90. Gala Akademii Filmowej za nami. Oscary w tym roku umiejętnie lawirowały pomiędzy wszelkimi skandalami, co znalazło swoje odzwierciedlenie również na liście laureatów. Jak wypadło pożegnanie z rokiem, który upłynął w cieniu oskarżeń o gwałt i molestowanie, rokiem, który wstrząsnął posadami Hollywood?
Ceremonia
Prowadzący galę Jimmy Kimmel nie ustrzegł się kilku wyraźnych odniesień do seksafery oraz obowiązkowych – co roku – oskarżeń o rasizm. Nie zmienia to jednak faktu, że samą ceremonię można określić jako bardzo grzeczną i – w gruncie rzeczy – dość nudną. W ogólnym rozrachunku cała gala – włącznie z wystąpieniami nagrodzonych – wypadła zaskakująco koncyliacyjnie i ugodowo. Oczywiście, taki stonowany styl był ogromnym rozczarowaniem dla niektórych „wiecznie wojujących”, oczekujących konfliktu totalnego i na wszystkich frontach. Tym razem zamiast celebrytów głos zabrała przede wszystkim Akademia, która weszła chyba w rolę salomonowego wujka rozdającego na lewo i prawo świąteczne prezenty.
Najmocniejszym punktem, związanym z seksaferą i traktowaniem kobiet, okazało się wystąpienie słusznie nagrodzonej Frances McDormand („Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri”), która wezwała wszystkie nominowane panie na sali do aplauzu na stojąco. Najbardziej emocjonalny moment wzmocniła sama McDormand, zwracając się do Meryl Streep, którą przed chwilą pokonała w kategorii Najlepszej Aktorki Pierwszoplanowej.
https://www.youtube.com/watch?v=5JEI0sjJs8c
Na czerwonym dywanie próżno było szukać estetycznej oszczędności, nie było również mowy o czarnym proteście. Naturalnie, wyraźny sprzeciw wobec molestowania i wsparcie dla całego ruchu spod hashtagu #metoo przewijało się w wystąpieniach i kuluarowych wywiadach. Pozostały po przewalającej się fali oskarżeń o molestowania, „wyczyszczony” establishment Hollywood sprawiał wrażenie zmęczonego całą aferą, a Ceremonię wielu potraktowało jako okazję do zamknięcia tego mrocznego rozdziału i początek kolejnego etapu. Akademia, jak się wydaję, była podobnego zdania, bowiem dobór nagrodzonych wskazuje na dążenie do kompromisu w wielu kategoriach.
Zwycięzcy
Zanim zacznę pisać o zwycięzcach, chciałbym odnieść się do oscarowych prognoz, które wcześniej publikowałem. Z niekłamaną niepewnością wróciłem do tych tekstów i przekonałem się, że większość najważniejszych faworytów nasz stały Czytelnik znał już – dzięki temu artykułowi – od grudnia. Wtedy bowiem nakreśliłem nie tylko „Kształt Wody” i „Trzy Billboardy…” jako głównych faworytów (pomyliłem się nieco w stosunku do „Czwartej Władzy”), jak i trafnie prorokowałem statuetki dla McDormand i Gary’ego Oldmana. W kolejnym tekście pod koniec stycznia zwróciłem uwagę na niewielkie szanse „Lady Bird” oraz „Tamtych dni, tamtych nocy”, sugerowałem również zwycięstwo Sama Rockwella i największe szanse w kategorii „najlepszy scenariusz” przyznawałem”Get Out!”. Wiele z tych przewidywań się sprawdziło, toteż samą listę nagrodzonych przyjąłem raczej ze wzruszeniem ramion.
Akademia Filmowa postanowiła większość statuetek potraktować jako „nagrody pocieszenia” dla szerokiego spektrum filmów, ich tematów, a także twórców. Niewielkim rozczarowaniem jest dla mnie triumf Del Toro, zwłaszcza w kategorii Filmu Roku. „Kształt wody” to intrygujące, ale nie porywające dzieło z oklepaną warstwą fabularną. Pod względem scenariusza i reżyserii zdecydowanie lepiej wyglądały „Trzy Billboardy…„, w których Martin McDonaugh wykonał kawał świetnej roboty pisarskiej, a także reżyserskiej, kiedy wykrzesał znakomite kreacje nagrodzonych Rockwella i McDormand, a także nominowanego Woody’ego Harrelsona. McDonaugh nie był jednak nawet wśród nominowanych za reżyserię, a triumfatorem najważniejszej kategorii został „Kształt wody” – opowieść idealnie wpisująca się w nurt godzenia konserwatywnej tradycji z nowoczesnym światopoglądem. Wspominałem już w recenzji, że ten film to udany zamach na większość kategorii oscarowych, ale nie zdobędzie tak wielu statuetek. Ten wybór był po prostu bezpiecznym wyjściem, odhaczającym zarówno hołd historii kina (ostatnio obowiązkowy punkt w oscarowych kryteriach), jak i niewywołującym żadnych kontrowersji ideologicznych (w przeciwieństwie do „Trzech Billboardów…”, które były już posądzane o ksenofobię i wybielanie rasistów).
Jeśli spojrzeć na zwycięzców – niewielu jest kandydatów do tytułu rewelacji Ceremonii. „Kształt wody” dostał cztery statuetki, czyli – w kontekście ilości nominacji – jednak niedużo. Trzy zgarnęła „Dunkierka”, ale wszystkie w kategoriach „pocieszenia”, odnoszących się do technicznych aspektów produkcji.
Tymczasem na liście nagrodzonych w najważniejszych kategoriach panuje zasada „każdemu po jednym”. Tym sposobem najlepszy z nominowanych filmów – „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri” został z dwiema statuetkami, dla aktorów. Tym samym Akademia dała do zrozumienia (wychodząc naprzeciw oczekiwaniom bardziej konserwatywnej widowni), że posądzana o złe intencje kreacja Sama Rockwella warta jest wyróżnienia. Podobnie sprawa miała się w innych kategoriach: z klucza poprawności politycznej Oscar za Scenariusz Oryginalny trafił do Jordana Peela („Uciekaj!” to bardzo dobry thriller, ale ma dziury fabularne) natomiast „Tamte Dni, Tamte Noce” zgarnęło Oscara za scenariusz adaptowany. Oscary dostały zatem filmy zarówno poprawne politycznie („Uciekaj!”), liberalizujące ideologicznie („Tamte Dni, Tamte Noce”, „Kształt Wody”, „Nić widmo”), jak i ukazujące pewien romantyzm konserwatyzmu („Czas Mroku”, „Trzy Billboardy…”). Po rozdzieleniu tego szerokiego spektrum okazało się, że miejsca na jednoznacznego zwycięzcę i absolutny hit Gali po prostu nie ma.
W kategorii aktorskiej – co już wspominałem przy okazji poprzednich tekstów – najbardziej pasjonująco zapowiadał się pojedynek Daniela Day-Lewisa (zjawiskowa, choć kameralna kreacja w „Nić widmo”) z Gary’m Oldmanem, który genialnie sportretował Winstona Churchilla w konwencjonalnym „Czasie Mroku”. Ostatecznie zwyciężył Gary Oldman i muszę przyznać, że z mojego punktu widzenia jest to zwycięstwo zasłużone. Ważna, historyczna postać, która doczekała się kreacji porównywalnej z… samym Day-Lewisem i jego Abrahamem Lincolnem, nagrodzonym Oscarem w 2013 roku. W „Nici widmo” DDL zaprezentował się rewelacyjnie, jednak rola Oldmana wymagała więcej dopracowanych elementów warsztatowych, z którymi aktor poradził sobie wyśmienicie – co można zresztą sprawdzić, porównując sobie np. wypowiedzi Churchilla emitowane w brytyjskim radio w okresie II Wojny Światowej z tymi ekspresjami, które zaprezentował Oldman.
Koniec końców, ugodowość Akademii doprowadziła do sytuacji, w której zarówno „Czas Mroku” tak jak i „Trzy Billboardy…” zostały z dwiema statuetkami. Ta rozwaga w rozdawnictwie dzisiaj jeszcze wygląda całkiem sensownie, ale moim zdaniem to pozory – w perspektywie kilku (nastu?) następnych lat, te rozstrzygnięcia z dużym prawdopodobieństwem będą postrzegane jako pomyłki Akademii. Już nawet „Nić widmo” (tylko jeden Oscar za kostiumy) było filmem nieznacznie lepszym i bardziej zapadającym w pamięć niż „Czas Mroku”, a o wyższości „Trzech Billboardów…” nad resztą stawki wspominałem kilkukrotnie. Wszystkie te filmy wydają się ciekawsze, niż nagrodzony sześcioma Oscarami „La La Land”, czy „Artysta” z 2011, który ma na koncie pięć statuetek. W moim przekonaniu, wraz z upływem czasu ten dzisiejszy eklektyzm i niezdecydowanie Akademii będzie wyglądał coraz bardziej komicznie.
Doceniony został „Blade Runner 2049”, choć otrzymał tylko dwie statuetki techniczne – za to wygrał ważną kategorię za Zdjęcia (pierwszy Oscar Rogera Deakinsa, chciałoby się powiedzieć – nareszcie!). Jako przegranych, czy też rozczarowanych uczestników Gali, dla których zabrakło statuetki można wymienić „Lady Bird”, która obeszła się smakiem aż pięciokrotnie, a także „Mudbound”, którego cztery nominacje nie dały żadnej statuetki. W tych przypadkach już sam fakt zdobycia kilku nominacji był jednak dużym sukcesem.
Z ciekawostek oscarowych – nagrodę w tym roku otrzymał Kobe Bryant. Wygrał w kategorii animacji krótkiego metrażu, filmem „Dear Basketball”, w którym zresztą sam wystąpił.
Polsko-brytyjski „Twój Vincent” nie wygrał z Pixarem i jego „Coco”. Szanse, o czym wspominałem wielokrotnie, były niewielkie, ale prawdę mówiąc ta kategoria rozrosła się już na tyle, że można wprowadzić jakiś jej podział. Fabularnie „Coco” jest filmem lepszym od „Twojego Vincenta”, ale czy jego animacja robi porównywalne wrażenie? Wątpliwe. „Coco” jednak był murowanym faworytem, dotyka bardzo poważnych tematów i robi to z bajkową delikatnością. Z drugiej strony, nie wydaję się, że jest to najbardziej udany film disneyowskiego studia – przynajmniej ja bym go w swoim prywatnym top 5 nie umieścił.
Oscars so white? Nie do końca
Pojawiające się co roku oskarżenia o rasizm i brak reprezentacji etnicznej, były w tym roku wzmocnione przez protesty kobiet, a temperatura ostatnich dwunastu miesięcy znacząco wpłynęła na zestawienie laureatów. Mniejszość afroamerykańska mocno utyskuje, że aktorzy nie byli reprezentowani w dwóch kategoriach (czyżby to współczesny obowiązek?), a jedyną statuetkę w ważnej kategorii otrzymał Jordan Peele. Łącznie szans było pięć – poza trzykrotnie nominowanym reżyserem „Get Out!”, o drugi plan kobiecy walczyły Octavia Spencer („Kształt wody”) oraz Mary J. Blige („Mudbound”). Prawdę mówiąc wszyscy mieli niewielkie szanse, chociaż przyznaję, że zwycięstwo w ostatniej kategorii dla Allison Janney („Jestem najlepsza. Ja, Tonya”) to niewielkie, ale jednak – zaskoczenie. Jeśli mam być szczery, to tegoroczne Oscary przypominają owoc niedojrzałego jeszcze kompromisu, choć zbudowanego na szczerych i szlachetnych fundamentach. Szkoda, że te demagogiczne skłonności Akademii nie zbiegły się z jakością ostatecznie nagrodzonych. Nie twierdzę, że był to rok filmowo nieudany – chociaż po wstępnych zapowiedziach można było spodziewać się chyba nieco więcej
Akademia w tym roku jednak wcale nie zignorowała mniejszości, dając dużo powodów do radości np. Latynosom. Jedynym bezsprzecznie triumfującym na gali był przecież Guillermo Del Toro, a to jeszcze nie wszystko. Film „Coco”, silnie zakorzeniony w kulturowych obyczajach Meksyku wygrał dwie statuetki. O ile do Animacji nie można mieć zastrzeżeń, to już zwycięstwo bardzo chałupniczego „Remember Me” w kategorii Piosenki Filmowej może zaskakiwać – to właśnie tam tliła się jedyna nadzieja na Oscara dla zupełnie pominiętego „Króla Rozrywki”. Film z Hugh Jackmanem miał – wzorem zeszłorocznego „La La Land” – rozbić oscarowy bank, tymczasem mimo bardzo ciepłego przyjęcia przez widownię, nie zyskał uznania Akademii.
Wśród filmowych rozczarowań wypadałoby jeszcze dorzucić „Disaster Artist”, który jest filmem całkiem niezłym, chociaż zbyt dziwacznym dla mainstreamowej Akademii oraz „Grę o Wszystko”. Oba filmy większość szans straciły jeszcze w oscarowych przedbiegach, a były nominowane w tej samej kategorii pocieszenia – za scenariusz adaptowany.
Pożegnanie z 2017
Ceremonia rozdania Oscarów to również dobry moment na podsumowanie zeszłorocznych, filmowych łowów. W takich sytuacjach zawsze staram się odnieść do problemu upływu czasu – film jest bowiem tym specyficznym rodzajem medium, że oddziaływuje na opinie publiczną przez wiele miesięcy, a jego początkowa percepcja często ulega zmianom. Najczęściej in minus – po latach nierzadko odnajdujemy powody do zachwytu w produkcjach pomijanych, lub ocenionych chłodno, a z drugiej strony – często doświadczamy rozczarowania przy powtórnym obejrzeniu niedawnego hitu.
Z tej perspektywy, wśród nominowanych filmów największe szanse na trwałe życie w świadomości opinii publicznej ma moim zdaniem „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri”, ponieważ posiadał najważniejsze cechy filmowego arcydzieła: rewelacyjnie napisany, uniwersalny scenariusz i jego znakomitą egzekucję, w postaci świetnych kreacji aktorskich. „Kształt wody” pozostanie raczej naiwną ciekawostką o wyraźnych walorach wizualnych, a filmy politycznie i społecznie ważne, jak „Czwarta Władza„, czy „Czas Mroku” zostaną przede wszystkim zapamiętane ze względu na świetną obsadę i wartościową tematykę.
Znacząca jest reprezentacja kobiecej myśli wśród wyróżnionych utworów, a ostateczny tryumf „Kształtu Wody” jest też pochwałą dla żeńskiej wizji świata, wystawioną przez konserwatywne, męskie grono. Obecność wśród nominowanych takich filmów jak „Lady Bird”, (dwie nominacje dla wschodzącej gwiazdy reżyserii Grety Gerwing) również świadczą o tym, że panie zgarnęły sporą przestrzeń tegorocznych tematów filmowych. Można by z powodzeniem nazwać 2017 rokiem kobiet w Hollywood, gdyby nie rodziło to niezbyt dżentelmeńskich skojarzeń.
Z mojej perspektywy 2017 był rokiem większych oczekiwań, niż ostatecznych zachwytów, ale przyznaję też, że udało mu się utrzymać wzrastający poziom produkcji zza Oceanu. To dobrze, bo po niemal zupełnie bezpłciowych dokonaniach amerykańskiej filmografii w latach 2012-2015 niektórzy już wyciągali łopaty gotowi grzebać branżę. Obecnie, przechodzi ona przez okres wielkiego wstrząsu i rewolucji obyczajowej oraz organizacyjnej. Trudno wyrokować, czy Hollywood wyjdzie z tego okresu silniejsze, ale na tym etapie wypada chyba jowialnie stwierdzić, że jest całkiem dobrze.
Filmową trójkę zeszłego roku ułożyłbym następująco. Na pierwszym miejscu rewelacyjny „Brawl in Cell Block 99”. Film Zahlera nie doczekał się szerszego uznania, ale nie ma się czym martwić – powszechny aplauz ten utalentowany reżyser zdobędzie prędzej, czy później. To tylko kwestia czasu. Nieco niżej oceniałbym najlepszy film tegorocznej gali – czyli „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri”. Ostatnie miejsce na moim prywatnym podium przypada Paulowi Thomasowi Andersonowi, którego „Nić Widmo” jest bardzo autorskim, intymnym dziełem pozostającym w głowie na długo po seansie. Dopiero w drugim szeregu wyróżniłbym pozostałe produkcje: „Czas Mroku”, „Kształt Wody”, „Lady Bird”, „Dunkierkę”, „Czwartą Władzę” – w każdej z nich znalazło się coś wyjątkowo wartego uwagi, ale każda posiadała też mniej lub więcej mankamentów.
Liczba ciekawych propozycji z 2017 jest jednak na tyle długa, że nie sposób wręcz oceniać tego roku negatywnie. Dlatego zachęcam do zapoznania się z wymienionymi produkcjami, o których informujemy Was nieprzerwanie od dobrych paru miesięcy. A z redakcyjną satysfakcją mogę również stwierdzić, że informujemy rzetelnie, typujemy poprawnie i prognozujemy słusznie, czego dowodem zakończony oscarowy sezon. Do przeczytania.
ilosc miejsca jaki w tym opisie poswieciles kwestii zle rozumianego rownouprawnienia i poprawnosci pokazuje jaka karykatura staly sie Oskary. postulowalbym przebudowanie kategorii na bardziej lewicowe: kobiety, latynosi, czarni, homoseksualisci. w koncu kogo obchodzi jakosc nominowanych filmow? wazne, zeby wszystkie mniejszosci nie poczuly sie urazone 😉
Niestety w tej chwili nie da się uciec od kwestii światopoglądowych. Zwłaszcza w Stanach media mają kręćka na tym punkcie i Pq chyba trafnie ocenia, że tegoroczne Oscary to próba wypracowania jakiegoś tam kompromisu pomiędzy absurdalną poprawnością polityczną a totalną bezstronnością.
Takie czasy nastaly, ale z drugiej strony moze to dobrze: dokonac takiego resetu wartosci i upuscic zlej krwi w branzy?
Mnie ta Kobiecosc Roku 2017 raczej cieszy, zmiana jakosciowa nie jest znaczna, a Panie robiac filmy dostaly duze pole do uczestnictwa w sferze publicznej.
Zła krew to jest fundament tej branży 🙂 Wystarczy przypomnieć początki wielkiego kina i Orsona Wellesa. Myślę, ze to temat bardziej skomplikowany i nadający się na długie barowe dyskusje przy piwie. W którą stronę zmierza świat filmu? Narazie szuka zagubionej tożsamości i dość kurczowo trzyma się pozornych kompromisów pomiędzy nowym-niekoniecznie lepszym, a historią i tradycyjnymi wartościami.
W Europie nie mamy tego problemu. Decentralizacja rynków filmowych od zawsze gwarantowała pluralizm twórców, chociaż – z drugiej strony nie doprowadziło to do wykształcenia się jednolitego, powszechnie uwielbianego rynku, jakim jest Hollywood.
Myślę, że odważnego kina możemy szukać tylko w jakichś niszowych produkcjach albo w serialach (i to też raczej spoza mainstreamu). Komuś się ubzdurało, że ciągle najlepszym tematem do wzbudzenia kontrowersji jest pokazanie związków homoseksualnych albo granie na uprzedzeniach rasowych. Ale tak naprawdę ile było filmów, które by to pokazały odpowiednio odważnie i przede wszystkim odpowiednio ciekawie? Bo to niby takie łamanie tabu, a mimo wszystko asekurancka popierdółka, w stylu ubiegłorocznej pomyłki wszech czasów, czyli Moonlight. Przecież mało kogo naprawdę szokuje dwóch całujących się facetów albo dwie kobiety. Nie w dobie powszechnego dostępu do pornografii. I niektórzy twórcy cynicznie to wykorzystują, a krytycy stoją i cmokają jak przed tym wieszakiem na ubrania z reklamy Skody.
” W kolejnym tekście pod koniec stycznia zwróciłem uwagę na niewielkie szanse w dla “Lady Bird””
„Tymczasem na liście nagrodzonych w najważniejszych kategoriach panuję zasada “każdemu po jednym”.”
panuje ;v
Spasiba!
Jakosciowo ten rok na pewno nie rozczarowal, bo bylo duzo swietnych filmow. Tak jak Pq zauwazyl, zwyciezca tegorocznych oscarow byl kompromis, a nie artystyczna jakosc filmow, ale nie zmienilo to ogolnego wrazenia. W 2017 bylo wiecej ciekawych filmow niz w poprzednich latach, a ze nie zdazyl sie zaden wybitny? Trudno, nie mozna miec wszystkiego 🙂
Chociaz „Trzy Billboardy” byly wystarczajaco dobre, zeby zostac klasykiem. Troche szkoda mi Spielberga, bo Czwarta Wladza chyba jednak niedoceniona – nie jest duzo gorszy niz Spotlight, a przeciez tamten zostal Filmem Roku.
„Pojawiające się co roku oskarżenia o rasizm i brak reprezentacji etnicznej, były w tym roku wzmocnione przez protesty kobiet”
w hameryce wiele nie trzeba żeby zostać rasistą. wystarczy być białym, heteroseksualnym mężczyzną.
http://content.hardcorowo.pl/IXAMQ4Pdyqfa/1.jpg
Z większością twoich słów się zgadzam. Aż za często podkreślasz, że miałeś rację 😀 Mam tylko kilka szpil.
1. Zwycięstwo Jennay to nie była niespodzianka, była faworytką.
2. Szkoda, że wygrała piosenka z 'Coco’, ale nie kosztem 'Króla rozrywki’. Najlepszy był Sufjan Stevens i jego 'Mysteries of love’
3. Sukces scenariusza do 'Get out’ niesłuszny, ale akurat tutaj percepcja po latach może brzmieć inaczej i będzie się o nim pisać jak o pionierze posthorroru. Ten film po latach więcej zyska, niż straci.
Bezpieczne nagrody- tu zgoda. Każdemu po kapce, by nie marudził. Szkoda, że 'Billboardy’ przegrały, ale nie mogę napisać, że wygrał film kiepski. 'Kształt wody’ to piękna baśń, a Del Toro już za 'Labirynt fauna’ zasłużył na laury.
Ksztalt wody nie jest kiepski, ale kategoria nazywa sie Film Roku 🙂
Dodam jeszcze, ze nie Del Toro mogli po prostu nagrodzic za rezyserie, albo scenariusz, to byloby mniej groteskowo.
Chociaz Anderson w 'nic widmo’ tez zrobil super robote. Nie wspominajac o McDonaugh, ale jego nawet nie nominowali.
Ja bym widzial nagrody tak: Film Roku dla „Ebbing”, rezyseria Anderson, a scenariusz tez „Ebbing”. Ksztalt wody bym zepchnal do technicznych, no bo skoro taki Blade Runner wygral dwie – a mnie sie bardziej podobal.
Ja zachodzę w głowę, jak można było nie dać Blade Runnerowi statuetki za dekoracje. Nie oglądałem Kształtu wody ale założę się, że nie było tam wielkiego miasta zbudowanego z kartonu i starych rowerów. 😉
Co do piosenki to pełna zgoda. Ta z Call Me By Your Name zdecydowanie najlepsza z nominowanych.
Powtarzam, bo sam się zaskoczyłem trafnością poprzedniego researchu 🙂
chociaż forumowicze pewnie potwierdzą, że podobnymi prognozami (i skutecznością 😀 ) dzieliłem się od kilku lat.
Co do szpilek, to dziękuje jak zwykle za uwagi:
1. Nie wiem z jakich źródeł korzystałeś, ale widocznie się rozminęliśmy – Janney owszem pojawiała się w zestawieniach, ale czytałem o większych szansach Metclaff i Manville, ogólnie w tej kategorii odniosłem wrażenie że spodziewano się statuetki dla starszej z Pań, tak w duchu emancypacji kobiet każdego wieku 😉
2. A dla mnie „Mighty River” było najfajniejsze 😉
3. No… nie wiem. Możesz mieć rację, chociaż ten trend poszukiwania „posthorroru” zaczął się chyba jeszcze od Cabin in the Woods i jak narazie do niczego konkretnego nie doprowadził. Powstają dziwadełka jak „Let the Right One In”, ale w kinach królują żerujący na klasykach twórcy „Annabelle” i autentycznie dobre, choć powielające schemat „Obecności”.
a ja bym się chciała odnieść do disaster artist, który,moim zdaniem, jest kilkukrotnie lepszym filmem niż taki 'kształt wody” i wcale nie jest zbyt mainstreamowy dla akademii, tylko ucierpiał na fali oskarzen o molestowanie wobec Jamesa Franco, który stracił swoją szanse właśnie przez to. A szkoda, bo moim zdaniem to naprawdę ciekawy film, który świetnie się ogląda, a Franco, którego nie jestem fanka, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Brak nominacji dla blade runner 2049 w kategorii reżyserii i filmu uważam za poważny brak. Ale oscarami interesuje się już tylko w formie ciekawostki, choc na początku mojej przygody z kinem były dla mnie wyznacznikiem i kierunkowskazem.
Glosowanie odbywało się przed wypłynięciem oskarżeń — po prostu nie trafił do gustu Akademii ;P
No cóż, dawno już ceremonia wręczania Oscarów zamieniła się w lewacką hucpę, a rzeczywisty szacunek do tych nagród w świecie filmowym jest teraz taki, jak do ostatnich laureatów pokojowej nagrody Nobla w świecie wielkiej polityki. Warto o tym w ogóle pisać? 🙂
Oscary sa zjawiskiem popkulturowym. Swego rodzaju fenomenem, z ktorym co roku nikt sie nie zgadza, ale komentuja wszyscy 🙂
Poza tym bez przesady z ta lewacka hucpa. Nie lubie takiego podzialu, lewackosc – prawackosc. Wszyscy zyjemy na tym samym swiecie, bez sensu jest go dzielic na pol i ignorowac polowe, ktora mi nie pasuje.
No właśnie o to chodzi, że ja czy Ty nie kierujemy się polityką, gdy chodzi o sztukę. Ale organizatorzy rozdania Oscarów i owszem. Co to za kryteria, że więcej czarnych powinno być albo kobiet? Niech zaczną robić dobre filmy to będą. Dla mnie lepszym wskaźnikiem niż Oscary są media społecznościowe. Jeżeli o jakichś produkcjach ludzie mówią na forach i portalach to możliwe, że warto je obejrzeć. A Oscary promują gnioty z klucza politycznego. Nie mówię, że to wszystko wyłącznie szajs. Większość tych filmów obiektywnie jest pewnie nawet niezła, ale powiedzmy sobie szczerze – gdyby nie te Oscary i związana z nimi reklama, to ilu ludzi poszłoby na te „niezłe” filmy?
I tak nie chodzą. Oscarowe filmy zwykle przepadaja po paru tygodniach w kinach, np taki Darkest Hour, Trzy Billboardy za Ebbing i Lady Bird juz sa na DVD, a w przyszlym tygodniu bedzie Kształt wody i Disaster Artist
Wydaje mi się, że te głosy protestu, że tylko mężczyźni zwykle są nagradzani jednak są słuszne. Bo to dość przykra refleksja nad stanem obecnego Hollywood — tzn. niby równouprawnienie, a kobiety i tak są dość mocno dyskryminowane i np. ciężej im zyskać producentów na film, bo studia chętniej zaufają mężczyźnie, co od razu przekłada się na kampanię oscarową i ilość nominowanych. IMO argument o wciskaniu kobiet na silę to argument strasznie głupi, kobiet jest ponad połowa na świecie.
Tegoroczne Oscary mnie ani trochę nie zaskoczyły, a nawet ucieszyły — Oscar dla Uciekaj to fajna sprawa, bo Akademia zwykle nienagradza kina gatunkowego. Wolałabym, aby inny film wygrał w glównej kategorii — ale ten wybór też jest zrozumiały, bo Shape of Water jest bardzo dobrym filmem. Szczerze mówiąc, najbardziej ucieszyła mnie przegrana The Greatest Showman, bo to film fatalny. Dawno nie widziałam tak złego musicalu i jednocześnie tak niesmacznej biografii. Trochę mi żal piosenki z CMBYN, bo była znakomita ;P.
Tez mysle, ze Piosenka Roku powinna isc do Tamtych Dni – filmu nie widzialem, ale nuta jest super 🙂
Ale co z tego, że większość nagradzanych to mężczyźni? Wierzysz w jakiś wielki światowy spisek mężczyzn? Po prosto w branży filmowej pracuje więcej mężczyzn niż kobiet, więc i częściej bywają nagradzani. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby wszystkie Oscary zgarnęły kobiety, jeżeli tylko faktycznie zrobiłyby najlepsze filmy. Ale widać panie mają inne, ciekawsze z ich punktu widzenia rzeczy do roboty niż ta cała branża filmowa. I co z tego, że połowa ludzi na świecie to kobiety? To znaczy, że trzeba wyciągać za uszy jakieś gnioty, żeby bilans płci się zgadzał?
Troche za waska patrzysz.
W tym calym dzisiejszym ekstermizmie feministycznym chodzi co prawda o absurdalne pojmowanie rownouprawnienia, ale sam problem jest calkiem istotny i powazny.
Branze filmowa – jak wiekszosc galezi rozwoju cywilizacji – od poczatku tworzyli mezczyzni. Dzialo sie to w czasach, kiedy kobiety nie mialy prawa glosu w powaznych sprawach – to mialo miejsce jeszcze dobre 50 lat temu, ale poczatki byly wczesniej. W zwiazku z meskim towarzystwem, ktore trzymalo w garsci np cale takie Hollywood – rola kobiet byla silnie marginalizowana, a jak pokazaly doniesienia ostatnich afer – przez wiele lat jedyna droga do kariery dla Pan wiodla przez lozka meskich producentow. No to teraz nie powiesz mi chyba, ze problem jest z dupy i wyolbrzymiony?
Ta cala medialna nagonka – owszem, pelna zgoda. Ale nawet ona nie moze przeslaniac faktycznego zrodla problemu.
„Akademia w tym roku jednak wcale nie zignorowała mniejszości, dając dużo powodów do radości np. Latynosom.”
Przecież to Murica, tam mniejszość = czarni i nikt więcej. Co gorsza, to chore myślenie się rozlewa i po za juesej, patrz afera o Kingdom Dome: Deliverance.
Obejrzalem wczoraj wspomniany w tekscie 'Mudbound’ i ten film naprawde dostal 4 nominacje, a jest nudny jak flaki z olejem. Czysta polityczna poprawnosc, choc dobrze ze nie poszlo w strone 'Moonlight’ – tamten przynajmniej byl jeszcze do ogladniecia. Mudbound to wlasnie taka popierdolka o niby trudnym zyciu czarnych po wojnie, ktorych najwiekszym problemem jest to, ze nie sa biali. A w praktyce to sami to zycie sobie komplikuja. Strata czasu, odradzam!