Kto się urodził w latach 80-tych minionego wieku, ten najpewniej w taki czy inny sposób doświadczył szału na NBA. Prawdopodobnie też nieobce są mu lub jej przygody Królika Bugsa i całej wesołej ferajny Looney Tunes. SithFrog przypomniał umiarkowanie udaną próbę pożenienia koszykówki z animowanymi stworami w filmie Kosmiczny mecz, który niżej podpisany wspomina może bez wielkiej nostalgii, ale z dużą dozą sympatii. Film zarobił solidne pieniądze i bardzo dziwnym było, że nie doczekał się kontynuacji. Pewnie dlatego, że powstał jeszcze w czasach zanim Hollywood zawładnęli magicy od Excela, próbujący ze wszystkiego zrobić serię/uniwersum/crossover/franczyzę (niepotrzebne skreślić). No i dlatego, że MJ nie chciał, ale w kolejce na pewno stali inni sportowcy. Właśnie ci tabelkowi paskudnicy przypomnieli sobie niedawno o przykurzonej produkcji i pomyśleli, że ówczesne dzieciaki, pamiętające pierwszy Kosmiczny mecz, dziś mający własne dzieci, chętnie wymienią swoje ciężko zarobione pieniądze na bilet do kina, żeby znowu zobaczyć Lolę w króciutkich szortach.
Jak pomyśleli, tak zrobili i wykoncypowali sobie Kosmiczny Mecz 2, czyli Nowa era. Michael Jordan jest już w takim wieku, że mógłby mieć problem z doskoczeniem do kosza, jako gwiazdę wybrano więc LeBrona Jamesa, a samą historię uwspółcześniono. Czarnym (khe khe) charakterem nie jest tym razem groteskowy kosmita, tylko… groteskowy Don Cheadle, wcielający się w rolę personifikacji sztucznej inteligencji. I to nie byle jakiej, bo zarządzającej “serwerwersum Warner Bros” – wirtualnym światem stworzonym ze wszystkiego, do czego prawa posiada wytwórnia WB. Zalatuje kryptoreklamą? Jeszcze jak! Ale o tym za chwilę. Tenże Al-G Rhythm zyskuje samoświadomość i postanawia zostać najsławniejszą postacią we wszechświecie, w czym ma mu pomóc król parkietu i twittera, wspomniany LeBron James. Cała ta historia jest tak samo głupia, jak zagmatwana, w każdym razie kończy się tym, że Al porywa syna Jamesa do wnętrza serwera i wyzywa tego ostatniego na koszykarski pojedynek. Dodać należy, że syn z ojcem są na wojennej ścieżce, bo latorośl nie bardzo chce podążać śladami ojca, zamiast tego woli tworzyć gry wideo. W efekcie otrzymujemy mieszaninę filmów Hook, Tron, Ready Player One i pierwszego Kosmicznego meczu. Ale tak dosłownie mieszaninę. Nie że ktoś zapożyczył jakiś drobny motyw. Nowa era to całe fragmenty, konstrukcje i sceny przeniesione metodą kopiuj-wklej i pozszywane nieudolnie grubą nicią.
Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście konflikt ojca z synem, podsycany przez pana Ala, któremu brakowało tylko spiczastego wąsa Dustina Hoffmana, żeby kopia była idealna. Oczywiście od razu wiadomo, jak ta cała heca się skończy, że się pogodzą, szorstki ojciec uzna niezależność młodego, a syn zobaczy w ojcu kogoś więcej niż tylko tyrana. W międzyczasie LeBron odwiedzi wiele kreskówkowych lokacji, gdzie każda z postaci Looney Tunes odegra swój sztandarowy numer, czyli zarobi kowadłem w głowę, rozbije się o namalowany na ścianie tunel, albo spróbuje pożreć kanarka. Wszystko po to, żeby zebrać skład. Dlaczego akurat skład animków? Bo tak. Bo to Kosmiczny mecz 2, więc trzeba powtórzyć to, co każdy widział już milion razy.
Oczywiście trzeba też było wymyślić im jakichś przeciwników. Al porywa w trakcie filmu do swojego wirtualnego świata mnóstwo ludzi, w tym koszykarzy. W pierwszej części Jordan musiał się zmierzyć z kosmicznymi wersjami takich sław jak Charles Barkley, czy Patrick Ewing. James, jak przystało na postępowe czasy, walczy z dwiema paniami. Żaden ze mnie fan koszykówki, więc musiałem wyguglać, że są to Sue Bird i A’ja Wilson Diana Taurasi i Nneka Ogwumike oraz panowie: Draymond Greene Anthony Davis, Klay Thompson and Damian Lillard. Utalentowani i utytułowani sportowcy, ale mam wrażenie, że nieco anonimowi w naszej części świata. W każdym razie Al zmienia ich w dziwaczne animowane hybrydy i mamy powtórkę z rozrywki: animki zbierają lanie, animki się odgrywają, potem złole znowu dochodzą do głosu i kiedy wydaje się, że wszystko stracone, Lola ratuje świat… To znaczy nie Lola, tylko Bugs. Pomimo całej progresywności, chłopy nadal rządzą, a babki dostają łupnia, ewentualnie robią za obiekty zainteresowania.
To jest właśnie jeden z największych grzechów Nowej ery. Próbuje dotykać różnych poważnych tematów, a potem rozbija się niczym nieszczęsny Kojot o skałę. No bo mamy wspomnianą Lolę, jedyną animowaną postać dubbingowaną przez gwiazdę (Zenday’ę). Spodziewałem się, że tym razem jeszcze mocniej pokaże, że dziewczyny potrafią. Zamiast tego powtarza tylko żarcik o nazywaniu jej “lalką”, a w decydującej rozgrywce w zasadzie jej nie ma. Zamiast tego najwięcej na ekranie widać wspomniane koszykarki, zamienione w pająka i węża, demonstrujące wszelkie nieczyste zagrania i bezinteresowną złośliwość. Idąc dalej, mamy krytykę korporacyjnego nienasycenia i bezmyślnej komercjalizacji, a przecież cały ten film to jedna wielka, kretyńska i prostacka reklama HBO Max. Dosłownie niemal przez cały seans gdzieś na ekranie widać jakąś własność intelektualną wytwórni Warner Bros i reklamy nadchodzących, lub starszych filmów. Wszystko rzucane tak samo bez sensu, jak w Ready Player One. Na sztukę, byle szybciej, bez składu i ładu. Mówimy dzieciom, że trzeba być sobą i nie można poświęcać swoich pasji dążąc do sukcesu, a przecież LeBron James jest uosobieniem takiego podejścia – wywala Gameboya, skupia całe swoje życie na koszykówce, zostaje mega gwiazdą i osiąga sukces. Sam już nie wiem, czy scenarzysta chciał taką postawę zganić, czy poprzeć. Kolejna sprawa to skunks Pepe Le Swąd, którego w filmie nie ma, bo reprezentuje “kulturę gwałtu”, więc mógłby kogoś obrazić. No ale Alex DeLarge i jego banda gwałcicieli z Mechanicnzej pomarańczy wesoło podskakuje kibicując w trakcie meczu, bo ten film jest na HBO i trzeba go zareklamować. Na szczęście Speedy Gonzalez już nie jest na cenzurowanym. Kiedyś pokazywał zakłamany obraz Meksykanina, ale teraz już nie. Co się zmieniło? Nie wiem. Wiem za to, że Kosmiczny Mecz 2 to produkt. Taki, co leży na półce i można go sobie kupić i zjeść, ale wartości odżywczych nie ma żadnych. Bezduszne dzieło księgowych, stworzone według algorytmów, tabelek i badań grup docelowych. Nazwisko reżysera pojawia się w napisach chyba tylko dla przyzwoitości, podobnie jak to miało miejsce w Ready Player One, firmowanym jakoby przez Spielberga, chociaż jego zaangażowanie w produkcję ograniczyło się do nakręcenia finałowej sceny.
W kwestiach technicznych ciężko powiedzieć cokolwiek odkrywczego. Ten film po prostu jest. I jest całkowicie nijaki. James gra tak samo kwadratowo jak kiedyś Jordan. Nie razi, nie zachwyca. Animacje i ich połączenie z “żywym” filmem wypada zupełnie przeciętnie, a nawet chyba brzydziej niż 25 lat temu. Dopóki jeszcze mamy do czynienia z animacją 2D, nie jest źle. Niestety cały mecz oglądamy trójwymiarowe, “realistyczne” wersje animków i, co tu dużo mówić, one wyglądają po prostu… dziwnie, brzydko i coś jest z nimi nie tak. Reszta aktorów służy za niczym nie wyróżniające się tło (tak, żeby Gwiazda nie raziła w oczy swoim brakiem umiejętności aktorskich), muzyka również gdzieś tam sobie plumka. Nie zauważyłem żadnego chwytliwego kawałka pokroju I believe I can fly. No i wreszcie grzech największy, jaki tylko mógł się przydarzyć. Ten film jest absolutnie nieśmieszny. Przykro mi, ale kino familijne tego typu powinno zawierać jakieś gagi, żarty i śmieszne elementy. Żeby było luźno i zabawnie. W Kosmicznym meczu 2 jest 1 (jeden) taki moment. Wejście Michaela Jordana sprawiło, że solidnie parsknąłem śmiechem. To naprawdę udany, rasowy suchar, którego nie powstydziłby się kolega SithFrog. Tylko takie scenki powinny pojawiać się co kilka minut, a nie raz w niemal dwugodzinnym filmie. To zresztą kolejna wada – Nowa era jest zdecydowanie za długa. Najpierw powolny, rodzinny wstęp, w którym gwiazdor nie próbuje ukrywać, że jest obrzydliwie bogaty (pamiętacie jak Jordan niby mieszkał w małym domu na przedmieściu, żeby nie kłuć w oczy bogactwem?) ani że jest kiepskim ojcem, potem zbieranie drużyny trwa i trwa, w zasadzie mogłoby stanowić główną oś fabularną osobnego filmu, no a na koniec mamy prawie godzinny mecz, rozpisany według bardzo dobrze znanego scenariusza, więc nic nas w nim nie zaskoczy i nic was w nim nie rozbawi. Próżno szukać w nowym Kosmicznym meczu postaci pokroju wspaniałego Billa Murraya. Ten film produkowali smutni panowie ze szklanych wieżowców, a nie genialny Ivan Reitman.
Podsumowując, choćby nie wiem jak bardzo cisnął was kinowy głód po pandemicznej przerwie, nie idźcie do kina na Kosmiczny mecz 2. Ani jako fani jedynki, powodowani nostalgią, ani jako rodzice, chcący pokazać młodzieży nawiązania do lat waszej młodości, ani jako zwyczajni miłośnicy filmów, bo to jest bardzo słaby film. Może będzie was bawić szukanie kolejnych odniesień do innych dzieł, może sprawdzicie, czy więcej razy w filmie pojawiają się postacie z Haryy’ego Pottera, czy z Gry o tron. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby ktokolwiek wyszedł z kina i powiedział, że było warto. Że nie czuje się wykorzystany przez hollywoodzkich księgowych i nie obejrzał właśnie dwugodzinnego bloku reklamowego korporacji Warner Bros. Darujcie sobie i nie głosujcie pieniędzmi na takie filmowe pseudoprodukty. Nie warto.
—
Okiem SithFroga
Bardzo chciałbym się z imć Crowleyem nie zgodzić i oddać szalonej polemice, ale nie mam podstaw. W filmie zabawne są dwa żarty: wspomniane przez kolegę wejście na scenę Jordana i moment kiedy Marvin szuka odpowiedniego promienia na swoim laserowym pistolecie. Nie zgadzam się za to w kwestii LeBrona Jamesa. Oglądałem obydwa filmy w krótkim odstępie czasowym i uważam, że mimo wszystko Jordan pod kątem gry aktorskiej wypadł żenująco, a James całkiem nieźle. Na pewno zauważalnie lepiej.
Z drugiej strony widać potężny kompleks albo scenarzystów albo samego LeBrona, bo w produkcji z 1996 Michael po prostu… był. I wiadomo było kto jest na ekranie. Nikt nikomu nie wyjaśniał. A w nowej odsłonie nie byłem w stanie zliczyć ile razy inne postaci powtarzają, że James jest jednym z najlepszych koszykarzy czy sportowców w historii, geniusz, kozak, mistrz. Wiecie, jak musisz powtarzać jaki jesteś ważny, silny i dobry to duża szansa, że nie jesteś. Albo sam w to nie wierzysz.
Inna kwestia to wspomniany product placement własnych produkcji. Looney toones byli pożenieni z Jordanem, bo taki był pomysł na film. W sequelu wrzucono, z tego co zauważyłem: „Matrix”, „Obecność” (horror, idealna pozycja dla dzieci), „Mechaniczną Pomarańczę” (znów coś dla najmłodszych), „Stalowego giganta”, „King Konga”, Supermana, Batmana, Harry’ego Pottera, Aquamana, Austina Powersa… mało? Gdzie tam? „Rick and Morty”, „Gra o Tron”, „Gremliny”, „Maska”, „Flintstonowie”, Scooby Doo, Pennywise z „To”, miś Yogi, a nawet „Casablanca”… i jestem pewien, że nie zauważyłem wszystkiego. Bardzo mi to przypominało „Ready Player Dumb One”. Natomiast specjalny kocioł w piekle czeka na osobę, która w to wszystko wrzuciła jeszcze kultową scenę z jednego z najlepszych filmów w historii. Tego im nie daruję!
Co ciekawe, 90% tych reklam to po prostu kibice oglądający kosmiczny mecz, poprzebierani byle jak, wyglądający jak uczestnicy konkursu na najlepszy cosplay na jakimś naprawdę kiepsko obsadzonym konwencie. Wiecie, gumowe maski ze sklepu i byle jakie stroje. Powiedzieć, że żenada to nic nie powiedzieć. Audiowizualnie film jest po prostu pstrokaty i nie do zniesienia. Kilka rodzajów animacji i efektów specjalnych zlepionych byle jak, wszystko migające w tempie stroboskopowym, oczopląs i konfuzja. Nic więcej.
Najgorszy jednak jest ton. Toksyczna relacja ojciec-syn, pokraczny, groteskowy, ale złowrogi Al-G Rytm (…że niby algorytm, haha, kumacie? Ten poziom błyskotliwego humoru jest przez większość seansu…) jakieś dziwne quasi-rozmowy o życiu. „Kosmiczny mecz: nowa era” jest nudny i w niezamierzony sposób smutny, mroczny i chaotyczny. W poprzedniej części wszystko było jakieś takie… no zwariowane i wesołe. Dodatkowo film jest stanowczo za długi i ciągnie się niemiłosiernie. Kiedy po trzech godzinach spojrzałem na zegarek, okazało się, że minęło ledwie 50 minut.
Jest taka scena w pierwszym akcie: marketingowe matołki z Warner Bros. pokazują LeBronowi pomysł na wsadzenie gwiazdora do każdego uniwersum jakie posiadają. Ma to przynieść kupę kasy, a sama idea wychodzi od sztucznej inteligencji. Nie wiem czy to zamierzone czy niechcący sami się podsumowali, ale dokładnie taki jest nowy „Kosmiczny mecz”. Produkt wymyślony i stworzony przez księgowych, marketingowców i algorytmy komputerowe. Bez cienia serca, radości czy choćby próby wymyślenia czegoś ciekawego i wartościowego. Byle wcisnąć do filmu maksymalną ilość kolorów, efektów i własności intelektualnych Warnera, a potem wsadzić widzom w gardła rurę i wepchnąć ile się da i jak głęboko się da. Jeden z najgorszych filmów ostatnich lat. Zamiast „Kosmiczny mecz: Nowa era” dałbym tytuł „Kosmiczny mecz: Stworzony przez (artystyczne) zera”. Ha tfu!
A! Bym zapomniał! W całym filmie nie ma ani minuty prawdziwej gry w koszykówkę. Tak, dobrze widzicie. W sequelu „Kosmicznego meczu” nie gra się w kosza.
Kosmiczny mecz: Nowa era (2021)
-
Ocena Crowleya - 2/10
2/10
-
Ocena SithFroga - 2/10
2/10
Ze Speediem Gonzalesem to zdaje się wyszło na to że Meksykanie nie tylko nie czują się obrażeni ale lubią tę postać i domagali się jej przywrócenia.
Czyli z obrońcami poprawności politycznej jest trochę jak z władzą: jeśli władza chce twojego dobra, to dobrze je schowaj.
To samo było ze Scarlett Johansson w Ghost in the Shell. Łajtłoszing i skandal w USA, bo powinna grać Japonka, a w Tokio zrobili ankietę uliczną i większość była za Scarlett, bo to dobra, ładna i znana aktorka 🙂
Podobno były podchody pod Giannisa miał być Klay Thompson i chyba była kwestia Kristapsa Porzingisa jako takie nawiązanie do pierwszej części, były krótkie negocjacje z Currym i chyba Irving chciał wystąpić ale jego nie chcieli producenci wyszło na to że z NBA jest tylko Green który miał swoje dwa lata chwały, ale koszykarzem to on jest dla mnie słabym i w dużej mierze on swoim debilnym zachowaniem przegrał finały GSW z Cavs. Ogólnie dużo szumu było wkoło SpaceJam 2 ale chyba to totalny niewypał nawet w USA a dodatkowo LeBron to nie jest ta klasa człowieka co MJ. Jordan jest jedyny w swoim rodzaju i jego zna każdy nawet jest nie interesuje się koszem.
James powiedział, że słabe wyniki SJ2 to wynik systemowego rasizmu. 😀
Jeżeli wspomniani sportowcy dostali do przeczytania scenariusz, albo chociaż jego fragment, to nie dziwię się, że nie chcieli przyjąć ról.
Giannis wolał skupić się na graniu w kosza a przynajmniej tak zostało to oficjalnie przedstawione Klay chyba nie wytrzyał fizycznie nagrań przez swoją kontuzję, a Porzingis mogę tylko podejrzewać, że zrezygnowano z niego z powodu koloru skóry, nie wiadomo o co poszło z Currym. A Lebron jest znany z tego, że kreuje się na nowego MLK tylko, że dużo często gada bardzo głupio chyba każdy kto śeldzi NBA pamięta, jak mało nie doprowadził ligi do ogromnego kryzysu po tym jak tamci policjanci strzelali do goscia podczas zatrzymania, nie wyszedł na parkiet i zaapelował do wszystkich graczy by zrobili to samo a potem nakłaniał ich do buntu i nie dokończenia ligi. Szkoda ze nikt nie stanal w obronie Doncica jak go którys zawodnik (nie chce się pomyslić ale chyba Morris, albo Harrell ale chyba ten drugi) nazwal na parkiecie białym śmieciem – rasizm to nie jest moim zdaniem jednostronny problem.
Nie oglądałem filmu ale według filmweba w filmie zagral zarówno Klay Thompson jak i Damian Lillard oraz Anthony Davis.
Kurcze, pochrzaniłem nazwiska. Zaraz poprawię, bo masz rację z tymi zawodnikami.
A stalowy gigant to film do którego mam szczegolny sentyment pierwszy film obejrzany w kinie.
Zazdroszczę. Ja go oglądałem ładnych parę lat po premierze, na małym ekranie i to zupełnie przypadkiem. Fantastyczny film.
Nie dość że fantastyczny, to jeszcze całkowicie niezrozumiały, co pokazuje ostatnio hollywood 🙁
W sumie to świetnie pokazuje nastawienie speców od exela do wykonywanej przez nich pracy, nie widzą oni przepięknej antywojennej bajki, tylko kolejną zabawkę z świecącymi laserami do sprzedania dla dzieci. Smutne 🙁
O rety, ale masz wspomnienie! Pozazdrościć. A film nic się nie zestarzał. Nadal doskonały.
A ktoś z tu obecnych widział film „Susza” z Ericem Bana? Warto iść bo będzie u mnie w mieście w kinie. Prawdę mówiąc liczyłem, że będzie już Zielony Rycerz, ale jest na razie „Susza” „Cudak” i „Sanktuarium” Horrorów i polskich filmów raczej unikam więc zostaje ewentualna jedna opcja.
Nie widziałem, pierwszy raz słyszę o „Suszy” od Ciebie.
Nie wytrzymałem z czekaniem na kino i obejrzałem Suicide Squad. Bez spojlerów dwie rzeczy rzucają się od razu w oczy – najlepsza Harley Quinn jaka do tej pory była i Idris Elba >>> Will Smith. A poza tym to jest wreszcie tym czym powinno być. Skoro masz taki mocny tytuł to nie możesz ugrzeczniać jak to było w jedynce niby ostro a jednak z cały czas do połowy wciśniętym hamulcem. Tu hamulec puszczony totalnie, choć ja wole Gunna ze Strażników Galaktyki.
Recenzja na dniach, z ostatnim zdaniem w pełni się zgadzam 🙂
Czyli obstawiam że recenzja niezbyt pochlebna. W internecie natknąłem się już nawet na stwierdzenia że jedynka dużo lepsza. A byłem bardzo zaskoczony jak przeczytałem że miał grać Will Smith ale sam zrezygnował dla mnie on był beznadziejny. No ale może więcej będzie można podyskutować już pod samą recenzja, której jestem cholernie ciekaw.
„W internecie natknąłem się już nawet na stwierdzenia że jedynka dużo lepsza.”
WHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAT????
https://i1.sndcdn.com/avatars-000009741924-4x7i6m-t240x240.jpg
Nie rozumiem jak taki model biznesowy może się opłacać: wypuścić 10 wysokobudżetowych, zaprojektowanych w excelu gniotów, z których jeden zarobi, kilka ledwo się zwróci, a reszta przyniesie straty?
Chyba tak. Więcej i szybciej produkować, a może coś „zażre”.
Może to po prostu działa tak:
https://youtu.be/a7DDCjg4M6Y
To trochę jak w polityce – stworzą jakąś fundację/program/konsorcjum albo zwyczajnie najwyższe organy jak kancelaria sejmu czy TK, które dostaną dużo kasy z różnych źródeł, więc aby nie zwracać, muszą wszystko wydać (no bo kto by zwracał do budżetu, przecież to ich, phi). Księgowo się zgadza, bo niby tworzą miejsca pracy, odprowadza się w ten sposób podatki, reklamodawcy zobaczą reklamy produktów na dużym ekranie etc., a w praktyce mieszają ile mogą, zapraszając kumpli do tworzenia pseudofirm na potrzeby produkcji produkujących maseczki… ups, chciałem napisać maski czy inne elementy i wszyscy (poza kinomaniakami) zadowoleni.
A i jeszcze zapomniałem dodać najważniejsze – propaganda. Nie po to grube miliony idą na filmy aby nie przekazać treści politycznie poprawnych, lgbt, ekologii (jak np nieszczęsny Green Book, dziwię się do tej pory jego dobrej ocenie na portalu) itp.
Co było złego w Green Book?
Ekologii bym nie mieszał zresztą z innymi „politycznie poprawnymi sprawami”.
„Green book” to bardzo dobry film i tak jak nie jestem specjalnym zwolennikiem tego wszechobecnego wciskania wszystkim bialym ze sa rasistami tak ten film oglądalo sie z przyjemnoscia
Green Book oglądało się jak z „podręcznika politycznej poprawności” – biały nielubiący czarnoskórych (przy czym jego rasizm nie był taki kłujący po oczach, ot nie chciał używać po nich szklanek czy inne pierdołowate rzeczy – z poważniejszymi rozprawiali się przy innych filmach), który później zmienia nastawienie – to żaden spojler, biały dobry kanciarz, ale ogólnie swój chłop w porównaniu do innych białych, zwłaszcza z wyższych sfer (jak ktoś nie rozumie, to polecam poczytać Kinga, dlaczego biali z niższych sfer są tak przedstawiani), niedobre śmiecenie (tak, wiem, że w filmie pasowało to pod osobę i dobrze, że zwrócił uwagę, ale gdyby nie skala różnego rodzaju takich zagrywek, to faktycznie przeszłoby bez echa, ale nacisk na tego rodzaju przytyki był zbyt wyraźny) – i tak, ekologia łączy się z tym co ogólnikowo nazywam politycznopoprawnymi rzeczami, choć właściwie można by to nazwać sztucznie promowanymi trendami. Bo tutaj działa prosty mechanizm – jak możesz nie być proekologiczny? Chcesz niszczyć planetę? Nie chcesz, aby było czyściej? itp. A więc granie na najniższych emocjach (tak, najniższych, bo takie kwestie jak współczucie, moralność jak to nazywam „za, aby nie wytknęli, że jesteś przeciw”, są emocjami podstawowymi, najniższymi, bo przecież jak odmówisz, to stoi na pozycji, że musisz się tłumaczyć dlaczego i w ogóle jesteś be). A zastanów się (bo nawet nie trzeba czytać, ale jak chcesz, to mogę Ci napisać dlaczego), czemu tak zwłaszcza w Europie i w tej chwili powoli w USA położony jest nacisk na proekologiczne rozwiązania, zwłaszcza w wypadku motoryzacji, mimo że niekwestionowanym liderem zanieczyszczeń światowych są Chiny. Idąc dalej – oczywiście homoseksualizm (tak, wiem, że historia biograficzna), dobra biała kobieta (żona Mortensena) rozumiejąca, że wszyscy są ludźmi, większość historii to zlepek mniej lub bardziej rasistowskich zagrywek złego Południa (zwłaszcza wsi) zdominowanego przez prymitywizm. Było tego więcej, ale już po prostu nie pamiętam całej treści, musiałbym sobie odświeżyć. I nie twierdzę, że jest to zły film, co chyba jest w tym najgorsze, bo ludzie nawet nie widzą, jak nazwijmy to podprogowo przekazywane są im tego rodzaju treści. I czy należy takie (złe) zachowania potępiać? Jak najbardziej. Ale poziom propagandy niebezpiecznie zbliża się do dajmy na to filmów radzieckich, choć tam robiono to łopatologicznie, a jakość była taka, że aż przykro patrzeć. A przecież chociażby na przykładzie przecież też propagandowych filmów wietnamskich filmowcy pokazali, że można w uniwersalnych treściach przekazać trudne tematy (np Łowca Jeleni), a jednocześnie widz nie czuł się (jak ja na Green Booku), jakby był na jakimś szkoleniu z nowego myślenia. Jeszcze gorzej oceniam i tak pod tym względem film Służące. Zapewne się ze mną nie zgodzicie i rozumiem to, ale polecam się zastanowić do każdej, nawet pasującej Wam informacji, kto chce na tym co ugrać. Dalej niżej:
Bo nawet jak się z czymś zgodzicie, ale spróbujecie się postawić z drugiej strony i zastanówcie się – dlaczego ktoś tę informację opublikował, gdzie opublikował, co może ktoś na tym zyskać, skąd takie informacje mogą pochodzić itd. A wszystko pod kątem kasy i władzy.
Zastanawiam się jak Ci się to Maniek spina. W sensie rozumiem punkt widzenia, ale przecież „Green book” dostał po uszach dokładnie od tych ludzi, o których wspominasz. Od tych co wszędzie wciskaliby polityczną poprawność, LGBT i eko. Bo przedstawiał białego i rasizm w wersji soft i że w sumie to szybko z rasisty robił się porządny człowiek. Pamiętam, że ludzie od BLM czy Spike Lee zjechali film z góry na dół za pokazywanie rasizmu w krzywym zwierciadle, że to tylko takie trochę niefajne było, a nawet jak był biały rasista to szybko pod wpływem negro-kumpla zmieniał się w dobrego człowieka.
Bo to jest właśnie absurdalność całej szeroko rozumianej politycznej poprawności. Na logikę, zawsze do jakiegoś poglądu znajdziesz pogląd opozycyjny, zawsze jakiś punkt widzenia będzie ranił czyjeś uczucia itd. Dlatego właśnie krytyka stała się krytyką dla samego „ujadania” a nie rzetelnej debaty. Od jakiegoś czasu odświeżam sobie serial Świat według Bundych i szczerze mówiąc jest przerażony i zdumiony – to z czego jeszcze w latach 80 – 90 się śmiano, dzisiaj jest normą, której nie można nawet skrytykować. Dużą winę ponosi internet i szeroko rozumiane media, które aby przyciągać widzów, idą w kierunku coraz dalszej obsceniczności. To jest niekończący się pęd i to dość naturalny. Dlatego zupełnie mnie nie dziwią dwa wydawałoby się zupełne przeciwstawne poglądu co do tego samego filmu. Tyle, że u mnie słusznie bądź nie, wywodzą się z przemyśleń własnych, co do których nie twierdzę, że to jedyny słuszny i wyłączny punkt myślenia, który wszystkich powinien obowiązywać. A polityczna poprawność zakłada tylko jeden (a przynajmniej tak było do pewnego czasu, dzisiaj mnożą na potęgę w zależności od potrzeb kolejne sytuacje wymagające ochrony) słuszny punkt widzenia, nie tolerując krytyki. A nie zgadzać się to nie to samo co nie tolerować. I akurat BLM, który to ruch jest czysto ruchem politycznym sponsorowanym przez bankierów związanych z bardziej lewicowo-liberalną (w założeniach, tak naprawdę wiadomo o co chodzi) stroną, to nie jest przykład rzetelnej krytyki, podobnie jak Spike Lee, który też się dał w to wkręcić. Dochodzi niestety do narzucenia politycznie poprawnego dogmatu krytycznej teorii, od którego odstępstwo czy nawet zaniechanie pociąga za sobą utratę pracy, reputacji, przywilejów współczesnego życia czy dyskwalifikujący rzetelną debatę i dyskusję. Tworzy się niepotrzebne paradygmaty aż „pachnące” dystopią. Dlatego filmy powinny przekazywać wartości uniwersalne, a nie powodować, że siedzi się jak na szkoleniu. Bo dobry temat zawsze się obroni, jeżeli tylko konwencja go nie zniszczy. A Green Book moim zdaniem ma właśnie ten problem. Ciekawa i trudna historia pokazana w nieco groteskowy sposób.
Współczuję recenzentom, którzy musieli to oglądać. Zwłaszcza tym, którzy musieli z różnych powodów ten film trochę pochwalić. Widziałem recenzje, które twierdziły że nie jest to może świetne kino, ale warto iść z rodziną gdyż będzie to dobra zabawa 🙈
Mi wystarczyło kilka zdjęć i kawałek trailera, by uznać że to nie jest warte żadnej uwagi. Z recenzji wynika że było jeszcze gorzej niż myślałem.
LeBron musi być żenującym typem. Bardzo mądrze mu nagadał Zlatan Ibrahimović, za co go wyśmiano w USA, choć oczywistym jest że miał rację!
Tak, to jeden z gorszych filmów ostatniej dekady 😛
Właśnie obejrzałem. Myślę, że największym problemem nowego kosmicznego meczu jest to, że jest to film o Lebronie w świecie Looney Tunes (Warner Bros), a nie jak poprzedni film o Looney Tunes w świecie Jordana (no prawie, ale film był tak kręcony, jakby Jordan był tam na dokładkę, mimo że było odwrotnie). Wiadomo oczywiście, że i pierwszy film był reklamą koszykówki i MJ, ale nacisk położony był gdzie indziej i dzięki temu wyszło dobrze. A spora część „gagów” teraz ma sens tylko dla kogoś kto jest na bieżąco z NBA, a ma wystarczająco mało lat, aby mogły go śmieszyć inne „gagi”. A więc mega wąska grupa dzieciaków. Oczywiście poziom tych żartów ogólnie jest tragiczny. Na dodatek staremu filmowi towarzyszyła świetna muzyka. I faktycznie Lebron ma jakiś kompleks. Resztę dopowiedziała recenzja. Nie zgodzę się tylko, że Jordan wyszedł gorzej od Lebrona jako aktor- jeżeli Lebron 1/4 filmu spędza jako narysowany (komputerowo) ludzik, to trudno uznać, aby odwalał pełen zakres aktorskiej roboty.
„Wiadomo oczywiście, że i pierwszy film był reklamą koszykówki i MJ, ale nacisk położony był gdzie indziej i dzięki temu wyszło dobrze.”
Ale ja to pisałem swego czasu jako pozytyw. Bo tam naprawdę pokazali koszykówkę tak, że po seansie miało się ochotę iść na parkiet czy boisko na osiedlu i porzucać do kosza.
Zgadzam się, po prostu chodziło mi o to, że sam pomysł „ożenienia” koszykówki z Looney Tunes był świetnym zabiegiem marketingowym NBA i nie poczytuję tego jako negatywu. Po prostu dzięki temu, że film miał właściwe proporcje, oglądało się go lepiej. A koszykówka w ten sposób pokazana nie nudziła. Skalę miałkości nowego filmu podkreśliła córka znajomego (podstawówka), która oceniła go zdecydowanie negatywnie.
Obejrzę, ale czuję, że magii Kosmicznego Meczu nie da się już powtórzyć. Film na pewno będzie efektowny. Dobrze dopasowany do współczesnego widza. Ale to już inny widz niż w latach 90tych.