowej podczas której poruszony jest problem tego czy moce postaci są nadprzyrodzone czy tylko na takie wyglądają. Ta koncepcja jest świetnie przedstawiona i podkopuje morale zarówno Davida jak i Hordy (Elijah udaje że nie słyszy). Niestety, wszystko zwieńczone jest bardzo słabym finałem podczas którego zwrot akcji goni zwrot akcji a wszystko podsumowane jest w tak głupi sposób, że ciężko to opisać. Na kilka osobnych słów zasługuje praca kamery. I o ile w scenach akcji ujęcia czasem były naprawdę ciekawe to w scenach rozmów trudno mi zrozumieć w jaki sposób niektóre koncepcje miałyby wpływać korzystnie. Często gęsto dialogi wyglądały tak, że widzimy kamienne oblicze jakieś postaci nawet kiedy mówi ktoś inny bądź panuje absolutna cisza. Zaskakujące dla mnie w filmie było to też, że scenariusz wykluczał możliwość przeprowadzania dialogów pomiędzy głównymi aktorami. I tak dla przykładu McAvoy wymienia z Willisem cztery zdania z czego pierwsze od pozostałych trzech dzieli godzina seansu. Podsumowując, Glass jest moim prywatnym, filmowym, rozczarowaniem dekady

    PS. Czy ktoś może mi dokładnie wytłumaczyć w jaki sposób te dyszle w pomieszczeniu Willisa miały go potrzymać? Pod naciskiem wody miał paść na ziemię i się topić?

    Reply
    • SithFrog
      24 stycznia 2019 at 08:15
      Permalink

      “Następnie, otrzymujemy niestety fatalnie zrealizowany pomysł terapii. Coś co naprawdę mogło być osią filmu i kopalnią ciekawych scen i dialogów szybko przeradza się w miszmasz nudnych ujęć i jeszcze gorszych monologów. ”

      No właśnie! Gdyby naprawdę udało jej się wmówić im “niebohaterstwo” to byłoby coś, a tak mamy nudę w szpitalu i szybko wracamy do tego co było.

      “Niestety, wszystko zwieńczone jest bardzo słabym finałem podczas którego zwrot akcji goni zwrot akcji a wszystko podsumowane jest w tak głupi sposób, że ciężko to opisać. ”

      Mnie najbardziej rozbawił triumf i radość na koniec jak siedzą na dworcu, a ludzie wokół oglądają sceny ze szpitala na youtube. Dlaczego? Otóż:

      Spoiler! Pokaż

      PS. Chyba chodziło o to, że pokój jest szczelny i jak Dunn zacznie kombinować to go zaleją od podłogi po sufit. Ewentualnie będą pryskać pod olbrzymim ciśnieniem, a dla niego woda była traumą i pewnie wystarczy mu chlusnąć w twarz, żeby się przeraził.

      Reply
  • 24 stycznia 2019 at 11:48
    Permalink

    Od siebie dodam jeszcze, dlaczego cała koncepcja ‘terapii’ była dla mnie kompletnie nieudanym zamydleniem oczu widza, już od samego początku. W tekście to nie było możliwe, bo trzeba użyć spoilera:

    Spoiler! Pokaż
    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków