Książki

Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach – Leszek Milewski

Kiedy tylko dowiedziałem się, że Leszek Milewski – jeden z moich ulubionych internetowych bajarzy – wydał książkę zupełnie niezwiązaną ze sportem, od razu poczułem, że muszę ją mieć. Tak się szczęśliwie złożyło, że przy okazji wpadłem na pomysł, że może pierwszy raz w życiu wykorzystam swoje niebagatelne (a tak naprawdę to nie) wpływy i poproszę o udostępnienie mi tej książki w ramach mojej ugruntowanej (a tak naprawdę to nie) pozycji internetowego recenzenta. I tak oto „Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach” trafiła w moje ręce. A teraz przedstawię swoje wrażenia i postaram się odpowiedzieć na pytanie: dlaczego warto mieć tę książkę w swojej biblioteczce? Choć oczywiście nie do wszystkich jest ona skierowana, być może nawet nie do połowy z Was. Ja podam tylko plusy i minusy, z grubsza zaznaczę, czego możecie się spodziewać, a resztę pozostawiam Waszemu osądowi. Musicie sami ocenić, czy jesteście w grupie zainteresowanych, czy też kompletnie obojętnych. Zapraszam.

Miasteczko” – „Upadek w czas”

Zacznijmy od ogółów. „Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach” to książka dygresyjna, opowiadająca bardziej o losach miasteczkach niż o samej tytułowej postaci, która jest elementem kompletnie nie pasującym do reszty obrazka, a jednak tak bardzo ważnym i spójnym. Dość powiedzieć, że w pierwszym, zdecydowanie najdłuższym rozdziale, zajmującym niemal pół książki, zatytułowanym „Miasteczko”, tytułowa bohaterka fizycznie w ogóle się nie pojawia. Mamy natomiast dygresję goniącą dygresję. Wydaje się, że czasami można by się w nich zagubić, ale nic z tych rzeczy, wszystko jest przemyślane. Jakbyśmy słuchali opowieści starej cioci, która wciąż ma doskonałą pamięć i nigdy nie zapomina, skąd wyszło kolejne odgałęzienie historii. Zawsze ostatecznie wraca do pnia i snuje dalej tę kolosalną opowieść. Zaczyna od zapałki, a po chwili mówi o cenach paliwa na stacji, nie gubiąc ani na chwilę ciągu przyczynowo-skutkowego.

I tak oto dostajemy chociażby filozoficzne rozważania na temat jakości i ważności pogrzebów. Ten naprawdę długi fragment niezwykle mnie urzekł i szczególnie zapadł w pamięć, bo jest w nim zawarte tak wiele bliskich mi prawd. Jednak jest też historia zwykłych ludzi, z ich codziennymi problemami i demonami, podana w przepiękny i znów – dygresyjny sposób. Zanika gdzieś w tym wszystkim liniowość historii, raz wybiegamy daleko w przyszłość, kiedy indziej jest to teraźniejszość, te same osoby raz żyją, a chwilę potem jest już dawno po ich pogrzebach, ale ani na moment nie ucieka nam myśl przewodnia i bohater, jakim jest samo miasteczko.

Każdy, kto ogląda nawet spontanicznie twórczość Leszka Milewskiego w internecie, ten wie, jakiego rodzaju humoru może spodziewać się po jego książce. Humoru wysmakowanego, pełnego gracji i niepohamowanej elokwencji. To wszystko jest tak zgrabne, tak dobre, że nawet wybaczam autorowi niepochlebne wyrażenie się o Łowiczu, a raczej o firmie ubezpieczeniowej z tej dawnej, przejściowej stolicy Polski. Wybaczam mu również to, że w roli narratorki umieścił kobietę, do czego aż do samego końca nie mogłem się przyzwyczaić i często mocno dziwiłem się, że jakiś czasownik jest w formie żeńskiej. Wybaczam, bo historia miasteczka wciągnęła mnie bez reszty. To jest książka, która nie odkrywa Ameryki, lecz taka, która pokazuje: „Ej, ludzie! Ameryka cały czas tam była, jest i będzie”. Pokazuje świat, którym żyliśmy na co dzień, w którym możemy odnaleźć jakąś cząstkę siebie sprzed lat.

Przyjazd dziewczyny o wyjątkowych dłoniach” – „Ćwiczenia z zachwytu”

I tak przechodzimy do drugiego rozdziału. Myliłby się ten, kto sądził, że od razu na wstępie dostanie to, na co czekał, czyli objawienie się wreszcie tytułowej bohaterki. Ma być do bólu dygresyjnie, więc jest. Bardzo łatwo można było w tej książce przeszarżować, wszak te ciągłe powtórzenia mogłyby wydać się przesadą, czymś, co po chwili zamiast bawić, staje się żenującą groteską. Na szczęście umiejętnie zachowano tutaj proporcję, znaleziono złoty środek. Autor dokładnie wiedział, na ile może sobie pozwolić, balansował na granicy, ale ani razu jej nie przekroczył. Tak więc zanim na scenę wkroczyła tytułowa dziewczyna, dostaliśmy jeszcze krótką „opowieść o staniu”. Bo Leszek Milewski nawet o staniu pod sklepem czy pod kontenerem na plastik potrafi opowiadać tak, że jest w tym sens i urok. Bo Leszek Milewski pochwycił w butelkę duszę małego miasteczka i dokładnie jej się przyjrzał, wyłapał niuanse, zanotował najdrobniejsze szczegóły i przelał to wszystko na karty powieści.

A teraz, żeby mnie nikt nie posądził o utratę zmysłów, nadmieniam, że jestem jako tako zdrowy na umyśle. Użyję teraz pewnego dość karkołomnego porównania, ale zaznaczam, że nie jest to porównanie jeden do jeden. Nie chodzi mi o zrównywanie Leszka Milewskiego z literackimi bogami, do nich zapewne jeszcze sporo mu brakuje. Chcę porównać ze sobą schemat, pewne rozwiązania narracyjne. Czytając „Dziewczynę o wyjątkowych dłoniach” czułem się od pewnego momentu, jakbym czytał historię wyrwaną ze „Stu lat samotności”, tylko w zdecydowanie mniejszej skali. Jedną z przygód, która przytrafiła się w dalekiej Ameryce Południowej przeniesioną do jednocześnie ukochanego i znienawidzonego, jedynego w swoim rodzaju województwa łódzkiego. Wprowadzenie w płynny sposób do historii miasteczka realizmu magicznego jest czymś absolutnie niespodziewanym. To nie jest fantastyka jako taka, to nie są suche rozważania filozoficzn,e mające jakoś racjonalnie wytłumaczyć zachowania ludzi. To czysty, niczym niezmącony realizm magiczny.

Niedziela cały tydzień” – „Księga złudzeń”

Leszek Milewski skondensował życie miasteczka w niepozorną książkę, która nie ma nawet dwustu stron. Większość wydarzeń mających tam miejsce mogła wydarzyć się (a może nawet wydarzyła się) naprawdę. Praktycznie wszystko jest prawdopodobne poza przybyciem tytułowej dziewczyny o wyjątkowych dłoniach. Ona jest bytem magicznym. I choć właściwie do samego końca nie wiadomo, po co ona jest potrzebna tej książce, co właściwie symbolizuje i jakie niesie ze sobą przesłanie, to jednak staje się ona częścią krajobrazu miasteczka. Przyczynkiem do dysput nad życiem mieszkańców, sensem i bezsensem istnienia. To po prostu się czyta tak, jak czytało się przybycie cyganów do Macondo czy pojawienie się plagi bezsenności. Tak samo małe miasteczko nawiedza uzależnienie od wyjątkowych dłoni pewnej obcej dziewczyny.

Wokół tego wydarzenia narasta coraz bardziej nieprawdopodobna epidemia radości. Radości, która staje się narkotykiem i która powoli niszczy człowieczeństwo. W tym momencie rozdziały książki stają się krótsze, bardziej treściwe, nieco mniej dygresyjne, choć z tej sztuki autor nie zrezygnował całkowicie aż do samego końca. Ta książka zaczyna człowieka hipnotyzować. Nie wiedzieć czemu, zaczyna się nią zachwycać, mimo że nie ma po temu racjonalnych powodów. Wszak brak tutaj efekciarstwa, błyskotliwych dialogów, dobrze napisanych krwistych postaci. Bohaterowie są zdjęciami z miejskiego albumu, które ktoś pokazuje i krótko streszcza, z czego ten lub tamten osobnik bądź osobniczka byli znani. A jednak jest w tym wszystkim coś tak bliskiego, że nie da się od tego oderwać. Bo to są ludzkie prawdziwe życia ukazane przez pryzmat tego, jak ukształtowało ich małe miasteczko. Przybycie dziewczyny o wyjątkowych dłoniach jest tylko pretekstem do tego, by opowiedzieć prawdziwą historię. Historię wcale nie takiej szarej codzienności.

Płomienie” – „Pokusa istnienia”

Czwarty rozdział opowiada o utracie, o odcięciu od narkotyku. Leszek Milewski znalazł sposób na to. by pokazać wszystkie rodzaje walki z uzależnieniem od niezwykle specyficznej, magicznej rzeczy. I znów ubrał to w ciekawe szaty. nie zapominając o wchodzeniu w dygresje (tak. to słowo będzie przewijać się ciągle i wciąż). Wszystko musi być u niego podlane solidnym sosem z informacji pobocznych i takich, które burzą zbudowaną w głowie chronologię (bo przecież w pierwszym rozdziale na kilku stronach czytaliśmy o czyjejś śmierci, a on tutaj nagle w teraźniejszości sobie żyje).

To po prostu kolejny etap przechodzenia przez epizod w życiu miasteczka, który ani go nie odmienił, ani tak naprawdę nie mógł realnie się wydarzyć. To kolejna zgrabna metafora cyklu życia miasteczka jako spójnego organizmu, który przechodzi ciężką chorobę, a ta po jakimś czasie jest tylko mglistym wspomnieniem. Rozdział jest krótki, ale ważny dla całości odbioru książki. Wnosi dozę filozoficznych dywagacji, ale na poziomie zrozumiałym dla każdego człowieka, a nie tylko uczestników uniwersyteckich dysput.

Nasze pożydowskie drewniaki” – „Okno na Nic”

Przedostatni rozdział znów otwiera przed czytelnikami wrota realizmu magicznego, lekko przymknięte w rozdziale „Płomienie”. Wyobraźcie sobie bowiem szanowanych bogatych obywateli miasteczka, którzy z całkowicie abstrakcyjnych powodów śpią nagle wtuleni w siebie na brukowanym chodniku. Wyobraźcie sobie zbiorową histerię mieszkańców odciętych nagle od szczęścia, którego nie potrafili racjonalnie wytłumaczyć.

Dodatkowo poznajemy kolejną tajemnicę miasteczka. Kolejne intrygujące, przepełnione historią miejsce. Kolejne ludzkie opowieści, jak chociażby ta z pilotem do telewizora. Malutkie rzeczy tworzą ten nieprawdopodobnie bliski, przyziemny, tak naturalny klimat. Miasteczko jest bohaterem zbiorowym, jedynym bohaterem tej książki. Poza nim nie ma nic, nie ma żadnej dziewczyny o wyjątkowych dłoniach, nie ma reszty świata. Jest tylko ten zbiorowy bohater, któremu coś się przydarzyło, co po czasie zbagatelizował i wrócił do swojego normalnego istnienia. Czy pożydowskie drewniaki są ważne dla tej historii? I tak, i nie. Są elementem całości, ktoś w nich żyje, a więc warto opowiedzieć o tym kimś, nawet krótko, nawet nie wchodząc w specjalne szczegóły. To oddanie sprawiedliwości nawet najmniejszemu trybikowi tworzącemu machizm miasteczka. Każdy szczegół, każda rozbudowana dygresja przybliża nas do mieszkańców, sprawia, że stajemy się mimowolnie na sekundę częścią tej społeczności. A dziewczyna o wyjątkowych dłoniach? Ona jest tylko kometą, zjawiskiem natury, które na chwilę rozświetliło niebo nad miastem, a po jej przelocie trzeba funkcjonować dalej.

Sobczak” – „Samotność i przeznaczenie”

Leszek Milewski postanowił zakończyć swoją powieść w wyjątkowo słodko-gorzki sposób. Pokazał obraz człowieka upadłego, który tak naprawdę był upadły całe swoje życie. Obraz człowieka dziwnie spełnionego. Obraz tak bardzo niespójny, nierealny i niestosowny, że aż dojmujący, ale jednocześnie do bólu prawdziwy. Ciężko czyta się ten ostatni ten rozdział, bynajmniej nie dlatego, że jest źle napisany. On po prostu jest smutną konstatacją życia. Jest jednocześnie pochwałą marazmu i przestrogą przed nim. To jednocześnie bolesna ocena człowieczeństwa i ucieczka od jego oceniania. To rozdział pełen sprzeczności. Smutek miesza się zadumą. Prawda z wmawianiem sobie pewnych rzeczy. Triumf miesza się z dogłębną porażką. Otchłań miesza się ze światełkiem w tunelu. Szaleństwo miesza się z geniuszem. Chęć oszukania innych z oszukiwaniem samego siebie.

W tym krótkim epilogu jest zawarte tak wiele prawd, że ciężko wszystkie je przetrawić. Podczas czytania czuć gorycz na ustach. To jakby spojrzenie w czeluść ludzkiej duszy i dostrzeżenie, że nie ma tam zbyt wiele poza rażącą pustką. Czy nic nie ma znaczenia? Czy można tak po prostu przeżyć swoje życie i nic więcej? Stać się częścią historii miasteczka w dwóch nic nieznaczących epizodach, które przez samego siebie są wyolbrzymione do rozmiarów życiowego spełnienia? Sobczak staje się synonimem człowieka zupełnie nieracjonalnie spełnionego.

Od autora” – „Wyznania i anatemy”

Żyjemy w chorych czasach… Dlaczego tak uważam? Otóż te chore czasy charakteryzują się tym, że kiedy ktoś zaczyna za dużo o sobie opowiadać, to pojawiają się wątpliwości. Czy powinien tyle zdradzać? Co z tak przecież wrażliwymi danymi osobowymi, na które wszyscy czyhają i chcą je w niecny sposób wykorzystać? Dlaczego upubliczniasz tak wiele szczegółów? Po co mówić o swoim życiu w internecie, gdzie przeczyta to tak wielu ludzi? A w książce? Otwartość stała się wrogiem, bo nie wiadomo, kto po drugiej stronie to czyta i co z tym fantem zrobi. A może jakiś obleśny facet ze Szczecinka będzie wiedzieć, gdzie mieszkasz i kiedy masz urodziny, a może niezwykle urodziwa dziewiętnastolatka dowie się, że robisz zakupy w lokalnym sklepie. Dzisiaj wielu widząc komentarz, w którym ktoś zdradza szczegóły ze swojego życia, reaguje paniką.

Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ludzie wiedzieli o sobie znacznie więcej. No, ale żyjemy w chorych czasach, które uczuliły nas na pewne rzeczy i staliśmy się bytami niemal szczelnie zamkniętymi na świat. A piszę o tym dlatego, że Leszek Milewski w posłowiu do swojego dzieła dokonał pewnego emocjonalnego ekshibicjonizmu. Podzielił się ze swoimi czytelnikami samym sobą. Zrobił to w konwencji „kiedyś to było, a teraz to nie ma”, niemniej jednak zdradził nam co nieco o sobie jako o człowieku. Pisałem, że rozdział o „Sobczaku” czytało się ciężko? To co dopiero powiedzieć o tej melancholijnej podróży do dzieciństwa, do czasów, za którymi tak bardzo się tęskni, nawet jeśli były ciężkie i cholernie przygnębiające? Milewski zdobył się na emocjonalny ekshibicjonizm, bo uznał, że jest to mu potrzebne, a także – że jest to coś, co ma jakąś wartość i trzeba się tym podzielić. To króciutka refleksja o przemijaniu, o tym, że nie da się cofnąć czasu, że nie da się znów być dzieckiem czy nastolatkiem, że pewne rzeczy już nigdy się nie powtórzą. Autentycznie wzruszyłem się na czytając ten ostatni fragment książki, fragment tak spójny z całą resztą historii o „Dziewczynie o wyjątkowych dłoniach”. Szczególnie urzekło mnie zdanie o boisku, na którym spędził tak wiele czasu, a teraz być może już nigdy w życiu go nie zobaczy. Mała rzecz, a nieprawdopodobnie działa na wyobraźnie.

Z całego serca polecam tę książkę, choć nie ukrywam, że jest ona trudna i nietypowa. Trochę jak oglądanie „Grand Budapest Hotel”. Korzystam więc ze swojej pozycji internetowego recenzenta i rzeczę: mnie się książka Leszka Milewskiego bardzo podobała i bardzo zachęcam do jej kupna, kto jeszcze tego uczynił.

Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach – Leszek Milewski
  • Ocena kuby - 9/10
    9/10

Egzemplarz do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości wydawnictwa Illuminari, za co serdecznie dziękujemy.Illuminari logo

Zachęcamy też, aby zerknąć na stronę Leszka Milewskiego: https://leszekmilewski.pl/

A także na kanał youtubowy (ze szczególnym zwróceniem uwagi by obejrzeć „Zbrodnie Albusa Dumbledora”, kto jeszcze tego nie zrobił): https://www.youtube.com/@Tetrycy

Ilustracje pochodzą z oficjalnej strony autora i znajdują się w książce na początku każdego z rozdziałów.

To mi się podoba 8
To mi się nie podoba 0

Polecamy także

Komentarzy: 5

  1. Mnie zachęcił, chociaż nadal nie do końca wiem, czego się spodziewać. Niedawno kupiłem (i jeszcze nie przeczytałem) „Traktat o łuskaniu fasoli”. Odnoszę wrażenie, że to może być coś w podobnym stylu.

    To mi się podoba 2
    To mi się nie podoba 0
  2. „wybaczam autorowi niepochlebne wyrażenie się o Łowiczu”

    O, to nie będziemy się lubić 😛

    A jako mieszkaniec z urodzenia i pochodzenia województwa łódzkiego – domyślam się, że nazwa tytułowego miasteczka nie pada. Ale czy z tekstu wynika o jakie miejsce (kolaż miejsc?) może chodzić?

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0
    1. Ja też z Łowicza ten fragment o Łowiczu właśnie to stwierdzenie, że ubezpieczyciel z Łowicza splajtował i nie wypłacił ubezpieczenia. Sama nazwa miasteczko, w którym dzieje się akcja nie pada, ale chodzi o Kolumnę, która pada we fragmencie od autora, a w której Leszek Milewski się wychowywał.

      To mi się podoba 1
      To mi się nie podoba 0
  3. LESZEK MILEWSKI WYDAL KSIĄŻKĘ?
    Chyba sTETRYCzałem do reszty, żem przegapił tę informację! Na pewno przeczytam, wszak to człowiek, który zna zapach szatni, a nie operuje tymi wszystkimi xG i xD.

    To mi się podoba 2
    To mi się nie podoba 0
  4. Też poczułem się zachęcony, chociaż tak jak Crowley nie wiem czego się spodziewać.
    Ale mam jedną uwagę, czy też może pytanie do pozostałych. I zaznaczę najpierw, że bardzo lubiłem felietony Leszka, ale oglądanie Tetryków nigdy mnie nie zafascynowało i włączyłem ich tylko kilka razy, pewnie nie oglądając nigdy całego odcinka.
    Czy naprawdę tetrycy to bardzo wysmakowany i pełen gracji humor? To co widziałem, to były zazwyczaj spoko żarty, ale właśnie proste, często dość w oczywisty sposób narzucające się do danej sytuacji, a do tego zbyt rozwleczone – zamiast rzucić szybki żart i lecieć dalej, kontynuowali go przez 2-3 minuty czym tylko sprawiali, że po uśmiechnięciu się, czy też prychnięciu pod nosem, byłem tym żartem znudzony.

    To mi się podoba 1
    To mi się nie podoba 0

Zanim napiszesz komentarz zapoznaj się z naszymi zasadami zamieszczania komentarzy:

Regulamin zamieszczania komentarzy


Użyj tagu [spoiler] aby ukryć część treści komentarza:

[spoiler]Treść spoilera[/spoiler]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button