Marvel Cinematic Universe – Faza Crowleya

Zbliżająca się premiera filmu Spider-Man: Daleko od domu zwiastuje koniec tak zwanej Trzeciej Fazy w Filmowym uniwersum Marvela. Wydarzenia z Końca gry zamieszały dość mocno w losach kilku głównych postaci marvelowskiej drużyny, chociaż raczej nie spowodują wielkiego resetu, którego być może niektórzy się spodziewali. Część aktorów pożegnała się już ze swoimi rolami, pewne postacie otrzymają nowe twarze i, jak to w komiksowych tasiemcach bywa, czeka nas kolejna porcja originów, ratowania świata i innych trykociarskich przygód. Wiemy już co nieco na temat Fazy Czwartej – zapowiedziano mniej lub bardziej oficjalnie filmy o Czarnej Wdowie, Eternals, kontynuacje przygód Doktora Strange’a, Czarnej Pantery i Strażników Galaktyki, a także debiut nowej postaci, która ma pewnie zawojować chiński rynek, czyli wojownika kung-fu imieniem Shang-Chi. Tajemnicą na razie pozostaje, co będzie osią łączącą te nadchodzące filmy i tożsamość niemilca, który zastąpi Thanosa na stanowisku Wielkiego Złego. Jako umiarkowany fan komiksowego świata Marvela postanowiłem zrobić zestawienie kilku historii, które chciałbym zobaczyć w ramach kolejnych faz (albo nawet poza nimi, jako oddzielne filmy w stylu Logana). Oczywiście moje dywagacje nie są poparte absolutnie żadnymi przesłankami, ani nawet plotkami na temat prawdziwych planów Disneya na przyszłość. Ot po prostu mój Marvelowy koncert życzeń, czyli FAZA CROWLEYA.

Marvels

Marvels to wyjątkowy album w całym komiksowym dorobku “Domu pomysłów”. Po pierwsze ze względu na niesamowitą oprawę graficzną, jest to bowiem komiks w całości malowany. Każda strona to małe arcydzieło pędzla Alexa Rossa i już tu widzę duże pole do popisu dla ewentualnych twórców. Ale skoro dało się dosłownie przenieść na ekran 300 oraz Sin City, to czemu nie Marvels?

Ważniejszą sprawą jest jednak scenariusz. Kurt Busiek postanowił przedstawić kilka najważniejszych wydarzeń marvelowskiego uniwersum z perspektywy zwykłego człowieka – w tym wypadku reportera gazety. Akcja komiksu rozciągnięta jest na kilkadziesiąt lat i pokazuje, jak działania superbohaterów wpływają na życie codzienne mieszkańców, ale też jak oni sami widzą postacie w obcisłych kostiumach. Co prawda komiks opisuje wydarzenia, jakich do tej pory nie oglądaliśmy w MCU (narodziny Ludzkiej Pochodni, jego walka z Namorem, przybycie Galactusa, śmierć Gwen Stacy), ale po 23 filmach z łatwością można by znaleźć kilka przełomowych wydarzeń, które dałoby się pokazać z nowej perspektywy. Nowa formuła mogłaby stanowić powiew świeżości wśród kolejnych bliźniaczo do siebie podobnych filmach o ratowaniu świata. Potrzebujemy oddechu od kosmicznej rozpierduchy, potrzebujemy zmiany spojrzenia, a nawet całkowitej zmiany formy. Logan pokazał, że da się pożenić mutantów z dramatem, to samo można zrobić z pelerynami i obcisłymi kostiumami.

Galactus jak malowany.
Nick Fury, Agent S.H.I.E.L.D.

Wszyscy znają Nicholasa Fury’ego o twarzy Samuela L. Jacksona. Nie wszyscy jednak wiedzą, że ta “wersja” szefa S.H.I.E.L.D. powstała dopiero w roku 2000 przy okazji startu imprintu “Ultimate”, czyli alternatywnej wersji całego uniwersum Marvela. Pierwszy Nick Fury miał znacznie jaśniejszą karnację skóry (w serialu z lat 90-tych w rolę wcielił się niejaki David Hasselhoff) i poznaliśmy go jako członka elitarnej jednostki “Howling Commandos”, wykonującej tajne operacje w czasie II wojny światowej. Po wojnie, już jako lider S.H.I.E.L.D., czyli super tajnej organizacji szpiegowskiej, Fury, z włosami oprószonymi siwizną, ratował świat przed Hydrą i innymi złowrogimi organizacjami. W pewnym momencie serię przejął Jim Steranko i spod jego pióra i ołówka wyszły jedne z najfajniejszych, najbardziej pokręconych i niepoprawnych politycznie komiksów w całej historii Marvela.

Wyobraźmy więc sobie świetną opowieść szpiegowską, osadzoną w kolorowych latach sześćdziesiątych, gdzie agent w stylu Jamesa Bonda, tylko dużo bardziej luzacki, na ogół żujący cygaro, jedną ręką rozbraja strzałem z pistoletu bombę atomową, drugą klepiąc po pośladkach śliczną blondynkę, a wszystko to na pokładzie latającego lotniskowca, w płomieniach, w czasie inwazji kosmitów z innego wymiaru. Do tego muzyka z epoki dla ilustracji, obcisłe ubrania, psychodelia, surrealizm i narkotykowe odjazdy. Filmowa wersja No One Lives Forever? Z elementami kina blaxploitation spod znaku Shafta? Czemu nie?

Steranko zrewolucjonizował format powieści graficznych, tworząc wiele rozkładówek i kompletnie łamiąc dotychczasowe zasady tworzenia i komponowania kadrów. W rękach operatora z wizją i dzięki pieczołowicie stworzonym dekoracjom z epoki, taki kolorowy, pop-artowy świat mógłby być prawdziwą perełką. Problemem byłoby może ponowne odmłodzenie pana Samuela (w Kapitan Marvel wyglądał dość dziwnie) i to o kolejne kilkanaście lat. Ale kto powiedział, że komiksowe uniwersum musi być spójne? Komiksy nie są.

Nick Fury jakiego potrzebujemy.
1602

Spośród wielu alternatywnych światów, które przez lata powstawały niczym grzyby po deszczu, quasi-historyczna seria autorstwa Neila Gaimana, z akcją umiejscowioną w elżbietańskiej Anglii, wyróżnia się jako jedna z najciekawszych i najbardziej oryginalnych. Twórcy nie tyle cofnęli w czasie ludzi w kolorowych pelerynach, ile stworzyli całkowicie nową rzeczywistość. I tak Sir Nicholas Fury stał się głową królewskiego wywiadu, Doktor Stephen Strange nadwornym alchemikiem i magiem, Matthew Murdoch z adwokata przeistoczył się w niewidomego minstrela, Fantastyczna Czwórka to czworo odkrywców, których okręt został napromieniowany w czasie dalekiej podróży, Magneto przewodzi hiszpańskiej inkwizycji, Kapitan Ameryka jest Indianinem, a Mjolnir skarbem Templariuszy. I wszystko to pięknie gra ze sobą, tworząc historię pełną spisków, międzynarodowych intryg, ale również tradycyjnego ratowania świata przed zniszczeniem.

Jakże pięknie mógłby wyglądać mroczny Londyn z początku XVII wieku jako tło superbohaterskiej rozgrywki bez laserów, pól siłowych i latania pod sufitem, za to z inkwizycją tropiącą mutantów oraz Victorem von Doom, organizującym zamach na królową Elżbietę. Może nawet zrobić to formie podobnej do ubiegłorocznej Faworyty, z użyciem obiektywów wykrzywiających perspektywę i bez użycia sztucznych świateł? Z Gaimanem jako scenarzystą i odważnym reżyserem za sterami. Trochę się rozmarzyłem.

Dawno dawno temu w Anglii…
Nova

Jako że kosmiczne Marvele fajne są i basta, chciałbym zobaczyć na ekranie cały “kosmiczny run” Dana Abnetta i Andy’ego Lanninga, który ciągnął się przez całą pierwszą dekadę XXI wieku i dotyczył wojny między Inhumans a imperium Shi’ar, wplątania się w nią mutantów z X-Men, inwazji stworów ze strefy negatywnej i wreszcie bardzo fajnego finału pod tytułem Imperatyw Thanosa, gdzie szalony tytan zostaje wskrzeszony i w pewnym sensie staje po stronie dobra w walce z lovecroftańskim złem spoza naszego świata. Gdzieś w tym wszystkim są oczywiście jeszcze Strażnicy Galaktyki oraz ledwo wspomniany w MCU Nova Corps, czyli międzygwiezdna policja, której członkiem (w pewnym momencie jedynym) jest niejaki Richard Rider.

Przygody Ridera to świetny materiał na origin story, bo można je zacząć tak jak run Abnetta/Lanninga: od zniszczenia korpusu i zespolenia bohatera ze sztuczną inteligencją, która kierowała całą cywilizacją Xandarian. Co prawda gadanie z kostiumem przerabialiśmy już w filmach o Iron Manie, ale przekomarzania Novy z Worldmindem to zupełnie inny poziom interakcji. Jest zabawnie, jest odkrywanie nowych możliwości, są zdrady i kosmiczne przygody w najodleglejszych zakątkach nie tylko naszego wszechświata. Kosmiczna wojna z najeźdźcami z innego wymiaru mogłaby być niezłym tłem dla tych wydarzeń, a fakt, że Rider współpracuje ze Strażnikami, a w szczególności ze Star-Lordem, mógłby poskutkować znakomitym buddy movie w kosmosie. Nie wspominając nawet o najfajniejszej postaci w całym tym zamieszaniu – psie Cosmo. Pojawił się co prawda na chwilę w Strażnikach, ale kompletnie nie wykorzystano potencjału komediowego, jaki daje pies Łajka w radzieckim kombinezonie kosmicznym, który w kosmosie zyskał zdolności psioniczne oraz nauczył się gadać z rosyjskim akcentem i został szefem ochrony w bazie Knowhere, gdzie zbiegają się ścieżki wielu światów. To mogłoby być równie dobre, co przygody kosmicznego szopa i jego drewnianego towarzysza.

Mam nadzieję, że Cosmo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w MCU.
Spider-Man: Niebieski

A może coś spokojniejszego?  Może film obyczajowy o osobistej tragedii, która na zawsze zostawia ślad w duszy nawet największych twardzieli? Taka jest “kolorowa seria” Jepha Loeba, z której najbardziej znany jest epizod o Spider-Manie. Co prawda w MCU nie dotarliśmy jeszcze nawet do momentu śmierci Gwen Stacy, nie mówiąc o małżeństwie z Mary-Jane (i pewnie nie dotrzemy zbyt szybko), ale może kiedyś w przyszłości będzie miejsce na film, w którym okazuje się, że Parker nigdy nie pogodził się ze śmiercią swojej pierwszej miłości (jej ojca też) i w walentynki w ukryciu przed swoją rudowłosą żoną nagrywa dla Gwen kasetę z osobistymi wspomnieniami. Oczywiście jest tam też trochę superbohaterskiej akcji, ale clou historii to skomplikowany trójkąt miłosny, w którym dwoje ludzi próbuje pogodzić swoje uczucia z obowiązkiem wobec innych. Gdyby za temat wziął się na przykład taki Lasse Hallström, to kto wie, może wyszła by z tego kolejna Czekolada, albo Kroniki portowe? W każdym razie na pewno film superbohaterski, jakiego jeszcze nie widzieliśmy.

Dodam jeszcze, że w serii ukazały się również podobne historie z Daredevilem, Hulkiem i Kapitanem Ameryką, więc potencjał jest nawet na całą miniserię.

Nie pytajcie, do kogo pała uczuciem Kapitan w swoim odcinku kolorowej serii.

 

Marvel Zombies

Oglądaliście prześmieszną komedię Edgara Wrighta, pt. Wysyp żywych trupów? A co powiecie na świat, w którym mieszkańcy Ziemi przemienieni w zombi pozjadali się nawzajem, a ostatnimi pozostającymi przy życiu są superbohaterowie – też zombi? W dodatku wszyscy są strasznie głodni, więc kiedy Srebrny Surfer zwiastuje kolejne przybycie Galactusa, zjadają ich obydwu, a Czarna pantera jest hodowany w celu podgryzania go od czasu do czasu przez Giant-Mana. Taką pełną absurdów historię mógłby przenieść na ekran tylko ktoś szalony i z fantazją. Wright oczywiście wydaje się kandydatem idealnym, ale myślę, że i Quentin Tarantino odnalazłby się w takich klimatach. Nie mogłaby to być ani historia na poważnie, ani też głupawa komedia. Jedynie umiejętne balansowanie na granicy gatunków i humor wychodzący poza żarty na temat odgryzania sobie kończyn, mogłyby dać pozytywny rezultat. Za to kopalnia potencjalnych nawiązań i motywów z innych filmów, a nawet wytwórni jest w zasadzie niewyczerpana. Byłoby na czym żerować (che che).

Zombiaki nie są dla małych dzieci.
Daredevil: Odrodzony

Mieliśmy już troszeczkę podobną historię w trzeciej części Batmana Christophera Nolana, ale ani nie była ona szczególnie udana, ani nie tak głęboka, jak to, co wymyślił dla Matta Murdocka Frank Miller. Daredevil zostaje w tej opowieści dosłownie złamany i pozbawiony wszystkiego, co ważne w życiu. Kingpin wrabia zdradzonego przez prostytuującą się byłą dziewczynę Murdocka, upokarza go i bez grosza przy duszy zostawia na ulicy. Od ostatecznego upadku i śmierci ratuje Daredevila jego matka, a późniejsze wydarzenia nacechowane chrześcijańską symboliką dają razem historię bardzo poważną jak na superbohaterskie standardy.

I ja widzę tu potencjał na marvelowski odpowiednik Batmanów od Christophera Nolana. Film na serio, wręcz naturalistyczny, do tego przemyślany i pięknie nakręcony. Taki, w którym aktorzy naprawdę mieliby co zagrać, a komputerowych efektów specjalnych byłoby jak na lekarstwo. Aktualnie kino trykociarskie uderzyło w komediowe tony po wielkich sukcesach Strażników Galaktyki i trzeciego Thora. Może więc czas na kolejną voltę i filmy w klimacie Logana?

Mało który bohater w pelerynie ląduje na śmietniku. Daredevilowi się to przytrafiło.
Kaczor Howard

Był już taki film i ponoć był fatalny. Czemu więc nie zrobić go jak trzeba? Do niedawna problem z Kaczorem Howardem polegał na tym, że pierwotnie był on niegrzeczną wersją Kaczora Donalda, co nie bardzo podobało się Myszce Miki. Skoro jednak teraz te postacie są w jednych rękach, może jest szansa na pojawienie się Howarda w MCU. Zresztą widzieliśmy go już na ekranie trzy razy, chociaż nie były to raczej role pierwszo-, drugo-, ani nawet trzecioplanowe.

Postać Howarda – wiecznie wkurzonego, antropomorficznego kaczora, który wygląda jak Donald z cygarem w dziobie i próbuje się odnaleźć na obcej dla siebie Ziemi, zamieszkanej przez ludzi, którymi pogardza to znakomity materiał na kolejny niekonwencjonalny marvelowski film. Komiksy pełne były parodystycznych i satyrycznych epizodów, co doprowadziło nawet do tego, że Howard omal nie został prezydentem USA. Jak bardzo potrzebujemy odtrutki na polityczną poprawność w Hollywood, nie muszę chyba nikomu uświadamiać, a dzięki tak absurdalnej postaci, można by przemycić na ekran garść ważnych treści i utrzeć nosa wszystkim poklepującym się po plecach miłośnikom bycia grzecznym za wszelką cenę.

Kaczor Donald cynicznym alkoholikiem? Czemu nie?

 

Oczywiście mało prawdopodobne, że którykolwiek ze wspomnianych filmów kiedykolwiek powstanie. Jeśli już, to jakieś fragmenty niektórych historii zostaną wplecione w nadchodzące filmy i nikt poza największymi specami od komiksów ich nawet nie zauważy. Przyszłość należeć pewnie będzie do jakiegoś nowego wcielenia X-Men i Fantastycznej 4, a kolejne wielkie zagrożenie przyjdzie ponownie z kosmosu. Prędzej czy później powinniśmy poznać Adama Warlocka (którego kokon widzieliśmy już przez mgnienie oka w drugiej części Strażników Galaktyki). Mam nadzieję, że zobaczymy zarówno jego dobre oblicze, jak i pochodzącego w przyszłości złowrogiego Magusa. Równie ciekawym przeciwnikiem byłby Kang – kolejny podróżnik w czasie, a w zasadzie jego władca, raz dobry, kiedy indziej zły, a na pewno dający duże pole do popisu scenarzystom. Z pewnością też Ziemię odwiedzi w końcu Galactus i tym razem nie będzie jakąś bezkształtną chmurą, tylko pożerającym planety gościem w głupkowatym hełmie.

Jedno jest pewne – tak długo jak na konto Disneya będą płynąć pieniądze z biletów, będziemy dostawać kolejne filmy spod znaku Marvela. Czy starczy czasu na zekranizowanie wszystkich dobrych komiksów? Na pewno nie, ale pomarzyć zawsze warto. Mam nadzieję, że kolejne lata przyniosą większą różnorodność, a twórcom pozwoli się bardziej eksperymentować na materiale źródłowym. Inaczej ta formuła wyczerpie się dość szybko, o ile jeszcze tego nie zrobiła.

A jakie byłyby wasze wymarzone i wyczekiwane filmy z uniwersum Marvela? Podzielcie się pomysłami w komentarzach.

 

-->

Kilka komentarzy do "Marvel Cinematic Universe – Faza Crowleya"

  • 12 czerwca 2019 at 12:42
    Permalink

    Pojawiły się plotki (ze źródła, które dotąd się raczej sprawdzało), że Nova jest w realizacji. Pytanie tylko który nowa, w sumie dla mnie sytuacja win win. Bardzo lubię zarówno Ridera jak i Sama.

    Reply
    • 12 czerwca 2019 at 21:58
      Permalink

      Oby! Tak jak pisałem, Marvele w kosmosie na ogół są fajne.

      Reply
  • 12 czerwca 2019 at 14:52
    Permalink

    Marvels brzmi bardzo ciekawie, ale ja bym trochę poczekał z san service po End Game

    Reply
  • 12 czerwca 2019 at 21:18
    Permalink

    Słabo znam komiksy, ale nie pogniewałbym się za porządną wersję Srebrnego Surfera. Taką refleksyjną, taką w stylu kapitalnego serialu z lat 98- 99.

    Reply
    • 12 czerwca 2019 at 21:58
      Permalink

      O to to! Szkoda, że nie zdążyli zrobić wstępu do wojny z Thanosem właśnie z Surferem. W komiksach to był świetny run Jima Starlina, który prowadził do Infinity Gauntlet.
      Na pocieszenie na pewno prędzej czy później zobaczymy tę postać. Marvel na razie będzie czekał z wprowadzeniem nowych X-Men, z zapowiedzianych filmów nową postacią będzie tylko Shang-Chi, więc zakładam, że dość szybko powinniśmy poznać Fantastyczną Czwórkę, Galactusa i w związku z tym Surfera.

      Reply

Skomentuj Crowley Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków