Godzilla vs. Kong (2021)

Kina umarły. Kinowe hity też umarły. Jedynie Chińczycy są w tej chwili w stanie zarabiać na filmach grube miliony. Reszta świata czeka, albo przeniosła się do sieci, żeby choć trochę zminimalizować straty. Nieśmiałe próby pokonania pandemii kończyły się do tej pory porażkami finansowymi i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Tymczasem wytwórnia Warner Bros. wyraźnie kombinuje, jakby tu pójść pod prąd i eksperymentuje, najpierw z Ligą Sprawiedliwości 1 i ½, a teraz z czwartą częścią tak zwanego “Monsterverse”. Jest szansa, że pomimo wszelkich problemów, w końcu doczekamy się filmu, który zarobi przyzwoite pieniądze w kinach i pokaże, że nie wszystko stracone.

Przypatrzcie się dobrze, bo bohaterów i bohaterek ludzkich zbyt wielu w tym filmie nie ma.

Godzilla vs. Kong kontynuuje historię rozpoczętą 7 lat temu w filmie Garetha Edwardsa o zmutowanej jaszczurce demolującej Amerykę. Po drodze była jeszcze Wyspa Czaszki oraz Godzilla II, żeby w końcu zrobić to, na co absolutnie nikt nie czekał: kolejny crossover. Minęło kilka lat od zakończenia Króla potworów. Wielki Kong jest trzymany pod specjalną kopułą, chroniącą go przed Godzillą. Ten ostatni, w myśl zasady, że może być tylko jeden, poluje na wszystkie inne mityczne wielkie stwory, przy okazji rozwalając tu i ówdzie jakieś miasto. Pewien obrzydliwie bogaty przedsiębiorca postanawia zbudować ostateczną broń przeciwko tytanom, jednak potrzebuje do tego nieznanego źródła energii. Aby je zdobyć… trzeba dostać się do wnętrza Ziemi, gdzie istnieje cały wielki i nieznany ludziom świat i skąd pochodzą Kaiju. Zostaje zorganizowana wyprawa, której wynik zaważy na losach ludzkości, jakżeby inaczej?

Spora część tej fabuły została widzowi przedstawiona gdzieś pomiędzy scenami, a nawet w czasie napisów początkowych. Ktoś ewidentnie wziął sobie do serca recenzję drugiej Godzilli autorstwa SithFroga i w końcu powiedział dość. Dość bezsensownych i na siłę kreowanych wątków obyczajowo-dramatycznych. Nikt nie chce oglądać kolejnego dramatu rodzinnego z potworami w tle. Nikt nie chce, żeby przerywać rozwałkę jakimiś nudnymi ludzikami. Jak postanowili, tak zrobili i Godzilla vs. Kong to po prostu naparzanka gigantycznych stworów z fabułą oraz czynnikiem ludzkim ograniczonymi do absolutnego minimum. Tak powinien wyglądać Pacific Rim i każdy inny film, którego scenariusz napisał dziesięciolatek. Kilka scen wprowadzenia, kilku nic niewartych ludzi, a potem BUM! Pazurem w paszczę, ogonem w wieżowiec, lasery z oczu i ogień z nosa. Coś jak filmy Michaela Baya, gdyby wyciągnąć mu kij od szczotki z tylnej części ciała. Oglądając Godzilla vs. Kong nie trzeba mrużyć oczu, ani zastanawiać się nad umownością fabuły. Tu nikt nawet nie starał się sprawiać wrażenia, że chodzi o cokolwiek poza tytułowym starciem. W przeciwieństwie do takiego Batman v Superman, gdzie z całego “v” wyszło słabe pierdnięcie, tu mamy niczym nieskrępowany armagedon.

Prywatny przedsiębiorca bez żadnego gadania i bez zbędnych ceregieli pożycza sobie jeden z 11 amerykańskich lotniskowców, wielką małpę i rusza na wyprawę niczym Bilbo Baggins.

Odnotowuję przy okazji progres w kwestii klarowności obrazowania “potwornego uniwersum”. Pierwszy Godzilla był stylizowany na realistyczny dramat katastroficzny, skąpany w szaroburych barwach. Król potworów chociaż stawiał na rozmach, to często przesłaniał go strugami deszczu, roztrzęsioną kamerą, rwanymi ujęciami, w dodatku co i rusz przerywał nawalankę nudnymi wątkami ludzkimi. Najnowsza część poszła krok dalej, a w zasadzie trzynaście kroków. Nikt tu się nie czaił i jakaś połowa filmu to Power Rangers o wielkiej małpie i zmutowanym waranie. Stwory skaczą po budynkach, rozwalają okręty, piorą się po pyskach, promienie śmierci strzelają z każdego otworu, są sceny w zwolnionym tempie, a kamera zamiast chować się nieśmiało gdzieś za winklem, pokazuje wszystko w całej okazałości. I mi się to podoba. W końcu twórcy przestali udawać, że chodzi o cokolwiek poza bezmyślną akcją i postanowili zrobić to tak efektownie, jak się da. Oczywiście jest to mocno kreskówkowe i po prostu głupkowate, ale przynajmniej uczciwe, a w dodatku bardzo ładne. Choreografia starć została przygotowana naprawdę ciekawie i nie powoduje zażenowania, jakie często towarzyszy podobnym produkcjom. Nawet kiedy Kong zaczyna machać gigantycznym toporem, to wpisuje się to jakoś w ogólną koncepcję. Inna sprawa, że porzucono całkowicie resztki przyziemności i Godzilla vs. Kong to pełne science(powiedzmy)-fiction. Statki antygrawitacyjne, lewitujące kamienie, Ziemia w Ziemi, wspomniany turbo-topór i wreszcie główny zły (nie spodziewaliście się, chyba że ograniczy się do tytułowej dwójki, prawda?), którego uważne oko na pewno dostrzegło w jednym ze zwiastunów. Nie da się ukryć, że jest to bajka dla dzieci i to raczej niezbyt dużych.

Szmery, lasery i podziemne królestwo.

Wspomniałem już, że na szczęście udział czynnika ludzkiego ograniczono tym razem do absolutnego minimum. To nie do końca prawda. Co prawda trójka głównych bohaterów, czyli podróżnik, który odnalazł wejście do podziemi oraz pani przyrodniczka i jej przybrana córka, które opiekują się Kongiem, są w tym filmie absolutnie bezużyteczni, ale udaje im się zupełnie nie przeszkadzać akcji pędzącej do przodu. Hamulcową jest tu Millie Bobby Brown i jej wątek tropienia wielkiego spisku. Motyw całkowicie zbędny i wrzucony do filmu jedynie po to, żeby w jakikolwiek sposób nawiązać do wcześniejszej produkcji i dopisać jedno znane nazwisko na plakacie. Całkiem nieźle za to poradzono sobie z czarnym charakterem. Po pierwsze nie chce przejąć władzy nad światem, co jest wartością samą w sobie, po drugie ma jakąś w miarę sensowną motywację, po trzecie nie przeszkadza i ginie w całkiem efektowny sposób, ale bez wielkiej pompy.

Będą grzmoty!

Szkoda, że nie da się tego starcia tytanów obejrzeć na wielkim ekranie. To jedna z tych produkcji, które bardzo by zyskały w kinowej sali, zwłaszcza że ładne animacje komputerowe okraszono znakomitym udźwiękowieniem i świetną ścieżką muzyczną, łączącą motywy orkiestrowe z elektronicznymi. To po prostu świetnie zrobiony film, może trochę zbyt kolorowy, ale przecież dzieci lubią kolorowe produkcje. Jeśli wasz wewnętrzny dziesięciolatek nie umarł jeszcze ze starości, to mogę ze spokojnym sumieniem polecić wam Godzilla vs. Kong. Nie jestem miłośnikiem poprzednich produkcji z tej serii, do tego być może posucha na rynku superprodukcji sprawiła, że odczuwam głód superprodukcji, ale ten film autentycznie mi się spodobał. Oczywiście cała ta historia kompletnie nie trzyma się kupy na poziomie makro, ale nikt nie zawracał sobie po prostu głowy robieniem wyszukanego tła dla tytułowego starcia. W skali mikro to naprawdę sprawnie zrobiona, nieograniczona rozwałka ku uciesze małych i dużych dzieci. W dobie wypożyczalni kaset VHS byłby to niewątpliwy hicior i prawdziwa grzeszna przyjemność oraz eskapizm w najczystszej postaci.

-->

Kilka komentarzy do "Godzilla vs. Kong (2021)"

  • 6 kwietnia 2021 at 12:22
    Permalink

    Niby wielki pojedynek, a przez większość czasu po prostu się nudziłem. Totalny gniot bez ładu i składu. No i rozwiązanie znane z BvS, dwóch wielkich rywali walczy na śmierć i życie, tutaj dosłownie bo przecież jeden z walczących prawie zalicza zgona, a potem pojawia się niby wspólny wróg i tradycja walki tytanów trwająca tysiące lat bierze w łeb. Nawet te walki wydały mi się słabe, no i po co Kingowi był ten dziwny swoją drogą toporo-młotek skoro Godzilli nic nim nie robił. Żenujący film, jaszczurka o mało nie zabiła małpy goniła ja przez cały świat a głupi dzieciak przekonuje małpę że ta jaszczurka wcale nie jest wrogiem. No i ludzie którzy wyłażą na ulicę i się obsciskują chociaż oba potwory wciąż żyją. Akcja z wyłączaniem silników kolejne mocne uderzenie w inteligencję widza podobnie jak cała wyprawa do wnętrza ziemi oraz robót który z dupy zyskuje świadomość. Dla mnie zmarnowany czas.

    Reply
    • 6 kwietnia 2021 at 12:38
      Permalink

      Ja tak miałem na Pacific Rim, a, o dziwo, tu mi te głupoty zupełnie nie przeszkadzały. Ot kreskówka. Jak się zostawi mózg przed seansem w sąsiednim pokoju, to jest znacznie lepiej. 😉

      Reply
  • 6 kwietnia 2021 at 12:27
    Permalink

    ja słyszałem, że niezły dokotleciarz. a że na bezrybiu i rak ryba, to będzie oglądany na dniach. duzych oczekiwan nie mam, dzieki recenzji tez wiem czego sie spodziewać.

    Reply
    • 6 kwietnia 2021 at 12:39
      Permalink

      Dwie godziny łubudubu i nic poza tym. Absolutnie nie nastawiać się na cokolwiek więcej.

      Reply
  • 6 kwietnia 2021 at 14:28
    Permalink

    Gdzieś to się da legalnie obejrzeć?

    Reply
    • 6 kwietnia 2021 at 14:48
      Permalink

      Jedynie HBO Max przez VPN.

      Reply
  • 6 kwietnia 2021 at 14:56
    Permalink

    Co ze skalą? Przecież Kong był o wiele mniejszy od Godzilli. Powiększyli Konga czy zmniejszyli Godzillę? 🙂

    Reply
    • 6 kwietnia 2021 at 15:00
      Permalink

      Warto zobaczyć filmik jak stary Kong wdrapuje się na ESB, nie wiem czy pomniejszyli nagle budynki czy on urósł stukrotnie, ale ogólnie ludzie mają to głęboko w dupie jest nawalanka jest fajnie.

      Reply
    • 6 kwietnia 2021 at 17:03
      Permalink

      Zaraz zapytasz, czemu w Gwiezdnych wojnach dźwięk rozchodzi się w próżni. 😉
      Jak by miał Kong walczyć z Godzillą, gdyby był mały? Bez sensu. Nikt nie zaprzątał sobie głowy takimi detalami. W Wyspie Czaszki powiedzieli, że jeszcze rośnie. No i urósł, karmiony amerykańską modyfikowana genetycznie żywnością. Jest tak duży jak Godzilla. Sądząc po wieżowcach, które rozwalają, ma ze 200 metrów. 😀 Chyba że akurat płynie statkiem, to wtedy mniej. Oj tam oj tam.

      Reply
  • 6 kwietnia 2021 at 16:42
    Permalink

    Zgadzam się, zdecydowanie najlepszy z całej franczyzny (niech stracę i też dam mu 6/10). No i przede wszystkim wreszcie coś widać, bo te poprzednie Godzille to był dramat – nie po to człowiek męczy się na totalnie idiotycznych przerywnikach z ludźmi, żeby potem g*** widzieć na scenach z potworami.

    Reply
  • 6 kwietnia 2021 at 19:39
    Permalink

    Bez sensu. Kong nie ma szans z Godzillą, tak jak Freddy z Jasonem. Tylko AvP to dwóch w miarę równych przeciwników.

    Reply
  • 16 kwietnia 2021 at 02:02
    Permalink

    do 3 razu sztuka. W końcu im się udało. Ale ten cały #teamgodzilla to ja bym wywalił w ogóle.
    2. W środku Ziemi macie sufi i podłogę. Grawitacja idzie do sufitu i do podłogi a między nimi jest strefa nieważka. Głupie ale fajne. Nie każdy to załapał. A niech mają.

    Reply

Skomentuj kuba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków