Przemytnik (2018)

Clint Eastwood to legenda. Człowiek instytucja. Spełniony po obu stronach kamery. Nagradzany Oscarami. Ma niemal 89 lat i nadal chce mu się kręcić filmy, a dzięki swojej renomie może robić to w bardzo (właściwy sobie) bezkompromisowy sposób: mając gdzieś poprawność polityczną, konwenanse i schematy. Najnowsza produkcja – “Przemytnik” – również nikomu nie zamierza się kłaniać, ale czy widz powinien po seansie kłaniać się Clintowi?

Earl Stone (Eastwood), leciwy staruszek, wpada w tarapaty finansowe. Farma kwiatów upada (“przez ten okropny internet, grrrr!”), a bohater nie ma specjalnie pomysłu co dalej. Bez większego zastanowienia zostaje więc kierowcą kartelu narkotykowego. Nienotowany, niekarany, o wyglądzie poczciwego dziadzia jest idealnym kandydatem na tę pozycję. Policja przecież nie zatrzyma wysuszonego emeryta bez powodu, co najwyżej, żeby pomóc w czymkolwiek. Jest jeszcze wątek rodzinny: Earl jest sukinsynem. Całe życie poświęcił pracy, wystawom kwiatów i spotkaniom z innymi hodowcami na kwiatowych galach. Nie był na chrzcie córki, na wielu urodzinach, nie był nawet na jej ślubie. O rocznicach nawet nie wspominam. Z jakiegoś powodu wnuczka jednak kocha dziadka i chce go na weselu, w swoim życiu i generalnie w pobliżu…

Kadr z filmu "Przemytnik"
A mówią, że pieniądze szczęścia nie dają. Earl by się nie zgodził…

Po seansie dostajemy informację mówiącą o tym, że kanwą był artykuł w New York Timesie. Przeczytałem już po seansie i napiszę tylko tyle: Radio Erewań się chowa. Tak naprawdę wspólne są dwie rzeczy: był sobie bardzo stary człowiek i woził narkotyki po USA dla kartelu. Cała reszta to wyobraźnia Nicka Schenka, autora scenariusza. Scenariusza, który moim skromnym zdaniem nie trzyma się kupy. Zachowania bohaterów są oderwane od rzeczywistości i kompletnie nielogiczne. Główny bohater na początku nie wie co wozi, bo przecież jest dziadkiem, ale to, że załadunek odbywa się w asyście typów spod ciemnej gwiazdy uzbrojonych w karabiny, nie wzbudza jego podejrzeń. Kiedy zobaczy ładunek po raz pierwszy, będzie w szoku. Jego motywacja na początku jest jasna – potrzebuje kasy, ale po co to robi nadal? Film bardzo mgliście odpowiada na to pytanie, sugerując zachowanie w stylu Waltera White’a z “Breaking Bad”, ale nie ma tu spójności, bo Stone nie wydaje się lubić nowej fuchy. Kilka razy podkreśla, że to już ostatni raz, po czym znów widzimy go w trasie z następnym transportem bez słowa wyjaśnienia. A to tylko czubek góry lodowej, bo rodzinny wątek to jeszcze większa porażka.

Nie dowiemy się na przykład, jakim cudem wnuczka tak bardzo kocha (i w ogóle zna) Earla, skoro jej matka i babka nienawidzą go od ponad dekady tak bardzo, że na sam widok odwracają się na pięcie. Nawet przymykając oko na to – późniejsze zachowania, tak byłej żony jak i córki Earla, to festiwal żenady i niekonsekwencji. Eastwood chciał iść w stronę poważnego moralitetu konkludującego, że rodzina jest najważniejsza, a na zbawienie/wybaczenie nigdy nie jest za późno. W jednej-dwóch scenach tak bardzo przesadza z podkreślaniem zaplanowanego przesłania, że robi się niedobrze od nadęcia i beznadziei wyzierającej z dialogów. Niechcący zresztą przesłanie wychodzi dokładnie odwrotne: “za pieniądze kupisz wszystko, miłość i wybaczenie też”. Nie można przekazać takiego morału bez zbudowania realnie wyglądającej i zachowującej się rodziny.

Kadr z filmu "Przemytnik"
Tata i córka tak w życiu jak i w scenariuszu.

To nie wszystko, nawet najgroźniejszy psychol z gangu, taki, który lubuje się w zabijaniu i torturach, będzie po stronie tytułowego bohatera, kiedy ten wybierze załatwienie pilnej rodzinnej sprawy ponad biznes kartelu. Bardzo serdecznie z jego strony, szczególnie, że jedyna interakcja do tej pory między nim, a Earlem to wywiezienie do lasu i straszenie egzekucją. Na tym polega największy problem “Przemytnika”. W dobrze napisanej historii morał wynika z poczynań bohaterów. Tutaj jest odwrotnie. Każdy może zachować się w zupełnie nieoczekiwany sposób i bez związku z dotychczasowym budowaniem postaci, o ile tego wymaga przekaz, jaki forsuje Eastwood.

Generalnie świat przedstawiony przez Clinta w filmie to chyba jakieś odzwierciedlenie jego własnych poglądów na rzeczywistość. Farmę kwiatów zniszczył handel internetowy, główny bohater pyta wprost: “na co komu w ogóle internet”, a młodzi są do bani i niczego nie potrafią. Spotkana przypadkowo po drodze rodzina z dzieckiem złapała kapcia. Earl musi im pomóc, bo co robi ojciec? Tak właśnie, szuka na pustkowiu zasięgu, żeby w google sprawdzić, jak zmienia się koło w samochodzie.

Kadr z filmu "Przemytnik"
Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje – scenariusz “Przemytnika” ma mniej głębi i niuansów niż wyliczanka dla dzieci.

Warsztatowo film stoi na przyzwoitym poziomie. Eastwood to fachowiec i potrafi tu zbudować napięcie, tam pokazać jakiś pościg, gdzie indziej rzucić celnym żartem, ale to za mało. Kiedy cała konstrukcja opiera się na tak beznadziejnym i niewiarygodnym scenariuszu, nie potrafię cieszyć się innymi aspektami. Cały seans zużywam na poszukiwanie sensu w zachowaniu bohaterów. Tu go nie znalazłem. Znalazłem za to nepotyzm – Eastwood w roli córki zatrudnił własną – Alison Eastwood. Obsada poza Alison powinna robić wrażenie: Cooper, Fishburne, Peña, Garcia, ale żadnych fajerwerków nie uświadczycie. Każdy robi tylko tyle, żeby czasem ktoś nie pomyślał, że mu nie zależało, a Andy Garcia jako szef kartelu wypada tak, że nie wiem, czy miał do końca świadomość w jakim filmie gra.

Szkoda, mocno się rozczarowałem. Potencjał był, film mógł pozować na nieoficjalny sequel mojego ukochanego “Gran Torino”, a wyszło słabo. Nie potrzebuję, żeby mnie Clint uczył o istocie rodziny językiem pełnych fałszywych nut. Do tego wystarczy mi seria o szybkich i wściekłych.

-->

Kilka komentarzy do "Przemytnik (2018)"

  • 3 kwietnia 2019 at 13:13
    Permalink

    No cóż, widać forma dziadka Eastwooda wyraźnie spada. Może pora pomyśleć o zasłużonej emeryturze? Szkoda, bo lubię faceta jak mało którego amerykańskiego filmowca. Niestety.
    Zawsze śmieszą mnie ci amerykańscy bohaterowie w finansowej potrzebie. Ci dziadkowie jeżdżący dla bandziorów, te babcie wchodzące w handel narkotykami, te byłe agentki FBI zostające striptizerkami. W kraju w którym stopa bezrobocia na dziś to niecałe 4 procent (a bywa, że spada do 2.5 %)?! WTF? To już nie można zostać kierowcą autobusu? Albo kelnerką? Typowa bajka dla Amerykanów. Sorry, Clint, ale losy dziada, który na starość postanowił zostać gangusem g… mnie obchodzą.

    Reply
    • SithFrog
      3 kwietnia 2019 at 14:07
      Permalink

      No forma spada, już nie pamiętam kiedy zrobił film jak za najlepszych czasów (“Million Dollar Baby”, “Gran Torino” czy “Mystic River”).

      Reply
    • SithFrog
      3 kwietnia 2019 at 19:40
      Permalink

      Przeczytałem, nie zgadzam się z kilkoma kwestiami (np. staruszków generalnie uważa się za nieszkodliwych, kolor skóry znaczenia nie ma), a reszta rzecz gustu. Masz rację – trzeba się samemu przekonać.

      Reply
  • 3 kwietnia 2019 at 18:55
    Permalink

    Eastwood może grać w najgorszym filmie, ale ja dalej będę go chętnie oglądał 🙂
    Aktor ma w sobie coś, że świetnie wychodzi w filmach, a jego styl jest mimo wszystko wyjątkowy
    Ze wszystkimi wadami się jednak zgadzam, obok Gran Torino nawet nie stał
    Film mocno średni, ale odemnie 7

    Reply
    • SithFrog
      3 kwietnia 2019 at 19:41
      Permalink

      To prawda, Eastwood ma tyle charyzmy i jakiegoś takiego szorstkiego uroku, że nawet jeśli film, w którym gra jest beznadziejny to zawsze obejrzę do końca tylko dla niego. Coś w tym jest.

      Reply
  • 3 kwietnia 2019 at 20:39
    Permalink

    Wątek spotkania Coopera z Eastwoodem był najsłabszym w całym filmie do tego momentu moim zdaniem wszystko było fajnie, to trochę takie połączenie komedii z kinem (nie powiem sensacyjnym) akcji(?) To jak było pokazane jak bandziory przekonują się do dziadka, całkiem całkiem.
    Co do samego Coopera jeszcze to cieszę się, że znalazł chyba w Eastwoodzie takiego mentora, razem tworzą filmy, grają i chyba starszy mocno wspiera młodszego, bo od czasu kac vegas Bradley wyrasta teraz jak dla mnie na jedną z czołowych postaci Holywoodu.
    Przyjemny występ Peńi, nie mógł sie tu za dużo wykazać, ale za każdym razem jak go widze to przypomina mi się jego KAPITALNA rola w Ant Manie 2.
    Postaci kobiece, napisane i zagrane słabo i niekonsekwentnie, no i jeszcze strasznie wkurzał mnie głos i sposób mówienia aktorki, która zagrała żonę Clinta.
    Ja sam dałbym 6, może nawet 6,5 mimo słabej końcówki; końcówka końcówki 🙂 była dobra i bardzo BARDZO Amerykańska

    Reply
    • SithFrog
      4 kwietnia 2019 at 11:27
      Permalink

      Zgadzam się z akapitem o więzi Cooper/Eastwood. Ewidentnie lubią pracować i widać wpływ jednego na drugiego. Bradley od jakiegoś czasu lepiej wybiera role no i nakręcił bardzo przyzwoity debiut.

      Reply
  • 4 kwietnia 2019 at 00:02
    Permalink

    Czekałem na skojarzenie z ‘Gran Torino’ i się doczekałem. Nie zgadzam się z opinią, że to odzwierciedlenie poglądów Clinta. Jest chyba odwrotnie. On pokazuje, że stare dziady, które gadają głupoty (np. te o necie) też mają w sobie uczucia godne uwagi. Piszesz o gadaniu Earla jakby to była wada filmu. A mi się zdaje (bo filmu nie widziałem), że chodzi o skonkretyzowanie i uzupełnienie portretu bohatera.

    Reply
    • SithFrog
      4 kwietnia 2019 at 11:26
      Permalink

      “Jest chyba odwrotnie.”

      Dlaczego? Przecież od początku do końca Eastwood kręci tak, żeby Earl był protagonistą. Żebyś to jemu kibicował i z nim się identyfikował, a więc trochę przyjmował jego punkt widzenia. Rodzina (słusznie) wkurzona na niego za lata przewin pokazywana jest jak roszczeniowy syn z żoną w Gran Torino. Nie współczujesz córce tylko raczej rozumiesz zachowanie Earla. Takie miałem wrażenie podczas seansu.

      Reply
  • 4 kwietnia 2019 at 00:03
    Permalink

    P.S. Ale fajnie, że sobie wreszcie ustawiłem awatar 😀

    Reply

Skomentuj Kuba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków