Rockowy Armagedon (George R. R. Martin)

Polecam czytać z zapętloną “The Immigrant Song” Led Zeppelin (1973) 😉

W roku 1983 światło dzienne ujrzał “Rockowy Armagedon”, rockandrollowy horror apokaliptyczny. Choć niektórzy uważają tę książkę za kultową, pod względem komercyjnym była poważnym rozczarowaniem i właściwie położyła kres karierze George’a jako autora powieści z tego gatunku.

“Rockowy Armagedon” trudno sklasyfikować, jest to po części fantasy, horror, kryminał, powieść rockowa, powieść o latach sześćdziesiątych, powieść polityczna. GRRM był bardzo dumny z tej książki, wydawca zapłacił mu za nią ogromną zaliczkę, dzięki której kupił większy dom. “Armagedon” otrzymał znakomite recenzje i był nominowany do World Fantasy Award, ale nie zdobył nagrody. Nikt nie chciał kupować rockandrollowego horroru.

Przez pewien czas wydawało się prawdopodobne, że książka zostanie zekranizowana. Podjąć się tego dzieła chciał Philip DeGuere Jr., doświadczony scenarzysta, reżyser i producent, pracujący przy serialach takich jak “JAG – Wojskowe Biuro Śledcze”, “Agenci NCIS” czy “Air America”. DeGuere kupił George’owi bilet do Los Angeles i przez kilka dni rozmawiali o ekranizacji książki. Ten zagorzały fan “Rockowego Armagedonu” napisał kilka wersji scenariusza, ale żadne studio nie chciało sfinansować produkcji i ostatecznie film nigdy nie powstał.

Szkoda, bo historia jest naprawdę ciekawa.

Okładka z Okiem Saurona
Krew na płachcie

Jaime Lynch, znany producent muzyczny, który przed laty przyczynił się do sukcesu zespołu “The Nazgul”, został zamordowany. Znaleziono go w jego domu, na stole, z wyrwanym sercem. Leżał na plakacie z koncertu na West Mesa, a w tle leciała zapętlona piosenka “Music to Wake the Dead”. Morderstwo miało miejsce w piętnastą rocznicę koncertu, na którym zginął wokalista “The Nazgul”, Pat Hobbins.

Sandy Blair, były dziennikarz muzyczny, dostaje zlecenie zbadania sprawy morderstwa i opisania go w artykule. Powinien pracować nad własną książką, ale wbrew opinii swej dziewczyny – Sharon – zgodził się przyjąć to zlecenie od “Hedghoga”. Sharon sceptycznie podchodzi do zlecenia, ale Sandy pakuje kasety do “Mrzonki” i rusza w trasę po USA.

Najlepiej jednak zapamiętał koszmary. Kłębiły się teraz w jego głowie, nie chcąc zniknąć, tak jak sny powinny znikać z nadejściem świtu. Sandy wiedział, że będą mu towarzyszyły jeszcze przez długi czas. Widział w nocy Sharon. Gapiła się na niego z zupełnie nieruchomą twarzą. Jej ukryte za zabarwionymi szkłami oczy miały zimny wyraz. Nagle okulary pokrył szron, który następnie wypełzł na policzki, aż wreszcie cała jej twarz zmieniła się w lód. Potem pękła, a okruchy umknęły w dal.

Preludium do szaleństwa

Wraz z muzyką wracają wspomnienia. Sandy podczas studiów w Chicago brał udział w manifestacjach pokojowych i przeprowadzał wywiady z muzykami grającymi na Woodstocku, kultowymi zespołami z przełomu lat 60. i 70. Rock towarzyszył mu na każdym kroku. W czasie śledztwa Sandy odwiedza byłych członków “The Nazgul” i rozmawia z nimi o ich byłym promotorze i śmierci Pata podczas koncertu. Dowiaduje się też o człowieku, który chce zorganizować wielki powrót kultowego zespołu.

W trakcie śledztwa Blair spotyka się też ze starymi przyjaciółmi: z Szaloną Maggie, która pozostała sobą mimo upływu lat; z Gremlinem Żabcio i jego tekstami o magicznym wihajstrze; z Bambi w jej hipisowskiej komunie; z Larkiem w jego trzyczęściowym garniturze i z Łazją… Każda piosenka przywołuje sny, widma i duchy przeszłości. Każde spotkanie zbliża Sandy’ego do poznania prawdy. I nawet gdy podejrzany o morderstwo zostaje ujęty, Blair nie zamyka śledztwa. Jedzie dalej, a w jego żyłach płonie rock.

Nadal słyszał muzykę, melancholijną i groźną, jakby nadciągała burza. Dźwięk gitar był pełen bólu, rytm bębnów miał niemal wojskowe brzmienie, do tego stopnia, że krew napłynęła Sandy’emu do głowy. Na mrocznej równinie zbierały się armie dobra i zła. To jest dzień, do którego przybywamy – śpiewał Hobbins. – To jest dzień, który wybieramy. Rytm nabierał tempa i zaczynała się bitwa, Armagedon, wielka burza, burza dusz – jak mówił tekst, i czterej Nazgule połączyli się w jedność. Zabij brata, zabij przyjaciela, zabij siebie – wzywała jedna z linijek tekstu. – Polegli są podobni do ciebie. Walczyli dalej. Żywi czy martwi, w dzień Armagedonu nie było między nimi żadnej różnicy.

Gdyby Nazgule naprawdę istnieli…
Gorący wiatr z Mordoru

“The Nazgul” tworzyło czterech muzyków: Peter Faxon, Rick Maggio, John Slozewski i… Hobbit. A właściwie Pat Hobbins. Albinos, którego długie, białe włosy i czerwone oczy stanowiły (obok niskiego wzrostu i magicznego głosu) jego znak rozpoznawczy. To właśnie on, Pat, rozpalał publikę i dominował w zespole. Moment, w którym snajper strzelił do niego podczas koncertu, określono jako koniec epoki. W kolejnych latach nastała era disco, branża muzyczna uległa drastycznej zmianie, a Sandy nie mógł w spokoju słuchać radia. Kolejne sny i rozmowy upewniają go w jednym – morderstwo sprzed piętnastu lat i wyrwanie serca promotorowi grupy są ze sobą powiązane.

Wraz z głównym bohaterem odwiedzamy Santa Fe, gdzie wzbijamy się balonem Oko Saurona i słuchamy wspomnień Petera, najlepszego przyjaciela Pata Hobbinsa. Opowiada on o początkach grupy i fascynacji Tolkienem. O swojej depresji po śmierci Hobbita i tworzeniu muzyki, której nie porzucił od tamtych wydarzeń. Sandy wspomina o kolejnych trupach, które wiążą się z zabójstwem Jaimego Lyncha i przestrzega Petera, by uważał na człowieka dążącego do reaktywacji zespołu.

Muzyka ma w sobie moc, Sandy. Dotyka nas na poziomie głębszym, bardziej podstawowym i dzikim niż słowa. Każda armia, która kiedykolwiek wyruszała na wojnę, nuciła marszowe melodie i akompaniował jej werbel bębnów. Każda rewolucja miała swoją muzykę. Każda epoka. Muzyka definiuje wiek i nadaje mu kształt. (…) Ona była naszym paliwem, naszym duchem, ona nas ogrzewała, była dla nas bodźcem, dawała nam odwagę, poczucie celu i prawdę. To było coś więcej niż tylko piosenki. One kształtowały nasze umysły i dusze, przywoływały jakąś pierwotną siłę, ukrytą we wszechświecie i w nas samych.

…tak wyglądałby okładki ich winyli 😉

 

dalsza część tekstu może zawierać spoilery

 

Człowiek z popiołów

George R. R. Martin wykorzystał w “Rockowym Armageddonie” szereg motywów, które uważny czytelnik znajduje również w jego krótkich opowiadaniach oraz w powieściach (np. “Dying of Light”). W tym apokaliptycznym horrorze, jak został nazwany “Rag”, znajdziemy przede wszystkim wielki hołd oddany muzyce lat 60. i 70. Jej brzmienie towarzyszy czytelnikowi odkrywającemu tajemnicę reaktywacji zespołu. Autor umiejętnie wplótł swoją fascynację smokami, magią krwi, magicznymi pieśniami, potworami i nieumarłymi w realia USA lat 80. Poprzez sny, opisy halucynacji, cytowanie piosenek, budowanie mrocznego klimatu i dialogi skupił naszą uwagę na drodze do ostatecznej bitwy dobra i zła.

Ujrzał ich znowu na horyzoncie, usłyszał przeciągłe westchnienie tłumu, który również ich zobaczył, widmowe wieże w kolorach czerwieni, fioletu i płonącego indygo, ukoronowane oślepiającym ogniem, który rozrastał się powoli, pochłaniając świat swą furią i nienawiścią. Na pole bitwy droga wiedzie, Och, czy słyszysz to bębnienie? To grają rag Armagedonu, och! Grają rag Armagedonu!

Muzyka budząca umarłych

Edan Morse odnalazł chłopca będącego naśladowcą Pata Hobbinsa. Dzięki operacjom plastycznym upodobnił go do nieżyjącego Hobbita. Przekonał też Sandy’ego, by pomógł mu przy reaktywacji Nazguli. I tak Blair jest świadkiem odbudowy zespołu, którą wielu uważało za kultowy drogowskaz. Ale dręczą go kolejne koszmary – niektóre zsyłane przez Morse’a, poświęcającego swoją krew w rytuale. Sandy słucha piosenek “The Nazgul” i odnajduje w nich wskazówki co do planów Edana, a szaleństwo trasy koncertowej pochłania bohaterów…

W dzień Armagedonu – zaczął mówić – obie armie będą sądziły, że walczą za sprawę dobra. I obie będą w błędzie.
Ale muzyka grała zbyt głośno i Ananda go nie słyszała. Jej oczy, tak jak oczy wszystkich wokół, były twarde i błyszczące jak czarny lód.

Jedno z pierwszych wydań
Rag Armagedonu, rag zmartwychwstania

To jest dzień, ku któremu nasze marzenia zmierzają,
To jest kraina, gdzie kwiaty zakwitają.
I wszystkie swe nadzieje przynoszą,
Och, czy słyszysz, jak śpiewają te głosy?
I wszystkie swe marzenia przynoszą,
No, czy nie słyszysz, jak śpiewają te głosy?
I cały swój ból przynoszą,
I włączam się w śpiew ze swym głosem!
Bo grają rag zmartwychwstania, och!
Grają ten rag zmartwychwstania!

U czytelnika, który nie miał styczności z innymi utworami GRRM-a poza Pieśnią Lodu i Ognia,“Rockowy Armagedon” może wywołać dość skrajne reakcje. Z jednej strony łatwo jest wzgardzić pełną dłużyzn i niezrozumiałych wtrąceń książką traktującą o ruchach młodzieżowych i wojnie w Wietnamie. Temat jest już nieco przebrzmiały, trochę nie z naszej “bajki”. Ale równie dobrze może czytelnika unieść fala zachwytu nad każdym nawiązaniem do tych samych motywów, które są osią cyklu fantasy tworzonego przez George’a od ponad dwudziestu lat. Ja przez pół książki odkładałam co chwilę “Rag”, by później niechętnie wracać do podróży Sandy’ego. Ale po wizycie dziennikarza w Chicago zaczęłam baczniej przyglądać się nawiązaniom i wręcz wracałam do poprzednich rozdziałów, by zbadać sny Blaira i cytaty piosenek Nazguli. Pochłaniałam kolejne rozdziały aż do momentu, w którym słyszymy pieśń lodu i ognia, pieśń zbawienia.

Punkt kulminacyjny i epilog całkowicie mnie usatysfakcjonował. Nie potrafię ocenić (choć ochłonęłam i minęło już kilka dni) na ile umiejętnie Martin poprowadził wszystkie wątki aż do rozwiązania, ale jestem uradowana tą metaforą. Dla mnie to idealne zamknięcie, tego oczekiwałabym też od zakończenia Pieśni Lodu i Ognia. Słodko-gorzkie, jednocześnie naiwne, romantyczne – ale droga do niego była pełna ognia, krwi, trupów, mroku i ciemności.

– A teraz czas wreszcie powraca – oznajmił głosem przypominającym głos kaznodziei. – Czas wilka i węża, czas wielkiej pożogi, która zniszczy dom kłamstw. Nazgule znowu polecą. Uniesiemy się na krwawym przypływie, a gdy on opadnie, zbudujemy nowy świat.

wszystko jest jednym, jedno jest wszystkim

Pieśń nas prowadzi, ta magiczna muzyka…

Wszyscy byli umarli i wszyscy będą żyć wiecznie w muzyce, w dźwiękach, które nigdy nie umrą.

-->

Lai / Mya Stone

https://smokadom.blogspot.com/

Kilka komentarzy do "Rockowy Armagedon (George R. R. Martin)"

  • 29 kwietnia 2018 at 13:14
    Permalink

    PIerwszy! …Do szargania nerwów kłantalupy!

    Reply
  • 29 kwietnia 2018 at 13:35
    Permalink

    Ciekawa recenzja. Zachęcające cytaty, choć pewnie całość traci trochę w tłumaczeniu. Dzięki za kolejny dobry tekst, Lai.

    Reply
    • 29 kwietnia 2018 at 15:29
      Permalink

      dzięki! 🙂

      ps. mam taką teorię, że GRRM-a dręczą wizje apokalipsy zombie od czasu studiów w Chicago i opowiada o niej we wszystkich swoich książkach 😉

      Reply
  • 29 kwietnia 2018 at 18:09
    Permalink

    I znowu powracające imiona: Szalona Maggie – > Maggie Żaba?

    Reply
    • 29 kwietnia 2018 at 21:19
      Permalink

      biorąc pod uwagę romans Maggie z Żabą (a właściwie w polskiej wersji “z Żabciem”) to pewnie jest coś na rzeczy 😉 jak GRRM zaznaczył w “Retrospektywie” – niczego nie wyrzuca i recyklinguje stare pomysły.

      Reply
  • 29 kwietnia 2018 at 20:16
    Permalink

    Immigrant song powiadasz… ? A tak z ciekawości, czy byłaś może na koncercie pana Planta w Dolinie Charlotty?

    Reply
    • 29 kwietnia 2018 at 21:23
      Permalink

      nie 🙂 9. Festiwal Legend Rocka?

      “Zamykając oczy podczas fenomenalnego wykonania “The Rain Song” zebrani w amfiteatrze fani mogli wyobrażać sobie 25-letniego Planta otoczonego Bonhamem, Johnem Paulem Jonesem i Jimmym Pagem – jego głos zabrzmiał identycznie jak za czasów świetności!”

      musiało być to coś wspaniałego 🙂

      Reply
      • 29 kwietnia 2018 at 22:28
        Permalink

        Oj było, było 🙂 piękne, niezapomniane widowisko.
        Kiedy otaczają Cię tysiące ludzi, a z ich gardeł płynie ta sama pieśń, odnosi się wrażenie, że w nich wszystkich “płonie rock”, jak to ładnie ujęłaś.
        Coś czuję, że szybko sięgnę po tę pozycję ?

        Reply
  • 30 kwietnia 2018 at 00:56
    Permalink

    Miałam zupełnie odwrotnie. 😀
    Książka niesamowicie mi się podobała i bardzo chętnie podróżowałam z Sandym, choć niepokoiły mnie te nazbyt fantastyczne elementy, zapowiadające… no, zakończenie było takie magiczno-słodkie, że po wszystkim odłożyłam książkę z niesmakiem i poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę, by Martin napisał PLiO do końca. Nadal obawiam się, że zrobi coś podobnego.

    Reply
  • 30 kwietnia 2018 at 03:17
    Permalink

    Może byc cos powiazane, chocby dlatego ,ze na początku bran zobaczył sam srodek zimy jak spadł z muru i go to przeraziło zobaczył sniacych. Tak jest w polskim tłumaczeniu czy jakos tak. zastanwiałm sie czy czy ci inni to nie sa ludzie , stworzenia zawieszone pomiedzy zyciem a smiercia jak Bran w tym momencie i dlatego ich zobaczył ,ale on sie przebudził wrócił do swiata zywych.

    Reply
  • 1 maja 2018 at 00:25
    Permalink

    Do redakcji: co z kanałem na jutubie? Miały być jakies reaktywacje

    Reply
    • DaeL
      2 maja 2018 at 19:42
      Permalink

      Tak, mam w planach parę filmików. Niestety są dość pracochłonne, więc trochę wszystko utkwiło w martwym punkcie. Popracuję nad nimi jak tylko odrobię się z obowiązkami zawodowymi (czyli pewnie w drugiej połowie czerwca).

      Reply
  • Pingback: Światło się mroczy (George R. R. Martin) – FSGK.PL

Skomentuj Karol Młot Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków