FilmyRecenzje Filmowe

365 dni: Ten dzień (2022)

Premiera drugiej części serii 365 dni na podstawie powieści Blanki Lipińskiej to z pewnością smakowity kąsek dla internetowych łowców okazji. Oczywiście chodzi o okazję do ponabijania się i pastwienia nad marnością tego dzieła. I niby każdy będzie się śmiał, szydził i “poświęcał się” dla dobra ogółu, tracąc czas na śledzenie igraszek Laury i Massimo, a tymczasem licznik obejrzeń bije, kolejne złotówki wpadają na konta twórców i tak się ten biznes kręci. Za rok pewnie obejrzymy część trzecią, potem remake, serial… Nie będę ukrywał, że pierwotnie też nastawiałem się na to, że lepszą rozrywkę będę miał z wymyślania cudacznych porównań i prób zabłyśnięcia przed czytelnikiem niebywałą elokwencją. Miało być pięknie, soczyście i zabawnie, a potem obejrzałem film i mi się odechciało. Wszystkiego.

Będzie, będzie zabawa! Będzie się działo! Massimo się żeni!

Jak na pewno pamiętacie, Laura pod koniec pierwszej części prawie umarła w wypadku, a wcześniej zaciążyła z przystojnym Włochem, który ją porwał i dał 365 dni na to, żeby się w nim zakochała. Nic z tego nie ma jakiejkolwiek kontynuacji w sequelu. Z jakichś niewyjaśnionych przyczyn ktoś uznał, że dramatyczne zakończenie poprzedniego filmu nie ma żadnego znaczenia dla dalszej fabuły i olał temat. Zamiast tego mamy od razu ślub, sielankę, kłótnię nowożeńców, ucieczkę z ogrodnikiem, złego brata bliźniaka oraz kolejny finał zakończony cliffhangerem (wybaczcie obce słowo). I oczywiście w międzyczasie trochę rypania, ale o tym za moment. Przyznaję bez bicia, że tym razem nie przeczytałem książkowego pierwowzoru (moje poświęcenie też ma jakieś granice, wybaczcie), więc nie mogę ocenić, czy miałkość fabuły wynika z nieudolności scenarzystów, czy z niedostatków materiału źródłowego. Niby mógłbym założyć, że w książce motywacje bohaterów i związki przyczynowo-skutkowe są zarysowane nieco lepiej (albo w ogóle są), ale przecież Blanka Lipińska brała udział w pisaniu scenariusza. Sam już nie wiem, o co chodzi, oprócz tego, że nic tu się z niczym nie klei.

Ciężko oczywiście oczekiwać od kontynuacji 365 dni czegokolwiek pozytywnego, ale muszę przyznać, że nawet mimo tego dałem się zaskoczyć. Fabułę w zasadzie streściłem w całości w poprzednim akapicie. Cała reszta to teledysk. Zawartość filmu w filmie jest tak niska, że z powodzeniem można sobie zafundować seans przy zwiększonej prędkości odtwarzania i nic na tym nie stracić. Aż ciężko uwierzyć, że to wszystko trwa prawie dwie godziny. Pierwsze trzydzieści minut to jedynie migawki, ujęcia z drona, w zwolnionym tempie i rozmarzone spojrzenia. Czasami trafia się krótki dialog, podczas którego bohaterowie wykazują się elokwencją godną rasowego pornola, ale bardzo szybko wracamy do teledysku. Na oko połowę czasu antenowego wypełniają widoczki z muzyką w tle. Muzyką fatalną, nijaką, bezpłciową, graną na jedno kopyto, zmontowaną z bliźniaczymi ujęciami z “płynącej” lub lecącej kamery. Tu się nie ma z czego nabijać! Można co najwyżej załamać ręce.

Nowy mafiozo/surfer/ogrodnik. Czy ładniejszy od Massimo, niech wypowiedzą się panie.

“Portrety psychologiczne” (cudzysłów celowy) postaci oczywiście również nie występują. Laura ma w głowie tylko seks. Na wszystko odpowiedzią jest rozłożenie nóg, a przypominam, że to wykształcona kobieta, która odnosiła sukcesy zawodowe. Przenikliwość i kojarzenie faktów to nie są jednak jej mocne strony, bo zdaje się nie zauważać, ani za kogo wyszła, ani czego się od niej oczekuje. Strzela focha o byle co, a potem robi maślane oczy do pięknego ogrodnika, który okazuje się… również być z mafii tylko innej. Ta to ma szczęście… Massimo z kolei został w tej części sprowadzony do roli dostawcy przyrodzenia… chociaż nie do końca. To znaczy faktycznie jedyne, co robi, to bzyka się z Laurą, ale z tym przyrodzeniem to nie taka prosta sytuacja, bo prawie zawsze sprawę załatwia w spodniach. Trochę jak w specjalnych wersjach europejskich filmów porno robionych dla zwykłych telewizji, w których kochają się w majtkach. Kolega mi opowiadał. Wracając do meritum, Massimo oprócz spółkowania z teraz już żoną, złości się, uderza w losowe przedmioty i strzela groźne miny. Ma też brata bliźniaka, jeszcze bardziej mrocznego i też zakochanego w polskiej aktorce. W roli tej femme fatale nasza biała nadzieja czarnych czyli Natasza Urbańska, która knuje złowieszczy plan. Plan polega na tym, że na pewnej imprezie mroczna (a jakże) Natasza oddaje się w całości Massimo tak, że Laura ma to zobaczyć i odejść od paskudnika. Ale Laura nie wie, że penetratorem nie był Massimo, lecz jego brat bliźniak, z którym Zła Kobieta knuje. No ale mleko się rozlało, na scenę wkracza wspomniany ogrodnik o figurze greckiego herosa. Podjeżdża po zdradzoną damę sportową furą i odjeżdżają w siną dal. I jak się teraz zastanawiam, to nie mam pojęcia, do czego to miało doprowadzić, bo potem jest jakiś zlot przyjaciół mafii, gdzie wszystko wychodzi na jaw i wszyscy celują do siebie z broni palnej, a Laura nawet obrywa lulkę i czy przeżyła, dowiemy się w części trzeciej.

Tępa dzida, znaczy koleżanka Laury, która pasożytuje na nowożeńcach. Przepraszam, ale inaczej się tej postaci nie da opisać.

Spodziewałem się, że nie uświadczę zbyt wielu walorów czysto filmowych podczas seansu, ale po cichu liczyłem chociaż na jakąś fajną goliznę. W końcu teoretycznie jest to film erotyczny, ale okazało się, że mało erotyczny i jeszcze mniej film. “Scen” jest kilka, oczywiście bardziej pikantnych niż w polskich serialach, a nawet niektórych produkcjach HBO, ale żeby od razu nazywać to erotykiem? Dość powiedzieć, że oprócz Anny-Marii Siekluckiej żadna inna pani nie pokazuje nic więcej poza pośladkiem i to z profilu. Łatwiej zresztą wypatrzeć pośladek męski, choć i to nie zawsze, bo jak wspomniałem, Włosi lubią to robić w spodniach. Pewnym novum jest obecność wibrujących gadżetów, ale więcej zobaczycie mijając przypadkowy sex-shop, niż w “Tym dniu”, więc nie nastawiajcie się na specjalne atrakcje. Skoro już przy tym jesteśmy, to w zasadzie tytułu filmu też nie umiem tak naprawdę rozszyfrować. Zakładam, że chodzi o dzień ślubu, wyjątkowy dla każdej prawdziwej Polki i miłośnika Zenka Martyniuka, ale to tylko krótka scena na początku i nikt już później w zasadzie do tematu nie wraca. Tak jakby nowe 365 dni nakręciła ekipa z zanikami pamięci krótkotrwałej.

Bo to zła kobieta była… I słaba aktorka przy okazji.

Co ja wam mogę więcej napisać? Cieszę się, że pierwszą część oceniłem na 2/10, bo teraz mogę z czystym sumieniem przyznać kontynuacji honorową i wielce zasłużoną pałę. Mimo to czuję niesmak. Rozumiem ludzi leniwych, sam nim jestem. Wiem też, że można nie lubić pracować. 365 dni: Ten dzień to wytwór najbardziej leniwych ludzi w przemyśle filmowym, jakich tylko można sobie wyobrazić. I mnie to obraża. Braki warsztatowe, czy budżetowe jestem w stanie wybaczyć. Tu jednak mamy do czynienia z półproduktem zrobionym na odwal, na podstawie nieistniejącego scenariusza i zagranego bez choćby grama energii. Produkt filmopodobny, na który tak naprawdę szkoda strzępić klawiatury, a już na pewno szkoda czasu, bo nie posiada absolutnie żadnej wartości. To jawna kpina z widza i pokazanie mu środkowego palca. I w ramach osobistego protestu trzeciej części nie obejrzę, chyba że na jakimś pirackim serwisie, bo ręka mi uschnie, jeśli po raz kolejny przyłożę się do wypłacenia honorariów twórcom tej serii.

  • Ocena Crowleya - 1/10
    1/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 29

  1. Aż chciałbym dowiedzieć się jak ten film powstał. Bo wygląda to jakby Netflix dał kasę i całkowitą wolność twórczą (bo jedynka była hitem), a twórcy po prostu wzięli pieniądze i wynajęli ekipę od zdjęć ślubnych żeby w 2 dni coś nakręcili. Bo nie wieżę w aż takie braki warsztatowe. Ciekawe czy Netflix to jakoś ogarnie przy części 3, czy dalej nie będzie się wtrącał bo kasa się zgadza …

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Blanka Lipińska narzekała przed premierą, że pierwszy film był jej, ale druga część to film Netfliksa i widzowie będą mogli je porównać. To by znaczyło, że platforma sprawowała jednak jakiś nadzór nad produkcją, ograniczając przy tym rolę autorki książki.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Może trochę się przestraszyli, żeby nie było afery jak po pierwszej części, która wprost mówiła, że fajnie tak czasem zgwałcić kobietę, bo one to lubią. Nie wiem, co tym razem wypisała Lipińska, ale być może coś równie niedorzecznego i Netflixy powiedziały stop. Zostawiamy widoczki, ale głupie pseudoideologie już nie. W sumie to lepiej, ale przez to film nie ma kompletnie żadnego sensu.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  2. Lol, całkiem zapomniałam o tym „niesamowitym” zakończeniu jedynki, widać tzw. twórcy też xd jedynka miała ten czar, że była tak strasznie zła, tak strasznie żenująca, tak okropnie trudna do przebrnięcia, że człowiek odkrywał istnienie pokładów wewnętrznej żenady, o których do tej pory nie miał pojęcia. Autentycznie oglądałam ją co i rusz zasłaniając oczy ręką i wyglądając zza palców skręcając się w środku z zażenowania. Nawet najgorsze filmy klasy Z nie zapewniały takiego poziomu masochistycznej przyjemności. Dwójka miała być gorsza, opinie były okropne, więc i oczekiwania duże i co? Ot, po prostu mierne nie wiadomo co, trochę powiedzmy erotyczne, trochę pseudo romantyczne, trochę niby kryminalne. Zawód ogromny 🙁
    Swoją drogą podziwiam za przebrnięcie przez pierwszą część książki. Zaglądałam tylko w jakieś streszczenia z cytatami i to jest poziom dla mnie niewyobrażalne, po prostu wow – jakie to jest okropne, złe, straszne, żenujące i infantylne… i ktoś to naprawdę na serio napisał, a ktoś inny na serio czyta…

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Jak już zacznę coś czytać, to kończę. Nie dałem rady tylko z 50 Greyami. Naprawdę próbowałem, bo znalazłem u mamy na półce (:D), ale się nie dało. Przy tamtej grafomanii dzieła Lipińskiej wyglądają wręcz profesjonalnie.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  3. A nie lepie byłoby wrzucić na stronę kolejne szalone teorie, pytania do maesterów, Tolkienowskie Q&A, poprawiamy Martina, albo coś w tym guście, zamiast tracić czas na recenzję tego g…?

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Chciałem napisać coś mądrego i pesymistycznego jednocześnie, ale mi się chce. To jest chyba jedyny właściwy komentarz. 🙂

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    2. Stare serie powoli odchodzą do lamusa (kończą się), a nowych serii jakoś ostatnio nie widać. Niestety. Już tylko recenzje filmów i Q&A pojawiają się systematycznie.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
    3. Pewnie że lepiej, ale nie każdy jest DaeLem, czy Bluetigerem. Poza tym brutalna prawda jest taka, że recenzje ciekawych niszowych filmów, które od czasu do czasu się nam przytrafiają, na ogół generują naprawdę znikomy ruch, mało kto w ogóle klika w link. Wiem, że to głupie tłumaczenie, ale od czasu do czasu musi się tu pojawić również tekst o jakimś popularnym badziewiu, żeby Google wiedział, że w ogóle istniejemy.
      Mogę jedynie powiedzieć, że zawsze staram się, żeby tekst był jak najlepszy, nawet jeśli traktuje o czymś, czemu nie warto poświęcać zbyt wiele czasu. Piszemy o wszystkim i o niczym, a nawet największe dziadostwo może być przyczynkiem do jakiejś ciekawej dyskusji w komentarzach. Choćby i o poziomie portali z recenzjami. 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Kazda recenzja filmowa u was jest potrzebna, czy to blockbusterow czy tez zwlasacza niszowego kina ale mi brakuje serii np rozkrecaj z lotharem, fiszek etc

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  4. Niby to wszystko straszne, ale jak widać się sprzedaje. Potęga marketingu, czy odpowiedź na potrzeby rynku? 🙂
    Celebryci, influenzy, politycy, elita, media itd – to wszystko odzwierciedlenie społeczeństwa, przynajmniej w jakimś stopniu.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Ja przeczytałem książkę. Filmu nie widziałem i nie zamierzam. Książka jest tak zła, ze w ogóle nie mam ochoty o niej pisać ani uzasadniać decyzji. Jedyne co mnie zaciekawiło po lekturze to fenomen popularności. I całkiem serio uważam autorkę za geniusza, a moze marketingowcow? Nie wiem kto, wiem tylko ze ktoś zarobił kupę kasy na czymś totalnie beznadziejnym i według mnie jest to coś genialnego.

      Również całkiem serio jest mi smutno, ze portal taki jak ten zajmuje się recenzja takiej kupy. Wydaje mi się, ze w „internetach” co drugi youtuber żyje z plotek / wyśmiewania aktualnych nowinek oraz strojenia głupich min, nawet mi się nie chce kończyć myśli, jestem rozczarowany.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. Są osoby, które po prostu robią karierę nie wiadomo dlaczego. Blanka jeszcze nie zdążyła wydać trzeciej książki a już miała kontrakt na ekranizację całej trylogii, już miała umówione spotkania w PnS, DDTVN, różne wywiady w Polsacie, nawet TVP Kultura. Kompromitowała się w wielu miejscach, różnymi wypowiedziami a jednak wciąż była w telewizji i jeszcze dostała pogram z jakimiś gośćmi z KSW. Zauważyliście ile ostatnio jest Mroza w TV i Internecie i każda z jego miliona książek sprzedaje się nie wiadomo dlaczego w iluśtamset egzemplarzach, choć każda z nich jest tak mocno niedopracowana i niedorobiona. Dziś ktoś tam na górze, choć nie na samej górze decyduje kto robi karierę i dlaczego, normalni ludzie nie mają na to żadnego wpływu, i trzeba się z tym pogodzić niestety.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Sugerujesz ze istnieje grupa ludzi, które dzięki swoim wpływom i inżynierii społecznej decyduje jakie książki kupuje się w Polsce?

          Oj mało to logiczne.

          Moim zdaniem chodzi o umiejętności wstrzelenia się w potrzebe i odpowiedni czas. To ze Remigiusz Mróz sprzedaje się najlepiej wcale nie znaczy ze jest najlepszym pisarzem. Oznacza, ze najwiecej ludzi go kupuje. Kasacja czyli powieść która przyniosła mu sławę jest moim zdaniem kiepska, ALE wypromowała postać tej DZiarskiej pani adwokat, która Ludise polubili, bo słucha metalu, jeździ jak szalona, rzuca wulgaryzmami i jeszcze jest niezła d…

          Z 365 dni jest beznadziejne, ALE kontrowersyjne i zrobiło wiele szumu, stad popularność autorki. Nie oglądam śniadaniowek i nawet nke wiem jak wyglada ta Bianka, ale jak jesteś popularny to Cię zaproszaja.

          Poza tym z tego co wiem rynek wydawniczy jest bardzo ostrożny. W sensie wydawnictwa wola promować znanych autorów, niż ryzykować z debiutantami, dlatego Gdy któryś osoagngie sukces bardzo o niego dbają o rownjez dlatego Remigiusz Mróz podobno kilka lat czekał na publikacje swojje książki, po drodze słysząc wiele odmów.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. Nie oglądałem, nie czytałem, nie zamierzam.
            Ale widziałem ostatnio 3 sezon wspaniałego serialu Genialna Przyjaciółka. I tam główna bohaterka stała się sławna, bo w zabetonowanych Włoszech, u progu rewolucji seksualnej napisała otwartą książkę. Została uznana za rewolucyjną przez niektóre kobiety i miejską inteligencję, bo pisała jakąś tam niepisaną wcześniej prawdę, ale też została uznana za zboczoną i obraźliwą przez pracujących prostych mężczyzn i też inne kobiety.
            Nie było to 366 dni, ale pewnie efekt miało podobny.

            To co chcę zasugerować. Niektórzy odbiorcy po prostu tego potrzebowali 🙂 Wiem że są ideologię w USA, według których „wszystkie”, ale to nie ma sensu zajmować się patologią społeczną. Po prostu niektóre kobiety potrzebują może takich bajek, czegoś co je uwolni z szarości i przeciętności ich życia seksualnego. W którymś serialu w TV już dawno temu słyszałem, że „Wy to tylko pod kołderką, gdy ksiądz nie patrzy, a my jesteśmy wyzwoleni”. Może o to chodzi?
            A Pani Blanka zapewne zobaczyła sukces 60 twarzy Pinka, czy jak to leciało i chciała się wstrzelić w ten „rynek” 🙂 Rynek młodzieży chcącej zerwać ze starymi zwyczajami i ich rodzicami, którzy lubią sobie pofantazjować 😛

            Wiadomo, że bijące się patusy to żenująca rozrywka, ale mimo to jest popyt.
            Wiadomo, że pornole są nieprawdziwe, ale jest popyt.
            Wiadomo, że życie to nie 366 dni, ale widocznie jest jakiś popyt 🙂

            A że szkodliwe czy coś, bo pokazuje fałszywy obraz relacji. Kogo to obchodzi 🙂

            Nie może chodzić o to, że seks, bo przecież wystarczy nawet włączyć Sopranos i co chwile goła pani, a porno w internecie jest za darmo.

            Tak jak pisałem wyżej.
            Celebryci, influenzy, politycy, elita, media itd – to wszystko odzwierciedlenie społeczeństwa, przynajmniej w jakimś stopniu.
            Przynajmniej w jakimś stopniu odpowiadają potrzebom rynku.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. W pewnym sensie wszyscy trzej macie rację. Bo niestety jest też jakieś „na górze”. Nie jest to jednak żaden złowrogi demiurg, jakiś Bill Gates czy Soros, ani spisek dwunastu rabinów z podziemnej świątyni Salomona w Nowym Jorku, tylko coraz mocniej oplatający świat neo-feudalizm. Wszechwładza wciąż rosnących w siłę ponadnarodowych korporacji, które są już tak potężne, że mogą obalić prezydenta USA. To one kształtują nowe stosunki społeczne, w których nie ma już miejsca na rodzinę, wiarę, wspólnoty i tym podobne przeżytki. Człowiek wyalienowany, nastawiony tylko na siebie i nieograniczone zaspokajanie swoich przyjemności. To konsument doskonały. Niewolnik feudała, uzależniony od swojej korporacji finansowo i mentalnie. Po co ma mu mieszać w głowie jakaś rodzina czy ksiądz? Nieba nie ma, trzeba korzystać z życia, nie potrzebujesz rodziny ani rodaków, wszystko zapewni ci korporacja. A stojący na jej czele kolejny feudał kupi sobie w nagrodę kolejną wyspę na Pacyfiku albo kolejnego Gulfstreama.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Daleko poszła dyskusja, od beznadziejnego filmu do nowego porządku światowego 😉
                Oczywiście wszystko opiera się na opiniach i przypuszczeniach. Ja w przeciwieństwie nie wierzę w zaprezentowany scenariusz (i słowo wiara pięknie oddaje jak twarda jest dyskusja). Według mnie do opisu współczesnego świata lepiej pasuje teoria chaosu. Wszelkie zmiany nie mają jakiegoś większego, określonego celu; poszczególne decyzje są podejmowane w kontekście bieżącej sytuacji i cały czas się zmieniają. Firmy rosną, dążą do coraz większej władzy, po czym zostają w tyle i tracą na znaczeniu. Nie ma jakiegoś większego spisku itp.
                To z czym się natomiast zgodzę, to rosnące nierówności i ogólny wzrost siły najbogatszych osób. Nie wiadomo jednak czy trend ten się utrzyma, zwłaszcza że na ten temat toczy się coraz głośniejsza dyskusja. A (przynajmniej w teorii) w demokracji to większość podejmuje decyzje.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
                1. Większość to kiepski wyznacznik. Większość może być ogłupiona przez media i sterowane trendy. Większość popiera Putina, a i w Polsce blisko połowa chce głosować na jawnych zdrajców, zaprzedańców i złodziei. Na Zachodzie od II WŚ wciąż te same partie dzierżą władzę. A jak pojawi się jakaś nowa siła, to zaraz przy wyborach mamy ten sam scenariusz – wszyscy na nich, aby tylko nie dopuścić populistów do władzy. Słyszysz? Populistów! Dzisiaj politycy, których chcą popierać zwykli ludzie to populiści! Do dupy z taką demokracją. Potrzebujemy więcej wolności, a nie „demokracji”. Tzn. tego rytuału, w który się wyrodziła, bo sama idea zła nie była.

                  Co do ogólnego przesłania, ja też nie uważam, że tymi procesami ktoś umyślnie steruje. Jakiś tajny klub milionerów. Ale wszystko zmierza w tę stronę. Takie są światowe trendy. Stary feudalizm też nie pojawił się z dnia na dzień, przez kogoś wymyślony. To proces historyczny, choć szalenie negatywny.

                  To mi się podoba 0
                  To mi się nie podoba 0
            2. Myślę, że Blanka jest tu najmniej ważna. Owszem, może jest geniuszem marketingu, ale bardziej prawdopodobne, że ma za sobą kogoś z łbem na karku i dojściami gdzie trzeba. To jest model przyniesiony z zachodu, gdzie wielkie korporacje medialne wychowują sobie tanim kosztem „gwiazdy”, które robią im miliony dolarów zysku. Bo jakiegoś nieznanego autora z ulicy wystarczy rozpromować w internecie, pokazać w paru śniadaniówkach, wrzucić na „listę bestsellerów New York Timesa” i nowa gwiazda literatury gotowa. Potem jeszcze daje się takiemu komuś do napisania ze dwie książki, jeszcze gorsze od pierwszej, a następnie promuje kogoś nowego. Znowu za grosze. Po co płacić Grishamowi, czy innemu Follettowi ogromne pieniądze za prawa do nowej książki, skoro można mieć „autora bestsellera” za 1/10 albo 1/100 tej kwoty?
              I ja bym tu nie wieszał psów na samych autorach. Większość na pewno jest świadoma, że jest wykorzystywana w ten sposób, ale skoro udaje im się zarobić pieniądze na takim interesie, to niech im tam będzie. Czasem zresztą trafia wśród nich ktoś naprawdę utalentowany. Andy Weir, autor Marsjanina przychodzi mi do głowy na przykład. Złościć należy się na korpoludków i agencje, które w ten sposób nie pozwalają wielu prawdziwie uzdolnionym autorom zaistnieć w świadomości czytelników.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Dokładnie. Czytałem o tym zjawisku już w latach 90′. Wydawnictw jest do cholery, a mistrzów pióra niewielu. Kingów dla wszystkich nie starczy. 🙂 Podobny mechanizm działa zresztą w filmie i muzyce. Stąd te wszelkie talent szoły. Dzisiaj „gwiazdy” się tworzy taśmowo, a nie czeka na prawdziwe.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
          2. Gdzie to zasugerowałem? Nie jakie książki są kupowane w Polsce, ale kto jest pokazywany w telewizji a nawet w Internecie. Wątpię żeby w TVP zwłaszcza obecnym TVP chciano promować książkę Blanki Lipińskiej a jednak z jakiegoś powodu to robiono, wątpię, żeby Marzena Rogalska przeprowadzająca z nią wywiad czytała tą książkę i uważała ją za coś dobrze napisanego, zresztą podczas wywiadu nie potrafiła zadać ani jednego szczegółowego pytania dotyczącego fabuły, ani odpowiedzieć co jej się szczególnie podobało, tak samo w wywiadach z Remigiuszem Mrozem, no proszę cię co to są za wywiady, to raczej lizanie się po … jak mawiał Paweł Zarzeczny, aby tylko żadnej krzywdy rozmówcy nie zrobić.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
  5. To jest tak totalnie beznadziejnie odmóżdżone, tak jak z pierwszej części jeszcze cos tam na siłę dało się wyszarpać tak tu jest totalne dno dna. Włoska mafia widziana oczami 10-latki, małżeństwo oczami totalnie zboczonej 15-latki, ten ogrodnik – pomysł tak totalnie idiotyczny. Brat bliźniak – tego się nawet nie da skomentować, występ Urbańskiej – to jest taki obciach, wstyd i żenada. Tu nie ma absolutnie nic – tak jak w pierwszej części była jakaś „fabuła”, tak tu jest po prostu teledysk z wepchaną na siłę abstrakcyjną końcówką.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  6. Blanka Lipińska narzekała przed premierą, że pierwszy film był jej, ale druga część to film Netfliksa i widzowie będą mogli je porównać. To by znaczyło, że platforma sprawowała jednak jakiś nadzór nad produkcją, ograniczając przy tym rolę autorki książki.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  7. Jako człowiek, który poświęcił na te trylogię książkową 4 dni życia mogę tylko powiedzieć : żałuję. I najbardziej podoba mi się, że tak naprawdę ten film to ostatnie 15 stron książki.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Doceniam poświęcenie. 😉 Ale o czym w takim razie była książka? Zakładam że Laura musiała dojść do siebie po wypadku i ukryć fakt, że była w ciąży. I potem pewnie dalej ciągnęła się ta sprawa nienarodzonego dziecka. No i może jeszcze te wizje Massimo, bo o nich nie było nawet pół słowa, a przecież od tego się w ogóle zaczęło. Czyli wszystko to, czego nie ma w filmie, a zakończenie części pierwszej sugerowało.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  8. Ok tylko czemu te filmy sa tak koszmarnie slabe scenariuszowo?poprawienie scenariusza nie kosztowałoby ich niemal nic a i tak tego nie robia

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  9. Tylko co ma Lipińska do tego, skoro ona tych książek nie pisała, a zrobił to ghostwriter? W pewnym momencie nie było to nawet wielką tajemnicą. Książka jest beznadziejna, ale marketing genialny

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button