Byłem na dwóch koncertach covidowych. Dlaczego covidowych? Bilety kupione w 2019, a po wielu przełożeniach w końcu koncerty trzeba było ogarnąć w niewiele ponad dobę. Guns’n’Roses w Warszawie na Narodowym i dzień później Wrocław, Kings of Leon. Z jednej strony dziadki ganiające po scenie, i drące japy mimo 60 na karku, próbujący zarazić energią publiczność (skutecznie). Zagrali wszystkie swoje największe hity, a razem z bisami wszystko trwało 3,5 (!!!) godziny.
Z drugiej ekipa wyglądająca jak zespół, który wygrał konkurs w liceum i w ramach nagrody mogą zagrać na stadionie. Sweterki, koszule z kołnierzykiem, cały koncert w jednej pozycji. Muzycznie top, wokalnie dużo lepiej niż G’n’R (Axl długo prowadził życie Micka Jaggera, a zapomniał, że nie jest Mickiem Jaggerem), ale standardowe 2 godziny z bisami i do widzenia. Czy wyszedłem niezadowolony? Nie. Czy zapamiętam koncert starych dziadków z Kalifornii o wiele lepiej i na dłużej? Oczywiście!
Dlaczego was zanudzam swoimi wrażeniami z jakiegoś brzdąkania na gitarach? Bo idealnie oddają różnicę między pierwszym i drugim filmem Taiki Waititiego w MCU. Niestety, o ile to w „Miłość i grom” mamy ścieżkę dźwiękową napakowaną utworami Gunsów, o tyle sama produkcja przypomina właśnie ten drugi koncert. Poprawny, grzeczny, nie ma podstawy do domagania się zwrotu za bilet, ale… Po Ragnaroku, który był niespodzianką, zjawiskiem i ekwiwalentem szalonego koncertu Guns’n’Roses spodziewałem się po Waititim totalnego odjazdu, a nie spuszczenia z tonu.
Thor Odinson po wydarzeniach z „Endgame” wyruszał na poszukiwanie przygód ze Strażnikami Galaktyki i… zaraz się rozdzielają. Wiadomo, że to film o Asgardczyku, ale równie dobrze mogli ich rozdzielić poza ekranem. Wstęp nie wnosi niczego ciekawego. W zasadzie to trzy wstępy. W tym samym czasie Jane Foster ma problem zdrowotny i szast-prast, mamy dwóch Thorów (wstęp numer dwa). Krótka ekspozycja i ruszamy na wyprawę w celu ubicia Gorra (w tej roli rewelacyjny Christian Bale), bo ten powziął sobie za życiowy cel ubić wszystkie boskie istoty i ma ku temu naprawdę dobry powód (wstęp numer trzy).
Szkielet historii jest więcej niż dobry. Motywacje poszczególnych bohaterów proste, zrozumiałe, ale też potrafiące uderzyć w odpowiednie struny duszy widza. Dzięki temu finał jest nadspodziewanie wzruszający i pozostawia w głowie kilka życiowych refleksji. Problem w tym, że między zawiązaniem akcji i kulminacją mamy dwie godziny wypełnione bieganiem, gadaniem, walką i absurdalnymi żartami – znakiem rozpoznawczym Waititiego.
Biorąc pod uwagę wymienione wstępy, mam wrażenie, że Waititi miał pomysły (i materiał) na trzy filmy: komedia quasi-romantyczna (Thor/Jane), dramat (Jane) i horror (Gorr). Podobno nakręcił cztery godziny materiału, a potem musiał ciąć podczas montażu i to bardzo czuć. powieść nie „płynie” tak jak powinna, nie ma ciągu przyczynowo skutkowego. Jest tylko skakanie po lokacjach i ryczące kozy. Żarty z penisa, psychoanalizy Korga w telegraficznym skrócie, ale mnie cały drugi akt po prostu zmęczył. Niby mają misję, niby coś tam się dzieje, ale wygląda to bardziej jak zestaw improwizowanych skeczy niż historia, która ma początek, rozwinięcie i zakończenie.
Sceny z Gorrem i jego pomagierami (potwory cienia) to rzecz jakby wyjęta z filmów Raimiego, historia Jane wydaje się najciekawszym wątkiem, ale ostatecznie dostaje tak mało czasu, że wydaje się być potraktowana po macoszemu. No i cała sekwencja w pewnym boskim mieście. Zabawna? Miejscami tak, ale problem w tym, że wygląda jak w całości wyjęta z jeszcze innego filmu. Nie rozumiem też, dlaczego Russell Crowe jako Zeus mówi z rosyjskim akcentem, ale może się nie znam.
Najgorzej wypada chyba sam Thor, który biega tam i z powrotem, ale poza tym, ze w dialogach jest jakiś szkic kolejnej przemiany to na ekranie niespecjalnie widać sensowne poprowadzenie postaci. Jeden wielki chaos. Przecież ta postać już wychodziła na prostą! Dwa pierwsze filmy można przemilczeć. Waititi za pomocą komedii zrobił z Odinsona poważnego (!) bohatera, który przechodzi przemianę. Walka z Thanosem pogłębiły depresję Asgardczyka, ale też widać było nowe pokłady determinacji i woli walki. W „Miłość i grom” wraca Thor z pierwszych filmów, ale też z późniejszych produkcji… Beztroski wojak, załamany brat i syn, a także… trochę idiota. W każdej scenie jest taki, jaki ma być, żeby pasował do konkretnego skeczu. Wkurzające to strasznie, bo Thor z windy (słynna scena z Lokim na Sakaar) był doskonałą postacią biorąc pod uwagę drogę, którą przeszedł.
Jeszcze gorzej rzecz ma się z Korgiem i Walkirią czyli dwiema najlepszymi postaciami z Ragnaroka. Poza dorzucaniem swojej doli do puli żartów nie mają absolutnie żadnego uzasadnienia dla bycia w tej historii i gdyby ich kwestie powiedział ktoś inny – można by nie zauważyć ich nieobecności. Na brawa zasługuje za to wspomniany Christian Bale jako czarny charakter. Z jednej strony mroczny i brutalny, z drugiej – jak u Thanosa – można zrozumieć jego motywację, a nawet w pewnym momencie współczuć. Sam aktor dorzuca tu mieszankę mroku i groteski co daje postać ciekawą, przerażającą, ale też niejednoznaczną.
Szkoda, bo wydawało mi się, że akurat w przypadku tego konkretnego reżysera mogę liczyć na zdecydowanie więcej. Ragnarok był strzałem w dziesiątkę i powiewem świeżego powietrza. „Miłość i grom” to więcej tego samego, ale bez ładu i składu, z gorszymi lub zgranymi żartami i miałką fabułą.
Poraziła mnie też warstwa wizualna. Kolejny film spod znaku MCU, który wygląda po prostu źle. Wszystko co generowane komputerowo wygląda sztucznie i razi. Widać kiedy na planie aktorzy grają z rekwizytami i scenografią, a kiedy mają tylko wielkie zielone/niebieskie tło. Wiadomo, że nie jest tak źle jak w prequelach SW, ale dzieli je tylko przepaść technologiczna i dwie dekady, bo odczucia wizualne podczas oglądania miałem bardzo podobne.
Narzekam i narzekam, ale „Miłość i grom” to nie jest zły film. Po prostu zamiast kolejnej petardy na miarę pierwszego filmu Waititiego w MCU dostajemy średniaka okraszonego wzruszającym finałem, niezłym morałem i kilkoma mniej lub bardziej udanymi skeczami. Fani MCU pójdą i tak, fani Ragnaroka też, ale moim zdaniem dostajemy dużo mniej niż można wymagać od twórców, którzy wcześniej „dowozili” na dużo wyższym poziomie.
Na koniec refleksja: nie mam pojęcia co się dzieje z Kevinem Feige, ale martwi mnie kierunek MCU obrany po „Endgame”. A w zasadzie brak kierunku. Mieliśmy filmy słabe, takie sobie i niezłe, ale szczerze mówiąc poza Spider-Manami – które przecież są od Sony – reszta nie daje rady, a już na pewno nie widać tu spójnej wizji. Komiksiarze pewnie wiedzą, że Thanosem tej serii będzie Scarlett Witch, ale w życiu bym na to nie wpadł na tym etapie, znając tylko filmy. Aż chciałoby się zapytać… quo vadis Marvelu (może być z rosyjskim akcentem, czemu nie)?
Thor: Miłość i grom (2022)
-
Ocena SithFroga - 6/10
6/10
PS Czułem się na sali wyobcowany. Sala IMAXowa niemal pełna, a poza mną chyba jedna osoba śmiała się na żarcie z ojcem Korga. No kurde bele, najlepszy tekst w filmie!
podobno pod koniec sierpnia na Disney+
No to bym poczekał, nie ma sensu iść do kina jak ktoś nie umiera z ciekawości przed każdym filmem MCU.
Zmiana w Disneju na Chapeka i korporacyzacja koncernu. O.
Chapeka?
Bob Chapec to CEO Disneya od 2020 r, ograniczył wpływy Kevina Feige (m.in. odebrał mu decyzyjność w sprawach dystrybucji) i powsadzał swoich ludzi na wysokie stołki. Jakoś tak się złożyło że od tego momentu machina mcu zaczęła dostawać zadyszki. Przypadek? Nie wiem choć się domyślam
Czyli Chapec to taka Marvelowa Kathleen Kennedy. No nieźle.
Chapec to Kennedy całego Disneja. NIejaki Ichabod puszczał tu przecieki na swoim kanale jutupkowym.
Ta faza MCU jest po prostu cholernie słaba. Najlepszym filmem po Endgame pozostaje Far from home, który w zasadzie należy jeszcze do poprzedniej fazy. Seriale wprowadzają totalnie zamieszanie, filmy idą każdy w swoją stronę i jeszcze te totalnie beznadziejnie wprowadzające Jeszcze większe zamieszanie sceny po napisach. Po co było to z Jonem Słowem w Eternals skoro ludzie o nim zapomną zanim dostanie film to samo z C. Therone. Ten Thor jest totalnym średniakiem, zdaje się że Waititi trochę się zamieszał, cały wątek Jane jest prowadzony naprawdę fatalnie i ostatnia scena z nią(nie licząc tej po napisach), nie chce spojlerować, ale jest naprawdę słaba i nie ma prawie żadnego ładunku emocjonalnego. Zresztą to wszystko jeszcze zepsuła scena Thora z dzieckiem. Kolejna postać wprowadzona do MCU? Walkiria totalnie zmarnowana. Niektóre żarty to były perełki, ale niektóre były naprawdę tak żenujące że szkoda gadać. Bale starał się jak mógł, ale jego postać też nie została wykorzystana w stu procentach. Tak po prawdzie po seansie zacząłem się zastanawiać i doszedłem do wniosku że gorr na ekranie zabija tak naprawdę tylko jedną osobę. I dlaczego w polskim tłumaczeniem jest to Bogobójca a nie Rzeźnik Bogów. Od razu minus do postrachu. Średniak, MCU powoli się starzeje i nie wiem czy jest w stanie wyzwolić we mnie jeszcze jakieś emocje. Rozczarowanie bo spodziewałem się drugiego Ragnaroku. Jak spierdola jeszcze Strażników to koniec.
W zasadzie to zgadzam się z niemal każdym zdaniem. Niestety.
Bogobójca? Lol, brzmi jakby był bogobojny raczej 😀 To było w dubbingu czy napisach?
Moim zdaniem Taikę spuścili ze smyczy, nakręcił prawie 5h materiału i musiał wyciąć więcej niż mniej, a to nigdy nie kończy się dobrze. W filmie zagrali drobne role m.in. Peter Dinklage, Lena Headey i powracający Jeff Goldblum… Widziałeś ich na ekranie? No właśnie. Jak można wynająć takich aktorów pewnie za niemałą kasę i ostatecznie nie dać ich scen do filmu? Wydaje mi się, że ktoś miał albo zbyt napięty grafik albo poszedł w nowy sposób pracy: zamiast doszlifować scenariusz, nakręćmy wszystko co się da, a na etapie montażu zrobimy z tego spójny film. Nie wyszło.
W dubbingu na pewno, lektor i napisy w oficjalnych zwiastunach też. Słyszałem o tej sferze z Lena, że ją wycięli, a o tym że miałby arcymistrz pisano bardzo dawno temu dlatego byłem rozczarowany gdy się nie pojawił. W ogóle całe to Wszechmiasto to był jeden wielki żart. Nie wiem czemu to tak pocięto, ale zrobiono temu filmowi wielką krzywdę. Tak w ogóle to wydaje mi się że w trailerach było kilka takich mini scen których potem nie było w filmie. Chyba podobnie było giedys w któryś Avengersach gdzie w zwiastunie był Hulk robiący masakrę a potem w filmie tego nie było.
W zwiastunie avengersów dali Hulka a w tej samej scenie w filmie był Bruce w zbroi HulkBustera. Akurat to mi się podobało bo ta podmianka ograniczyła spoilery
Zgadzam się niemal w całej rozciągłości, tylko jedno „ale”. Far From Home obok dobrego filmu nawet nie stało. Jeśli przestaniesz hiperwentylować na widok trzech Pajączków na ekranie to dociera do Ciebie, że poza fanserwisem ten obraz nie ma nic do zaoferowania. Jest strasznie niechlujny, niekonsekwentny i nieprzemyślany.
Far from home to nie No way home. FFH jest filmem wybitnym NWH to straszna chała.
Pomyliłeś FFH z NWH. Far from home to ten w Europie z Mysterio. Chyba najlepszy z trylogii 🙂
To teraz jeszcze pytanie. Trzeci sezon the Boys? Mam kilka spostrzeżeń i jestem ciekawy jak to wygląda u innych. Jedna postać została tak cholernie zmarnowana.
A nie wiem czy ktoś będzie pisał, ja sam nie mam pomysłu na recenzję poza „znów dali rade, znów jest lepiej niż dobrze, bawiłem się świetnie.
[spoiler]Kto został zmarnowany? Black Noir?
Mi się najbardziej nie podobało, że znów zrobili Deus Ex Ryan i młody zaczyna być takim wytrychem, że jak już ma być ostra rozwałka to on się z dupy pojawia i jest katalizatorem. Słabe to.[/spoiler]
Nie umiem w te spojlery a już zwłaszcza na telefonie. Więc ostrzegam że będą dwie rzeczy które można uznać za spojler.
Black Noir – jego historia to jest nieporozumienie i w sumie wychodzi na to że 99% superbohaterów jest totalnie bezużyteczna. Deep jest w tym serialu w ogóle nie wiadomo po co, A-train jest totalnie irytujący. Ale najbardziej mnie wkurzyło kolejne starcie Ojczyznosława z Rzeźnikiem, goście się nienawidzą, naparzają a znów rozchodzą się w taki sam sposób. Osobiście dla mnie 7 odcinek był lepszy niż wychwalany przez wszystkich 6. Tym razem troszeczkę słabszy Francuz, więcej Mama, dla mnie wielki plus dla Meave, plus Solder Boy dał radę.
final kiepski, wszystkie zwroty fabularne moim zdaniem na sile, poza tym nie chce mi sie wierzyc ze rzad amerykanski nie ma jeszcze „szczepionki” na zwiazek V
[spoiler]Black Noir – wydaje mi się. że to było połączenie hołdu dla serialu „Happy!” z zagraniem w stylu Gry o tron. Że ubijają znienacka jednego z Siódemki. Chociaż mam podobne wrażenie. Wszyscy poza Starlight, Homelanderem i chłopakami są jak Expendables. Do wywalenia w dowolnej chwili
„kolejne starcie Ojczyznosława z Rzeźnikiem” – to miałem na myśli mówiąc o Deus Ex Ryan, wrzucają chłopaka z dupy, on powie „chodźmy już tato” i siup, parę męskich i groźnych spojrzeń i znów się rozchodzą… Słabiutko. Jak w 4 sezonie nie będzie realnej konfrontacji to cała energia rozejdzie się po kościach.[/spoiler]
.[.s.p.o.i.l.e.r.].Tu piszesz.[./.s.p.o.i.l.e.r.].
Tylko usuń wszystkie kropki.
Ja mam kilka spostrzeżeń.
Serial jest stworzonych przez tego samego gościa co Supernatural. I ma jeszcze własnego Bobby’ego Singera! Po kolejnym finale byłem już pewny, że sposób robienia serialu będzie tez podobny. Jest to dobra wiadomość… tak przynajmniej do 6 sezonu 😀
Ma to jednak też swoje minusy. Historia jest prowadzona według mnie znakomicie, tak jak kompletna była historia braci przez 5 sezonów. Ale gdy dochodzi do ostatniego aktu, to niektóre rozwiązania mogą ludziom nie pasować. Nagle się ktoś pojawia, zmienia zasady gry za pięć minut dwunasta lub wywraca w sumie całkowicie bieg wydarzeń. To co się wydarzyło w ostatnim odcinku skojarzyło mi się na swój sposób z którymś finałem Supernaturala, gdzie plan był prosty (chyba to było ubicie Crowleya), ale jeden mały szczegół sprawił, że plan prowadzony przez cały sezon się zmienia. Bo trzeba kogoś uratować i to jest ważniejsze niż ubicie najgorszego Bossa.
Telewizja się zmieniła od czasów początków Supernatural. Inaczej się tworzy seriale. Ale właśnie mam wrażenie, że tym powrotem do korzeni Kripke trafił w dziesiątkę. Postacie są napisane w większości znakomicie. Możemy się z nimi utożsamiać, rozumiemy ich emocje, ból, wybaczamy błędy i się irytujemy gdy coś spieprzą. To jest coś co czułem podczas oglądania historii Winchesterów. Jest główny antagonista, na którego ciągle polują. Z czasem pewnie stanie się bliższy bohaterom niż można byłoby to sobie wyobrazić na początku. Są postacie które balansują na krawędzi i za to są uwielbiane. W zasadzie to od pierwszego odcinka zatarli granicę między niebem, a piekłem. W Supernaturalu trzeba było na to trochę poczekać.
Mam wrażenie, że ten serial tak samo również mocno zarysowuje jeden motyw przewodni, który napędza wszystkich. Tam była rodzina, braterstwo. Tutaj jest podobnie, ale najbardziej chodzi o ojcostwo. W zasadzie cały 3 sezon na tym bazuje. To wszystko jest moim zdaniem świetnie zbudowane, nic nie wydaje się zrobione za bardzo na siłę, poza małymi wyjątkami (Ryan… nowy Jack? Strasznie dużo skojarzeń).
Antony Starr jak Mark Sheppard. Po prostu genialny.
Ten serial to po prostu takie perfekcyjne 8/10 jak dla mnie. Świetny kawał telewizji, nie spaprany przez dzisiejsze gówno zalewające TV. Taki serial w starym dobrym stylu. I świetnie komentujący przykrą rzeczywistość jaka nas otacza. Ten ojczym Janine, przecież takie coś naprawdę istnieje 🙁
Parodie telewizji, polityki, reklam, zalewu taniego merchandisingu (sam musze dziecku coś kupić z Psiego Patrolu xD), obalanie mitów lub zabawa z nimi. Bomba.
Czekam na więcej. Mimo wszystko, chciałbym by jednak dążyli do jakiegoś zakończenia i nie skończyło się to na 15 sezonach xD
Thory się ogląda dla Chrisa i Toma, i tyle w temacie. Logiczne, że bez Toma nie ma tej samej frajdy.
Raczej obejrzę, jak już się zdecyduję na D+, ale nie czekałam na ten film, bo nie lubię Jane (nie mylić z Natalie), za to lubię Lokiego. I pewnie nawet Darcy nie ma.
Tak sobie się przyglądam z boku tej czwartej fazie i trudno mi w ogóle nazwać to fazą. Zabrakło najmocniejszych (zupełnie nie w sensie siły bojowej) graczy, to i kolos nie ma na czym się oprzeć. Thor sam tego nie udźwignie, ale mógłby chociaż delikatnie złożyć wszystko na ziemi zanim odejdzie, żeby następne produkcje nie próbowały doskoczyć wyżej, niż im pisane, i całe MCU nie spadło na łeb, na szyję. Nie będzie drugiego Iron Mana. Nie będzie drugiego Endgame. Może być co najwyżej kilka całkiem niezłych solowych filmów, które mogą jeszcze zaskoczyć, ale nie powinniśmy oczekiwać zbyt wiele, to i rozczarowanie nie będzie aż tak duże.
No niestety chyba trzeba się pogodzić, że Endgame był końcem MCU i teraz powolne dogorywanie. A Darcy na chwilę się pojawia, Selwig też. A tego co zrobili z Jane w ogóle nie rozumiem. Czy tu coś było nie tak na linii aktorka studio, bo najpierw mocno pompowali związek Thor Jane potem nagle to ucięli poza kamerami, a teraz ten powrót i znów dziwnie to poprowadzono.
Pamiętam, że w okolicy Ragnaroku pojawiły się informacje, że Thor i Jane zerwali, ponieważ Natalie nie chce wracać do roli. Albo był to clickbait, albo dała się przekonać – bo jak rozumiem Lady Thor zostaje na dłużej?
Clickbait raczej nie, tylko ona zupełnie odpuściła MCU wcześniej, zaraz po Thorze 2. Wolała się zająć ambitnym kinem słusznie widząc, że jej postać coraz bardziej staje się tylko love interest Odinsona i nie ma nic ciekawego do zagrania.
Podobno wróciła, bo podobał jej się kierunek obrany w Ragnarok i sam Waititi ją przekonał rysując przyszłość Jane.
Ja wbrew pozorom nie oczekuję wiele po MCU tylko czym innym są oczekiwania wobec Shang-Chi czy Czarnej Wdowy, a czym innym od Waititiego. Ragnarok wskoczył do mojego top3 MCU jeszcze zanim pojawiły się napisy. O ile – wbrew wielu opiniom – uważam, że GotG 2 jest tak samo dobre albo lepsze od jedynki, o tyle tutaj zaliczamy bardzo duży regres 🙁
Strażnicy 2 byli lepsi od pierwszej części, ale bez względu na to to dwa najlepsze filmy MCU. U mnie Ragnarok chyba na 4miejscu, bo uwielbiam IW.
Ragnarok miał miejsce bardzo późno przed walką z Thanosem. Waititi miał zaprowadzić Thora, Bruce’a i Lokiego w określone miejsce, a jak to zrobił, to już najwyraźniej nie miało większego znaczenia, bo wszystko wymagało tylko domknięcia. Był punkt, do którego się dążyło, i to nadawało całości sens, gdy się już to na spokojnie przeanalizowało.
A teraz prawdopodobnie nie ma takiego punktu, tylko płyną, jak ich nurt niesie. Wszystko jest niedookreślone, nie wiadomo, co będzie dalej, i cierpią na tym filmy, które mogłyby być lepsze, gdyby postawiono na jakość, a nie ilość wątków. I jakoś mam wrażenie, że nie jest to wina reżysera.
No cóż, pozostaje nadzieja, że jest jakiś motyw przewodni tych produkcji, a my go po prostu jeszcze nie widzimy.
Tu się nie zgadzam. Na pewno lepiej byłoby mieć kierunek sagi i jakieś wytyczne, ale jeśli Taika ma zupełną wolność to on odpowiada za to gdzie i jak prowadzi swoich bohaterów. Gunn nie musiał nigdzie poprowadzić strażników i zrobił dwa świetne filmy, w każdym podszedł do historii inaczej i nadal wszystko trzyma się kupy.
Wydaje mi się, że Waititi musi mieć jednak nad sobą producenta, który wie gdzie i kiedy pociągnąć za lejce i powiedzieć, że za bardzo popłynął.
I tak pewnie teraz będzie, każdy film jako odrębna całość idąca w swoim własnym kierunku, i tylko niektóre będą się że sobą łączyć, np. wątkiem Scarlett Witch.
Problem w tym, że Thor 4 to nie jest taki film. On powinien ładnie domknąć podróż Thora i ewentualnie przekazać pałeczkę (młot?) w ręce Jane. Szczerze mówiąc, jeżeli materiału jest tak dużo, to powinni część rzeczy porozsiewać po scenach po napisach i serialach, a nie wrzucać wszystko do jednego filmu i potem ciąć. Albo zrobić z tego Thora 4 i Thora 5, pierwszą część bardziej o Odinsonie, drugą bardziej o Jane, teraz jest moda na dzielenie filmów na pół. No chyba, że planują Waititi Cut na D+, ale pewnie nie.
Otóż to! Ragnarok zrobił bardzo wiele dla przemiany Thora i w pewnym sensie popchnął go w dojrzałość, Endgame domknęło to traumą i spokojnie można było z najnowszej części zrobić film o Jane/Might Thor albo o Gorrze.
Można było. A jak ludziom mało Chrisa (bo Chrisa zawsze jest mało ;)), to zawsze jest serial Lokiego albo What if.
Kronosowicz*
No przecież! Dzięki wielkie, już poprawiam!
Liczyłem na tego Thora, bo strasznie brakuje dobrego filmu w MCU. Wielką zaletą marvela było budowanie większej historii w tle poszczególnych filmów. Teraz mam wrażenie że zamiast tego otrzymujemy trailery nowych produkcji z obietnicą że będzie miało to kiedyś sens. Ale brak tych elementów wspólnych, czegoś charakterystycznego jak agenci TARCZY lub kamyki nieskończoności.
Za największy problem nowej fazy MCU jednak uznaje brak nowych ciekawych postaci (a raczej brak aktorów tworzących ciekawe postacie). Nie wiem czy to już posłucha w Hollywood, ale w nowych filmach i serialach brak jest tak wyrazistych kreacji jak Robert Downey Jr., Chris Evans, Scarlett Johansson czy Samuel L. Jackson. Znamienne jest że za najciekawszą nową postać uważam tego gościa z Shang-Chi. Reszta młodych aktorów wydaje się całkowicie generyczna. Nie wróżę dobrze dla Marvela, jeśli nie zaskoczy jakiś hit w najbliższym czasie …
Shang-Chi był ok, ale szczerze mówiąc bardziej od niego zapamiętałem Awkwafinę 🙂 Dla mnie w nowej fazie charyzmę zdolną pociągnąć MCU mają różne postaci (Thor, Scarlett Witch, Strange czy Spidey) tylko problem jest z samymi filmami, które w ogóle z tego nie korzystają.
Wszystkie postacie które wymieniłeś pojawiały się już we wcześniejszych fazach MCU 😉 A mi chodzi o nowych aktorów którzy będą wstanie pociągnąć to wszystko i wypełnić miejsce tych, którym pokończyły się kontrakty.
Oooo, to nie widzę takowych.
Nie oglądaliście Ms. Marvel? Kamala to the rescue.
…taki żarcik.
Ale warto się w ogóle zabierać za to?
Jak dla mnie, główny problemem tego filmu był natłok wątków co doprowadziło do dużej ilości przeskoków i koniecznych przerw na ekspozycję. Chcieli połączyć dwie duże i skomlikowane historie ( Gorr the God buther i Mighty Thor) w jedną a do tego dorzucili mnóstwo pobocznych wątków co zakończyło się nieprzyjemnym chaosem. W efekcie powód czemu Jane stała się nowym Thorem został słabo wytłumaczony a główny zły nie jest nawet w połowie tak straszny i niebezpieczny jak mógł by być.
Akurat Gorr wypadł dla mnie bardzo creepy i strasznie, ale z resztą się zgadzam w pełni.
A nowym Thanosem 4 fazy nie bedzis Kang?
Według zapowiedzi – tak. Aczkolwiek nie wiem, w jaki sposób Kang miałby budzić grozę. W zestawieniu z Thanosem wypada dosyć mizernie. Tytana wprowadzali powoli, najpierw krótka scenka, potem Strażnicy Galaktyki, Avengers 2 i Wojna bez granic. A Kang? Poznaliśmy tylko Ostatniego, który Kangiem nie jest (zresztą i tak tylko gada i gada, dając się zabić). Dopiero w Ant-Manie 3 mielibyśmy mieć Zdobywcę. Tyle że biorąc pod uwagę, iż możemy mieć wiele alternatywnych wersji… to powinniśmy się jako widzowie przejmować? Jak pokonają jeden wariant, może się pojawić kolejny itd.
Będzie Kang Zdobywca, już jest na plakatach, ale zgadzam się w pełni – kompletnie nie budzi emocji póki co i ciekaw jestem jaki mają plan, żeby kogokolwiek zaczęła ta faza obchodzić.
Widziałem też i zwiastun Człowieka Mrówki 3, który wyciekł do sieci. I szczerze jest tak, jak się spodziewałem – przaśnie i kolorowo. Jakoś niespecjalnie czuję to, w jaki sposób nowy złoczyńca ma być złowieszczy.
[spoiler] W tym zwiastunie Kang wypowiada słowa do (chyba) Langa – „Czy ja już Cię kiedyś nie zabiłem?” W ogóle to, że w produkcjach Hollywood kwestia zabójstwa człowieka jest trywializowana, to pominę. Chodzi mi o inną rzecz, mianowicie, iż być może mamy się obawiać Kanga za to, co zrobił w innych liniach czasu. Tylko… co z tego, skoro śledzimy losy „tego Scotta” i to on nas, jako widzów, obchodzi, bo śledzimy jego losy od 2015 roku. A to, co zrobił Kang innemu wariantowi bohatera – co z tego, skoro to nie był nasz Człeko-Mrówka? [/spoiler]
Co do 4 fazy, to studio do końca samo nie wie, co mają zrobić. Mają bogów (i to dosłownie całą ferajnę), bawią się w jakieś światy umarłych (o patrzcie, płakaliście po Starku, że go więcej nie ma? Ha ha ha, mamy Niebo (czy inne co-tam-wymyślą), możemy w każdej chwili go pokazać jak popyla na niebiańskiej chmurce. Smutno wam było po Lokim? Ha, patrzcie, jego dusza jest gdzieś tam i w ogóle jest super). Wprowadzenie życia pozagrobowego jeszcze bardziej umniejsza czyny bohaterów, bo nawet jak ktoś umrze, to jego dusza będzie gdzieś tam sobie żyć w idylli. W takim razie nie ma co się przejmować, czy ktoś umrze, czy nie, bo i tak na koniec trafi do takiej wersji życia pozagrobowego, jaką sobie wyznawał. Disney jeszcze bardziej infantylizuje swój świat, co może odbić mu się czkawką.