FilmyKlasyka Kina

To wspaniałe życie (1946) – najpiękniejszy film na Święta

Dziś wigilia, więc na wypadek gdybyście nie wiedzieli co obejrzeć, przypominamy tekst Pquelima o najpiękniejszym świątecznym filmie!
Wesołych Świąt!
Redakcja FSGK


Sezon świąteczny w pełni. Prezenty przygotowane i spakowane, a kurierzy zalatani i przeładowani. Dekoracje świąteczne cieszą mieszkańców dużych miast, a naturalne choinki pojawiają się w naszych domach. Jest niewiele momentów w roku, w których tak wyraźnie możemy odczuwać, że jesteśmy częścią konkretnej wspólnoty, że naszym poczynaniom przyświeca jeden wspólny, przy okazji bardzo pozytywny cel.

Święta to magiczny czas, w którym obdarowujemy się dobrem, ciepłem i uśmiechem. Oprócz tych wszystkich pięknych spraw, które możemy uczynić dla innych, warto również znaleźć czas dla siebie – sprawić sobie przyjemność, poprawić humor i nabrać sił na nadchodzące spotkania rodzinne. Nie ukrywam, że osobiście w drugiej połowie grudnia jestem zdecydowanie bardziej zaangażowany w poszukiwania atrakcyjnych form wypoczynku, a nie mam tu na myśli stoków narciarskich, czy pieszych wycieczek po galeriach handlowych. Jako miłośnik filmu zawsze staram się znaleźć dla siebie coś, co będzie korespondowało z pochłaniającymi mnie emocjami i atmosferą.

Kilka lat temu, zupełnie przypadkiem znalazłem taki film. Okazał się najlepszym prezentem świątecznym, jaki mogłem sobie – kinomanowi do potęgi – sprawić. I dzisiaj, w duchu Świąt Bożego Narodzenia chciałbym się z Wami tym prezentem podzielić. Zróbcie sobie dobrze i obejrzyjcie „To wspaniałe życie” – prawdopodobnie najlepszy wigilijny film, jaki kiedykolwiek powstanie♠.

Na temat filmu „To wspaniałe życie” można – być może nawet trzeba -powiedzieć bardzo wiele. Jego autorem jest niekwestionowany Król Reżyserii w Hollywood – Frank Capra. Włoski emigrant, którego życiorys jako żywo przypomina ziszczenie się amerykańskiego snu o sukcesie i realizacji marzeń. Człowiek odpowiedzialny za połowę najsłynniejszych i najbardziej kasowych filmów lat trzydziestych♣, a więc okresu raczkującej jeszcze kinematografii i przede wszystkim, silnego zaangażowania popkultury w kwestie społeczne. Capra był pierwszym szeroko docenionym twórcą filmów dźwiękowych, za które otrzymał łącznie sześć nominacji i trzy statuetki Oscara. Jego twórczość dotyczyła życia codziennego prostych, zwykłych ludzi, które ukazywał w duchu wzajemnej dobroci i ciepła. Te komedie obyczajowe stanowiły ogólnokrajowe panaceum na troski dnia codziennego, a trzeba wiedzieć, że były to czasy dla Amerykanów niepewne. Nowy Ład – znoszący prohibicje program reform wprowadzony przez Roosvelta w 1933 roku – początkowo wywoływał sporo kontrowersji, a konsekwencje Wielkiego Kryzysu wciąż były aż nadto odczuwalne. To wszystko sprawiało, że pozytywny i pocieszający wydźwięk filmów Franka Capry trafiał na bardzo podatny grunt, gospodarował masową niszę w kulturze, pełnił funkcję uspokajającą i inspirującą do działania.

„To wspaniałe życie” to łabędzi śpiew reżysera. Jego ostatni powszechnie doceniony film, chociaż początkowo traktowany był jako porażka, zwłaszcza w kontekście box office (niecałe 7mln$ zysku przy 3,5mln budżecie). Pomimo chłodnego przyjęcia w okresie premiery, z czasem zyskiwał na popularności, by ostatecznie krytycy i widzowie dokonali pełnej rehabilitacji tego dzieła – dziś jest uznawany za najsłynniejszy klasyk świąteczny, a Amerykański Instytut Filmowy umieścił go na pierwszym miejscu listy najbardziej inspirujących filmów w historii. Ze względu na tematykę filmu (akcja rozgrywa się w Wigilię), był on regularnie co roku powtarzany w ogólnokrajowych kanałach telewizyjnych – jest to swoisty odpowiednik polsatowskiego „Kevina”, którym sami raczymy się co roku. Dzięki regularnym reemisjom film wgryzł się na stałe do kalendarza świątecznego wielu amerykańskich rodzin, a wspólny seans stanowi obowiązkowy punkt programu rodzinnych świąt.

Tak wyglądał i myślał omówiony wyżej autor filmu. Mądrego to i dobrze posłuchać/poczytać.

No dobrze, starczy tych ciekawostek, przejdźmy do sedna. „To wspaniałe życie” opowiada – a z dzisiejszego punktu widzenia śmiało możemy powiedzieć, że jest znakomitą ilustracją – o trudnym życiu amerykańskiego obywatela w okresie gospodarczej depresji. Osią fabuły jest życiorys głównego bohatera, niejakiego George’a Bailey’a. Sportretowany przez genialnego James Stewarta (którego Czytelnicy mogą kojarzyć z mojej recenzji Vertigo – polecam pod tym linkiem) pan Bailey przez większość swojego życia poświęcał swoje plany i marzenia dla innych. W pewnym krytycznym dla niego momencie, dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia, George przeżywa potężne załamanie nerwowe. Zdaje się, że wszystkie jego działania i poświęcenia, których dokonywał przez lata, spełzają na niczym, a on sam stanowi ciężar dla swoich bliskich. Innymi słowy – załamany Bailey, przekonany o bezwartościowości własnego żywota postanawia ze sobą skończyć.

W tym samym czasie, na niebiańskim firmamencie i wśród fantastycznej scenerii wczesnych efektów specjalnych (jakże uroczo się prezentują, nawet dzisiaj!), prywatny i osobisty ochroniarz Clarence (Henry Travers) – Anioł Drugiego Rzędu, dostaje szanse na awans. Wystarczy tylko, że pomoże swemu podopiecznemu – czyli panu Bailey’owi, który właśnie ma zamiar wypisać się z grona potencjalnie zbawionych, odbierając sobie życie. Clarence jako anioł stróż drugiej kategorii nie posiada skrzydeł, nie jest też intelektualnym orłem. Charakteryzuje go jednak coś innego – zwyczajna, prosta dobroć serca. Zabiera więc zdołowanego George’a w podróż, ukazując mu, jak wyglądałby jego świat, gdyby George’a w nim zabrakło.

James Stewart za swoją rolę otrzymał nominację do Oscara. Była to jego trzecia w karierze (licznik zatrzymał się na pięciu), poprzednio został nagrodzony za rolę w filmie „Filadelfijska opowieść”. Facet jest też bohaterem wojennym – w omawianym filmie zagrał zaraz po powrocie z frontu II Wojny Światowej, a w następnej dekadzie brał udział w amerykańskiej interwencji w Wietnamie. Służbę zakończył w randze oficera.

W drugim planie, który tak naprawdę jest pierwszym – bo historia samobójstwa George’a i lekcji, jaką otrzymuję od swego anioła stróża jest oczywiście tylko kluczem do właściwej fabuły – przewijają się wszelkie problemy obyczajowo-ekonomiczno-melodramatyczne, jakich doświadcza przeciętny zjadacz chleba. Poznajemy naszego bohatera jako rezolutnego młodzieńca, który ratuje życie własnemu bratu, pomaga uniknąć tragicznej pomyłki pomagając w aptece. W dalszej części widzimy go jako ruszającego na podbój świata uniwersyteckiego, żądnego przygód i pełnego ambicji utalentowanego mężczyznę. Obserwujemy też jak dopada go proza życia – musi rezygnować z własnych marzeń spełniając powinności wobec rodzinnego interesu, wreszcie przeżywa miłosne rozczarowania. Tak, bez wątpienia Frank Capra zawarł w tym filmie uniwersalną kronikę codzienności, a jego wielkim osiągnięciem jest niemal poetycka forma, w jakiej o tych prostych sprawach opowiedział.

Kontynuując wątek oscarowy w kontekście omawianego filmu: pięć nominacji (Film, Reżyser, Aktor, Dźwięk i Montaż) nie zapewniło ani jednej statuetki. Jak wspominałem, początkowo przyjęcie było dość chłodne. Rehabilitacja nastąpiła dopiero po kilkunastu latach. I słusznie. W tej scenie jedna z konfrontacji George’a z zimnokrwistym kapitalistą, imić Potterem.

Film chwyta za serce. Zestawia próżność i chciwość występujących w nim „czarnych charakterów” z życzliwością i dobrocią George’a i jego bliskich. Portretuje społeczne oczekiwania i niepokoje, wyciągając z nich namiastkę nadziei. Capra z pełną świadomością sięgnął tutaj po dickensowski motyw dokonania retrospekcji własnego życia, ale odwrócił nieco jego przedmiot – w miejsce nieczułego Ebenezera Scrooge’a z „Opowieści wigilijnej” wstawiając poczciwego i pełnego empatii George’a Bailey’a. Dzięki temu, podobnie jak w literackim klasyku, w jego filmie udało się stworzyć coś więcej, niż tylko postać portretowaną przez znakomitego aktora. George Bailey to znacznie więcej – to archetyp postawy społecznej, reprezentujący konkretne, pozytywne, wartości i przekonania. A samo „To wspaniałe życie” to idealna i kompletna opowieść o życiu ludzkim w duchu Świąt Bożego Narodzenia, która przez swój uniwersalny przekaz prawdopodobnie nigdy nie utraci mocy.

Dlatego warto przypominać o tym filmie, warto szerzyć jego pozytywny przekaz, zwłaszcza w czasie tak magicznym, jak nadchodzące dni. Zachęcam więc Czytelników, aby w tym roku spróbować czegoś innego, niż kolejna randka z osamotnionym dzieciakiem w domostwie i reklamami Polsatu.

W taki właśnie sposób w latach czterdziestych ubiegłego wieku kreowało się zimowo-świąteczną atmosferę w studio. Efekt jest lepszy niż dzisiejsze blue-screeny i green-boxy.

Jeśli miewacie czasem wątpliwości, czy jesteście coś warci i Wasza egzystencja na tym padole łez może mieć jakiś sens, to jest to również idealny pomysł na walkę z mrocznymi myślami. „To wspaniałe życie” opowiada o rzeczach, o których czasem ciężko nawet pomyśleć. A mimo tego, robi to z lekkością i ciepłem, możliwym tylko w kinematograficznym medium.

Jest to również pierwszy w mojej tutejszej karierze przypadek, kiedy ocenę wystawiam nie bacząc na warsztat, udźwiękowienie, ani żadne obiektywne aspekty filmowego rzemiosła. Święta to magiczny czas emocji, a te wywoływane przez omówiony tytuł są po prostu perfekcyjnie adekwatne do tego okresu.
Aha, korzystając z okazji: Z całego serca życzę wszystkim naszym Czytelnikom, fanom i krytykom, przechodniom i stałym bywalcom, fanom „Gry o Tron” i tym mniej zafascynowanym (są tacy?), wszystkim wspólnie oraz każdemu z osobna:

Wesołych Świąt!

Do przeczytania.

 

To wspaniałe życie (1946)
  • Ocena Pquelima - 9/10
    9/10

♠ – Oczywiście, oprócz „Szklanej pułapki”. Jupikajej!

♣ – Frank Capra, oprócz trzech statuetek dla siebie samego, rozbił też oscarowy bank w 1936 roku fenomenalnym romansem „Ich noce” – obraz został doceniony w tzw. Pięciu Kategoriach Głównych – czyli Film, Reżyseria, Scenariusz, Aktor i aktorka pierwszoplanowa. Wspominałem o nim w ostatnim tekście o prognozach na tegoroczną galę rozdania Oscarów – do tej pory tylko trzy filmy otrzymały statuetki w tych kategoriach.

Related Articles

24 Comments

      1. Pq, właściwie podpisuję się pod wszystkim co napisałeś powyżej. Dodam tylko od siebie, że film napełnia ciepłem „w środku” i za to dziękuję.

  1. Dobry film, ale oglądać tylko w trakcie wspomnianej atmosfery świąt. W ciągu szarego roku może jednak wywołać nudności. Pytanie czy to remedium dla samobójców? Biorąc pod uwagę, że dużo osób właśnie w Święta postanawia ze sobą skończyć lub jest po po prostu samotna, nie polecałbym im tego filmu na długie świąteczne wieczory. Można się niepotrzebne rozkleić.

    Pytanie: co trzeba zrobić, żeby mieć obrazek obok ksywki?

    1. Ptaszor:
      trochę jest racji w tym co mówisz, dlatego tekst pojawił się w takim, a nie innym momencie.
      Chociaż ja oglądałem pierwszy raz chyba jakoś w wakacje i też byłem zachwycony.

      Remedium dla samobójców to nigdy nie będzie, bo problemy typu depresja nie są rozwiązywalne tak szybko i tak prosto, jak ukazano to w filmie. Natomiast jego ogólny wydźwięk i przekaz, to takie mocno emocjonalne, ale wciąż nie pozbawione twardych argumentów udowadnianie wartości ludzkiego życia.

      1. Dla mnie film ten jest opowieścią o odpowiedzialności za innych, o tym że możemy, umiemy pomagać sobie wzajemnie. Nawet, a może zwłaszcza, w ciężkich czasach. Na depresję przewlekłą to oczywiście nie jest rozwiązanie, ale pamiętajmy, że część samobójców, to osoby przeżywające nie tyle depresję (zaburzenie działania neuroprzekaźników), a ciężki kryzys życiowy wynikający ze splotu obiektywnych okoliczności (długi, choroby somatyczne, zdrady, eksmisje, śmierć bliskich, inne nieszczęścia). Jak człowiek, który wypadł za burtę. I właśnie takie osoby czasem się udaje wybić z głębokiego załamania, odwracając ich uwagę od zafiksowania na swoim przytłaczającym problemie (tu rolę odwracacza uwagi spełnił skok Clarence’a). Potem ewentualna rozmowa o tym co dla kogoś ważne (główna treść filmu) i, last but not least, organizacja fizycznej pomocy (powstrzymam się od spoilera).

  2. Piękna historia, bardzo motywująca i pocieszająca.
    Idealnie trafia w punkt atmosfery świątecznej i wtedy najlepiej go zobaczyć.
    Stare, proste kino – szkoda, ze nie ma bardziej dzisiejszego odpowiednika.

    Również polecam!

    1. Współczesnym odpowiednikiem można od biedy nazwać „Love Actually” – również znakomity film ze Świętami w tle, chociaż zdecydowanie bardziej romantyczny.

  3. Namówiłeś mnie abym w końcu dziś obejrzała ten film. Wcześniej coś tam o nim słyszałam, ze fajny, że klasyka. Ale nie spodziewałam się że trafi do mnie aż tak mocno. W samo sedno. Bardzo refleksyjny.
    Dzięki wielkie za taki świąteczny prezent.

    1. jeden taki komentarz wart jest setek innych, nierzadko z tysiącami słów w środku. Dzięki. I Wesołych Świąt!

  4. Ja odpalam w Wigilie 🙂
    Co prawda juz kiedys widzialem, ale jakos przeszedl bez echa w mojej glowie. Pamietam jednak, ze bardzo pozytywny.
    Na pewno lepsza opcja od Kevina 😉

  5. ’Za parę lat porządne amerykańskie kino przerobi ten osłabiająco naiwny hurraoptymizm Capry na mielone.’- autocytat sprzed 5 lat 🙂

    1. Ten jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju.

      Istnieją filmy o podobnym klimacie, ale niezbyt świąteczne i / lub niezbyt stare. Co oczywiście nie musi być wadą. Jeśli nie znasz, przykładowo „Niebo nad Berlinem”.

    1. Z klimatami Boże Narodzenia to wiele filmów kojarzy się. „To wspaniałe życie” 1946, „Cud na 34. ulicy” 1947, „Black Christmas” 1974, „Prezent pod choinkę” 1983, „Gremlins” 1984, „Szklana pułapka” 1988, „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju” 1989, „Kevin sam w domu” 1990, „To właśnie miłość” 2003, „Listy do M” 2011 🙂

      1. Z wymienionych wybieram „W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju”, jest taki… prawdziwy XD
        A z niewymienionych np „Noc Świętego Mikołaja” z cyklu Święta Polskie, z Buczkowskim.

  6. Ja wczoraj szklaną pułapkę odpaliłem. Nie ma to jak dobry film świąteczny żeby poczuć klimat.

  7. „To wspaniałe życie” 1946 najlepszy film o Bożym Narodzeniu. Nawet za piątym razem daje te same pozytywne wibracje jak za pierwszym. Capra potrafił kręcić pozytywne kino. Prawie każda osoba, której poleciłem ten film na Filmweb była zadowolona, a odkryłem ten film dość późno w 1999 roku na Filmwebie. Polecam.

  8. Lubię 🙂 nie tylko w Święta. To dobry film.

    Dodam jako ciekawostkę, że fajne nawiązania do filmografii Capry są w filmie Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko”.

  9. Czy ktoś obejrzał już WW1984. Ja już tak i powiem szczerze film dość mocno średni. Bardzo pompatyczny i przegadany. Kilka scen naprawdę przekomicznych w swej głupocie. Nie chcę spojlerować. ale było tego sporo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button