W Beczce Miodu #1: Podróż po domowym miodosytnictwie bez przewodnika

Miodosytnictwo, czyli przerabianie przepysznego efektu pracy sympatycznych pszczół na napój alkoholowy. Dlaczego chciałbym przybliżyć Wam akurat tę dziedzinę? Panuje powszechne (i słuszne!) przekonanie, że alkohol jest dobry, zdrowy i pożywny. Jednak wybór sklepowy w rozsądnym przedziale cenowym jest dość ograniczony, a w nierozsądnym – no cóż, potem szkoda otwierać taką flaszeczkę. Kluczem do rozwiązania tego impasu jest wyrób alkoholu na własny użytek, w zaciszu domowego ogniska.

Ale może zacząć od piwa? Owszem, rozważałem i takie podejście. Co zdecydowało, żeby jednak dać sobie spokój z piwem? Domowa ekonomia, a konkretnie ilość trunku w jednym miocie. Zrobienie 1-2 butelek piwa jest całkowicie nieopłacalne. Jako domorosły piwowar musimy zaczynać od ilości hurtowych. No i trzeba potem pół dnia spędzić na rozlewaniu tego cośmy naprodukowali do pojemników. Nie jest to rozwiązanie dla nowoczesnego, zapracowanego człowieka sukcesu. W takim razie optymalizujemy proces i zwiększamy procent! A im większy procent, tym mniej butelek potrzebujemy.

A zatem… wino? Niestety nie. W polskich warunkach klimatycznych winne winorośle kiepsko rosną – i to nawet na żyznych gruntach Pracowniczych Ogródków Działkowych. Czyli mamy już dwa założenia – wyrób musi być wysokoprocentowy i z materiałów powszechnie dostępnych na terytorium Polski.

Nalewki! Niby spoko, ale tutaj też napotykamy barierę nie do przekroczenia. Mianowicie – nalewki najlepiej robią babcie.

I w ten sposób, metodą eliminacji, doszliśmy do konkluzji, iż powinniśmy zająć się produkcją miodu. Spokojnie można popróbować z niewielkimi ilościami, bardzo dobry miód można relatywnie łatwo dostać. Poza tym – generalnie rzecz biorąc – miód pitny to fantastyczna rzecz. I jest tylko jeden problem, z którym się spotkałem. Dostęp do informacji. Niby w internecie można wszystko znaleźć, ale blogów, opracowań czy innych porządnych wskazówek dotyczących wyrobu miodu jest bardzo mało. Z kolei w nowych książkach o domowym wyrobie alkoholi rozdziały poświęcone miodom pitnym są w zasadzie wrzucane z musu i mają góra 2-3 strony.

Jak na razie moim głównym przewodnikiem są fragmenty książki  Teofila Ciesielskiego “Miodosytnictwo – Sztuka przerabiania miodu i owoców na napoje”. Książki, która nie ma żadnego nowego wydania, i którą można posiąść wyłącznie w formie przedruków oryginału z 1925. Dlatego też książka ta pełna jest ciekawych, i wręcz niezbędnych współczesnemu człowiekowi porad na temat tego jak utrzymać konkretną temperaturę w kotle (mając do dyspozycji tylko otwarty ogień na palenisku), czy też jak wydobyć z beczki miód zanieczyszczony woskiem, martwymi pszczołami i czerwiami. No i trzeba przeliczać temperaturę ze stopni Réaumura.

Z tego też względu zdecydowałem się na krótki cykl wpisów dotyczących wyrobu własnego miodu pitnego. Dla mnie była to droga przez mękę, więc może – dzięki moim doświadczeniom – wam pójdzie znacznie łatwiej. Ale nie spodziewajcie się łatwizny. To będzie raczej wspólna wyprawa do dzikiej dżungli niż wycieczka po mieście z przewodnikiem. W końcu większość rzeczy, które będę opisywał robię, robiłem albo będę robił po raz pierwszy. Ale postaram się, żeby nic nie wybuchło.

A trzymając się powyższej analogii – przed każdą podróżą musimy skompletować graty, które będziemy ze sobą taszczyć przez naszą wyprawę. Pierwszą część wpisu poświęcę właśnie sprzętowi, jaki musimy nabyć w celu rozpoczęcia przygody z miodosytnictwem (i winiarstwem też, jak wymienimy główne składniki). Do każdego punktu postaram się dopisać też jakieś uzasadnienie – po co, dlaczego i czemu akurat to. Po drobnym rozeznaniu się (oprócz  rzeczy oczywistych – miodu i wody) skompletowałem następujący zestaw:

img_20160807_192506
Moje małe laboratorium.
  • Dwa baniaki 3l – żeby zmieściły się w nich ~4 litry miodu. Dlaczego nie 6, jak podpowiadałaby logika? Drożdże podczas fermentacji będą puchnąć i trzeba im zostawić nieco miejsca na harce.
  • Dwa gumowe korki z dziurkami – żeby ograniczyć dostęp powietrza (i mikrobów w nim występujących) do naszego skarbu
  • Dwie rurki do fermentacji – żeby umożliwić wypływanie dwutlenku węgla z wnętrza baniaka.
img_20160807_192612
Drożdże i pożywka.
  • Drożdże do miodów pitnych – podobno można użyć dużo łatwiej dostępnych (Castorama i takie tam) drożdży do win wzmacnianych, ale przezorny zawsze ubezpieczony i wolałem poszukać specjalnych drożdży do miodu. Ogólnie chodzi o to, że miód pitny w początkowych stadiach rozwoju jest dużo słodszy od wina i żeby nie wyszedł nam miodowy syrop z prądem, to potrzebne nam są drożdże, które potrafią przetrawić górę cukru i nie paść od stężenia alkoholu.
  • Pożywka do drożdży – jak wyżej. Miód pitny to raczej ciężkie środowisko dla drożdży i nasze pracowite żyjątka potrzebują nieco drożdżanabolików, żeby szło im lepiej.
img_20160807_193055
Pirosiarczyn sodu, który posłuży do dezynfekcji szkła.
  • Środek do dezynfekcji szkła – w moim wypadku jest to pirosiarczyn sodu. Ogólnie chodzi o to, żeby pojemnik, do którego będziemy przelewać nasz wyrób nie był zanieczyszczony żadnym paskudztwem.
  • Wióry dębowe do leżakowania alkoholi – gratis ze sklepu internetowego.
  • Lejek i rurka plastikowa – do zgrabnego przelewania z pełnego w próżne.
img_20160807_193000
Cukromierz.
  • Cukromierz – mierzy cukier.
  • Termometr (taki bajerancki z sondą) – drożdże potrzebują odpowiedniej temperatury, żeby zacząć działać. Nie za dużej, nie za niskiej, lecz w sam raz.

I tak oto skompletowaliśmy niezbędne utensylia do rozpoczęcia naszej domowej produkcji (na użytek własny!). Teraz potrzebny nam jest dobry i sprawdzony przepis. Jako, że jest to moja pierwsza przygoda z miodem pitnym – przepis będzie najprostszy na świecie, czyli miód i woda. Kolejne (o ile okaże się, że w domowym zaciszu spokojnie można wyprodukować taki trunek) będę zaprawiał różnymi przyprawami podanymi w starych przepisach: chmielem, wanilią, sokami owocowymi itp…

Na swój pierwszy wyrób wybrałem trójniak. Chętnie bym zrobił coś szlachetniejszego, ale pierwszy problem (najbardziej przyziemny) pojawia się w cenie surowca. Na półtorak potrzeba byłoby 1,5 litra miodu na litr wody. Jeśli cały nastaw szlag jasny by trafił to byłyby to 2-3 stówy wylane do zlewu. Znam lepsze sposoby na spożytkowanie takich pieniędzy. Druga sprawa to czas leżakowania. Nie ma sensu pić młodego półtoraka, czy dwójniaka, bo byłoby to porównywalne z zestawieniem Komandos versus rocznikowe wino. Półtorak powinien leżakować 10 lat – jak na ocenę pierwszych wyników pracy jest to dość długi czas. Z tego powodu, jak już wyżej wspomniałem, padło na trójniaka. Ilość miodu na nastaw nie jest przytłaczająca, a i czas leżakowania jest do zniesienia – ok. 1 roku.

Kierując się powyższym dobrałem przepis jak następuje:

  • 2,(666) litra wody
  • 1,(333) litra miodu

Tutaj ważna uwaga. Z tego co mi się udało doczytać, proporcje w konkretnych rodzajach miodów należy dobierać objętościowo a nie wagowo. Być może nie jest to do końca prawda – przekonamy się jak będzie możliwość sprawdzenia efektu końcowego. Natomiast o ile ilość dobierałem objętościowo, to dużo łatwiej ją odmierzyć wagowo. Tutaj przyda się jakiś prosty sposób wyznaczenia masy właściwej naszego miodu. Za pomocą jakiejś miarki kuchennej czy czegoś takiego. Mój miód malinowy ma masę właściwą ~1,420 kg/l i jest to w miarę rozsądna wartość. Gęstość miodu powinna oscylować wokół 1,4 kg/l z tym, że raczej w górę niż w dół. Przy gęstościach 1,3 kg/l i niższych należy się solidnie zastanowić, czy podczas zakupu surowca nikt nie wcisnął nam kitu.

W porządalu, jak na wstęp to chyba wystarczy. Kolejnym krokiem będzie zmieszanie tego całego interesu i zobaczymy co z tego wyjdzie. Aha, nie zaznaczyłem na początku – z racji procesów technologicznych nie będzie to na pewno regularny cykl cotygodniowych wpisów. Mam nadzieję, że pod koniec powstanie z tego coś w stylu poradnika młodego miodosytnika. Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, to potem będę zamieszczał też bardziej wybajerzone przepisy na domowe miody.

*Źródło obrazka tytułowego: http://gearhungry.com/wp-content/uploads/2013/05/Homemade-Mead-Making-Kit.jpg.jpg

-->

Kilka komentarzy do "W Beczce Miodu #1: Podróż po domowym miodosytnictwie bez przewodnika"

  • 9 stycznia 2017 at 15:59
    Permalink

    Kto wie, kto wie… Może się taki poradnik przydać 🙂

    Reply
  • 9 stycznia 2017 at 17:16
    Permalink

    Trzymam kciuki i czekam na dalsze wieści 😀

    Reply
  • 9 stycznia 2017 at 17:36
    Permalink

    Świetny artykuł! Kiedyś sam próbowałem robić cydr, ale nie wyszedł zbyt dobry. Poczekam, jak Tobie wyjdzie i sam się wezmę za miód.

    Reply
  • 9 stycznia 2017 at 20:05
    Permalink

    Super artykuł, też się zastanawiałem czy czegoś z miodem nie kombinować bo teśću mój ma kilka uli i ogólnie miodu mam zawsze pod dostatkiem, szkoda tylko że to aż rok trzeba czekać…

    Reply
  • 9 stycznia 2017 at 20:41
    Permalink

    Ciekawy artykuł, czekam na dalsze części. Z chęcią skosztował bym takiego miodu pitnego zrobionego powiedzmy z spadziowego.

    Reply
  • 10 stycznia 2017 at 07:41
    Permalink

    Bardzo dziękuję wszystkim za miłe słowa.

    @enjolras
    Taki jest generalny cel tego wszystkiego 🙂 Jeśli ktoś kiedyś znajdzie ten lub przyszłe artykuły i cokolwiek mu/jej to pomoże to będę przeszczęśliwy.

    @Tarazn73
    Postaram się jak najszybciej wrzucić relację już z samej produkcji.

    @Galin
    Tak jak napisałem- mi też niekoniecznie musi się udać 😀 natomiast, kto nie ryzykuje – nie pije miodu.

    @Croup
    No, jeśli masz miodu pod dostatkiem, to nic tylko wstawiać nastaw do fermentacji co 2-3 miesiące. Na pierwszy poczekasz rok a potem jesteś już ustawiony 🙂

    @raogar
    Poruszyłeś bardzo ciekawy temat. Akurat miód spadziowy z racji tego, że nie jest zbierany z kwiatków będzie zachowywał się zupełnie inaczej. Taki miód pitny byłby dużo mniej słodki (może nawet zbyt gorzki) i bez zaprawienia go jakąś fajna mieszanką przypraw, mógłby być nie do wypicia. Z drugiej strony dobrze zrobiony miód (pitny ofkors) spadziowy mógłby się okazać bardzo ciekawym, wytrawnym napojem.

    Reply
    • 10 stycznia 2017 at 11:51
      Permalink

      Nie jestem ekspertem, ale słyszałem że właśnie spadziowy ma największe walory lecznicze. Raczej byłby to właśnie trunek z wyższej półki. Jest jeszcze jedna ciekawa sprawa odnośnie miodosytnictwa, gdzieś ostatnio znalazłem artykuł o miodzie z konopi. Jeśli taki miód zawierał by substancje psychoaktywne, to pod wpływem fermentacji mogła by się zrobić z tego ciekawa bomba jako że kannabinoidy rozpuszczają się w alkoholach, Takiego miodu pitnego to dopiero bym się napił 🙂

      Reply
  • 10 stycznia 2017 at 19:20
    Permalink

    Super, jestem bardzo ciekawa wyniku tego eksperymentu 🙂

    Reply
  • 13 stycznia 2017 at 22:18
    Permalink

    @raogar

    Owszem, miód spadziowy jest jednym z najzdrowszych miodów. Problem jest taki, że przy podgrzewaniu miód traci swoje zdrowotne właściwości. Jeśli chodzi o miód z konopi to niestety się nie wypowiem, bo nawet nigdy nie słyszałem o takim wynalazku. Nie mówiąc już o próbowaniu.
    Jednak bardzo żeś mnie, Panie Kolego, zainteresował tematem tego miodu spadziowego. Mimo, że nie miałem planu zabawy z tym składnikiem, to może przygotuję jakiś chociażby symboliczny nastaw na 1-2 litry gotowego miodu.

    @Brzoza
    Zapraszam zatem na kolejne części artykułu 🙂 Już niedługo postaram się wrzucić relację z produkcji. Potem niestety dłuższa przerwa związana z procesami technologicznymi 🙂

    Reply
  • 14 stycznia 2017 at 15:45
    Permalink

    Myślę, że jednak nie, ale ciekawe, nie powiem.
    Przede wszystkim brakuje dowodów

    Reply
  • 15 stycznia 2017 at 10:08
    Permalink

    Też się wkurzyłem na wieść o amerykańskich żołnierzach w Polsce, Saszka. :/

    Reply
  • 26 stycznia 2017 at 23:00
    Permalink

    jak tam nastaw? zaczynam coraz częściej myśleć nad produkcją na własny użytek. Czekam niecierpliwie na kolejne artykuły.

    Reply
  • Pingback: W Beczce Miodu #2: W laboratorium szalonego miodosytnika - Filmy, Seriale, Gry, Książki, Nauka, Rozrywka i inne

  • Pingback: Wieści z Cytadeli #8: Wichry zimy w lipcu? - Filmy, Seriale, Gry, Książki, Nauka, Rozrywka i inne

  • 1 września 2017 at 10:12
    Permalink

    Świetny poradnik, na pewno skorzystam z tych doświadczeń. Małe pytanie odnośnie cukromierza – zauważyłem, że dostępne cukromierze najczęściej mają zakresy 0-20 Blg lub 20-45 Blg. Jak w takim razie zmierzyć początkową zawartość cukru w nastawie na dwójniak jeśli wartość takiego nastawu to przedział 48 – 50, a półtoraka jeszcze więcej ?

    Reply

Skomentuj fishka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków