Drwale (sezon 1)

Laureatka Nagrody Pulitzera Annie Proulx, autorka „Kronik portowych” i „Tajemnicy Brokeback Mountain”, miała do tej pory szczęście do kontaktów z filmowcami. Jest to chyba oczywiste dla każdego kto zna ekranizacje obu wspomnianych powieści. Prawa do sfilmowania ostatniej jak dotąd książki Annie Proulx pt. „Drwale” zakupiono jeszcze przed jej ukazaniem się w 2016 roku. Serial nakręcono dla National Geographic, który najwyraźniej postanowił zaserwować swoim widzom coś innego niż opowieść o kolejnej katastrofie w przestworzach albo jeszcze jednej wielkiej konstrukcji III Rzeszy. Czy to oznacza, że stacja zamierza odważniej penetrować ten obszar rynku? Tego nie wiem ale po pierwszym (jedynym?) sezonie “Drwali” jasne jest dla mnie, że staranna realizacja i głośne nazwisko stojące za literackim pierwowzorem nie stanowią gwarancji sukcesu.

Rene Sel – jedyny drwal na ekranie, wbrew temu co sugeruje polski tytuł serialu.

Jest XVII wiek. Do Wobik, jednej z francuskich osad na terenie dzisiejszej Kanady, docierają kolejni koloniści. Wśród nich jest drwal Rene Sel oraz drobny złodziejaszek Charles Duquet. Obu zatrudnia Claude Trepagny, miejscowy potentat, a przy tym dość zwariowany typ, chodzący z głową w chmurach. Trepagny ma kochankę, Indiankę Mari z plemienia Huronów, ale rozgląda się za francuską połowicą. Jest ku temu dobra okazja, bo do Wobik przypływa również grupa młodych kobiet, „gwarantowanych dziewic” przeznaczonych na żony dla osadników. Prym wśród nich wiedzie pewna siebie Melissanda, która zaprzyjaźnia się z małomówną Delphine. Obie dziewczyny wiozą do Nowego Świata własne nadzieje, ale i tajemnice. Kolonia tymczasem żyje dramatycznymi wydarzeniami – niedawno Irokezi wymordowali i spalili niedalekie osiedle. Kilku Irokezów złapano i powieszono, ale to tylko rozsierdziło ich pobratymców. Podejrzenie o podburzenie Indian pada na Anglików z Kompanii Zatoki Hudsona, rywalizującej o tereny z Francuzami. Do Wobik akurat docierają dwaj agenci Kompanii, duet złożony z Anglika Goamesa oraz Indianina z plemienia Mohawk o imieniu Yvon. Ich kontaktem na miejscu jest angielski handlarz Elisha Cooke, postać dość odstręczająca, ale jak to w świecie seriali bywa – mająca i drugie oblicze. Cooke ma sługusa – bezwzględnego Gusa Lafarge. Ten jest w konflikcie z małżeństwem miejscowych karczmarzy – zaradną Mathilde Geffard i jej zahukanym mężem Francisem. Mathilde opiekuje się Bernadette, tajemniczą dziewczynką ze znamieniem na szyi, odnalezioną w lesie…

Wobik w Nowej Francji to nie najgorsze miejsce do życia…

No dobrze, wystarczy. Zapewniam Was, że nie wymieniłem wszystkich postaci przewijających się przez ekran przez raptem 6 godzin emisji. Nie chodzi o problem ze śledzeniem wielowątkowej fabuły. Zwyczajnie trudno tutaj o „zaprzyjaźnienie” się z bohaterami lub przejęcie się ich losami. Każda z postaci przebywa zbyt krótko na ekranie, by dać się poznać i polubić. Niektóre pojawiają się i znikają nagle, jak osiłek Henri, leczony przez Indiankę Mari z poparzeń. Innych długo nie ma a potem nagle wyskakują niczym pajacyk z pudełka, jak Bill Selby, cytujący Cezara kolejny agent Kompanii i doradca wodza Irokezów. Jednocześnie wiele z nich nosi w sobie jakieś tajemnice, a ich zachowanie wskazuje na jakieś niejasne intencje. Ma to zapewne intrygować, ale bardziej irytuje, bo nie znajduje na ekranie żadnego wyjaśnienia. Weźmy choćby wielce malowniczą parę agentów Kompanii – ze zdawkowych rozmów wynika, że jeden zawdzięcza drugiemu życie, ale nie dowiadujemy się przez cały sezon dlaczego Indianin ubiera się jak biały człowiek, czytuje na głos wiersze i dlaczego, ku zdumieniu postronnych, traktowany jest przez Anglika jak serdeczny przyjaciel. Takich przypadków jest tutaj więcej.

…jednak za palisadą trzeba już mieć oczy szeroko otwarte.

Wiedząc o literackich korzeniach scenariusza zerknąłem na popularny serwis społecznościowy o książkach i to przyniosło mi pewne wyjaśnienie. W recenzjach powieści i komentarzach na jej temat powtarzają się narzekania na natłok wątków i postaci. Wygląda więc na to, że serial odziedziczył wady po książkowym pierwowzorze. Tyle, że powieść Proulx ma ponoć swoje mocne strony, w tym przede wszystkim silne proekologiczne przesłanie i epicką fabułę rozpisaną na kilka stuleci. Tego nie znajdziemy w serialu. Co gorsza „Drwale” mają zwyczajnie słabe tempo a bohaterowie lubią przesadnie filozofować. Sporo tu przegadanych scen, które zdają się nie wnosić do fabuły zbyt wiele. Ta zaś zaczyna gubić ospałość dopiero w dwóch ostatnich odcinkach. W końcówce ostatniego następuje spiętrzenie dramatycznych wydarzeń po czym mamy do czynienia z klasycznym cliffhangerem, zupełnie jakby twórcy serialu wykonywali jakiś dramatyczny rzut na taśmę. Wygląda to trochę tak, jakby za późno zorientowali się, że w serialu przydałaby się odrobina klasycznej akcji i napięcia. Jakimś wyjaśnieniem może być tutaj fakt, że sezon początkowo planowano na 10 odcinków. Niestety budowa filmowego Wobik przedłużyła się tak, że nie zdążono nakręcić więcej materiału przed ostrą zimą, która zaskoczyła ekipę. Stąd być może dziury w scenariuszu.

Agenci Goames i Yvon – postacie z potencjałem, zbyt krótko na ekranie.

Szkoda, bo od strony technicznej trudno “Drwalom” cokolwiek zarzucić. Widać, że nie szczędzono środków na realizację. Scenografia, stroje, stosowna doza brutalności – wszystko jest na swoim miejscu. Serial kręcono w Quebecu, zamiast wzorem innych historycznych produkcji we wschodnioeuropejskich plenerach. Dodało to realizmu, ale jak pisałem zemściło się też na filmowcach. Kanadyjska puszcza wygląda na ekranie tak, jak musiała wyglądać dla pierwszych Europejczyków – obco i tajemniczo. Na ekranie dominują późnojesienne, posępne barwy, a ponura muzyka pogłębia wrażenie niepokoju i zagrożenia. Całość robi dobre wrażenie, a serialowi niewiele brakuje do bycia udaną produkcją. Niestety – sam klimat to nie wszystko. Przydałby się jeszcze dobry scenariusz i ciekawe postacie (jednak nie ich natłok). Elwood Reid, producent “Drwali” powiedział, że zaplanowaną historię dałoby się opowiedzieć w satysfakcjonujący sposób w 4-5 sezonach. Uważam, że powinien raczej zadbać o to, aby sezon pierwszy tworzył bardziej zamkniętą całość. Zamiast tego jest zaledwie wstępem do czegoś większego. Obawiam się tylko, że jeśli decydenci National Geographic odnieśli podobne wrażenie co ja, to wspomniane „coś większego” może nigdy nie powstać. Mimo wszystko – obym się mylił. Seriali historycznych traktujących historię na serio jak dla mnie nigdy za wiele.

-->

Kilka komentarzy do "Drwale (sezon 1)"

  • 2 września 2020 at 12:30
    Permalink

    Można wiedzieć jaki to : ”popularny serwis społecznościowy o książkach”?

    Reply
    • 2 września 2020 at 19:57
      Permalink

      jak polski to lubimyczytac, a jak międzynarodowy to goodreads.

      Reply
  • 2 września 2020 at 19:58
    Permalink

    Po zdjęciach to nie wiem czy chwaliłbym scenografię. W te domy to naprawdę ciężko uwierzyć… Ścieżek rowerowych tam nie ma?

    Reply

Skomentuj devastator Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków