Robocop (1987)

Detroit to miasto bezprawia. Rozrastające się megakorporacje sięgają po terytorialny monopol na sprzedaż dóbr i usług. Rozbuchana konsumpcja topi wszystkie inne przejawy życia społecznego. Granica pomiędzy rządem a prywatnym biznesem ulega zatarciu. Automatyzacja przejmuje pracę zarezerwowaną dla ludzi. Rosną niepokoje społeczne, a media służą wyłącznie taniej rozrywce i propagandzie… No więc to by był stan otaczającej nas rzeczywistości w roku 2020. I – co ciekawe – taki właśnie stan rzeczy przewidział Paul Verhoeven w filmie Robocop z 1987 roku. Ale dodał do tej mieszanki jeszcze cyborga.

Robocop to reprezentant tego samego nurtu co Rambo, Rocky, Obcy, Predator, Szklana Pułapka, Pamięć Absolutna czy Żołnierze Kosmosu. I nie myślę o gatunku filmowym, ale pewnym ciekawym trendzie charakterystycznym dla kina z lat 70. i 80. (Żołnierze Kosmosu są tu małym wyjątkiem, ale łączy je z tym nurtem postać reżysera). Otóż były to filmy reprezentujące popularne gatunki (kino akcji, science-fiction, horror), ale sięgające po dobrze przemyślane motywy i poruszające – w sposób metaforyczny – całkiem głębokie tematy. I wszystkie – co do jednego – padły ofiarą kompletnego niezrozumienia hollywoodzkich producentów, którzy realizując sequele i remaki dostrzegali wyłącznie powierzchowne aspekty tych produkcji. W przypadku Obcego nie było tragedii, bo James Cameron miał pomysł niemal równie dobry, Szklana Pułapka też jeszcze przez dwie części jako-tako trzymała fason, ale spadek intelektualnego wysiłku włożonego w produkcję pozostałych filmów był wyczuwalny. Nie znaczy to, że wszystkie kolejne filmy były złe. Ale w każdym z tych przypadków twórcy sequeli nie realizowali zamysłów i ambicji twórców oryginału.

Wszystko, co ważne, ma w filmie foreshadowing.

A co było zamysłem i ambicją Paula Verhoevena podczas kręcenia Robocopa? Otóż wbrew pozorom nie było nią stworzenie filmu o strzelaniu do bandziorów. Strzelanie do bandziorów to środek służący posuwaniu fabuły do przodu i pokazywaniu przemian bohatera. Ale przemoc – przy całym jej fantastycznym przerysowaniu – nie jest esencją filmu. Jest nią za to satyra. Robocop to niezwykle błyskotliwa krytyka systemu, którego narodziny reżyser widział w okresie reaganomiki, kiedy pomysłem na wyjście z kryzysu stagflacji okresu prezydentury Jimmy’ego Cartera była gwałtowna deregulacja gospodarki. Przyniosła ona amerykańskiej gospodarce niezwykły okres wzrostu i prosperity, ale był to wzrost nierównomierny, który przyczynił się – wraz z kolejnymi giełdowymi fuzjami – do narodzin nowoczesnego systemu korporacyjnego. Verhoeven jako człek mocno lewicujący spodziewał się po wzroście znaczenia korporacji wszystkiego, co najgorsze i wraz z podzielającym jego przekonania scenarzystą Edem Neumeierem stworzył filmowy, dystopijny świat przyszłości.

W świecie tym Detroit chyli się ku upadkowi. Jedyną nadzieją dla miasta wydaje się umowa zawarta pomiędzy jego władzami a megakorporacją OCP (Omni Consumer Products). Konglomerat dostaje zgodę na przebudowę centrum Detroit, ale w zamian musi przejąć od miasta wyjątkowo uciążliwe obowiązki, takie jak zapewnianie mieszkańcom bezpieczeństwa. Policja zostaje więc de facto sprywatyzowana. Wiceprezydent OCP przedstawia swoją wizję nowych służb porządkowych złożonych z robotów ED-209. Wypadek podczas prezentacji, skutkujący rozstrzelaniem jednego z przedstawicieli firmy, skłania szefa OCP do dania zielonego światła innemu projektowi – stworzeniu policjanta-cyborga. A kto będzie tym cyborgiem? Alex Murphy, wyjątkowo pechowy gliniarz, który pierwszego dnia po przeniesieniu do innego wydziału zostaje rozstrzelany (w koszmarnie brutalnej scenie) przez gang Clarence’a Boddickera. Jego ciało staje się własnością OCP. A firma wykorzystuje to, co zostało z Murphy’ego, by stworzyć nowego supergliniarza. Robocop zostaje przywrócony do życia, by wypełnić trzy dyrektywy: służyć porządkowi publicznemu, chronić niewinnych i strzec prawa. Jest też czwarta, tajna dyrektywa – ale ją poznamy znacznie później.

Murphy, it’s you.

W trakcie filmu Murphy – dzięki pomocy Anne Lewis, policjantki, która przez jeden dzień była jego partnerką – odzyska swoją tożsamość i wyzwoli się z kajdan korporacji. Ale droga do zrealizowania tego celu będzie wyboista… i przedstawiona w świetny, trzymający w napięciu sposób. Nawet bez satyry i głębszego przesłania Robocop byłby filmem, który oglądałoby się z przyjemnością – akcja jest wartka, a zdjęcia wprost fantastyczne. Robocop w bardzo przemyślany sposób stosuje foreshadowing – anonsując z wyprzedzeniem pewne chwyty fabularne i zwroty akcji w taki sposób, że kiedy ostatecznie trafiają na ekran, widz jest na nie gotowy. Wszystko ma tu sens i zostało starannie zaplanowane, żaden element fabuły nie spada z kosmosu. O rolach aktorskich można mówić w samych superlatywach – Peter Weller przeobraził się do tego stopnia, że naprawdę trudno dostrzec w cyborgu ślady Aleksa Murphy’ego. A Nancy Allen w roli Lewis jest wprost genialna – to jedna z najfajniejszych “twardych babek” z kina lat 80. Na ekranie – szczególnie w drugim akcie opowieści – nie przebywa zbyt często, ale za każdym razem, gdy już na nim zagości, kradnie sceny dla siebie. Dużo dobrych rzeczy można też powiedzieć o doskonałej ścieżce dźwiękowej, skomponowanej przez moim zdaniem jednego z trzech najlepszych twórców muzyki filmowej – Basila Poledourisa (jeśli nie kojarzycie nazwiska, to podpowiem, że odpowiadał m.in. za muzykę w Conanie). Ale zamiast rozpływać się nad jakością tej muzyki, napomknę tylko o małej ciekawostce – otóż w trailerze film korzystał nie z muzyki Poledourisa, ale z głównego motywu… Terminatora. Trudno kogoś tu winić, Terminator też miał świetną muzykę. Efekty specjalne też dają radę… w większości wypadków. Chociaż ED-209 chwilami trochę razi. A sama końcówka… nie chcę spoilerować, ale spójrzcie na ręce faceta, który wylatuje przez okno 😉 To powiedziawszy – od strony rzemiosła filmowego Robocop prezentuje się naprawdę dobrze. W równym stopniu wstrząsa swą brutalnością, jak i bawi okazjonalnym przerysowaniem oraz groteską.

Dystopijny świat ma swoje własne memy.

No i dochodzi do tego głębsza warstwa znaczeniowa, aktualna dziś o wiele bardziej niż w czasie, gdy film powstawał. Zarówno filozoficzne pytania o zatracanie indywidualnej osobowości, jak i polityczne rozważania dotyczące przejmowania roli państwa przez biznes, mają swój ciężar gatunkowy. Niestety hollywoodzcy decydenci nie rozumieli wagi przesłania filmu, ani symbolicznych przemian, jakie zachodzą w bohaterze. Kiedy w końcówce filmu występuje bez hełmu, odsłaniając swą twarz, ma to swój wymiar znaczeniowy – ale podczas realizacji sequeli nikt już o tym nie pamiętał. Dlatego Robocop 2 jest filmem o wiele gorszym. A część trzecia – zbrodnią przeciw ludzkości (podobnie zresztą jak remake, który był jednocześnie dobrym filmem akcji… i fatalnym Robocopem). Zachęcam Was więc do zapoznania się z dziełem oryginalnym. Warto posłuchać przestróg Verhoevena, nawet jeśli nie zgadzamy się z jego konkluzjami. Ten film trzeba obejrzeć. Choćby za dolara!

A na koniec mały smaczek – porównanie filmu kinowego z wersją telewizyjną (mocno ocenzurowaną).

-->

Kilka komentarzy do "Robocop (1987)"

  • 21 stycznia 2020 at 12:15
    Permalink

    Wymowa końcówki jest jasna i jednoznaczna. Pominięcie jej znaczenia w następnych częściach to kompletne dno.

    Reply
  • 21 stycznia 2020 at 15:10
    Permalink

    Jeden z moich najulubieńszych filmów, oglądam ilekroć emituje go jakaś czwórka. Odnośnie satyry – w jedynce była zachowana złota równowaga, w następnych częściach “zabawne” wstawki to już żałość i marność. Odnośnie krytyki korporacjonizmu: zauważmy że szef OCP (“Old man”) to postać pozytywna, główny antagonista to bodajże wiceprezes. W dwójce już całe OCP jest złe, w trójce to już firma groteskowo nieudolna, ratlerek w porównaniu do Japończyków, gdzie szef na końcu łasi się do Robocopa. Ale w serialu (tym familijnym) znowu mamy zasadę “car dobry, bojarzy źli”. Szef OCP jest ponownie postacią pozytywną, echa tego rozbrzmiewają w koszmarnym, kanadyjskim miniserialu – pozytywne postaci to syn Murphiego (robiący karierę w OCP) i bodajże wiceprezes (była żona murzyńskiego Robocopa). W remake Keaton chyba trochę próbował być niejednoznacznym szwarccharakterem, niestety i Salomon z pustego nie naleje. Jednakże na końcu filmu była mowa iż OCP zamyka program cyborgów i wyciągnie konsekwencje wobec winnych. Jak na taką złą korporację, to w porównaniu do powiedzmy Umbrelli, mamy firmę wyłamującą się z biało-czarnych schematów.

    Reply
    • DaeL
      21 stycznia 2020 at 15:18
      Permalink

      No, z pozytywnym Old Manem to może nie przesadzajmy. Powiedzmy, że był moralnie neutralny. Dupkiem był Morton, a prawdziwym bandytą Dick Jones. Ale zgadzam się, że to nie była tępa fabuła, w której korporacja to sami nikczemnicy i kreskówkowi złoczyńcy. To krytyka systemu i jego potencjalnych nadużyć.

      Reply
      • 21 stycznia 2020 at 19:41
        Permalink

        Moralnie neutralny, lecz jednak z przechyłem w dobrą stronę. “Nice shooting, son. What’s your name? Murphy.” W trójce gdy żenujący prezes OCP pyta Robocopa czy nazywa się Murphy, nędzna podróba Wellera oznajmia że Murphy to dla przyjaciół, a dla niego Robocop.

        Reply
  • SithFrog
    21 stycznia 2020 at 20:06
    Permalink

    “Dick, I am very disappointed” czyli nie zgadzam się z Daelem…

    …w kwestii oceny. Argumenty “za” jak najbardziej, ale dla mnie “RoboCop” z 1987 to pełne 10/10. Film doskonały pod każdym względem, a – jak sam Dael ocenił – dziś może nawet bardziej aktualny niż te 33 lata temu.

    “Excuse me, I have to go. Somewhere there is a crime happening.”

    Reply
    • 21 stycznia 2020 at 21:36
      Permalink

      Dokładnie, jeden z niewielu filmów SF, który dziś stał się aktualny w niemal 100% (wyjąwszy parę gadżetów – ludzie będą jednak zawsze tańsi od cyborgów). Co prawda policja jeszcze nie jest prywatna, ale wystarczy spojrzeć co wyrabiają różne Facebooki i Google, żeby zrozumieć, w którą stronę zmierzamy (o ile nie stanie się coś nieprzewidzianego, co wszystko zmieni).

      Reply
  • 26 stycznia 2020 at 09:35
    Permalink

    no cóż, recenzja zaspoilerowała połowę filmu, a ta druga połowa też jakoś nie powalała, takie 7/10 max, stary film dla starych ludzi Kappa

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków