Jak mawiał klasyk: „szacunek dla was, że podjęliście k***a walkę”. Dlatego zanim cokolwiek więcej napiszę, muszę podkreślić: mam olbrzymi szacunek i podziw dla twórców „Salvation” za próbę wyjścia poza utarty schemat. Za próbę pokazania jak wyglądał świat po dniu sądu, a nie przed, i za zrezygnowanie z podróży w czasie. Czasem jednak odwaga to za mało, trzeba mieć jeszcze wizję i sprawnie ją zrealizować. Z tego powodu szacunek owszem – mam – ale faktów nie zmienię. „Salvation” pręży muskuły na starcie, wychodzi z bloków dynamicznie, a potem, gdzieś w 1/3 dystansu spektakularnie wykłada się jak długi i do mety ledwie się czołga.
Rzecz dzieje się w… zeszłym roku. Dosłownie. Bawi trochę napis na ekranie: 2018. Świat po zagładzie, SkyNet rządzi i dzieli, resztki ruchu oporu chowają się w gruzowiskach miast. Czy aby na pewno? No nie. Z jednej strony widzimy obdartusów w ruinach Los Angeles, z drugiej Connor i jego żołnierze mają dobrze zorganizowane, wielkie bazy wojskowe z zapleczem technicznym, helikopterami, samolotami A-10 Thunderbolt. Mało tego, jest też w pełni sprawna atomowa łódź podwodna – kwatera główna resztek ludzkości. Co ciekawe John Connor jest ledwie pomniejszym dowódcą i nie rządzi ruchem oporu, jak to było powtarzane od początku. Mało tego – niewielu wierzy w jego historię i raczej traktuje się ją jak durną przepowiednię czy zabobon, a nie fakt.
John ma misję: odnaleźć Kyle’a Reese’a, żeby móc go wysłać w przeszłość. Maszyny odwrotnie: polują i na Connora, i na jego przyszłego kumpla/ojca. W międzyczasie pojawia się Marcus Wright. Więzień, który został… stracony, a jego ciało przeznaczone na badanie w Cyberdyne. Budzi się w nowym świecie i nie do końca rozumie, co się dzieje. Jakim cudem żyje? Co się stało?
Szanuję twórców za koncept. Na papierze wygląda to obiecująco, ale realizacja kładzie materiał na łopatki. McG jest reżyserem filmów akcji i wydaje się, że tylko akcja ma dla niego znaczenie. Przez cały seans miałem wrażenie, że ktoś napisał parę zdań o fabule. Potem zaplanował skrupulatnie efektowne sceny pościgów, wybuchów i walk, a na koniec, przymuszony przez producenta/studio dopisał dialogi i detale mniej interesujące.
Dlatego mamy ogromną w swojej skali bitwę z gigantycznym mechem SkyNetu, który do stacji benzynowej pośrodku niczego zakradł się… bezgłośnie. W biały dzień. Marcus jest w stanie przetrwać bez urazów od wybuchu taktycznego ładunku nuklearnego (i nawet nie musiał chować się w lodówce), a jedna z bohaterek zatrzymuje się w deszczu, powoli rozbiera i prezentuje wszystkie swoje wdzięki w pełnej krasie, bo… tak. Nie ma to żadnego sensu, ale „Salvation” ogląda się trochę jak filmy Johna Woo. Nie ważne, że bez sensu, ważne, żeby się działo. Nie pomaga też spora ilość efektów specjalnych, które w kilku momentach mocno trącą myszką. No i… zęby. Ja wiem, że to czepianie się, ale cały film jest utrzymany w (świetnej) szaro-burej kolorystyce. Wszystko jest brudne, brzydkie, ludzie mają wiecznie umorusane twarze, ale wszyscy jak jeden mąż mają równe, czyste i bielutkie zęby. Tak białe, że aż rażą.
Jak już akcja przestaje pędzić na złamanie karku, pojawiają się dialogi. Mierne, napakowane frazesami i górnolotnymi hasłami, które zawstydziłyby samego Paolo Coelho. Niby mamy tu jakiś konflikt wewnętrzny rodem z „Robocopa” o tym, gdzie kończy się maszyna, a zaczyna człowiek. Tylko nakreślone jest to tak grubymi krechami, tak bardzo zepchnięte na dalszy plan i tak średnio odegrane (Sam Worthington nie jest zbyt dobrym aktorem, choć tu i tak wspina się na wyżyny swoich możliwości), że ani razu mocno nie wybrzmiewa. Nie wiadomo zresztą do końca, kim Marcus był i po co go stworzono. Albo moment, kiedy Connor staje przed niemalże sądem wojskowym. Od degradacji w dwie minuty sytuacja przechodzi do powierzenia Johnowi ważnej misji. Bez logiki, ale po co komu koherentna fabuła jak są fajerwerki?
Czepiasz się pan takich pierdół w filmie fantasy/sci-fi, gdzie w poprzednich filmach były podróże w czasie i paradoksy? Ano tak, a wiecie czemu czepiam się tu, a nie tam? Bo jak bohaterowie są dobrze nakreśleni, historia jest spójna, a ciąg przyczynowo-skutkowy w miarę logiczny, nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Po prostu nie ma na to czasu, bo przeżywam i prę do przodu razem z bohaterami, których znam i lubię. A tu? Marcus jest nijaki, John Connor zachowuje się jak lider kultu, a nie żołnierz. Kompletnie nie szanuje życia swoich podwładnych i przez cały seans głównie krzyczy. Ruch oporu niby w odwrocie, a sprawia wrażenie lepiej uzbrojonego i wyposażonego niż SkyNet. Sam SkyNet zresztą poluje na Kyle’a Reese’a, ale kiedy go ma, to zamiast zabić, trzyma go w klatce. Nic tu się kupy nie trzyma, ale znów: są spektakularne sceny akcji, więc cicho bądź widzu i napawaj oczy. No nie. Nieprzypadkowo najlepsze momenty takiego Terminatora 2 to interakcje Johna z T-800 czy wizja Sary.
Powtórzę: szanuję twórców za inne podejście, za porzucenie schematu, który z drobnymi zmianami wykorzystany został do dziś dnia aż pięć razy, a tylko dwukrotnie się sprawdził. Nie zmienia to jednak faktu, że na dobrych chęciach się skończyło. „Salvation” zaczyna z wysokiego C, ale potem jest tylko gorzej. Dobitnie uświadomił mi to fakt, że przed ponownym obejrzeniem próbowałem sobie przypomnieć fabułę i kompletnie niczego (poza obsadą i cyfrowym Arnoldem) nie pamiętałem. Przypuszczam, że za tydzień-dwa znów zapomnę, tak nijaka jest czwarta odsłona Terminatora.
Terminator: Ocalenie (2009)
-
Ocena SithFroga - 4/10
4/10
Dla mnie ten film to taki typowy film akcji, gdzie fabuła jest nadrabiana przez sceny akcji 💥, a aktorzy mimo że nie są wybitni to jednak dają radę
Oczywiście potencjał był ogromny, a patrząc w szczegóły to film leży; ale dało się to oglądać
Typowy średniak do kotleta
No właśnie, miało być inaczej i fajnie. Inaczej było, ale potencjał zmarnowany.
Oglądałem ostatnio ciekawostki o serii Terminator na Yt i podobno Bale w „Ocaleniu” miał zagrać Marcusa, ale wolał rolę Johna Connora. Decyzja Bale spowodowała zmiany w scenariuszu, bo Connor miał pojawić się tylko w paru momentach. Szkoda, że zamiast ładować kolejnego „terminatora”, który ma uratować Johna nie skupiono się, albo na relacjach Kyle z Johnem i ciężarem moralnego wyboru tego ostatniego, albo dramatycznej walce z maszynami i kwestia czy John miał przeznaczone że zostanie „wybawca ludzkości” czy tu nastąpił paradoks i Skynet chcąc go usunąć, tak naprawdę stworzył Johna Connora
No mogli iść w wiele różnych rozwiązań, a poszli w generyczny film akcji, a cała głębia, która niby jest, ginie pod nawałem strzelanin.
No mocno się scenariusz zmienił. Przykładowo Connor miał nie przeżyć i Marcus zamiast oddać mu serce, założyłby jego skórę i go zastąpił.
Szkoda, bo pomysł jest całkiem niegłupi.
Czepiasz się pan pierdół, a w 'Buncie maszyn’ się pan nie czepiał… Wszystko mogę darować, ale ocenianie 'Trójki’ wyżej od 'Ocalenia’ darować nie mogę. Why??? Już pierwszy akapit twojego tekstu pokazuje, jak mocno 'Ocalenie’ rozjeżdża niemalże komediową 'Trójkę’.
Strasznie lubię 'Salvation’. Za odejście od schematu, za postapo, za rewelacyjnego Wortinghtona i za ten wewnętrzny konflikt człowiek- maszyna. Bale kiepski, szkoda, że tutaj nie pojawił się Clarke- Connor z 'Genisys’. 'Salvation’ pokazało, w jaką stronę mogła pójść ta seria i wygrać. Kolejne części pokazały, jak można było to zmarnować i przegrać.
Bunt maszyn nie udaje poważnego filmu. Tam są głupotki, ale nie czepiam się, bo zamiast napinki masz Arnolda w okularach Eltona Johna. Salvation jest super mroczne i poważne (tzn. próbuje być), a nagle masz scenę jak pani w deszczu robi topless i krople lecą w zwolnionym tempie… Trójka nie jest niemalże komediowa tylko komediowa. Wprost, dlatego wiele jej wybaczam.
Konflikt człowiek maszyna i świat postapo to są ŚWIETNE pomysły na ten film, problem jest z realizacją, pierwsze nie wybrzmiewa prawie w ogóle, a drugie raz wygląda jak totalnie beznadziejna sytuacja (ruiny L.A.), a raz jak całkiem niezła: bazy, sprzęt, zaplecze.
„Bale kiepski, szkoda, że tutaj nie pojawił się Clarke- Connor z ‘Genisys’.”
Święte słowa. W ogóle uważam, że Clarke to mocno niedoceniany aktor.
Potencjał był na co najmniej symfonię, ale na dyrygenta dali rapera i wyszło jak wyszło. Gdyby to przytulił taki Dennis Villenuve, o mój boże… Mógłby być konkurent dla T1/2.
Oj ten film w kinie wkurzył mnie okropnie. Tylko czego można było oczekiwać po reżyserii faceta, który podpisuje się McG jak jakiś gimnazjalista?
Niezmiernie bawił mnie ten foreshadowing
[spoiler] z przeszczepem serca, gdzie na samym początku padł tekst 'masz takie silne serce’, potem John obrywa i pomyślałem 'kur** dostanie serce Marcusa.’ No i minęło 10 minut i już. To nic, że syf, że odrzucenie przeszczepu, że leki immunosupresyjne trzeba.[/spoiler]
Co do Bale’a to ja czytałem, że były spore problemy zakulisowe, że mocno gwiazdorzył (zresztą cały film zagrał w sumie Batmanem) i wymusił sobie większą rolę Johna. Na dodatek ponoć był wyciek scenariusza i dlatego sporo filmu zmieniono. Pierwotnie John miał umrzeć w filmie, a przeprogramowanego Terminatora mieli „ubrać” w ciało Johna. W sumie fajny pomysł.
No i to miał być początek trylogii. Ale to taki pech tej serii, bo Genisys i Dark Fate chyba też 😀
Wtedy po wyjściu z kina to było dla mnie takie 6-7/10. Drugi raz nie oglądałem.
Z tym sercem to było: https://media.giphy.com/media/9wQgSJmBhgaRi/giphy.gif
Gwiazdorzenie potwierdzone słynną taśmą: https://www.youtube.com/watch?v=iFvxmB8vi6M
Pomysł z podmianką brzmiał nieźle i nawet dobrze by się (o dziwo) spinał z „Genisys”. A tak to wyszło jak wyszło, tak jak mówisz: jakby podniecony gimnazjalista napakował scen akcji i myślał, że to wystarczy.
” a jedna z bohaterek zatrzymuje się w deszczu, powoli rozbiera i prezentuje wszystkie swoje wdzięki w pełnej krasie, bo… tak.”
taka ładna pani a ten jeszcze narzeka 😀 najlepsza scena w filmie xD
Bo to miał być Terminator, a nie Polsat Play po 23:00 😛
Recenzje filmów z Polsat play po 23. Takich tekstów nie ma u konkurencji😀
Hehehe, jest nisza do zagospodarowania 😛
Już widzę te zastrzeżenia w stylu „twórcom brakło wyobraźni”, albo „to wszystko już widzielismy*
A może lepiej w drugą stronę: „aktorka pokazała więcej niż się spodziewałem” albo „chylę czoła przed gimnastyczną formą głównej bohaterki” albo „nie znałem tego aktora z takiej perspektywy”. 😛
A może jeszcze inacz!ej „z tego filmu możecie dowiedzieć się wielu rzeczy o których wam się nie śniło. W zasadzie można go potraktować jako film edukacyjny”
„Nieprzypadkowo najlepsze momenty takiego Terminatora 2 to interakcje Johna z T-800 czy wizja Sary.”
Najlepsze sceny Terminatora 2 to pościg wielką ciężarówką i Arnold strzelający z działka obrotowego. Rzekłem. 😉
Nie miałyby takiej wagi gdybyś miał w nosie bohaterów, a bez poznania ich byś miał 😛
Coś jak w Transformers 4. Niby wszystko fajnie roboty, wybuchy i strzelaniny, a jakieś takie nijakie przez bohaterów
Podobnie chociaż aż tak daleko bym nie poszedł, Transformers 4 to były tortury.
W Transach najbardziej mi przeszkadza CGI. Roboty wyglądają jak milion śrubek trzymających się na kleju. Nie dość, że to odpycha to jeszcze psuje percepcję. Ej, co się dzieje na ekranie? To śrubki latają czy to on wymierza cios ręką? A może to noga? No i ciężko odróżnić Autobota od Deceplicona. Obie grupy wyglądają tak samo. Jak kupa żelastwa bez elementów charakterystycznych…
Zazdroszczę. Tzn. mam podobny kłopot z CGI, ale to na pewno nie jest problem numer jeden tej serii 😉
U mnie to problem #1 serii tylko dlatego, że to pierwsza rzecz jaka zapala lampkę w głowie. Wystarczy, że na ekranie pojawia się Transformer. Nie musi nic mówić ani robić, a Ty już widzisz, że coś jest nie tak…