Krzysiu, gdzie jesteś? (2018)

Nie ma chyba bardziej ikonicznej postaci z dziecięcych bajek niż Kubuś Puchatek. Stworzony przez A. A. Milne’a na potrzeby dwóch klasycznych dziś powieści o małym chłopcu i jego antropomorficznych zwierzęcych przyjaciołach, na stałe wpisał się w życie wielu z nas. Wzorowany pierwotnie na autentycznej zabawce syna Milne’a, miś o bardzo małym rozumku trafił w końcu na ekrany kinowe i telewizyjne za sprawą wytwórni Disneya, dzięki której poznaliśmy go w najbardziej popularnej dziś formie – sympatycznego żółtego niedźwiadka w czerwonej koszulce. Gdy po raz pierwszy obejrzałem zwiastun filmu Krzysiu, gdzie jesteś?, a na nim jakieś szaro-bure pokraczne stworzenia, które jakoby miały być mieszkańcami Stumilowego Lasu, wywróciłem tylko oczami na myśl o kolejnej próbie “nowoczesnego” szargania kolejnej legendy. Chwila zastanowienia i sięgnięcie pamięcią do lat dziecięcych, kiedy czytałem Kubusia Puchatka, a potem rzut oka na półkę w pokoju syna, gdzie stoi ta sama książka, ilustrowana przez E. H. Sheparda, kazały mi jednak zweryfikować narzucające się podejrzenia.

Rozmowy Krzysztofa z Kubusiem to najlepsze momenty w całym filmie.

Film otwiera scena pożegnalnego przyjęcia, jakie Kubuś i ferajna urządzają Krzysiowi, który szykuje się do wyjazdu do szkoły z internatem. Tak jak we wspomnianym zwiastunie, zwierzaki tylko trochę przypominają swoje disneyowskie wersje, a wyglądają raczej jak zwyczajne gadające pluszaki. I nie bez powodu. Milne stworzył swoich bohaterów na podobieństwo prawdziwych zabawek (które można osobiście zobaczyć w jednym z nowojorskich muzeów) i w filmie odtworzono je właśnie nawiązując do takiej formy. Przyzwyczajony do wersji Disneya, z początku myślałem, że wygląda to dziwnie, po chwili jednak zabieg okazał się całkowicie trafiony. Duża w tym zasługa rewelacyjnego dubbingu (oryginalnego, nie wiem, jak wypadł polski), który sprawia, że Kubuś rozbraja każdą swoją wypowiedzią.

Rodzina jest najważniejsza – nawet jeśli to prawda, można było powiedzieć to trochę bardziej subtelnie.

Do Stumilowego Lasu wracamy po kilkunastu latach. Krzyś, a w zasadzie Krzysztof, jest dorosłym człowiekiem, weteranem wojennym, ma rodzinę i poważną pracę, przez którą zaniedbuje bliskich. Kiedy Puchatek, który wyruszył na poszukiwania przyjaciela z dawnych lat, odnajduje Christophera w Londynie, nie pozostaje im nic innego, jak wrócić do Sussex, żeby odstawić misia do domu. Tam spotykają też pozostałych mieszkańców Stumilowego Lasu, ale dopiero schwytanie hefalumpa sprawia, że zwierzaki rozpoznają w mężczyźnie chłopca, którego kiedyś znali. I wielka szkoda, że po krótkim wstępie, na ponowne pojawienie się zwierzaków musimy czekać niemal pół godziny. Jeśli Krzysztof ma być osią tej opowieści, to reszta wesołej gromadki powinna gdzieś cały czas krążyć wokół niego. Tymczasem na długi czas widz zostaje sam na sam z ludźmi i ich ludzkimi problemami.

Realizm magiczny?

Oczywiście te wszystkie wydarzenia i przemiana, jaka następuje w głównym bohaterze, dzięki której naprawia nadszarpnięte więzy rodzinne, są utrzymane w lekkim, familijnym tonie. Twórcy nie unikają prawienia morałów, a problemy Krzysztofa zarysowano bardzo grubą kreską, żeby młodsi widzowie nie poczuli się zagubieni. I mam pewien problem z tą familijnością. Bo z jednej strony film jest ewidentnie skierowany do dorosłych, którym wkłada do głowy, że rodzina jest ważniejsza od kariery, że w każdym z nas jest dziecko (i zastanawia się, co poszło nie tak), żebyśmy nie porzucali dziecięcych marzeń, czy wreszcie fantastycznie przenosząc na ekran kubusiową naiwność i jego dziecięce rozumienie świata, czego raczej małolaty nie docenią, ani nie zrozumieją. Z drugiej zaś bardzo mocno kłania się dzieciakom, stawiając na slapstickowe sceny akcji, tłumacząc wszystko bardzo łopatologicznie i niezbyt subtelnie, czy wreszcie wymuszając na aktorach grę typową dla produkcji familijnych. Poza tym wątpię, żeby dość długi i bardzo powolny wstęp, w czasie którego poznajemy losy Krzysztofa po opuszczeniu domu rodzinnego, nie znudził dziecięcych widzów na śmierć. Mnie z kolei męczyło wtłaczanie do głowy co kilka minut, że rodzina jest ważniejsza od pracy. Ktoś chyba pozazdrościł sukcesu Paddingtonowi, ale zabrakło mu finezji i wyczucia.

Balonik to jedna z bardziej udanych ról drugoplanowych.

Ciężko zarzucić cokolwiek aktorom. Zarówno grający główną rolę Ewan McGregor, jak i partnerująca mu gromadka bardzo dobrych brytyjskich aktorów dobrze wywiązali się ze swojej pracy, chociaż, jak wspominałem, ręce wiązał im scenariusz z mocno familijnym zacięciem. Prawdziwą perełką są natomiast występy pluszaków. Naiwny, prostolinijny Kubuś jest absolutnie przeuroczy, Tygrys rozbrykany jak w kreskówce, a wyraźnie wkurzony na cały świat Kłapouchy jak zwykle tryska optymizmem. Żałuję, że autorzy nie poszli tą samą drogą, co twórcy aktorskich przygód Paddingtona. Tam też było mnóstwo dydaktyzmu i prostoty, ale z większą werwą i pokaźniejszą dawką szaleństwa, której w Krzysiu mi trochę zabrakło. Tymczasem przed długi czas jest to ugrzeczniona wersja Marzyciela, którego reżyserem również był Marc Foster. Szkoda trochę zmarnowanej szansy, bo w Krzysiu, gdzie jesteś? tkwią ogromne pokłady pozytywnej energii i gigantyczny potencjał na zgrabne połączenie bajkowego świata dziecięcych marzeń z szarą rzeczywistością.

Strzeż się hefalumpów!

W filmie nie brakuje wzruszających i po prostu pięknych scen, ale niestety są też dłużyzny, psujące ogólne wrażenie. Niezdecydowanie co do tożsamości potencjalnego odbiorcy stanowi największą wadę, która mi nie pozwoliła w pełni cieszyć się z tych magicznych momentów, kiedy na ekranie brylują Kubuś i przyjaciele. Mam nadzieję, że powstanie kontynuacja i, wzorem przygód misia Paddingtona, dopiero część druga pokaże, na co naprawdę stać scenarzystów. Ja z chęcią wrócę do Stumilowego Lasu, chociaż byłaby to wizyta na kredyt. Marc Foster nie przekonał mnie całkowicie, ale dostarczył wystarczająco dużo pozytywnych emocji, żeby na pewne zaufanie zasłużyć.

 

-->

Kilka komentarzy do "Krzysiu, gdzie jesteś? (2018)"

  • 19 czerwca 2019 at 14:10
    Permalink

    nie widzę żadnej potrzeby robienia tego w postaci aktorsko-CGIowej. powinni zostać przy animacji.

    Reply
    • 19 czerwca 2019 at 15:26
      Permalink

      jak to nie widzisz potrzeby? potrzeba jest oczywista xD

      $$$$$

      Reply
    • DaeL
      19 czerwca 2019 at 15:50
      Permalink

      Przypuszczam, że na żywo hefalumpy są o wiele straszniejsze 😀

      Reply
      • 19 czerwca 2019 at 18:14
        Permalink

        Żadne hefalumpy. Ho-honie!

        Reply
  • 20 czerwca 2019 at 11:32
    Permalink

    Jak zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiony tak do tej produkcji od razu podszedłem pozytywnie i wcale sie nie zawiodłem, mocne 8/10 jak dla mnie, a biorąc pod uwagę oceny daela ostatniego sezonu gry o tron (hahahahha) to 53/10

    Reply
  • Pingback: Kubuś Puchatek a sprawa polska – FSGK.PL

  • 21 czerwca 2019 at 13:44
    Permalink

    Ja byłem zachwycony. Piękna, wzruszająca bajka. Motyw prorodzinny podany nienachalnie. Przeuroczy Ewan, wybitny oryginalny dubbing, genialny pomysł na pluszowy design bohaterów.

    Target? Dla każdego coś miłego. Film dla widzów od lat 5 do 105.

    8/10. Byłoby 9, gdyby nie scena, gdy Krzyś mówi, że zaraz nakarmi kota mlekiem. Koty nie powinny pić mleka! Film niepotrzebnie utrwala ten stereotyp.

    Reply
    • 21 czerwca 2019 at 17:45
      Permalink

      apropo kotow i mleka. Źle wplywa na zoladek i powoduje biegunke

      Reply
      • 21 czerwca 2019 at 20:05
        Permalink

        Ja to wiem, zaawansowani kociarze też wiedzą. Ale amatorzy nie. Popularne filmy nie powinny tego stereotypu propagować.

        Reply

Skomentuj DaeL Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków