Walka Hollywoodu z patriarchalnym światem trwa w najlepsze, tyle tylko, że zamiast przynosić jakieś wymierne efekty, przypomina bardziej bijatyki organizowane przez Marcina Najmana, gdzie pseudocelebryci okładają się po twarzach i nikogo normalnego to nie interesuje. Tym razem Najmanem zza wielkiej wody postanowiła zostać Jessica Chastain. Wymyśliła sobie dzieło będące w założeniach skrzyżowaniem przygód Jamesa Bonda z Aniołkami Charliego i namówiła do współpracy Simona Kindberga, który może pochwalić się w CV reżyserią ostatniej części X-Men oraz scenariuszem kilku wcześniejszych. Potem jeszcze udało się zatrudnić plejadę znakomitych aktorek i voila! Przepis na sukces gwarantowany. Tyle że nie.
Otóż wyobraźcie sobie, że chcecie pokazać silne i niezależne kobiety w akcji, piszecie skomplikowaną fabułę pełną zwrotów akcji, strzelanin i pościgów, tyle tylko, że nie macie pojęcia o pracy agentów wywiadu, nie potraficie kręcić dynamicznych i efektownych scen akcji, wrzucacie do scenariusza każdą kliszę, która przypomni wam się z dowolnego słabego filmu kopano-strzelanego, a na koniec wciskacie te wszystkie ładne panie w obcisłe sukienki, bo przecież na ekranie trzeba ładnie wyglądać. Tak w skrócie musiała przebiegać produkcja filmu 355. Tytuł nawiązuje do kryptonimu pierwszej amerykańskiej, owianej legendą osiemnastowiecznej szpiegini (nie wiem, czy jest takie słowo, ale staram się być progresywny). Jessica Chastain gra jej współczesną spadkobierczynię i zostaje wysłana z tajną misją przechwycenia genialnego urządzenia, mogącego zepsuć wszystko, wszędzie. Dosłownie. Wciskasz guzik – samolot spada z nieba. Wciskasz drugi raz – wyłącza się pobliska elektrownia. Wciskasz trzeci raz – politycy zaczynają mówić prawdę. Czysta magia, w dodatku zrobiona w garażu przez kolumbijskiego geniusza ze starej konsoli do gier i zegarka Casio. Pech chce, że nie tylko Amerykanie chcą położyć łapę na tym genialnym gadżecie. Na scenę wchodzi Diane Kruger, czyli Marie Schmidt. No jak inaczej mogłaby nazywać się obcesowa “niemra” kopiąca wszystkich z buta i krzycząca “scheisse” zamiast swojskiego “fuck”? Wszak stereotypy są złe, ale tylko jeśli wygłaszają je biali starzy faceci. W każdym razie fabuła gna do przodu, McGuffin przechodzi z rąk do rąk, agentki najpierw wrogie sobie, szybko muszą połączyć siły, żeby uratować świat. Dobierają do ekipy czarnoskórą specjalistkę od IT, graną przez Lupitę Nyong’o, która co prawda potrafi z dowolnego komputera włamać się gdziekolwiek, jakby miała tam zainstalowanego Pegasusa od ministra Zero, ale już odblokowanie pewnego telefonu przekracza jej możliwości. Ten telefon jest bowiem potrzebny, żeby mogła się w filmie pojawić piękna Penelopa Cruz w roli psycholożki przypadkowo wplątanej w ten cały ambaras. Ona ma stanowić przeciwwagę dla wybuchowych koleżanek i wprowadzać trochę Vina Diesla do tego sfeminizowanego świata. Wspomina bowiem o rodzinie częściej niż Dominic Toretto w ostatnich siedemnastu częściach Szybkich i wściekłych.
Mamy więc już naszą międzynarodową ekipę super agentek (i psycholożki), mamy urządzenie, co to może zniszczyć świat, jest też spisek (a nawet SPISEG!), którego absolutnie nikt się nie domyśli, chyba że ma więcej niż 10 lat. Jak przystało na koprodukcję amerykańsko-chińską, nie zabrakło w filmie akcentów dalekowschodnich, tym razem w osobie supergwiazdy z Państwa Środka imieniem Bingbing Fan. Nie znałem, ale z pewnością jest to co najmniej tamtejsza Małgorzata Korzuchowska, lub nawet Weronika Rosati. Być może nawet mógłbym docenić bardziej warsztat aktorski tej pani, ale za każdym razem, kiedy zaczynała mówić, parskałem niepohamowanym śmiechem i po prostu coś mogło mi umknąć. Wyobraźcie sobie bowiem śmiertelnie groźną kobietę, zamieszaną w międzynarodową aferę, której stawką są losy świata, mówiącą po angielsku niczym wietnamscy sprzedawcy podrabianych dresów ze Stadionu Dziesięciolecia. Ewentualnie obsługa budy z sajgonkami. I nie chodzi o to, że kretyńsko nabijam się z tych ludzi, bo ja po wietnamsku nie potrafię powiedzieć ani słowa, a oni polskiego się nauczyli, ale jak już robi się poważny film, to warto byłoby zrobić go tak, żeby zachować choć pozory profesjonalizmu. 355 wygląda gorzej niż dowolny amatorski film nakręcony przez jakiegoś zdolnego człowieka z pasją i odrobiną talentu.
Teraz pytanie za 100 punktów. Skoro “te dobre” to Amerykanka, Niemka, Brytyjka, Kolumbijka i Chinka, to kto może być “tym złym”? Oczywiście nie “tą złą”, bo to by było niepolityczne, ale chodzi o narodowość. Nietrudno zgadnąć, że panie muszą nakopać do tyłka jakiemuś paskudnikowi na usługach Putina, co to by chciał zbudować Nord Stream 3 z Czelabińska do Nowego Jorku, a zwrot akcji związany z tożsamością tego niemilca jest subtelny jak cała ta produkcja. Wiemy już więc, o jaką stawkę toczy się rozgrywka i kto bierze w niej udział. Zdradzę jeszcze, że dzielne panie muszą radzić sobie na własną rękę, bo na ich działania zostaje rzucony cień podejrzeń o nielojalność. Zamiast jednak działać z ukrycia jak jakieś frajerki w rodzaju Jasona Bourne’a, czy innego Toma Cruise’a, super agentki bez problemu czarterują wojskowe samoloty, wachlują dziesiątkami egzemplarzy broni palnej (której bezkarnie używają w środku miasta), hakują cały internet i wbijają do Chin na prywatną imprezę dla bogaczy. To ostatnie po to, żeby dzielne panie mogły jednak trochę powdzięczyć się przed kamerą w ładnych ciuchach, a nie tylko dresach i skórzanych kurtkach. Gdzie tu miejsce na kobiecą siłę i walkę z uprzedmiotowieniem? Gdybym był złośliwy, to powiedziałbym, że feminizm feminizmem, ale dobra kiecka to dobra kiecka. Dobrze, że nie jestem.
Skoro więc fabularnie i “postaciowo” obraz niezbyt się spina, to może chociaż nadrabia w kwestii technikaliów? Coś w końcu musi w nim być w miarę dobre. Jak inaczej usprawiedliwić $75 000 000 budżet? Był kiedyś taki film Juliusza Machulskiego pt. Superprodukcja. Może nie wybitny, ale z kilkoma rewelacyjnymi gagami i tekstami. I w tym filmie producent Janusz Rewiński opowiada, jak to mostek ze sklejki zafakturował jako mahoniowy, żeby wyciągnąć większą dotację z PISF, czy innej podobnej instytucji. Tu musiało to wyglądać podobnie, bo te miliony poszły chyba w całości na gaże dla aktorek i bilety lotnicze do różnych egzotycznych miejsc, robiących za plenery. Na profesjonalną ekipę już nie starczyło, czego skutkiem są beznadziejne, kręcone roztrzęsioną ręką strzelaniny, siermiężne pojedynki bito-kopane i biedne pościgi. Można nie lubić tych wszystkich Bondów, Mission Impossible, pierwszych Bourne’ów i innych podobnych produkcji, ale niektóre sceny z tych filmów po prostu wyrywają szczękę z zawiasów. Są dynamiczne, obłędnie efektowne, zrobione przez najlepszych fachowców i najzwyczajniej w świecie dostarczają mnóstwo radochy widzowi. Taki lunapark na ekranie. Niestety przy produkcji 355 skupiono się bardziej na kolorze skóry aktorek i na tym, żeby rzucały odpowiednio groźne miny, najwyraźniej licząc na to, że na resztę nikt nie będzie patrzył.
Co bardziej spostrzegawczy z was mogli już się zorientować, że raczej nie ocenię 355 na 10/10. Rzadko mam po filmach poczucie całkowitej straty czasu. Lubię kino i nawet w tych słabych znajduję na ogół jakiś pozytywny pierwiastek. W 355 nie znalazłem nic. To fatalny, nudny, ogromnie kretyński film. Niby kobiecy, wychodzący na przeciw konwenansom, zmieniający optykę, ale tak naprawdę banalny, próbujący “męskiemu kinu” przeciwstawić kino “babochłopskie” i w dodatku zrealizowany po amatorsku. Dobrze chociaż, że widzowie na świecie odpowiednio docenili twórców i dochody ze sprzedaży biletów nie zwróciły nawet połowy kosztów produkcji. Jest szansa, że nie zobaczymy żadnej kontynuacji.
-
Ocena Crowleya - 2/10
2/10
Nie wiedzieć czemu, Hollywood zapomniało, jak się konstruuje dobre, kobiece bohaterki, chyba że taka Sara Connor czy Ellen Ripley, a z bardziej współczesnych Cesarzowa Furiosa, to tylko „wypadki przy pracy”…
Tak się dzieje, kiedy dorabia się bohatera/bohaterkę do historii, a nie na odwrót. I to jeszcze na podstawie jakichś tabelek w Excelu i wynikach ankiet.
Sara Connor czy Ellen Ripley?? To te przestarzałe bohaterki robione ku uciesze męskiej widowni?? Na twitterze znajdziesz całe „kanały” poświęcane „przepisywaniu” tych bohaterek pod współczesne „standardy” XD
Takie „silne kobiece bohaterki” to parodia i w gruncie rzeczy wspieranie tego, z czym rzekomo walczą. Pamiętaj, możesz być super szpiegiem, hackerem, ale nie zapomnij ogolić nóg, zrobić makijażu i wyglądać seksi, bo nikt nie będzie cię chciał oglądać.
„Szpiegini”? Did you just assumed hxx gender? Ostatnio w nowomowie popularne jest dodawanie „-osoby”. Oni nawet nie wiedzą wtedy czy się z nich drwi czy ich wyznaje 😉 Szpiegoosoba, uchodźcoosoba, śmigłowcoosoba.
Alternatywnie proponuje „osobę z …”. Tutaj będzie chyba „osoba z szpiegostwem”.
Ubaw po pachy 🙂
„Osoba z szpiegostwem” brzmi trochę jak nazwa schorzenia.
Ten producent z Superprodukcji wspominał jeszcze, że w scenariuszu konieczny jest wielki pożar, żeby dowody poszły z dymem. Tutaj też był taki pożar? 😉
Jakieś wybuchy były. Dobry trop. 😀
Koprodukcja z Chińczykami (a raczej ich pieniędzmi) rzadko amerykańskim filmom na dobre wychodzi. Te sztuczne chińskie postacie, najlepiej ładna aktorka, która grać za bardzo nie potrafi, ale przecież jest miła i uczynna i w ogóle Chiny pomagają amerykanom za ładny uśmiech (halo Marsjanin, do ciebie tutaj piję). Propaganda lepsza niż nasze pierwsze filmy komunistyczne.
Pozostaje jedno ważne pytanie. Który wybitny film feministyczny jest bardziej wybitny, 355 czy 365 ??? 😉
<3
I co się stało z częściami od 356 do 364!?
Czemu aż 2/10? Za co ta dodatkowa gwiazdka?
Jak by nie było, to jednak są w nim dobre aktorki, są rekwizyty i kostiumy, żadna dekoracja się nie przewróciła, a mikrofon nie wszedł w kadr. Nie jest to Plan 9 z kosmosu. 😉
Szacun za wspomnienie „Superprodukcji” – dla mnie to kultowy film dokumentalny. Tyle, że w momencie kręcenia pokazywał realia polskiego przemysłu filmowego, a dziś jest aktualny także w odniesieniu do Hollywood, Netflixa itd.
Szpieginie czy szpieżki? A może szpiex?