Tajemnica Andromedy (1971)

Amerykański satelita rozbija się niedaleko niemal wymarłego miasteczka Piedmont w Nowym Meksyku. Żołnierze wysłani z poleceniem odzyskania własności rządowej wkrótce przekonują się, że miasteczko jest tak naprawdę wymarłe całkowicie. Na ulicach leżą świeże trupy. Chwilę potem umierają również żołnierze. Nadzorujący misję wojskowy podejrzewając sprowadzenie pozaziemskiego patogenu, wszczyna protokół Wildfire. Trójka naukowców (Jeremy Stone, Charles Dutton i Ruth Leavitt) oraz chirurg (Mark Hall) zostają sprowadzeni do tajnej placówki badawczej. Ich zadaniem jest odkrycie natury tajemniczej choroby, a także – w miarę możliwości – znalezienie środków uniemożliwiających dalsze rozprzestrzenianie się patogenu. Do dyspozycji mają tylko fragmenty satelity oraz… dwójkę ludzi, którym udało się przeżyć wydarzenie z Piedmont. Wszyscy mieszkańcy umarli natychmiast, a ich krew zamieniła się w proszek. Ale 69-letni alkoholik oraz noworodek wyszli z tego zdarzenia najwyraźniej bez szwanku. Co ich łączy? I czym naprawdę jest tajemniczy szczep Andromedy?

Martwe miasteczko.

Tak właśnie zaczyna się ekranizacja pierwszej książki Michaela Crichtona (autora m.in. Parku Jurajskiego) – The Andromeda Strain (czyli Szczep Andromedy, polskie tłumaczenie zwyczajowo nie jest wierne). I jest to film, który mimo pięćdziesięciu lat na karku oglądałem z zapartym tchem. Pozwolę sobie nawet zaryzykować tezę, że to najlepszy technotriller, jaki kiedykolwiek widziałem. Tak, chyba nawet lepszy od wspomnianego Parku Jurajskiego. A na pewno mu dorównujący.

Zresztą i książkowy oryginał był prawdopodobnie najlepszą powieścią Michaela Crichtona. By wyjaśnić ten fenomen, trzeba jednak scharakteryzować Crichtona jako pisarza. Otóż był to facet z absolutnie genialną wyobraźnią i umiejętnością opisywania zagrożeń, jakie może zrodzić technologia. Był też niezrównany w przekazywaniu skomplikowanych naukowych koncepcji zwykłemu czytelnikowi. Natomiast od strony czystego warsztatu pisarskiego… cóż, Crichton był raczej przeciętny. Jego postaci nigdy nie były szczególnie ciekawe czy sympatyczne (więc ekranizacje dokonywały tu sporych zmian), sceny akcji opisywał bez polotu, a do dialogów na tematy niezwiązane z nauką, jakoś nie miał ucha. Tym lepiej więc, że w The Andromeda Strain Crichton trzymał się tego, w czym jest najlepszy, koncentrując się przede wszystkim na zagadnieniach naukowych. A ekranizacja wyszła wyjątkowo wiernie. W zasadzie naliczyłem trzy istotne zmiany, jakie poczyniono w filmie względem książki. Zmieniono płeć i (częściowo) charakter dra Leavitta – i całe szczęście, bo jego żeńska odpowiedniczka jest najciekawszą postacią z ekipy. Zmieniono nieco zakończenie. No i wykorzystano postać chirurga Marka Halla, by przekazać widzowi najważniejsze informacje (przy pomocy sprytnego zabiegu – Hall jest dość arogancki i pewny siebie, więc nie wczytuje się w dostarczone mu akta, skutkiem czego dr Stone musi mu pewne rzeczy wyjaśniać). Poza tym wszystko jest jak u Crichtona.

Każdy z poziomów placówki ma charakterystyczny kolor.

Innymi słowy, przygotujcie się na film, który jest pornografią dla miłośników procedur. Chyba żaden inny obraz nie przedstawił scenariusza wprawdzie hipotetycznego, ale jednocześnie niesłychanie wiarygodnego. Uwierzycie, że w przypadku wykrycia patogenu z przestrzeni kosmicznej właśnie tak – krok po kroku – wyglądałyby procedury. Bez przejaskrawień, bez nadgorliwych wojskowych, bez skrótów. Krok po kroku wszystko ukazane jest z morderczym realizmem. Tajemnica Andromedy zawiera też autentycznie szokujące sceny badań na zwierzętach (aż musiałem sprawdzić, czy aby na pewno ich nie zabito). Ba, w filmie jest nawet trwająca kilkanaście minut sekwencja dekontaminacji, w której naukowcy przechodzą przez kolejne poziomy wyjaławiania organizmów, aby nie zanieczyścić próbek.

Czy coś takiego nie byłoby nudne? – zapytacie pewnie. Otóż nie. Z dwóch istotnych powodów. Pierwszym jest niesamowite napięcie. To technothriller, cały czas mamy wrażenie, że stanie się coś złego. Wiemy, że patogen jest śmiertelnie groźny i zabija momentalnie. Ale choć badacze są świetnie zabezpieczeni (a cała koncepcja laboratorium doskonale przemyślana), to nie sposób pozbyć się uczucia, że patogen znajdzie jakiś sposób. Wiemy też, że trwa wyścig z czasem, bo patogen jest obecny na powierzchni i może zostać rozniesiony. Ponadto nasz niepokój budzą pewne ułomności samych badaczy (które okazują się zresztą mieć w filmie duże znaczenie – ale mniej uważny widz może to przeoczyć). No i w końcu – mamy bombę. Całkiem dosłownie. Stacja Wildfire siedzi na uzbrojonym ładunku jądrowym, który eksploduje pięć minut po wykryciu przełamania protokołu bezpieczeństwa. Jedynym człowiekiem, który może to zatrzymać, jest chirurg – dr Hall. Zgodnie z popularną w militarnych kręgach teorią “odd man” (“nieparzystego”), samotni mężczyźni podejmują w tych kwestiach najbardziej racjonalne decyzje, nie poddając się nadmiernej empatii czy strachowi. Oczywiście cały pomysł ma drugie dno, sugerowane przez wieloznaczność wyrażenia “odd man”. Oznacza ono również człowieka, który nie pasuje do reszty. A Hall niewątpliwie ze względu na swą profesję oraz cechy charakteru nie pasuje do reszty badaczy. Widz do końca zastanawia się więc, czy zdoła podjąć prawidłową decyzję.

Dr Levitt ma pewien sekret…

Ale wspominałem, że napięcie to tylko jeden z powodów, dla których powolne naukowe procedury obserwujemy, siedząc jak na szpilkach. Drugim jest sposób realizacji filmu. Chociażby udźwiękowienie, wywołujące w widzu poczucie nerwowości. No i błyskotliwe zdjęcia, wykorzystujące rzadko spotykaną technikę dzielenia ekranu na części, by pokazać nam równolegle kilka ujęć tej samej sceny (albo scen toczących się równolegle). A jakby tego było mało, to przy scenografii i efektach specjalnych pracowali ludzie odpowiedzialni za te kwestie przy Odysei Kosmicznej 2001. Hmmm… wcześniej nie wpadło mi to do głowy, ale jeśli się nad tym poważniej zastanowić, to Tajemnica Andromedy przypomina film Kubricka. Nie pod względem daleko posuniętych koncepcji filozoficznych i zawartych w dziele metafor. Ale na pewno jest tu coś z kubrickowskiego warsztatu filmowego.

Czy zatem film ma jakieś wady? Owszem. Niestety zakończenie jest zbyt szybkie i mało satysfakcjonujące z naukowego punktu widzenia. Twórcy sami postawili sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Ale gwoli ścisłości – książkowe zakończenie, choć inne, też sprawiało wrażenie kiepsko przemyślanego. I tylko z tego powodu nie dam filmowi dychy.

Lekarz i jego pacjent.

The Andromeda Strain nie zdobyło szczególnej popularności w roku swej premiery. Ale zainspirowało dziesiątki innych produkcji – ilekroć zobaczycie tajne laboratoria pod ziemią albo niepozorne pomieszczenia, które okazują się windami – wiedzcie, że ktoś to podkradł z Tajemnicy Andromedy. A ostateczną rekomendacją niech będzie pochodzące z roku 2003 oświadczenie DSA – amerykańskiego stowarzyszenia lekarzy zajmujących się chorobami zakaźnymi:

The Andromeda Strain to najważniejszy i najbardziej wierny wiedzy naukowej protoplasta filmów o zabójczych wirusach. Film w sposób autentyczny oddaje szczegóły działania potencjalnie zabójczego patogenu, jego wpływ na środowisko, próby jakie podjęto, aby go powstrzymać, i w końcu pracę nad zidentyfikowaniem i wyjaśnieniem powodów, dla których niektórzy ludzie mogliby być na niego odporni.

 

PS Istnieje nowsza, serialowa adaptacja The Andromeda Strain. Nie oglądajcie jej, jest fatalna.

-->

Kilka komentarzy do "Tajemnica Andromedy (1971)"

    • 21 marca 2021 at 13:56
      Permalink

      A tak wyglądała produkcja tego albumu:

      In 1970, during the editing of his now classic movie _The Andromeda Strain_, the director, Robert Wise, approached me with a view to have the soundtrack album marketed in a special manner. I was then in charge of Order Service for MCA Records; that is, record manufacture. He asked if it was possible to have the record pressed in a hexagonal shape as the extra terrestrial viral strain called Andromeda in the film was hexagonal. I said anything was possible, but that it would cost an estimated $20,000. While this was then a high figure for record production, it was minimal to the movie business and was agreed.

      The executives at Kapp Records were only too happy to go along with the scheme as it relieved them of the production costs. (The soon to be defunct Kapp Records was one of several labels under the MCA umbrella at the time.) I discussed the matter with the president of Monarch Records, who pressed all MCA record requirements for the West Coast at that time. My idea was to have the music recorded in 10 Au format but put on a 12 Au matrix and manufactured as a 12 Au record. A steel hexagonal mold would then be made and this would be used in a press to trim the excess material from the 12 Au record to make a hexagonal shape, leaving the 10 inches of recorded material intact. This became the production method.

      Kapp had agreed to a production run of 10,000 records. The pressing process encountered some problems: the unrecorded surface of the record had to be roughed so that it could be gripped for the cutting. This left unsightly corners on the finished record, therefore a more careful method of roughing only those edges that would not form the corners of the finished record had to be devised. Also, for a run of 10,000, the edges of the mold had to be sharpened frequently so as to leave a clean edge on the record.

      The packaging into the record jackets also required extra time compared with normal jacketing. However, the total cost, including a spare mold, came to somewhat less than the quoted figure of $20,000. MCA were fortunate in having a very creative design team for their record jacket production. John LeProvost and Virginia Clark wanted to reflect the fact that it was music from a movie, thus they came up with the idea that the jacket should emulate a camera lens surrounding the actual record, but nevertheless pasted on a 12 Au square board.

      The original 10,000 records sold out fairly rapidly. Gil Melle, the composer of the music, urged a second pressing, but the Kapp management did not want to go to the expense of reproducing the original format. It was therefore decided to repress the 10 Au recording on a 12 Au standard record and package it in a standard jacket. This did not sell so well, and MCA soon lost interest in the record.

      Reply
    • DaeL
      21 marca 2021 at 14:08
      Permalink

      Całkiem fajna ta płyta. Nawiasem mówiąc, tu chodzi o coś więcej niż tylko futurystyczny wygląd. Ale nie zdradzę o co. Obejrzyj film 🙂

      Reply
  • 21 marca 2021 at 15:11
    Permalink

    Dość nietypowe w tym filmie jest też to że naukowcy znajdują rozwiązanie problemu na drodze badań. Wydawać by się mogło że to oczywiste a tymczasem w 9zdecydowanej większości filmów o badaczach czy wynalazcach bohaterowie ot tak wpadają na genialny pomysł dla którego potwierdzenie badaniami jest czystą formalnością a czasem zupełnie zbędne.

    Reply
  • 21 marca 2021 at 15:12
    Permalink

    “The Andromeda Strain (czyli Szczep Andromedy, polskie tłumaczenie zwyczajowo nie jest wierne).”

    Phi, gdy ja pierwszy raz oglądałem ten film (w latach 70′) to chodził u nas pod tytułem “Andromeda znaczy śmierć”. 🙂 Nie wiem, skąd oni wytrzasnęli taki tytuł, ale sam film zrobił na mnie – gówniarzu z podstawówki – piorunujące wrażenie. Wiele dni za mną chodził wywołując zaniepokojenie. Dziś w telewizji leci tego multum, więc może wydawać się to śmieszne, ale wówczas oglądało się taki film raz na dzieciństwo. Mam kilka takich pozycji z tych lat, które do dziś pamiętam śpiewająco, choć wielkiego sukcesu światowego nie odniosły. Ten film jest jednym z nich.

    Reply
    • 22 marca 2021 at 10:32
      Permalink

      Taki był polski tytuł powieści i pewnie po prostu skopiowali na film.

      Reply
  • 22 marca 2021 at 11:45
    Permalink

    “Tak, chyba nawet lepszy od wspomnianego Parku Jurajskiego. A na pewno mu dorównujący.”

    Brzmi to jak herezja, ale muszę najpierw obejrzeć, by móc się do tego sprawiedliwie odnieść, chociaż, powiem, że ciężko mi w to uwierzyć.

    Reply
  • 3 kwietnia 2021 at 20:01
    Permalink

    Tajemnica Andromedy 1971 to świetny film. Widziałem dwa razy i robił te same wrażenie. Gatunek science-fiction ma wiele ciekawego do zaoferowania jak przykładowo “Metropolis” 1927, “Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” 1951, “Wehikuł czasu” 1060, “2001:Odyseja kosmiczna” 1968, “Planeta małp” 1968, “Mechaniczna pomarańcza” 1971, “Solaris” 1972, “Stalker” 1979, “Obcy” 1979, “Łowca androidów” 1982, “Coś” 1982, “Nazajutrz” 1983, “Terminator” 1984, “Obcy 2” 1986, “Mucha” 1986, “Predator” 1987, “Robocop” 1987, “Akira” 1988, “Terminator 2” 1991, “Ghost in the Shell” 1995, “12 małp” 1995, “Cube” 1997, “Mroczne miasto” 1998, “Matrix” 1999, “Donnie Darko” 2001, “Raport mniejszości” 2002, “Wynalazek” 2004, “Zbrodnie czasu” 2007, “District 9” 2009, “Moon” 2009, “Looper” 2012, “Równoległa rzeczywistość” 2013, “Przeznaczenie” 2014, “Interstellar” 2014, “Ex Machina” 2015, “Blade Runner 2049” 2017 itp. Seriale jak X-files, Lost, Firefly, Battlestar Galactica, Utopia, Black Mirror, The Expanse, Dark.

    Reply

Skomentuj Crowley Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków