Byłem niedysponowany z wiadomych powodów kiedy film miał swoją premierę. Dlatego imć Crowley napisał swój tekst sam. W innym wypadku na pewno dostalibyście emocjonujący dwugłos. W końcu nadrobiłem seans i muszę koniecznie się wypowiedzieć dlatego po raz pierwszy w historii fsgk.pl mamy drugą recenzję tego samego tytułu.
To nie tak, że Crowley się nie zna*. Bardzo szanuję jego opinie i gusta tak kinowe jak i muzyczne. Ma bardzo szeroką wiedzę i pod każdym względem jest ciekawym człowiekiem. Znamy się od lat. I jeśli istnieje między nami jakaś kość niezgody, jest nią „Pacific Rim„, który ja uważam za produkcję genialną i wzorcowego przedstawiciela swojego gatunku. No właśnie, gatunek. Monster movie(s). Crowley (moim skromnym zdaniem) po prostu nie lubi, a na pewno nie czuje, tego rodzaju filmów. Siłą rzeczy ciężko wtedy odróżnić dobre kino od średniego czy złego.
Jak osoba, która nie lubi ryb ma powiedzieć który z trzech zestawów sushi jest najlepszy? Wyobraźcie sobie Magdalenę Środę, która ma opisać wam ostatni pojedynek Realu z Barceloną, albo ćwierćfinały Ligi Mistrzów. Kobieta od lat podkreśla jak bardzo gardzi piłką nożną, bo dla niej ten sport jest symbolem patriarchatu i testosteronową orgią toksycznej męskości (czy coś w ten deseń, nie śledzę uważnie jej wynurzeń). Albo z innej beczki: Tadeusz Rydzyk recenzujący najnowszy sezon „Lucyfera” na Netflixie. Widzicie to? Ja też nie bardzo…
Najlepszym papierkiem lakmusowym jest wspomniany „Pacific Rim„. Jeśli podczas kultowej sceny z mieczem masz w głowie „to się kupy nie trzyma, cały ten czas mieli broń i zapomnieli” zamiast „haha, ale czad, a teraz giń przebrzydła maszkaro” wiedz, że taki rodzaj filmu po prostu nie jest dla Ciebie. Nic w tym złego. Niektórzy nie są w stanie oglądać „Szybkich i wściekłych 8„, bo The Rock zawraca nogą torpedę sunącą po lodzie i ja to szanuję.
W „monster movie” liczą się potwory, pojedynki między nimi, dobra rozpierducha, historia, ludzcy bohaterowie. W tej kolejności. Dlatego problemem „Godzilli” z 2014 roku był brak potworów, w sequelu było ich za dużo, walki były wtórne, a wątek ludzki nędzny. Natomiast „Kong: Wyspa czaszki” cierpiał na totalnie papierowych bohaterów na drugim planie.
Adam Wingard najwyraźniej widział poprzednie części i wyciągnął wnioski. Dzięki temu wyreżyserował „Godzilla vs. Kong” i jest to najlepszy monster movie od czasów pierwszego „Pacific Rim„. Rzekłem.
Wszystkiego jest tu tyle ile trzeba i w dokładnie takich proporcjach jak trzeba. Mamy tytułowych bohaterów na pierwszym planie walczących z powodów, które znamy i rozumiemy jako widzowie. Oboje mają swój styl walki, reagują żywiołowo na siebie nawzajem, z ich twarzy (pysków?) można wyczytać emocje i kibicować im w kolejnych starciach. Choreografia i zdjęcia są fantastyczne. Czuć wagę ciosów, otoczenie obracane jest w pył, a ostateczny wynik starcia nie zawsze wydaje się być oczywisty.
Dodatkowo Kong dostał osobowość. Nie będę zdradzał zbyt wiele, ale jest zdecydowanie kimś więcej w tej opowieści niż tylko jednym z tytanów, pretendentem do prymatu jako alfa. Odbywa podróż, której się nie spodziewałem i która wzbudziła we mnie dodatkową empatię do gigantycznego małpiszona. Co więcej, w zależności od fragmentu mamy tu i sceny charakterystyczny dla solowych filmów z King Kongiem jak i produkcji z Godzillą. Film emanuje klimatem klasyków, ale jednocześnie dumnie stoi na własnych nogach.
Nawet wątek ludzki mi się podobał. Sztampowy czarny charakter niespecjalnie mnie urzekł, ale już Alexander Skarsgård jako Nathan Lind czy Rebecca Hall jako Ilene Andrews dali z siebie więcej niż oczekiwałbym po produkcji tego typu. Ona opiekuje się Kongiem i ma dla niego wiele empatii, on wygląda jakby chciał wykorzystać zwierzę, ale nie jest taki zły, jak można przypuszczać. Show kradnie jednak debiutantka, Kaylee Hottle. Głuchoniema dziewczynka mająca silny emocjonalny związek (i potrafiąca się komunikować) z przerośniętym naczelnym (nie, nie chodzi o Daela). Rozumieją się bez słów i potrafią zadbać o siebie nawzajem.
Jedyny minus to część historii opowiadana z perspektywy znanej z poprzednich części Madison Russell (granej przez Millie Bobby Brown czyli Jedenastkę z serialu „Stranger Things„). Wątek niespecjalnie pasuje tonem do reszty filmu i spokojnie mogłoby go nie być wcale.
„Godzilla vs. Kong” to uczta dla fanów tego specyficznego podgatunku filmowego. Wszystkie elementy wymieszano w odpowiednich proporcjach, a nawet dorzucono kilka niespodziewanych rozwiązań, które dodają produkcji kolorów, emocji i powodują opad szczęki… Obejrzałem z wypiekami na twarzy i na pewno wrócę do tego filmu więcej niż raz. Zdecydowanie polecam!
Godzilla vs. Kong (2021)
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
* – tak naprawdę to Crowley się nie zna, ale ciiiiiiiiii 😉
A więc mamy 1:1 czyli albo DaeL napisze trzecią recenzję i rozstrzygnie, albo będziecie musieli się spotkać na ringu Fame MMA 😉
Ale mi się ten film w sumie też podobał. Tylko podobał jak na film o pojedynku wielkiej małpy z waranem z Komodo. 😉
Hahaha, chyba NotSoFame MMA 😉
Serio??? Szanuję takie zdanie, no ale ten film to koszmarek, z fatalnym scenariuszem i nie trzymającym się kupy. Oczywiście efekty specjalny, scenografia na tak, ale żeby obejrzeć ten film i się nim cieszyć, trzeba wyłączyć zdecydowaną część mózgu, może w jakiś inny dzień ta produkcja by mnie przekonała, ale w ten, który ją oglądałem była całkowicie niestrawna.
Kwestia oczekiwań. Jaki scenariusz filmu, w którym głównymi bohaterami są giga-małpa i jaszczurka-kolos by Cię zadowolił? 🙂
Nie mam pojęcia. Trochę teraz mam taki okres narzekania na wszystko co mnie otacza, ale ten film mnie po prostu wynudził mimo tego, że jest to film o dwoch gigantach naparzających sie po japach. Takie troche z dupy to wszystko, ta akcja na statku i ta cala podroz do wnetrza ziemi. No logiki nie wiele. Dla mnie najlepsza godzilla to ta z Janem Reno, a Kong z Naomi Watts.
Jeana Reno zamieniłbym na Matthew Broderica, a Naomi Watts na Jacka Blacka, ale poza tym mam dokładnie tak samo. 🙂 Choć niezły był też King Kong z 1976. Mam do niego osobisty sentyment.
Podałem po prostu najbardziej rozpoznawalnych aktorów tych filmów. A godzille z 1998 roku oglądałem chyba ze sto razy i za każdym razem jest super.
Ten film jest słaby i niepoważny, ale mam podobnie. Widziałem wiele razy i za każdym razem bawię się tak samo dobrze 😉
King Kong z 76 jest wybitny. Chyba moja ulubiona wersja. A tego Konga Jacksona z Blackiem może kiedyś obejrzę… w całości. Podchodziłem 3 razy i za każdym razem po 2 h byłem tak wynudzony, że nie znam końcówki.
Kong z Blackiem chyba najbardziej ze wszystkich Kongów nawiązuje do przedwojennego oryginału, za co ma u mnie plusa. Poza tym lubię trójkę głównych aktorów tam występujących. 🙂 Ale wersja z 1976 to również moja ulubiona.
Ekhm.
Primo, „Pacific Rim” nie jest filmem wybitnym. Jest przegadany i generyczny, jego konwencja nie usprawiedliwia momentami idiotycznego rozwoju fabuły (budowanie muru the best) i tego, że scenariusz był plot armorem dla wszystkiego, co sie wydarzylo. O ile rozumiałem Twój zachwyt niedługo po seansie w kinie, bo tam na odpowiednim sprzęcie mógł robić wrażenie. Coś jak kiedyś Matrix: Reaktywacja, które wielu ludzi na pokazach focusowych nazywało najlepszym filmem wszechczasów. Tak po latach i obejrzeniu kilku rerunnów w TV, gdzie CGI prezentuje się wyjątkowo plastikowo i film traci na jakości wizualnej, zachwytu już nie rozumiem
Secundo, „Godzilla” z 2014 roku to najlepszy film uniwersum i właśnie jeden z najlepszych monster movies w ostatnich latach. Jeśli jakiś film z tego gatunku zasługuję na ocenę rzędu 8/10 lub nawet 9/10 to właśnie ona. I dlatego, że zupełnie nie jest generyczna, świadomie (i w bardzo dobrym stylu) ucieka od gatunku. Momentami próbuje być gore, zawiera tajemnicę którą trzeba rozwikłać, wątek ludzki jest nieźle zbudowany, film żongluje koncepcjami na kolejne sceny i ogląda się go świetnie. Ostatecznie jest też klasyczne starcie i wykończenie w stylu całej japońskiej sagi z nuklearnym jaszczurem. To film przemyślany, samoświadomy, i do tego udany realizacyjnie. Niestety, większość tego co wypracował, fatalna kontynuacja zamieniła w popłuczyny.
Tertio, „Kong vs Wyspa Czaszki” był całkiem porządnym filmem. Może nie robił kolosalnego wrażenia, ale dzięki Samuelowi, fajnej atmosferze i dopracowanej małpie oglądam go z przyjemnością za każdym razem, kiedy natrafiam nań pilotem. I pisze to z pewnym zdziwieniem, ponieważ za pierwszym razem seans mi nie podszedł i zdarzyło mi się go zmieszać z błotem w niejednej rozmowie.
Quatro. Najnowsza odsłona „Godzilla vs Kong” na pierwszy rzut oka wydaje mi się niezła, chociaż w przypadku tych filmów naprawdę warto trochę odczekać i sprawdzić jak wchodzi za drugim i każdym kolejnym razem. Tutaj historia wydawała mi się mocno pretekstowa, a brak wyrazistych (jak pokazali poprzednicy wystarczyłby jeden) bohaterów może nie wyjść filmowi na dobre. Z pewnością w kinie robiłby bardziej pozytywne wrażenie, natomiast skrzętnie ukrywany sekret co do głównego nemezis jest mocnym punktem scenariusza. Szkoda, że samo wykonanie modelu i jego CGI wypada bez mała groteskowo i trudno się przeciwnika jakoś przesadnie obawiać.
Niemniej, na pewno jest to powrót do formy z okolic Konga, albo i wyżej. I dobrze, że taki powstał, bo po „Królu potworów” byłem już załamany. Straszny to był kaszalot.
Wracając do recenzowanego filmu – warty jest polecenia. Zwłaszcza w czasie obecnej posuchy na rynku.
Rzekłem ja.
Widz i miłośnik „Godzilli” od okolic 2000 roku.
Widziałem PR kilkanaście razy. Jak wygląda Ci plastikowo to zmień sprzęt 😛 Widziałem w 4K na TV OLED i urywa dupę 😛
“Godzilla” z 2014 roku to fajny film dla ludzi, którzy nie lubią gatunku monster movie. Zaczyna się nieźle, ale potem Godzilli w Godzilli jest tyle co kot napłakał, a jedyny bohater z charyzmą i ciekawym backstory ginie po 40 minutach i między tym wydarzeniem, a efektowną końcówką jest jakieś 45 minut nudy totalnej.
Widziałem PR na tym twoim 4K OLED i wyglądał plastikowo. 😛 A przypominam, że nie piłem wtedy alkoholu!
LOL, ten to był stary plazmowy FullHD chyba 42 cale 😀
W PR nie ma Godzilli
Osobiście nie, ale przecież są inne kaiju, a Godzilla to kaiju 😛
Ale ja mam z tym problem. Cały film czekałem podświadomie na Godzillę. Że pojawi się i poustawia towarzystwo.
Nigdy tak o tym nie myślałem, ale to by było naprawdę dobre!
Widzę, że z każdym filmem Kong coraz większy. 🙂 Czytałem kiedyś o tzw. prawie skali. Wynika z niego, że goryl 10-krotnie większy od normalnego byłby tylko 100 razy silniejszy, ale za to aż 1000 razy cięższy i nie mógłby poruszać się po lądzie. Załamałby się pod własnym ciężarem. Podobnie Godzilla. Grawitacja to okrutna pani, jak mówią w AGOT. 🙂
ccooooo?? taki wielki goryl nie moglby istniec?? no way !
Podałem to tylko jako ciekawostkę, a nie zarzut wobec filmu. 🙂 Co prawda dla mnie filmy kaiju, podobnie jak całe kino „superbohaterskie” Marvela i DC, to bajki z innego kręgu kulturowego (jak nie przymierzając „Czarodziejka z księżyca”) i zupełnie do mnie nie przemawiają, ale nie odmawiam prawa do zabawy innym.
Masz rację, to jeden z głównych zgrzytów. Jak się spojrzy na inne filmy to Kong powinien być wysoki na 1/2 Godzilli, może nawet 1/3 ;P
Rzadko wysuwaną wadą obydwóch Godzilli (a już zwłaszcza pierwszej części) było to, że tak naprawdę to g*** tam widać. Rzadko oglądam głupie blockbustery, ale jak już mi się zachcę to chcę widzieć rozwałkę, a tam mocno przesadzili z ciemnością, dymami i zaszumieniem wszystkiego – zero przyjemności. Pod tym względem wizualnym G vs K jest o szereg długości przed nimi.
Dokładnie, w końcu nie uciekają w ciemność i szybkie cięcia, które w teorii mają dodać dynamiki, w praktyce są przyczynkiem do epilepsji 😛
Jakby ktoś zrobił wersje bez #teamGodzilla to by było super.
2014 to był zaś film nawiązujący do pewnej dostojności potworów. Teraz mamy plumkanie atomowym oddechem na każdym kroku i nie każdemu musi się to podobać. W końcu po 3 filmach zrozumieli, że ludzie chcą walkę potworów oglądać w takim filmie a nie przygody emomamuśki i emocóreczki.
Cechą serii jest szmacenie postaci z poprzedniej części:
w 2 zeszmacili admirała, który w 1 był fajny.
w 3 zeszmacili tatusia.
Scenariusz mogliby też napisać jakiś trzymający się kupy.
PS: Zdaję sobie sprawę że trzeba rozwijać postacie i dlatego plumkanie jest fajne.
Tatuś nie był interesujący w 2. części moim zdaniem więc nie było co zepsuć w tej postaci 😛
W 1 części był Cranston który umarł i tatuś przejął pałeczkę po nim. W drugiej części umarł Serizawa, za którego w 3 się pojawił synek. W trzeciej nie ma zaawansowanej techniki z drugiej, czyli tego pojazdu Monarcha. Emocóreczce się upiekło, ale to podobno jakaś gwiazda jest. Żona z 1 części to tez gwiazda ale jej nie ma potem. Wyeliminowanie sapera z rodziną jest słabe.
Dobre jest wnętrze Ziemi. Niebo to też ziemia, tylko po drugiej stronie.
Walka na lotniskowcu miała mieć 18 minut a miała ile? 7? Walki nie są aż tak super. Biały korporacjonista, supremacjonista szef Mechagodzilli nie jest zły. Jego działanie ma sens. Po co ludziom potwory?
Acha. Ta nowa babka zastępuje tą zjedzoną przez King Ghidorę w 2 części.
Czy to tak trudno napisać scenariusz? Ja myślę, że ktoś pilnuje w wytwórniach żeby nie było za fajnie i jak zrobisz fajne potwory to każą Ci spaścić coś innego, np wątek teamgodzilla. Ja tego nie moge pojąć: scenariusz to najtańszy element filmu.